Kaczyński przyznał, że PiS choruje na nepotyzm i wymusił od partii uchwałę, która sprowadza się do wezwania: „zrezygnujcie z posad, jeśli jesteście niekompetentni”. Tak już bywało w przeszłości: rewolucja przychodziła, by oczyszczać, a kończyła, dając zarobić swoim
3 lipca na kongresie PiS prezes Jarosław Kaczyński ganił partię za szerzący się w jej szeregach nepotyzm. Zatrudnianie na państwowych posadach żon, mężów, kuzynów czy pociotków uznał za jedno z największych zagrożeń dla władzy (mówił też oczywiście dużo o sukcesach, które jego zdaniem PiS odniósł przez 6 lat sprawowania rządów).
„Syndrom «tłustych kotów» to jest nepotyzm, który nie jest szeroki, ale my musimy to zmienić. Obowiązkiem tego Kongresu jest, aby to zmienić”
Pod naciskiem Kaczyńskiego kongres podjął uchwałę, którą media związane z władzą nazwały szybko „sanacyjną”.
To ciekawy wybór słowa - „sanacja” oznacza „uzdrowienie”, a to pośrednio przyznanie, że partię trapi choroba.
Według uchwały małżonkowie, dzieci, rodzeństwo oraz rodzice posłów i senatorów PiS nie mogą zasiadać w radach nadzorczych państwowych spółek. W spółkach mają nie być zatrudniani także członkowie „najbliższej rodziny” posłów i senatorów partii rządzącej.
Po kongresie działacze PiS zaczęli prześcigać się w deklaracjach, że „uchwała sanacyjna” zostanie wykonana.
„Ta uchwała zostanie w sposób bezwzględny wykonana. Mogę o tym, jako minister nadzorujący spółki Skarbu Państwa, zapewnić. Bezwzględnie ta ustawa zostanie wykonana”
- mówił 5 lipca w telewizji braci Karnowskich wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który zarządza obsadzaniem spółek skarbu państwa.
Już sama uchwała zawiera jednak furtkę pozwalającą utrzymać krewnych i kuzynów polityków PiS na posadach. Zakaz ma nie dotyczyć osób, które zostały „zatrudnione/pracują w strukturach spółek Skarbu Państwa ze względu na swoje kompetencje, doświadczenie zawodowe i jednocześnie doszło do nadzwyczajnej sytuacji życiowej”.
Kiedy doszło do „nadzwyczajnej sytuacji życiowej” i na czym ma ona polegać? Tego z uchwały się nie dowiemy. Ale prezes Kaczyński tłumaczył podczas kongresu, że np. jeśli polityk PiS przeprowadza się do innego miasta, by objąć nowe stanowisko, to jego żona też tam może szukać zatrudnienia w spółkach SP.
Przypadki wątpliwe ma rozstrzygać wicepremier Sasin, który deklarował „absolutną transparentność”.
Nikt jednak nie powiedział, w jaki sposób uchwała ma być wykonana i kto wymusi zwalnianie nepotów - nie ma żadnej listy takich stanowisk.
6 lipca w 1 programie PR wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń powiedział, jak się to ma odbywać.
„W pierwszej kolejności pewnie w taki sposób, że ci, którzy powinni zostać nią objęci, którzy są zainteresowani w tej sprawie - sami zrezygnują”
- mówił.
Nie wiadomo także, kto będzie rozsądzał sytuacje sporne - a można się spodziewać, że nie będzie tłumu chętnych do dobrowolnego odejścia z dobrze opłacanych posad.
6 lipca wicerzeczniczka PiS Aneta Czerwińska mówiła w Polskim Radiu 24, że nikt nie będzie oczekiwał rezygnacji od osób „kompetentnych, wykształconych i wykwalifikowanych”, a w dodatku nie ma formuły podejmowania decyzji o tym, kogo zwolnić, jeśli sam (albo sama) nie chciałaby odejść.
W praktyce groźnie brzmiąca uchwała sprowadza się więc do wezwania: „zrezygnujcie z pracy, jeśli jesteście niekompetentni”.
Ciekawe, ilu nepotów PiS go usłucha. Kto sam się uzna za osobę niekompetentną?
„Stworzyliśmy pewien wyjątek, z tego wyjątku dzisiaj próbuje się robić regułę, furtę która w gruncie rzeczy uczyni tę uchwałę bezskuteczną, jak to się czasem mówi bezzębną” - mówił prezes Kaczyński na posiedzeniu Rady Politycznej 5 lipca, zdając sobie sprawę z tego zagrożenia.
Politycy PiS wielokrotnie podkreślali także, że problem nepotyzmu w partii rządzącej jest mniejszy niż na opozycji. Takie ich wypowiedzi można długo cytować (ale nie będziemy tego robić, ponieważ nie warto). „Trzeba wezwać naszych przeciwników i jednocześnie (…) koleżanki i kolegów z parlamentu, do tego, by ich partie podjęły to samo w spółkach samorządowych” - mówił Kaczyński 5 lipca.
Powód podjęcia tej uchwały ma jednoznacznie polityczny charakter: Kaczyński zdaje sobie sprawę, że niewiele wybryków tak szkodzi rządzącym w oczach opinii publicznej, jak nepotyzm (i korupcja).
Zacytujmy go raz jeszcze - już ostatni.
„Bo trzeba się oczyścić, nie można dawać żadnych pretekstów. Poza tym obiektywnie to zjawisko jest bardzo szkodliwe. Jeżeli budzi zainteresowanie i gniew wśród społeczeństwa, to jest słuszny gniew. Musimy to wiedzieć, musimy to rozumieć i musimy się temu podporządkować. To my jesteśmy dla narodu, dla społeczeństwa, dla obywateli, a nie odwrotnie”
- wykładał podwładnym.
Kaczyński w podobnych sytuacjach interweniował już wcześniej, np. wymuszając obniżenie pensji parlamentarzystom (po sławnej wypowiedzi premier Szydło „te nagrody się po prostu należały” wygłoszonej w Sejmie 22 marca 2016 roku, kiedy opinia publiczna dowiedziała się o liczących nawet kilkadziesiąt tys. złotych nagrodach wypłacanych urzędnikom jako dodatek do pensji).
Kaczyński może mieć rację: na nepotyzm rządzących Polacy narzekali już w II RP, a potem w czasach PRL i w pierwszych dekadach III RP. Zawsze budził niezadowolenie i zawsze obniżał prestiż i popularność rządzących.
Zawsze też był bardzo trudny do usunięcia. Interes przywódcy partii - czy państwa - rozmijał się bowiem z interesami ludzi z aparatu władzy. Aparat chciał się dorobić i odcinał kupony od swoich stanowisk (zamieniał pozycję polityczną na dobra materialne). Przywódcy zależało zwykle na popularności.
W PRL o nepotyzmie i korupcji - mówiono wówczas o „klikach” czy „kumoterstwie” - wielka dyskusja przetoczyła się na jesieni 1956 roku, kiedy skończył się stalinizm. Ale już znacznie wcześniej Polacy skarżyli się na nie powszechnie w listach do kierownictwa partii.
„Analizowana korespondencja wskazuje, że dość częstą praktyką dyrektorów przedsiębiorstw było otaczanie się «swoimi» ludźmi, często członkami własnej rodziny. Wielu z nich mogło uprawiać ten swoisty nepotyzm m.in. dzięki powiązaniom z osobami kierującymi lokalnymi komitetami partyjnymi i odpowiednimi zjednoczeniami. Taka selekcja kadr ułatwiała olbrzymie nadużycia”
- pisał historyk PRL Dariusz Jarosz analizując listy ze skargami nadsyłane do KC PZPR w okresie stalinowskim.
Stalinizm, przypomnijmy, obiecywał rewolucyjną czystość kadr partyjnych. Była to - jak powszechnie wówczas wiedziano - tylko teoria.
Do redakcji tygodnika „Po Prostu”, jednego z najważniejszych pism z połowy lat 50. XX wieku, sprzyjających liberalizacji systemu komunistycznego, czytelnicy wielokrotnie pisali o nepotyzmie i towarzyszących mu nadużyciach. Władza obiecywała rewolucyjną czystość, a w praktyce dawała stanowiska krewnym i znajomym.
Oskarżenia o nepotyzm dotykały każdej kolejnej ekipy rządzącej w PRL. Kiedy zdobywała władzę, obiecywała go wyeliminować. Szybko sama mu ulegała, a przynajmniej o to była posądzana.
W 1957 roku korespondent tygodnika „Po Prostu” pisał do redakcji:
„Nie mogę w to uwierzyć, że w 1957 r. inaczej się mówi w radio, inaczej głosi w prasie i hasłach, a w rzeczywistości zastrasza i ogłupia prostych ludzi. Czasów przedwojennych nie znam, ale z opowiadań widzę, że tak jak dawniej tak i dziś tylko protekcja, kumoterstwo i znajomości oraz kłamstwo zwyciężają. Dlaczego młodym ludziom, fachowcom zamiast ułatwić życie na wsi, utrudnia się i obrzydza”.
Na swoje pytanie nie uzyskał odpowiedzi.
„Przypisywano Panu wszystkie złe cechy, zwłaszcza nepotyzm” – pytał Edwarda Gierka dziennikarz Janusz Rolicki w „Przerwanej dekadzie”, wywiadzie rzece opublikowanym po upadku PRL (1990).
„Każdy trzeźwo myślący człowiek musiał przyznać, że gdyby moi wrogowie mieli przeciwko mnie dostateczne dowody, zostałbym posadzony na ławie oskarżonych” - odpowiedział Gierek. Ominął w ten sposób pytanie: odpowiedzialność miała nie karny, ale polityczny charakter.
Problem wracał w III RP niemal od początku. W 1994 roku w klasycznym dziś (i bardzo głośnym wtedy) artykule „Coś pękło, coś się skończyło” wspominał o nepotyzmie publicysta Jacek Żakowski. Pisał o „kryzysie moralnym państwa” oraz wyczerpaniu ideałów „Solidarności”.
Zacytujmy:
„Na kryzys etyczny państwa nie wymyślono żadnego prostego lekarstwa. Są takie miejsca na świecie, gdzie od lat korupcja władzy, nepotyzm ani rozkradanie publicznego majątku nikogo już nie oburzają, bo stały się normą. Ale są też kraje, gdzie narastający kryzys budzi fale sprzeciwu wynoszące do władzy kolejne elity”.
Żakowski miał rację - oskarżenia o korupcję i nepotyzm przyczyniały się walnie do upadku kolejnych ekip, w tym SLD i AWS.
Po przejęciu władzy w 2015 roku rewolucyjny wówczas PiS sam zarzucał nepotyzm poprzednikom. Ujawniał też przypadki całej sieci takich powiązań, np. w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W 2016 roku toczyła się na ten temat debata w Sejmie.
„W wyniku kontroli ujawniono wiele przypadków nepotyzmu i kumoterstwa kierownictwa agencji polegających na faworyzowaniu krewnych i znajomych przy zatrudnianiu, awansowaniu i nagradzaniu, a także wydatkowaniu publicznych pieniędzy. Przykładowo w latach 2008-2012 23 z 81 członków kierownictwa ARiMR posiadało członka rodziny lub osobę bliską w agencji. Dotyczyło to połowy zastępców prezesa, blisko 1/3 dyrektorów komórek w centrali czy też 1/4 dyrektorów i ich zastępców oddziałów regionalnych” - mówił w Sejmie ówczesny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel.
Dziś PiS sam znalazł się w sytuacji władzy, którą wcześniej krytykował - zużytej, wypalonej, pogrążonej w nepotyzmie i korupcji. I prezes Kaczyński sam mówi o tym wprost. Znając historię, niewiele to jego partii pomoże.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze