Wszystko zaczęło się na Telegramie. Po kilku dniach kanał o „Karawanie Światła” śledzi już 85 tys. osób, a arabski hashtag „konwój światła” staje się popularny w mediach społecznościowych. Wizja kilkudziesięciu tysięcy Syryjczyków maszerujących na Europę ma przerażać i przeraża
„Karawana migrantów” złożona z syryjskich uchodźców, którzy znaleźli schronienie w Turcji, ma ruszyć w kierunku Europy. Czy to oddolna inicjatywa czy kolejny straszak na UE? - pyta Szymon Opryszek, autor głośnego cyklu reportaży ze szlaku uchodźców Stambuł-Mińsk-granica z BIałorusią,
Skąd pomysł organizowania karawany? Jeśli wierzyć zapewnieniom organizatorów zrodził się z powodu pogarszających się warunków ekonomicznych uchodźców syryjskich w Turcji, kampanii nienawiści ze strony tureckich władz oraz ogłoszonych planów deportacji Syryjczyków.
W ramach karawany Syryjczycy mieliby utworzyć pięćdziesięcioosobowe grupy i ruszyć przez Turcję. Każda z grup byłaby prowadzona przez „przewodnika”. Organizatorzy zachęcają zainteresowanych, by zabrali ze sobą śpiwory, namioty, kamizelki ratunkowe oraz zapasy jedzenia i wody.
Skąd mieliby ruszyć? Gdzie się zatrzymywać? Jaki będzie cel? W końcu, jakim sposobem migranci mieliby dostać się do Europy?
- Wszyscy zadajemy sobie te pytania – uśmiecha się znajomy Syryjczyk, który od kilku lat mieszka w Stambule. - Informacje na temat karawany to hit ostatnich dni wśród rodaków. Wszyscy śledzimy grupę, dyskutujemy o ewentualnym powodzeniu. Problem w tym, że poza szumnymi zapowiedziami i szeregiem emotikonów organizatorzy nie przestawili żadnych konkretów. Jestem raczej sceptyczny.
O organizatorach też niewiele wiadomo. Dziennikarzowi portalu aramme.com udało się skontaktować z zastrzegającym anonimowość Abdullahem, który ma odpowiadać za kontakty z prasą.
- Naszym celem nie są sabotaż czy destabilizacja bezpieczeństwa, czy to w Turcji, która gościła miliony Syryjczyków w ciągu ostatnich lat, czy w jakimkolwiek innym kraju. Ten konwój nie ma żadnej orientacji politycznej – twierdzi Syryjczyk. Dodaje, że organizatorzy karawany skontaktowali się już z Czerwonym Krzyżem i Organizacją Narodów Zjednoczonych i czekają na ich odpowiedź. Poza tym wezwał wszystkie organizacje praw człowieka do wsparcia karawany, bo jej „cel jest wyłącznie humanitarny”.
W internecie, choćby na Facebooku, pojawił się wysyp podobnych witryn z hashtagiem karawany. „Przyrzekamy, że będziemy ciężko i niestrudzenie pracować, aby konwój zakończył się sukcesem. Nie mamy innej pracy oprócz tego konwoju” – napisał administrator jednej ze stron. I stwierdził, że to odpowiedź na pojawiające się zarzuty, że karawana jest mistyfikacją.
O karawanę zapytałem też syryjskiego przemytnika, którego poznałem w październiku 2021 roku w Stambule, gdy migranci masowo ruszali z Bliskiego Wschodu na Białoruś, a potem na granicę białorusko-polską. Odpisał tylko: - Jeśli to pomysł, który nie był konsultowany z władzami Turcji, to nie ma szans powodzenia.
Niewykluczone jednak, że za pomysłem karawany stoją… tureckie służby. Jest kilka przesłanek, które mogą to potwierdzać.
- Na razie wszystko wskazuje na to, że i pomysł marszu Syryjczyków, i jego koordynacja mogłaby być sterowana przez Turcję. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Erdoğan używałby ludzi-uchodźców oraz ich trudnej sytuacji, frustracji, ale też nadziei do swoich interesów: żeby nacisnąć na Europę – uważa Anna Alboth z Minority Rights Group.
W sierpniu odbyło się trójstronne spotkanie przedstawicieli Rosji, Syrii i Turcji. Po nim zaczęło się mówić o zmianie polityki Turcji wobec syryjskiego reżimu, bo padały głosy o możliwości rozmów dyplomatycznych. Do tej pory Turcja była jednym z głównych popleczników syryjskiej opozycji wobec reżimu Bashara al Assada. Nie tylko interweniowała militarnie, ale też przyjęła miliony uchodźców od początku wojny domowej w Syrii w 2011 roku.
Wedle oficjalnych statystyk obecnie w Turcji mieszka 3,7 mln uchodźców syryjskich, ale ta liczba może być zaniżona. Prezydent Reccep Erdoğan wielokrotnie wykorzystywał ich do swoich celów. Podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku uchodźcy masowo ruszyli przez Morze Śródziemne do Grecji, co miało prowadzić do destabilizacji granic zewnętrznych UE. Łódki przestały płynąć do Grecji dopiero, gdy UE zapewniła fundusze na „ochronę granic”.
Do ubiegłorocznego kryzysu migracyjnego na granicy białorusko-polskiej też doszło za cichym przyzwoleniem władz tureckich. Dziesiątki migrantów, nie tylko z Syrii, ale też m.in. z Iraku i Afganistanu wykupywało połączenia Turkish Airlines ze Stambułu i innych tureckich miast do Mińska, gdzie dzięki wydawanym przez Białoruś wizom turystycznym mogli próbować przekroczyć granice z Polską, Litwą czy Łotwą.
Jednak nastroje antyuchodźcze w Turcji rosną od lat. Ostatnio podsyca je największa od trzech dekad inflacja (sięga już 80 proc.) oraz przyszłoroczne wybory.
Syryjczycy stali się tematem wewnętrznych rozgrywek i sposobem na zdobywania punktów w sondażach przez skrajnie prawicowych polityków. W maju prezydent Turcji Erdoğan wypalił z pomysłem budowy stu tysięcy domów w regionie Idlib i przemieszczenia tam syryjskich uchodźców. Ale w regionie, rzekomo bezpiecznym i kontrolowanym przez Turcję, wciąż trwa wojna i zdarzają się bombardowania.
Alboth: - Wizja kilkudziesięciu tysięcy Syryjczyków maszerujących na Europę ma przerażać i przeraża. Chodzi o wzbudzenie poczucia zagrożenia i pójścia na ustępstwa. Jakie? Na tę chwilę nie obstawiałabym kwestii finansowych, ale raczej przymknięcia oka na to, co może się dziać niedługo na granicy turecko-syryjskiej. Turcji zależy na tym, by Syryjczycy wrócili do Syrii, Assadowi zależy na tym, by ukarać tych, którzy uciekli. A przecież w Turcji zbliżają się wybory.
Dodatkowo portal „The New Arab” donosił o powtarzających się zeznaniach syryjskich uchodźców o tym, że byli poddawani przemocy podczas pobytu w ośrodkach deportacyjnych. Zjawisko jest szczególnie powszechne w prowincji Gaziantep, która leży na granicy turecko-syryjskiej. A Syryjczycy mają być poddawani przemocy, by w ten sposób zmusić ich do podpisania wniosków o dobrowolny powrót do Syrii.
W poniedziałek 12 września właśnie w regionie Idleb, blisko przejścia granicznego Bab al-Hawa z Turcją sunnici z organizacji Tahrir al-Sham mieli zatrzymać dwieście osób z bagażami, a potem zmusić ich do powrotu do domu. Zdaniem dziennikarzy, Baladi News była to grupa, która miała pójść w „Karawanie światła”.
Niewykluczone też, że pomysł karawany ma podziałać jak straszak na Europę. Kojarzą się one głównie z wielkim marszami tysięcy migrantów przez Amerykę Centralną. Obrazy wyczerpanych uciekinierów z Hondurasu, Salwadoru czy Gwatemali, którzy wędrowali w dużej grupie przez terytorium Meksyku w kierunku Stanów Zjednoczonych wstrząsały opinią publiczną.
Przykład Meksyku, który stał się tranzytowym węzłem dla migrantów z Ameryki Środkowej zmierzających do USA pokazuje, jak karawany zmieniają odbiór społeczny zjawiska migracji. Zazwyczaj z założenia apolityczne i spokojne marsze ze względu na liczebność stają się narzędziem w rękach polityków i ostatecznie stają się przyczyną promowania taktyki strachu oraz prowadzą do militaryzacji granic.
Karawany stały się popularne na przestrzeni ostatnich lat. Pierwszą szeroko opisywaną utworzyli Honduranie, którzy ruszyli w Wielki Tydzień 2017 roku. Początkowo szło w niej 700 osób, a już na terytorium Meksyku dołączyło kolejne pół tysiąca. Cała tułaczka zakończyła się przy granicy z USA.
Rok później migranci z Ameryki Centralnej ruszyli z San Pedro Sula, wówczas uznawanego za najbardziej niebezpiecznie miasto na świecie. Do 160 osób na dystansie prawie 5 tys. kilometrów dołączały się tysiące osób (w pewnym momencie karawana miała liczyć aż 7 tys. osób, w tym ponad 2 tys. dzieci), ale ostatecznie do granicy z USA dotarło ledwie półtora tysiąca ludzi. Wielu z nich rezygnowało w trakcie drogi, by znaleźć schronienie w ośrodkach dla migrantów lub rozpocząć nowe życie na terytorium Meksyku.
Karawany stały się paliwem dla ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa, który nazywał ubiegających się o azyl w USA mieszkańców Hondurasu i Salwadoru „drapieżnikami”, czy „najgorszą szumowiną świata”.
W listopadzie 2018 roku władze amerykańskie rozmieściły na granicy z Meksykiem 5200 czołgów, helikopterów i ciężkiego wojskowego sprzętu, czyli dwa razy więcej niż Amerykanie wysłali do Syrii. „Nawet gdyby karawany nie istniały, Trump by je wymyślił” – napisał jeden z publicystów.
Tegoroczna karawana złożona głównie z Wenezuelczyków wyruszyła z miasta Tapachula, ale po dwóch dniach przerwano marsz, gdy władze meksykańskie ogłosiły, że wydadzą kilka tysięcy pozwoleń na pobyt czasowy.
Mimo, że w Europie temat migrantów ostatnio przycichł z racji wojny w Ukrainie, to - jak podała agencja Frontex w połowie sierpnia - w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2022 roku liczba migrantów w UE wzrosła o 86 proc. w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.
Tylko przez Morze Śródziemne próbowało się przedostać ponad 42 tys. ludzi, a wciąż najczęściej uczęszczanym szlakiem jest szlak bałkański.
Kryzys migracyjny wciąż trwa też na granicy polsko-białoruskiej. Mimo budowy muru na Podlasiu w lasach wciąż zdarzają się migranci, którzy przedostają się na Białoruś z Rosji. O ile w ubiegłym roku byli to głównie Irakijczycy, iraccy Kurdowie i Syryjczycy, tego lata szlak stał się popularny zwłaszcza dla migrantów z krajów Afryki Wschodniej.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze