Podjeżdżam pod mur, włączam stoper, po 95 sekundach słyszę ryk silnika. Szutrową drogą jadą strażnicy graniczni. Mają srogie miny, straszą mandatem zabłąkanego rowerzystę. Jechałem wzdłuż nowego płotu na granicy z Białorusią i zastanawiałem się, co ten mur mówi o Polsce
Stare Leśne Bohatery wyłożyły się plecami do muru. Dziurawa droga, schludne obejścia, w niektórych drewnianych chatach rozwarte okiennice. Wioska jak wymarła, a dookoła zielono-zbożowa równina.
- Szukam ziemi w okolicy – zagaduję do jednego z mieszkańców.
- Panie, mam działkę, 30 arów. Do samej granicy dochodzi. 15 złotych za metr i sprzedam.
- Drogo – narzekam. - No i ten widok na mur.
- A co tam płot? Cały biały, zimą zniknie w śniegu.
- A latem?
- Postawisz pan dom z widokiem na Polskę.
Stare Leśne Bohatery pamiętają czasy cara rosyjskiego, który pozwolił wybierać miejscowym między katolicyzmem a prawosławiem. Na pamiątkę wydarzenia z 1905 roku w wiosce stoją krzyże. U ich stóp napis: „Na pamiątkę Tolerancji Religijnej”. Sto lat później, gdy Stare Leśne Bohatery wchodziły do Unii Europejskiej, na świecie było 17 płotów granicznych. Dziś jest ich ponad 70. Niekiedy mury piaskowe, jak na pograniczu Maroka z Saharą Zachodnią czy błotne, jak między Pakistanem i Afganistanem, ale zazwyczaj monstra z betonu i stali najeżone drutem kolczastym.
Tylko w ostatnim roku w Europie wybudowano ok. 900 km ogrodzeń granicznych, w Polsce, Łotwie, Estonii i na Litwie.
W Starych Leśnych Bohaterach rozpoczynam tułaczkę wzdłuż świeżo ukończonej zapory na granicy z Białorusią. Jadę autem lub rowerem, niekiedy idę – w linii prostej do Niemirowa nad Bugiem, gdzie zamierzam zakończyć podróż, jest 165 kilometrów. Zwykle oglądam mur z daleka. Wysoki na pięć metrów i najeżony concertiną, czyli drutem ostrzowym, lśni w słońcu. Zapora często znika za lasem. Niekiedy udaje się podejść na odległość kilkunastu metrów, wtedy czuję na sobie obiektywy kamer. W przygranicznych wioskach i przysiółkach pytam ludzi: Co mur zmienił w waszym życiu? Czy czujecie się bezpieczniej? Zastanawiam się, czy zapora mówi coś o Polsce? A może o Europie?
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Jeszcze przed wyjazdem pytam o to brytyjskiego historyka Davida Frye, który w książce „Mury. Historia cywilizacji” stwierdził, że w XX wieku zaczęła się „druga era murów”, bardziej intensywna niż w czasach starożytnych.
- Historycznie zapory były konstruowane w jakimś celu. Ich budowniczowie zawsze mieli przede wszystkim nadzieję, że spełnią swoje zadanie – odpisał mi Frye. - Symbolami stawały się dopiero później. Jedni widzieli w nich narzędzie do uzyskania bezpieczeństwa. Dla tych z drugiej strony były ucieleśnieniem segregacji i ucisku.
Droga, która prowadzi przez przylegające do granicy Lipszczany, Rogacze, Dubnicę Kurpiowską i Kuźnicę, wyłożona jest epitetami. Notuję: „czarnuchy”, „ciapaci”, „arabusy” i „terroryści”. Niemal wszyscy rozmówcy powtarzają, że jeszcze jesienią w okolicy było dużo migrantów. Ale gdy dociekam, czy ich widzieli, rozkładają ręce. Tu sąsiad zobaczył ich w telewizji, tam znajomy strażnik bąknął o nich przy piwku.
Przypomina mi się analiza wyników Eurobarometru przeprowadzona przez Chrisa Harrisa w 2017 roku. Badał subiektywne społeczne postrzeganie liczby migrantów w krajach UE. We Włoszech migranci stanowili wtedy 7 proc. społeczeństwa, podczas gdy w percepcji obywateli ich odsetek wynosił trzy razy tyle. W Polsce percepcja – dodajmy, że na długo przed wojną w Ukrainie - wynosiła 10 proc., podczas gdy realny odsetek migrantów stanowił niecały procent.
Na zakręcie w Nowodzieli stoi tablica. Dwa plakaty dzielą ją na pół: „Pomoc Ukrainie”, tuż obok „Gmina Kuźnica murem za mundurem”. Kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki odbierał tutaj inwestycję Straży Granicznej. Mówił o budowie „niezbędnej zapory” i „walce o przyszłość Europy i Rzeczypospolitej”.
- Co z tą naszą Polską? – zagaduję więc panią Manię. Idzie zgarbiona poboczem.
- Nie biorę do pały, jak to mówię, nic mnie nie interesuje, nic nie wiem – mówi. – Wiem, że nas atakują, bo wojskowi się czasem pytają: „Widziała Mania tych czarnych Jehowców?”.
- Uchodźców chyba?
- Wnuk mówi: „Babka to nie tak”, ale ja ich zwę po swojemu, Jehowcy. Tak już mam.
- Spotkała ich pani kiedyś?
- Ani razu. I dobrze, bo słyszałam, że zabić mogą.
- Kogoś tu zabili?
- Chyba nie. Ale kto tam czorta wie.
- A gdzie zobaczę zaporę?
- Pal pan gumę do przodu, a ujrzysz koniec pola. To moje, ojcowizna. Wojskowi zagrodzili, mówili, że obcy łażą. Właśnie tam, gdzie kiedyś tatuś trawę kosił – wskazuje palcem. – No i ogrodzili. Całą zimę tak stali, naszym drzewem palili. Nie spytali nawet, czy mogą. Ale nic im nie powiedziałam. Przecież u nas drzewa od cholery, a oni bronią Polski. Może sobie teraz pojadą, jak już mur stoi.
Żeby zobaczyć szczegóły podróży Opryszka kliknij na strzałkę
Dwa zakręty dalej plac budowy. Górka żwiru. Koparka z chorągiewką biało-czerwoną. Obok jeszcze zwyżka, chyba będą montować drut na czubku zapory. Robotnicy mają przerwę, mielą w ustach bułki z pasztetem i zachwyty nad robotą. Że wszystko na czas, że profesjonalnie, że płaca dobra. Fucha marzenie.
Mają szczęście, myślę. W krajach Europy koszt konstrukcji granicznych zwykle przewyższał zaplanowane budżety. Budowniczym plany psuły mokradła (np. w Estonii), zwykły pośpiech (w Norwegii okazało się, że ustawili zaporę kilka centymetrów za blisko granicy i trzeba było przesuwać 50-metrowy odcinek w Storskog), czy rosnące ceny materiałów budowlanych. Dlatego Węgrzy w ramach oszczędności zatrudniali więźniów za jedną trzecią płacy minimalnej. W Bułgarii, podobnie jak w Polsce, zrezygnowali z procedury przetargowej, by uniknąć opóźnienia. W 2018 roku część ogrodzenia runęła po ulewnych deszczach.
- A nasz płot ustoi? – zagaduję jednego z robotników.
- Co ma nie ustać. Człowiek nie zliczy, ile betonu wylane.
- To i pewnie migrantów zatrzyma?
- Panie, żywa dusza nie przejdzie.
Myślałem tak samo, ale przeszedłem przyśpieszony kurs przekraczana płotu. W roli eksperta 21-letni uchodźca z Syrii. Ostatnie kilka lat spędził w otoczonym drutem obozie w Algierii. Mury mu niestraszne. Gdyby miał napisać poradnik pt. „Jak przejść polski płot?”, to ująłby to w pięciu punktach:
Powstanie zapory nie zamknęło białorusko-polskiego szlaku do Europy. Jesienią podlaskie lasy pełne były Kurdów i Syryjczyków. Dziś pełne jest przybyszów z krajów Afryki Zachodniej, ale też Jemeńczyków, Hindusów i Kubańczyków. Wielu z nich ucieka z Rosji przez Białoruś z powodu wojny, fatalnej sytuacji gospodarczej lub wygasłych wiz. Często używają drabin („Jak ją znalazłaś w Białorusi?” – dopytuję Kongijkę, która przeszła w czerwcu, a ona odpisuje mi tylko „Google”). Niekiedy wyginają przęsła konarami drzew. Próbują podkopów. Podobno białoruscy pogranicznicy pożyczają im łopaty, rękawice do odginania drutu, zwyżkę, a nad graniczną rzeką Świsłocz oferują nawet ponton.
A kiedy mur przeraża, najlepiej go obejść. Tak zrobiła Hinduska Farida, uciekła z Indii przed aranżowanym ślubem z mężczyzną, który był agresywny i groził jej śmiercią. Lot do Rosji, taxi na Białoruś, las pełen pograniczników, którzy ukradli gotówkę i telefony. W drodze do Polski ominęła płot, przeczłapała przez grzęzawiska. – Wrzuciliśmy konar na concertinę i przeszliśmy jak po kładce – opowiada.
- Samo pokonanie bariery nie jest trudne. Próbowałem cztery razy i za każdym razem się udawało – uśmiecha się Syryjczyk. - O wiele większym wyzwaniem jest ominięcie patroli straży granicznej. Dlatego jak tylko lądowałem po polskiej stronie, ruszałem do biegu, jak najdalej od płotu.
W ciągu dwóch tygodni od odbioru płotu przez polskiego premiera aktywiści Grupy Granica pomogli 376 osobom. Ratowali m.in. kobietę w ciąży, półroczne dziecko czy dziesięciolatka z objawami koronawirusa, wszystkich oczywiście po polskiej stronie.
W Tołczach mur przykleja się do wioski. Stara chatka stoi w cieniu drzewa ledwie kilka metrów od muru. Na wycieraczce kalosze. Okna otwarte. Niewiele brakuje, by dotknąć ogrodzenia. Wołam, ale nikt nie odpowiada. Za miedzą syn właściciela chatki opędza się ode mnie i od much. Nalegam na rozmowę, bo przydrożna tablica zakazuje wstępu do przygranicznego terytorium. W obrębie zakazu mieszkają ludzie, ale czy mogą zapraszać gości? Próbuję zapytać o to sołtysa, którego gospodarstwo też leży tuż przy płocie. Ale ten odwraca się na pięcie. – Zaraz przyjedzie Straż Graniczna – rzuca poirytowany.
Pytam więc o to w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim. „W szczególnie uzasadnionych przypadkach komendant oddziału Straży Granicznej właściwy ze względu na lokalizację inwestycji może zezwolić na przebywanie na czas określony na obszarze” – czytam w odpowiedzi biura prasowego, które powołuje się na art. 8 ustawy z 29 października 2021 roku. To podobno dotyczy też SG, wojska i robotników, którzy pracują tuż przy zaporze.
Kamil Syller, prawnik i aktywista zwraca uwagę, że płot graniczny nie pełni podstawowej funkcji wskazanej w ustawie o budowie zabezpieczenia granicy państwowej, czyli nie zabezpiecza granicy przed przekroczeniem. Bo, w zależności od odcinka, płot stoi od 1,25 do 8 metrów od realnej linii granicznej z Białorusią.
- To wykreowało przestrzeń, która jest niedostępna dla służb białoruskich, (bo już za granicą) i trudno dostępna dla służb polskich, (bo trzeba mieć klucz od najbliższej bramki). Na tej przestrzeni, na polskim terytorium, cudzoziemcy mogą wykonywać już pierwsze czynności zmierzające do legalizowania ich pobytu w Polsce: składać oświadczenia dotyczące woli złożenia wniosku o ochronę międzynarodową oraz podawać dane do wniosków o wydanie interimu przez ETPC . Bo są na polskim terytorium.
Syller uważa, że interwencja SG jest niemożliwa, gdy migranci cofną się o krok i będą znowu na terytorium Białorusi. - Co więcej, jeżeli oświadczenie dotyczące zamiaru złożenia wniosku o ochronę zostanie udokumentowane, a można to nagrać np. z drogi, to zgodnie z informacjami przekazywanymi wielokrotnie przez rzeczniczkę SG oraz zawartymi w pismach komendanta głównego SG w postępowaniach indywidualnych funkcjonariusze SG powinni wniosek o ochronę przyjąć. Jeśli tego nie zrobią, narażą się na postępowanie dyscyplinarne - dodaje Syller.
- Regułą jest, że bariera stoi ok. 1 metra od linii granicy. Mur jest po to, by uniemożliwić nielegalne przedostawanie się w głąb terytorium Polski – odpowiada Anna Michalska, rzeczniczka prasowa SG. - Funkcjonariusze pomagają wszystkim, których życie i zdrowie jest zagrożone. Nie pozostawiają osób, które potrzebują pomocy.
W Minkowcach afera. Postawili zaporę, ale przepust do spływającej wody usunęli. Pan Błażej przeklina srodze. Wystarczył lekki deszcz i teraz woda zalewa mu ogródek. Idziemy pod sam płot. Droga u jego stóp graniczy z poletkiem, które zamieniło się w bajoro. Błażej przeskakuje przez kałuże, wykrzykuje, pokazuje, gdzie był przepust i gdzie spływała woda. „Prowizorka! Amatorka! Skandal!” Kuśtyka za nami jego matka, opiera się o laskę. – Błażejku nie denerwuj się tak – woła i wyciąga z ziemi marchewki i pietruszki. Nie może uwierzyć. Wszystkie do połowy zgnite. A przecież w sklepach drożyzna.
W Nomikach, Grzybowszczyźnie, czy Jurowlanach zagaduję innych rolników. Niechętni na rozmowy. Roboty dużo, a przecież od narzekania nikt nie rozbierze płotu. Zniszczonych dróg nie naprawi. Rozjeżdżonych łąk nie przywróci. Zerkają na płot i silą się na żarty. Jeden opowiada o sąsiedzie, który pracował na przygranicznym polu. Przyjechali wojskowi, domagali się aktu własności. – Na traktorze mamy wozić papiery od notariusza? – uśmiecha się.
Rolnik, który nie zgadza się nawet na podanie nazwy gminy, w której mieszka, opowiada mi o „strefowych” biznesach. Podobno żołnierze opychali rolnikom paliwo, trzy złote za litr. W drugą stronę schodził bimber. Policjanci wywozili go do domów albo spożywali po służbie. Plotka głosi, że właściciel pewnej agroturystyki w trakcie libacji mundurowych zadzwonił na 112. Dyspozytor nie mógł uwierzyć. Przyjął zgłoszenie dopiero za czwartym razem.
- Dobrze, że jest płot. Krowy nie będą uciekać na białoruską stronę – żartuje Maciej Sidorowicz z Kundzicz. W swoim gospodarstwie, kwadrans drogi od Krynek, hoduje bydło rasy Highland Cattle. Każdy go tu zna. To bohater telewizyjnego serialu „Rolnicy. Podlasie”.
- Co zmieni mur? – Maciek drapie się po brodzie. – Niewiele. Może skończy się marnowanie żywności. Gdy w okolicy stacjonowało wojsko, to tonami wypieprzali żarcie. Zmieniała się jednostka, przyjeżdżali nowi z własnym zaopatrzeniem. Nie mieli co robić z tym żarciem, więc przywieźli mi raz dwa kartony kiwi. Smaku nabrałem, kiwi drogie, ledwie kilka zjadłem w życiu. Tnę nożem, twarde, zupełnie niedojrzałe. Kupili, bo żołnierzom witaminek trzeba? Za kasę podatnika? Bareja by tego nie wymyślił.
Inny rolnik: - Jak spod Sokółki wozili beton, to kierowcy musieli jechać, ile fabryka dała. Bo to nie beton B25, tylko B40, taki mostowy, po godzinie nadaje się do wyrzucenia, nawet jak gruszka się kręci. Na drodze w Łapiczach lekki łuk był, ktoś z naprzeciwko jechał i betoniara leżała w rowie. Minął miesiąc, a beton wybrany z betoniarki łopatami wciąż leży na prywatnej łące.
Sidorowicz dodaje, że gdy tylko rozpoczęła się budowa muru, wojsko zaczęło zwijać drut żyletkowy z wcześniejszej tymczasowej bariery. A potem tą starą concertinę zaczęli wywozić. – Sam widziałem ciężarówki z kłębowiskami drutu. To przecież miliony złotych. Byle słupek do takiego ogrodzenia to 40 złotych kosztuje! Daliby to lokalsom, a nie na złom. Na każdym kroku marnotrawstwo. Tego nie mogę zrozumieć!
Za Ozieranami Małymi płot znika. Tam granica powykręcana jest jak rzeka Świsłocz. Albo jak zasieki z drutu kolczastego. Pełno Straży Granicznej. Wokół zalewu, nad którym stacjonuje wojsko, rozciąga się Szlak Ekumeniczny. Idąc polną ścieżką można zobaczyć rzeźby związane z mitologią słowiańską: diabła Kuwasa, Dziewanny i Lasowida, w końcu dociera się na wzgórze z symbolami trzech religii: katolickiej, prawosławnej i muzułmańskiej.
- Wszyscy mieli pełne usta ekumenizmu. Dlatego postanowiłem, by nadać temu realny wymiar – mówi Waldemar Sieradzki z Kruszynian, pomysłodawca szlaku.
Kilka razy przejeżdżam przez tatarską wioskę. Płot na płocie: drewniany, metalowy, murowany, zwykła siatka, niekiedy we wzorzyste esy-floresy. Sieradzki właśnie skończył przycinać żywopłot. Wspomina czasy, gdy każdy dom we wsi był otwarty, nikt nie zakładał kłódek na furtki. Ostatnio to się zmieniło.
- Grodzimy się. To nasza narodowa tradycja, jeszcze z czasów pańszczyźnianych, spotęgowana przez komunę – uśmiecha się były nadleśniczy (m.in. w pobliskich Krynkach i Browsku), który po przejściu na emeryturę uprawia judo jogę, uczy kąpieli leśnych, wymyśla słowiańskie mity, a czasem stawia bańki chorym sąsiadom.
– Takie płoty wręcz krzyczą: „To jest moje, to świętość, tu się czuję bezpiecznie”. Zapewniają komfort psychiczny, ale przed niczym nie chronią – ciągnie Sieradzki. – Skrywam się za moim żywopłotem, a ci z drugiej strony podejrzewają, że stworzyłem raj, więc chcą wejść i zobaczyć. To tak działa. Czy to żywopłot, czy wielka zapora.
- Co Pan o niej sądzi?
- Dzieło sztuki to nie jest. Sztuczna konstrukcja. Nie komponuje się z lasem. Nie budzi dobrych skojarzeń. Wiadomo, że politycy szukają różnych rozwiązań wszelakich problemów. To chyba jedno z prostszych.
- A zmieniło coś w życiu społeczności?
- Niektórzy powiedzą, że już nie pójdzie się do sąsiada na wódeczkę – żartuje były nadleśniczy. – Zapora ma nas symbolicznie odgrodzić od Rosji, ale uderza w Białorusinów. Szkoda mi ich. Znaleźli się między rosyjskim niedźwiedziem a unijnym lwem. Niedźwiedź łapą trzymał, a lew łaskotał. W pewnym momencie zaczęliśmy ostro atakować Białoruś, oczywiście powodów było sporo, ale w konsekwencji wepchnęliśmy sąsiadów w ramiona Putina.
- I co teraz?
- Trudno będzie wrócić do sąsiedzkich relacji. Każdy mur buduje wrogość.
Następnego dnia jadę wzdłuż Świsłoczy, co dwieście metrów mijam puste budki dla żołnierzy. Przy każdej przenośna toaleta. Mur zobaczę po 40 kilometrach w Jałówce. Tam najbliżej do muru mają pensjonariusze z Domu Pomocy Społecznej Jawor. Plakat na płocie DPS krzyczy: „Murem za mundurem”.
Mchy za Babią Górą koło Zbiornika Siemianówka zapraszają, by się na nich położyć i wyciągnąć z plecaka książkę, którą wziąłem na drogę. Choć tytuł eseju Zygmunta Baumana „Obcy u naszych drzwi” pasuje do sytuacji na granicy z Białorusią, powstał po kryzysie uchodźczym w 2014 roku. Wtedy furorę robiło słowo „sekurytyzacja”. Filozof nazywa je „magiczną sztuczką”. W dużym uproszczeniu: panika wykreowana przez polityków wokół „bezpieczeństwa” pozwala im przesunąć uwagę od problemów, z którymi nie są w stanie sobie poradzić i zająć się sztucznie wykreowanymi „zagrożeniami” - w tym wypadku to migranci.
Rozmawiamy o tym z Michałem Bomastykiem, filozofem z UMK w Toruniu, prezesem Fundacji Instytut Przeciwdziałania Wykluczeniom.
- Mury dają fałszywe poczucie bezpieczeństwa, które tylko pogłębia kryzys migracyjny. Znamienne jest, że w UE dużo mówi się o prawach człowieka, a zarazem mur pozbawiony drutu kolczastego określa się mianem humanitarnego – podkreśla Bomastyk. - Przez postkolonialne myślenie, które dziś polega na stawianiu płotów czy otoczonych drutem obozów dla uchodźców, tylko pogłębiamy podziały i wytwarzamy „Obcego”.
- Może jako społeczeństwo potrzebujemy muru, by poczuć się lepiej wobec przybyszów?
- W pewnym sensie tak. W konsekwencji budowy muru „Obcy” trafia poza zasięg naszego wzroku. Ale też sumienia. Staje się wykluczony, pozbawiony sprawczości, podmiotowości., wręcz wyłączony z moralnej oceny. Dlatego zapora jest dla mnie symbolem oddzielenia, dehumanizacji i zredukowania migrantów do „ludzkich resztek”. W jakie imię? Sztucznie wykreowanego strachu.
O „biznesie strachu” pisał też Bauman.
Kluczową rolę w zabezpieczaniu granic UE odgrywają firmy zbrojeniowe, które wysyłając broń do krajów ogarniętych konfliktami wpływają na fale migracji i zarazem podsycają poczucie zagrożenia. A następnie zarabiają na ochronie granic.
Analitycy szacują, że do 2025 roku globalny rynek zabezpieczeń będzie wart ponad sto miliardów dolarów rocznie.
W lesie pod Babią Górą trudno czytać. Strzelają kamienie spod kół dostawczaków na dolnośląskich blachach. Domyślam się, że jeżdżą nimi monterzy systemu perymetrii. Przetarg na budowę bariery elektronicznej (wart 332 mln zł) wygrała wrocławska firma Elektrotim. Cały „wirtualny” mur ma być gotowy do końca września.
Ariusz Bober, prezes zarządu firmy napisał mi, że nie lubi słowa zapora. Woli mówić „bariera”, bo lepiej oddaje istotę projektu. "Budowa bariery elektronicznej na granicy jest ważna dla naszej spółki z uwagi na wysoką wartość tego projektu i jego złożoność. Jest to realizacja czysto biznesowa. Chcemy wygenerować przychody i marże. Powodzenie realizacji może skierować na naszą firmę zainteresowanie inwestorów – zarówno tych, którzy potrzebują podobnych systemów w podobnej skali, jak i inwestorów giełdowych zainteresowanych inwestowaniem w sektor bezpieczeństwa i obronności" – napisał mi prezes.
Dzięki publikacji TVN wyszło na jaw, że Elektrotim wnioskował do SG o instalację kamer od chińskiego producenta, który w USA i Wielkiej Brytanii został uznany za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Ostatecznie SG się na to nie zgodziła. Pytam Bobera o chiński sprzęt. - W zakresie kamer w paśmie widzialnym wykorzystany będzie sprzęt z euroatlantyckiego obszaru produkcji – ucina i zasłania się tajemnicą handlową.
Później w okolicach Białowieży sam się przekonam o działaniu kamer i czujników. Podjeżdżam pod mur, włączam stoper i po 95 sekundach słyszę ryk silnika. Za chwilę szutrową drogą wzdłuż zapory podjeżdżają strażnicy graniczni. Mają srogie miny, straszą mandatem zabłąkanego rowerzystę.
Prezes Elektrotimu przekonuje, że bariera elektroniczna wyposażona w systemy wizyjne oraz perymetryczne sama w sobie – bez płotu – jest „bardzo skutecznym narzędziem wspomagającym pracę SG”, pod warunkiem, że migrantów jest mało. "Przy skali naruszeń jaka miała miejsce w drugiej połowie ubiegłego roku samo wykrycie próby naruszenia nie wystarcza, trzeba jeszcze dysponować wielką liczbą funkcjonariuszy i środkami technicznymi umożliwiającymi skuteczną ochronę granicy. Bariera fizyczna powoduje, że proste naruszenie granicy jest niemożliwe. W takiej sytuacji bariera elektroniczna pełni również funkcję wykrywania prób naruszenia integralności bariery fizycznej", pisze Bober.
Przypominają mi się słowa Baumana, które podkreśliłem w „Obcym”: „Jeśli ludziom tym (uchodźcom – dop.) uda się trafić do naszego świata, wchodzą i wychodzą przez wąskie korytarze, pod nadzorem kamer, czytników odcisków palców, wykrywaczy broni, wirusów i bakterii, czujników myśli i wspomnień”.
Jadę dalej przez Puszczę Białowieską. Co jakiś czas pojedyncze jelenie umykają sprzed roweru. Zastanawiam się, czy ich młode zapomną kiedyś o zaporze? Ćwierć wieku po usunięciu drutu pod napięciem na granicy Niemiec i Czechosłowacji naukowcy zdali sobie sprawę, że jelenie szlachetne wciąż nie zbliżały się do linii granicznej. A że żyją one średnio 15 lat, wiedza o zagrożeniu musiała być przekazywana z pokolenia na pokolenie.
- Jak zapora wpłynie na gatunki z Puszczy Białowieskiej? – pytam prof. Rafała Kowalczyka z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży.
- Efekty zobaczymy za kilka, a może nawet kilkadziesiąt lat – podkreśla ekolog.
– To niedopuszczalne, że zapora w Puszczy Białowieskiej, unikatowym obiekcie w skali świata, powstała bez oceny jej oddziaływania na środowisko, bez konsultacji z naukowcami.
Rozmawiamy o białowieskim rysiu, który od 1995 roku jest gatunkiem chronionym. Od tego czasu liczebność jego populacji nie zwiększyła się. A w tym samym czasie liczebność wilków (chronionych od 1998 roku) wzrosła czterokrotnie.
- To pokazuje, że rysie są gatunkiem bardzo wrażliwym. Mają niską zmienność genetyczną, poszczególne populacje są izolowane, bo ten duży kot zasiedla duże kompleksy leśne o odpowiedniej strukturze. A teraz dołożyliśmy im płot – ubolewa Kowalczyk. - Przewidujemy, że zapora bardzo mocno zakłóci organizację przestrzenną i relacje socjalne rysi. Terytoria samic praktycznie się nie pokrywają, bo konkurują one o pokarm, szczególnie w okresie wychowu młodych. A skoro terytoria niektórych samic zostały podzielone płotem, to one będą musiały od nowa ustalać swoje tereny, by zapewnić kociętom wystarczającą ilość pokarmu. To może prowadzić do tego, że niektóre rysice nie będą się rozmnażały albo nie będą mogły wykarmić swoich kociąt. I liczba odchowanych kociąt nie będzie rekompensować śmiertelności w populacji. Przed zaporą w Puszczy po obu stronach granicy żyło 30-35 rysi. Teraz w polskiej części może być ich kilka, może kilkanaście. W tak małej populacji śmierć każdego osobnika ma znaczenie.
Co jeszcze może stać się rysiom? Wystarczy sięgnąć do badań populacji rysia rudego w Teksasie. Mur między USA i Meksykiem zmusił je do poszukiwania nowych siedlisk, przez co monitorowane przez naukowców osobniki ginęły lub zaczęły podchodzić bliżej osad ludzkich. Inne praca naukowe pokazują, że płoty graniczne mają wpływ na fragmentację siedliski i populacji, powodują izolację gatunków, a nawet zmianę zachowań zwierząt. Czasem skutki są nieoczywiste: np. niekiedy mury ułatwiają rozwój kłusownictwa lub prowadzą do wzrostu liczby ataków zwierząt na ludzi (jak na granicy Indii z Pakistanem).
Konstruktorzy współczesnych barier korzystają z doświadczeń poprzedników z innych części świata. W Azji Środkowej usuwano już część zapór, by umożliwić migrację gazeli mongolskich czy antylop saiga. Izraelski sąd wymusił na Ministerstwie Obrony wydrążenie w murze podziemnych przejść dla gryzoni. Na władze Estonii spadła krytyka, gdy w ramach oszczędności zrezygnowano z przystosowania ogrodzenia dla dzikich zwierząt.
W polskiej zaporze powstały 24 przejścia (średnio co 8 km) oraz sto bramek serwisowych, które mogę być wykorzystywane w czasie migracji dużych ssaków. W podwale muru jest też 140 tys. małych otworów dla mniejszych.
Nie widziałem ich, pozostaje wierzyć zapewnieniom SG.
- Rzeczywiście, są takie małe otwory, ale często zasypane ziemią, a w przyszłości pewnie także gałęziami i liśćmi. Pytanie też, w jaki sposób i kiedy będą otwierane przejścia? – pyta Kowalczyk. – Zwróćmy też uwagę na miejsca, gdzie nie dało się postawić muru. Np. na rzece Leśna rozłożona jest concertina. W ten sposób odcinamy zwierzęta od wody i fundujemy im śmiertelną pułapkę. W ostatnich miesiącach byliśmy wzywani, by pomóc w uwolnieniu jelenia i łosia zaplątanych w drut żyletkowy. Nie wiemy, ile zwierząt zginęło w zasiekach.
Z takiego właśnie powodu Chorwacja złożyła skargę na Słowenię do UE, bo bariera zagrażała siedliskom wilka i niedźwiedzia brunatnego, chronionych w tym kraju. Tylko w ciągu dziesięciu miesięcy od zakończenia budowy znaleziono tam 13 martwych jeleni, 8 saren i dwie czaple siwe, które zaplątały się w druty.
