0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. materiały dystrybutoraFot. materiały dystr...

Film Glińskiego zaczyna się od archiwalnych ujęć Krakowa końca lat 50., przeplatanych widokiem młodego człowieka robiącego zdjęcia – zdjęcia naprawdę niezłe, świadczące o dużej wrażliwości, przynajmniej estetycznej.

Zaraz potem Bronek (Mateusz Więcławek) trafia na rozmowę kwalifikacyjną do Służby Bezpieczeństwa. A tam pułkownik pyta go o stosunek do Kościoła. „Oczywiście, negatywny” – pada odpowiedź. Młody mężczyzna wychował się po wojnie w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice. Gdy mówi, że siostry w tamtym czasie „wybiły mu z głowy Pana Boga” – to mu wierzymy.

Widzimy błyskotliwego młodego człowieka z pasją wykonującego swoją pracę, cieszącego się otrzymanym od partii mieszkaniem, zakochanego, wierzącego w to, co robi. Widzimy jego radość z wchodzenia w związek z zapoznaną podczas pracy, w kościele akademickim, dziewczyną z kręgów artystyczno-inteligenckich, Martą (świetna Marianna Zydek).

Ta idylla dość szybko się psuje, zaś Bronek nie odważy się powiedzieć pochodzącej ze zdecydowanie „reakcyjnych” krakowskich kręgów Marcie, czym naprawdę się zajmuje.

Robert Gliński wraz ze scenarzystą Andrzejem Gołdą wykonał dobrą robotę – pokazał wizerunek funkcjonariusza peerelowskich służb zniuansowany, daleki od karykaturalnego diabła z szopki, którym z reguły jest esbek w polskim filmie.

Esbek patrzy na papieża

Ale Bronek przede wszystkim obserwuje. Jest aniołem stróżem świeżo powołanego biskupa pomocniczego Karola Wojtyły. Najczęściej przygląda mu się przez okno, gdy duchowny staje w bramie rezydencji biskupiej przy ul. Kanoniczej (mieści się tam dziś Muzeum Archidiecezjalne Kardynała Karola Wojtyły).

Obserwujemy więc Bronka, jak fotografuje w nieskończoność żegnającego się w drzwiach z kolejnymi gośćmi i współpracownikami biskupa. Z czasem, przesłuchując tajnych współpracowników, gromadząc materiały i prowadząc ciągłą obserwację – fascynuje się Wojtyłą coraz bardziej.

Trudno powiedzieć, żeby miało to charakter szczególnie religijny – widzi raczej charyzmatycznego przywódcę spowitego aurą tajemnicy. A także: wroga, którego, jak mówi Bronek, lepiej przecenić niż nie docenić.

Przeczytaj także:

Twórcy, jak się zdaje, naddają nawet sytuacji tajemniczości. Jak pisał specjalista w temacie historii inwigilacji Wojtyły, b. dyrektor krakowskiego oddziału IPN Marek Lasota, SB miało podsłuchy w apartamentach biskupich. W filmie tak nie jest, a podjęta przez Bronka próba pozyskania kogoś do instalacji pluskiew kończy się tragicznie.

A jak to wszystko jest zrobione? W „Figurancie” jest trochę formalnych zabaw, w rodzaju zderzania akcji z ujęciami ze zrekonstruowanych starych przedstawień kabaretu „Piwnica pod Baranami”. To bardzo krakowski film, w scenach tych rekonstrukcji bierze udział nawet Tadeusz Kwinta, wieloletni artysta Piwnicy.

Robert Gliński łączy zręcznie materiały dokumentalne z inscenizowanymi, nakręconymi przez Adama Bajerskiego – to mocne uzasadnienie dla decyzji, by film był czarno-biały.

Młodego Wojtyłę gra Maciej Mikołajczyk. Ciekawa sprawa, że jest to postać dubbingowana. Głos Wojtyły w tych ujęciach, które nie są dokumentalne, podkłada Mateusz Grydlik, znany m.in. z polskiego „Saturday Night Live”. Imitował tam Angelę Markel i Władimira Putina.

Ksiądz z teczki

Bronek Budny jest postacią fikcyjną, ale inspirowaną historycznymi dokumentami. Scenariusz Andrzeja Gołdy czerpie z rzeczywistych wypowiedzi współpracowników Służby Bezpieczeństwa. W scenie, w której porucznik Budny mówi o Karolu Wojtyle „rzadkie połączenie intelektualisty z człowiekiem czynu”, faktycznie mówi cytatem „z teczki”.

Z teczek wzięte są też realia epoki. Widzimy więc księży, zgodnie z prawdą historyczną, ochoczo donoszących na Wojtyłę. Ktoś ze starszych duchownych robi to, bo nie pasuje mu w diecezji młody, nagle awansowany biskup. Inny ksiądz, grany przez Juliana Chrząstowskiego, po prostu chce talon na telewizor.

Scenariusz nie podejmuje natomiast wątków realnych nadużyć seksualnych w archidiecezji krakowskiej, do których – jak wiemy z publikacji historyków i dziennikarzy – dochodziło. Jedyny tego typu wątek w „Figurancie” jest prowokacją zainscenizowaną przez esbecję. Pod tym względem film Glińskiego jest bardzo ostrożny.

Polskie kino religijne?

„Figurant” Roberta Glińskiego to w wielu miejscach kino nie tyle historyczno-polityczne, ile religijne. Ale w dobrym znaczeniu tego słowa, bardzo rzadko spotykanym w Polsce. Co to znaczy?

„Kino religijne” w Polsce to z reguły albo kiepsko zrealizowana nudna hagiografia, albo zupełne kurioza.

Przykładem pierwszego nurtu może być „Zerwany kłos” (2016) o bł. Karolinie Kózkównie, wyprodukowany przez Fundację Lux Veritatis, czyli imperium medialne ojca Rydzyka.

Przykładem nurtu kuriozów – „Miłość i miłosierdzie” (2019), gdzie historia siostry Faustyny Kowalskiej rozpoczyna się od sceny stworzenia świata i diabła z rogami, który doprowadza do grzechu pierworodnego. „Miłość i miłosierdzie” Michała Kondrata określono jako „dokument fabularyzowany”, a obejrzeć można ten film na platformie TVP VOD.

Ale ta opowieść o młodym esbeku jest zupełnie inna. Czarno-biały „Figurant” ma więcej wspólnego z filmami Roberta Bressona, czy losami bohaterów rosyjskich powieści, rozpiętych między banalnością zła, słusznym gniewem na religijny ucisk, a jakimś rodzajem fascynacji duchowością. Widzimy ją, gdy Bronek toczy niekończące się dyskusje z jednym z księży, których stara się pozyskać, a z którym się, chyba, zaprzyjaźnia (w tej roli Adrian Brząkała).

Są tu raczej egzystencjalne dylematy i lęki niż hagiografia, a postać Wojtyły jest trochę nierealna – więcej tu spojrzenia na biskupa niż samego biskupa.

Film konsultowali w sprawach teologicznych i kościelnych umiarkowanie liberalni duchowni katoliccy spod znaku tzw. Kościoła otwartego – ks. Andrzej Luter i ks. Kazimierz Sowa, i chyba do myśli z kręgu „Tygodnika Powszechnego” można by go odnosić.

Niezależnie od tego, z „Figuranta” wynika jedna lekcja – bardzo prosta, ale ciągle nieprzyswojona przez kulturalnych decydentów obecnej władzy. Dobre kino historyczne musi karmić się konfliktem, nieoczywistością, szarościami – a nie pokazywać szlachetnych, wyidealizowanych bohaterów bez skazy.

Inaczej możemy włożyć i czterdzieści milionów złotych w kolejną „superprodukcję” o Pileckim czy Karskim, a wyjdzie nudna czytanka. „Figurant” bez wątpienia nudny nie jest.

;

Udostępnij:

Witold Mrozek

dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.

Komentarze