Prof. Kowalczyk: - Sądzę, że mur dotknie wielu gatunków. Myślę też o wilkach, łosiach czy niedźwiedziu, który w ostatnich trzech latach był obserwowany po obu stronach granicy. To była przysłowiowa jaskółka zapowiadająca po 150 latach powrót niedźwiedzi do Puszczy Białowieskiej. Po wybudowaniu płotu w polskiej części kompleksu możemy o tym zapomnieć.
Leśnik, który zastrzega anonimowość: - Fragmentaryzacja środowiska żadnemu gatunkowi nic dobrego nie przynosi. Skupiamy się na zaporze blokującej migracje zwierząt, ale zapominamy o ludziach, którzy ten mur będą obsługiwać. Razem z nimi do puszczy przyjadą nasiona roślin inwazyjnych, pojawi się zanieczyszczenie światłem i hałasem. To może stresogennie wpływać na zwierzęta w większym stopniu niż zapora.
Oparte o płot kajaki wyciągają się do słońca. Przed wypożyczalnią rowery ustawione w rzędzie. Łóżka w agroturystykach zasłane. Nic tylko wypatrywać turystów. - UE, SGL, UG – recytuje mieszkaniec Białowieży, gdy patrzymy na blachy przejeżdżających aut. – WN, EL, UG, UE, UE, WD... Większość zaczyna się na "U" czyli samochody wojskowe. Widać ile turystów, a ile armii.
W Parku Wiedzy i Zabawy siedzi samotny stróż. Za płotem wojsko. W Gospodzie pod Żubrem pachnie smażeniną. Na parkingu wojsko.
Jadę rowerem przez Puszczę Białowieską w kierunku leśniczówki Simony Kossak, biolożki, która walczyła o zachowanie naturalnych ekosystemów i wolność zwierząt pozaludzkich. W 1995 roku w wywiadzie dla "Dzikiego Życia" stwierdziła prowokacyjnie, że przyroda zagraża sama sobie. "Człowiek bowiem jest jej tworem, jej największym osiągnięciem, włącznie z jego umiejętnością totalnego niszczenia. To się nazywa seppuku". Zastanawiam się, co by powiedziała o murze? Pewnie jak jeden z sąsiadów w Białowieży oblepiła by płot plakatami "Mur zły". Koło leśniczówki nie spotykam turystów. Przejeżdża za to wojskowa ciężarówka.
Opowiadam o tym właścicielowi agroturystyki w Białowieży. – Najpierw mieliśmy pandemię, potem strefę, już nie ma za co żyć. Liczyliśmy, że turyści przyjadą, choćby po to, by zobaczyć mur. Ale boją się i trudno im się dziwić. Można poczuć się jak w stanie wojennym.
- Może są w strachu, że uchodźcy ich zaatakują i zjedzą? - ironizuje inny mieszkaniec Białowieży. - A może, że przyjadą na wakacje, a władza każe im zaraz wyjechać?
Sprzedawczyni w kawiarni dzwoni pożalić się szefowi: - Od rana sprzedałam dwie kawy.
W Starym Masiewie chcę zobaczyć ostoję żubrów „Czoło”. Pusta polana graniczy z płotem. A nad nim aureola zachodzącego słońca. Jakaś spacerowiczka rzuca, że odkąd powstała zapora w lesie widzi się mniej śmieci, które zostawiali migranci.
Pod mapą ze szlakami po Rezerwacie Wysokie Bagno spotykam Mariusza, rowerzystę spod Łodzi. Bardziej niż polityka martwią go ubabrane sakwy. Na początek wakacji wybrał się w trasę wzdłuż wschodniej ściany, bo liczył, że „całe to zamieszanie ze strefą” odstraszy turystów. Liczył na spokój i ciszę, więc jest zawiedziony. - Jadę przez las, nad głową buczy helikopter. Skręcam w boczną ścieżkę - straż. Jednego dnia zatrzymywali mnie pięć razy. Czuję się z automatu podejrzany - opowiada rowerzysta.
Pedałuję trasą, którą dzień wcześniej pokonał Mariusz, ale w odwrotnym kierunku: znad jeziora Topiło w kierunku opuszczonego dworku w Jodłówce. Szlak prowadzi przez las. W zaroślach leży tablica informująca o zakazie wjazdu do strefy przygranicznej. Do muru w linii prostej są jeszcze dwa kilometry. Jechać czy nie jechać? Mijam Starzynę. Jedna z agroturystyk reklamuje się hasłem: Joga, Ruch, Oddech. Nad głową lata helikopter. W końcu dojeżdżam do Opaki Dużej. Tablica stoi kilkadziesiąt metrów od zapory, zakazuje wstępu pod nią, a przy okazji do… wiejskiej świetlicy.
- Nic nie znaczący absurdzik – wzrusza ramionami mieszkaniec okolicy. – Mur tu nikogo nie bulwersuje. No chyba, że ten ktoś ma szansę na uzyskanie rekompensaty.
To znamienne zdanie. Od pracowników Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego dowiaduję się, że do tej pory nie wpływały skargi od mieszkańców dotyczące budowy zapory na granicy. A jeśli zdarzają się pytania, to w sprawie wypłat rekompensat. Do 11 lipca do wojewody wpłynęło 658 wniosków od właścicieli agroturystyk, restauratorów i pilotów wycieczek. Większość została rozpatrzona pozytywnie, a urząd wypłacił średnio 30 tys. zł. W sumie 18 mln, ale wysokość rekompensaty zależała od dochodu wnioskującego.
Kiedy pytam samorządowców z Podlasia o wpływ muru na życie społeczności, nie mówią o bezpieczeństwie, obronie granic, migrantach, ale o stanie dróg. - To główny problem – przyznaje Leon Małaszewski, wójt gminy Dubicze Cerkiewne. - Mieszkańcy narzekają, a firma nie kwapi się do naprawy. Tylko pośredniczę w skargach, bo większość uszkodzonych dróg to powiatówki. Miejscami asfalt się zwija, miejscami jest już naprawiony, ale ostrym kruszywem, więc łatwo przebić oponę.
W komunikacie Budimexu, który budował dwa południowe odcinki zapory, przeczytałem, że firma przeprowadziła działania, które „poprawią jakość życia lokalnej społeczności i będą jej służyć przez najbliższe lata”. A konkrety? - W gminie Narewka w formie rekompensaty za uciążliwości spowodowane dojazdem do budowy zainstalowaliśmy wiaty piknikowe i siłownię plenerową – wyjaśnia Michał Wrzosek, rzecznik Budimexu.
Wojciech Jarmołowicz z firmy Unibep odpowiedzialnej za północne odcinki muru: - Z zarządcami dróg w powiatach sokólskim, augustowskim i nadleśnictwem Płaska zawarliśmy porozumienia na naprawę nawierzchni dróg, po których transportowane były sprzęt i materiały.
Swoją wędrówkę wzdłuż muru kończę w Podlasiu Nadbużańskim. W Koterce zatrzymuję się przy cerkwi pw. Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość”. Okoliczny las nazywany jest „Święty Miejscem”, to cel pielgrzymek. Intensywnie niebiański kolor kontrastuje z wszechobecną zielenią. Myślę o tym, co usłyszałem w trakcie wędrówki wzdłuż płotu granicznego. Powtarza się „ale”.
Aktywistka: - Zapora stoi, ale prawa człowieka wciąż są łamane.
Mieszkanka Białowieży: - Nie ma już strefy, ale nadal jesteśmy pozostawieni samym sobie. Mur tylko pogłębił naszą izolację. To nasze zamknięcie czuć nawet w rozmowach z sąsiadami.
Przedsiębiorca spod Krynek: - Możemy świętować zamknięcie strefy, ale atmosfera obawy już nie zniknie.
Syryjczyk: - Mur jest wysoki, ale do przejścia.
Leśnik: - Płot ograniczy migrację, ale jej nie zatrzyma.
Włoska badaczka migracji, którą spotkałem w Białowieży: - Wstydzę się tego, co powiem, ale to najładniejszy mur w Europie, jaki widziałam.
Wójt Dubicz: - Mamy mur, więc będzie bezpieczniej. Ale żeby było całkiem spokojnie, to politycy z najwyższej półki powinni dogadać się z Białorusinami. A na to się nie zanosi.
Rolnik spod Kuźnicy: - Jestem zwolennikiem muru, ale na PiS już nie zagłosuję.
Granica zabezpieczona. Ale do przejścia.
Najeżona drutem, ale w lesie pełno migrantów.
Dzieci, ciężarne, prześladowani przez reżimy, uciekający z Rosji. Ale nielegalni.
Nielegalni. Ale wciąż przecież ludzie.
* Imiona niektórych bohaterów zmieniłem na ich prośbę.
* Publikacje, z których korzystałem, pracując nad reportażem:
“Obcy u naszych drzwi”, Zygmunt Bauman, Wydawnictwo PWN, 2016;
„Inność i obcość. Analiza ontologicznego statusu uchodźcy, Michał Bomastyk, „Etyka”, Tom 59 Nr 1, 2020;
“The Business of Building Walls”, Mark Akkerman, Transnational Institute, 2019;
“How many migrants in your country? Probably fewer than you think”, Chris Harris, Euronews, 17.04.2018;
“World towards a global apartheid”, Ainhoa Ruiz Benedicto, Mark Akkerman, Pere Brunet, Centre Delàs d’Estudis per la Pau, 2000;
“Border Fences and their Impacts on Large Carnivores, Large Herbivores and Biodiversity: An International Wildlife Law Perspective”, Arie Trouwborst, Floor Fleurke, Jennifer Dubrulle, The Review of European, Comparative & International Environmental Law, 2016;
“Conservation biogeography of the US–Mexico border: a transcontinental risk assessment of barriers to animal dispersal”, Jesse R. Lasky, Walter Jetz, Timothy H. Keitt, Diversity and Distributions, 2011;
“Border Security Fencing and Wildlife: The End of the Transboundary Paradigm in Eurasia?”, pod red. John D. C. Linnell, Plos Biology, 2016.
Prawa człowieka
Prawa zwierząt
Uchodźcy i migranci
Straż Graniczna
Białowieża
budowa muru
Granica polsko-białoruska
mur na granicy
Narewka
płot na granicy
Podlasie
Puszcza Białowieska
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze