0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Walczak / Agencja Wyborcza.plMichal Walczak / Age...

Kilka niezbędnych uściśleń: w stopkach informacyjnych pod moimi tekstami czy występami publicznymi zwykle pojawia się informacja „były jezuita”. Choć moje bycie jezuitą to daleka przeszłość, to w przypadku tego akurat tekstu jest ona ważna. Młodszym Czytelnikom i Czytelniczkom OKO.press przypominam więc, że w latach 1976-2005 byłem jezuitą, a w latach 1983-2005 również księdzem. Więc tekst o księżach jest też tekstem o mnie samym, przynajmniej tej części mojej biografii gdy księdzem faktycznie byłem.

Wstąpienie do zakonu w wieku 20 lat uważam za najlepszą decyzję w życiu, podobnie jak wystąpienie z tegoż zakonu w wieku 49 lat.

Ta pierwsza była początkiem ważnej przygody duchowej i intelektualnej, ta druga zerwaniem z narastającą frustracją związaną z rozmijaniem się mego rozumienia bycia jezuitą i oczekiwaniami przełożonych zakonnych. Zarówno czas w zakonie, jak i po jego opuszczeniu uważam za okres równie szczęśliwy. Nie mam do nikogo żalu o nic, tylko żałuję, że dzisiejszy katolicyzm nie wykorzystuje własnego zasobu kulturowego, by ludziom pomagać w drodze do szczęścia. Znam wielu szczęśliwych księży i jezuitów, którzy całkowicie dobrowolnie praktykują celibat i akceptują doktrynę kościelną. Jednak wszyscy, których znam, żyją w w stałym konflikcie z biskupami, a niektórzy doczekali się oficjalnych krytyk ze strony Kongregacji Nauki Wiary. W moim przekonaniu w takiej postawie biskupów i papieży skrywa się pragnienie całkowitego podporządkowania sobie kleru, w czym istotną rolę odgrywa obowiązkowo narzucony celibat.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Nie wspominam, a w tym kontekście na pewno trzeba to zrobić, o licznych zastępach zakonnic, których status w kościelnej hierarchii przypomina niewolnice. Całkowicie podporządkowane biskupom, nie mają żadnych praw. Zdarza się, że ich podporządkowanie ma charakter seksualny. To jednak tematy tabu, które dopiero nieśmiało jest naruszane przez takich publicystów jak Marta Abramowicz w Polsce czy jezuita Giovanni Cucci we Włoszech. W samym Kościele na ten temat panuje zmowa milczenia. Jak w mafii.

Służy im do tego szkodliwa teologia i groźne społecznie upolitycznienie religii. W Polsce zarówno wspomniana teologia jak i upolitycznienie religii przyjęły formy patologiczne. W tej pierwszej szczególną rolę odegrał Jan Paweł II, i stworzony przez niego system kontroli edukacji kleru, a w tym drugim polski episkopat. Klerowi dzielnie w tym procesie destrukcji tkanki społecznego zaufania pomaga rządząca od 2015 roku partia PiS. To nie znaczy, że przed objęciem rządów przez partię Kaczyńskiego podobnych zbliżeń kleru i polityków nie było, jednak nie przybierały one nigdy tak skrajnych wymiarów jak to się stało w chwili obecnej.

W ostatnich latach pojawił się mały promyk nadziei. Szeregi kleru się wykruszają, a nowych kandydatów do seminariów duchownych zarówno diecezjalnych jak i zakonnych coraz mniej. Co więcej – pojawiło się wiele świadectw byłych księży, którzy coraz odważniej odsłaniają kulisy istniejących patologii w systemie wychowania kleryków. Być może dlatego również aktywność polityków w pozyskiwaniu życzliwości tych coraz mniej licznych księży proporcjonalnie wzrosła. W jednym z niedawnych sondaży okazało się, że polskich biskupów katolickich zaufaniem obdarza tylko dwa procent społeczeństwa. To powinno dać do myślenia tym politykom, którzy ciągle zabiegają o względy hierarchów.

Co gorsza, również idol otwartych katolików, papież Franciszek, nie przysparza Kościołowi sympatii. Jego osobliwa geopolityka i brak zdecydowanego potępienia napaści Putina na Ukrainę nie da się niczym wyjaśnić, nawet tradycyjnym antyamerykanizmem latynosów. Jest i pozostanie niewybaczalnym błędem.

Tak więc katolicyzm znalazł się w czarnej dziurze, co może okazać się dobrym prognostykiem dla tych, którzy marzą o uwolnieniu się z jarzma, jak ich nazwał Tadeusz Boy-Żeleński, „naszych okupantów”.

Otóż ten mistrz felietonu pisał przed 90 laty w tak zatytułowanym felietonie (wydanym w 1932 roku w formie książkowej w zbiorze tekstów poświęconych swoistemu terrorowi obyczajowemu kleru) komentującym jeden z listów kardynała Hlonda stwierdził, że napisał go „przedstawiciel postronnego mocarstwa rezydujący w naszym kraju”. Takie mam też wrażenie słuchając i czytając dzisiaj enuncjacje niektórych biskupów, jak też oddanych im polityków, którzy w samej rzeczy wypowiadają się jak przedstawiciele „postronnego mocarstwa”.

Diagnozy dotyczące kondycji polskiej polityki pozostawiam politologom, natomiast zająć się chcę kondycją moralną katolickiego kleru. Jak się bowiem wydaje, sprawą kluczową jest właśnie moralna degrengolada tej grupy społecznej, co ma niszczący wpływ na całe społeczeństwo. Na koniec poświęcę chwilę uwagi przyczynom wyjątkowej uległości wobec kleru niektórych czołowych polityków obozu rządzącego.

Przeczytaj także:

Szkodliwa teologia

Jeden z najwybitniejszych współczesnych znawców rzymskiego katolicyzmu (autor około 50 książek na jego temat) Eugene Kennedy (1928-2015) swoją książkę poświęconą stosunkowi Kościoła do ludzkiej seksualności zatytułował znamiennie „Jątrząca rana. Kościół i ludzka seksualność" (The Unhealed Wound. The Church and Human Sexuality). Poświęcił w niej sporo uwagi myśli Karola Wojtyły i zastanawiał się nad jej źródłami. Jako psycholog i psychoterapeuta pracujący z księżmi katolickimi dostrzegał przepaść między naukami polskiego papieża, a codziennym życiem kleru borykającego się z niemożliwymi do spełnienia oczekiwaniami kreślonymi przez Jana Pawła II.

Kennedy podziwia jego niezłomność w obronie obowiązkowego dla księży celibatu, ale zwraca uwagę nie tylko na słabości teologiczne jego uzasadnienia, ale też na całkowite odklejenie od kościelnej rzeczywistości. To samo dotyczy równie bezkompromisowego stosunku Wojtyły do kapłaństwa kobiet, z tym, że w tym wypadku dochodzi mizoginiczne skrzywienie.

Zapewne byłoby rzeczą ciekawą przeanalizowanie związków najpierw Karola Wojtyły, a potem Jana Pawła II z kobietami, które można w kategoriach psychologicznych określić jako toksyczne.

Dotyczy to nie tylko jego osobistej „ekspertki” od spraw seksualności Wandy Półtawskiej, ale również zaprzyjaźnionej z nim filozofki Anny-Teresy Tymienieckiej czy Matki Teresy z Kalkuty. Zdaniem Kennedy’ego powtarzane uparcie i konsekwentnie twierdzenie, że kobiety nie są zdolne do kapłaństwa sprawia, że dla niektórych niemożność święceń kapłańskich dla kobiet wydaje się wręcz czymś naturalnym.

W swojej książce sporo uwagi poświęca małżeństwom byłych księży (sam do nich należał), przy czym odwołuje się do ustaleń innego socjologa religii i księdza katolickiego Donalda Cozzensa (1931-2021). Otóż w swojej głośnej publikacji „Zmieniająca się twarz kapłaństwa. Refleksja na temat kryzysu duszy księdza" (The Changing Face of the Priesthood. A reflection on the Priest’s Crisis of Soul) Cozzens przekonująco pokazał, że większość małżeństw byłych księży, wbrew swoistej “teologii strachu” głoszącej, że odejście z kapłaństwa kończy się zwykle tragedią, jest udana, a oni sami są nie tylko szczęśliwi w nowych związkach, ale też w większości gotowi służyć Kościołowi. Niestety ich wyciągnięta do współpracy ręka zawisa zwykle w próżni.

Tak więc Kościół instytucjonalny wyraźnie boi się byłych księży. Jednym z powodów może być obawa przed konfrontacją szkodliwej teologii opartej na lęku przed seksualnością z faktem przeżywania jej w sposób pozytywny. Jeśli dodamy do tego taki oto fakt społeczny, że w skali globalnej dziesiątki tysięcy duchownych przestało spełniać funkcje kapłańskie nie akceptując celibatu, to łatwo zdać sobie sprawę z wagi problemu. Szukając informacji na temat liczby byłych księży do książki „Polak katolik", zetknąłem się z danymi z krajów hiszpańskojęzycznych, które mówią o stu tysiącach osób (w samej Hiszpanii – około 10 000), z których zdecydowana większość wróciłaby do kapłaństwa, gdyby zniesiono celibat. Nietrudno sobie uzmysłowić, jakiego rzędu liczby w grę wchodzą w globalnej skali.

No cóż, ktoś może powiedzieć, że to dotyczy obcego nam kulturowo katolicyzmu amerykańskiego, u nas w katolickiej Polsce sprawa wygląda zupełnie inaczej. Tak przynajmniej głosi oficjalne stanowisko polskich hierarchów, ale już analiza wypowiedzi szeregowych, a zwłaszcza byłych księży każe myśleć inaczej. Szczególnie zasłużonym w badaniu postaw społecznych, jak i samych księży jest socjolog religii Józef Baniak. W swoich licznych publikacjach przekonująco pokazał, że szczególne miejsce w postrzeganiu kleru odkrywa celibat, a zwłaszcza brak jego przestrzegania. Podobnie w publicystyce, by wspomnieć głośną książkę Marcina Wójcika „Celibat". Warto więc zadać pytania na ile właśnie celibat stanowi istotną część nauki katolickiej.

Problematyczny celibat

Jednym z najlepszych wprowadzeń w problematykę celibatu jest książka biskupa Grzegorza Rysia „Celibat". Autorowi udało się na 115 stronach przedstawić problematyczność, całkowitą bezużyteczność i szkodliwość tej praktyki kościelnej. Ryś swoje rozważania o celibacie rozpoczyna od analizy danych zawartych w Biblii, gdzie nie tylko, że nie ma uzasadnienia dla praktyki celibatu, ale jest jej on całkowicie obcy. W dwóch fragmentach, na które się lubią powoływać obrońcy celibatu, nie ma mowy o celibacie obowiązkowym tylko o zaleceniu, a więc o celibacie dobrowolnym (por. Mt 19, 12 i 1Kor 7, 6). Kapłaństwo, o jakim jest mowa w Biblii Hebrajskiej nie tylko nie brało pod uwagę celibatu, ale wręcz nakazywało kapłanom małżeństwo, gdyż urząd kapłana był dziedziczny i przechodził z ojca na syna. Jezus był z kapłanami świątynnymi w konflikcie i żadnego kapłaństwa nie wprowadził.

Nie trzeba dodawać, że stosunek całej Biblii do ludzkiej seksualności był pozytywny. Jak słusznie zwraca uwagę Ryś,

„To nie Jezus, lecz Platon zaszczepił ludzkiemu myśleniu głęboką podejrzliwość wobec każdej przyjemności, a funkcję współżycia seksualnego sprowadził tylko i wyłącznie do prokreacji”.

Co więcej, przywołując liczne przykłady z historii pokazał, że celibat nigdy nie był przestrzegany, a jego ostateczne prawne usankcjonowanie miało miejsce w Kodeksie Prawa Konicznego z roku... 1917!

A wracając do praktyki – znamienny w tym względzie jest przykład z Irlandii przywołany na początku ostatniego rozdziału „Czy celibat jest perwersją?”. Pisze Ryś: „Takie pytanie w listopadzie 1996 roku padło na łamach »Irish Times« (notabene w ślad za opublikowanymi wcześniej w tej samej gazecie wynikami »badań socjologicznych«, w świetle których jedynie 2 proc. ślubujących życie w celibacie udaje się w pełni dochować przyjętych zobowiązań)”. Biskup Ryś opatruje badania socjologiczne unieważniającym cudzysłowem. Mimo wszystko czytelnik odnosi nieodparte wrażenie, że ma do czynienia ze zjawiskiem patologicznym i sprzecznym z nauczaniem Biblii. Warto też dodać, że autor jest nie tylko jednym z hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce, ale również bardzo wpływowym autorem licznych publikacji, który również chętnie zabiera głos w debacie publicznej.

Cieszący się dużą popularnością do dzisiaj ksiądz Józef Tischner miał do celibatu stosunek wręcz krotochwilny. W gronie przyjaciół mawiał, że dla niego poobiednia sjesta to czas święty i nie należy mu pod żadnym pozorem przeszkadzać. Podawał tylko jeden wyjątek: jeśli Papież ogłosi zniesienie celibatu, to wtedy można, a nawet trzeba go zbudzić. Tischner lubił też powtarzać anegdotę dotyczącą badania przeprowadzonego wśród duchownych na temat celibatu. Otóż uzyskano pouczający wynik: 1/3 duchownych orzekła: celibat ma być; 1/3 – celibatu ma nie być, a pozostała 1/3 – niech będzie tak, jak jest dotąd! Ta ostatnia grupa, prowadząc podwójne życie, swoim wyrachowaniem hamuje proces gruntownej odnowy Kościoła. Gdyby ta trzecia grupa przyłączyła się do duchownych kwestionujących oficjalnie celibat – straciłby on społecznie rację bytu w skali masowej.

Jeśli chodzi o stosunek do badań socjologicznych na temat księży, podobnie zachowuje się abp Stanisław Gądecki. Całkiem niesłusznie, bo to właśnie szczegółowe badania społeczne odsłaniają absurd i nieludzkie oblicze celibatu. Współczesne badania socjologa religii Józefa Baniaka z 2013 roku są jeszcze ciekawsze. Otóż okazało się, że 60 proc. księży jest lub było w związku z kobietami, 53,7 proc. chciałoby mieć własne rodziny, 68 proc. odeszło z kapłaństwa z powodu celibatu, 78 proc. chciałoby być księżmi żonatymi; ogólnie 77 proc. starszych i 83 proc. młodych eks-księży było przeciwnych celibatowi.

Zainteresowanym polecam dokładne wskaźniki nastawienia byłych księży rzymskokatolickich w Polsce do celibatu i seksualności, które są zamieszczone w dwóch książkach Józefa Baniaka: „Rezygnacja z kapłaństwa i wybór życia małżeńsko-rodzinnego przez księży rzymskokatolickich w Polsce. Studium socjologiczne" oraz w „Portret księdza w wyobrażeniach i ocenach polskiej młodzieży. Studium socjologiczne". Między innymi za opublikowanie i upowszechnianie tych danych profesor Baniak stracił pracę na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Zarówno szkodliwa teologia kapłaństwa, jak i pełen hipokryzji stosunek do celibatu zyskuje dodatkowe znaczenie, jeśli je umieścimy w kontekście wprowadzonej w XVI wieku na soborze trydenckim instytucji seminariów duchownych. Jak one funkcjonują w Polsce, można się dowiedzieć z takich książek jak „Sakrament obłudy. Wspomnienia z seminarium" Roberta Samborskiego, czy „Zniknięty ksiądz" Marcina Adamca. Obie są poruszającymi świadectwami procesu deprawacji, a nawet perwersji, jakiej poddani są młodzi ludzie w instytucjach kościelnych. Po ich lekturze trudno nie zgodzić się z Adamcem, który w jednym z wywiadów powiedział, że „z roku na rok jako ksiądz stawałem się gorszym człowiekiem". To dramatyczne wyznanie, ale głęboko prawdziwe i pokazuje dramat dzisiejszego katolicyzmu w Polsce. Dopełnijmy obraz serią reportaży Mariusza Sepioły „Klerycy. O życiu w polskich seminariach", które tylko uwiarygodniają to, co napisali Samborski i Adamiec. Jednak znacznie istotniejsze od takich indywidualnych świadectw jest systemowy namysł nad tą instytucją. Zawdzięczamy go włoskiemu socjologowi religii Marcowi Marzano, który w 2021 roku opublikował na ten temat książkę. Moim zdaniem warto się jej bliżej przyjrzeć, tym bardziej, że jej polskie tłumaczenie jest przewidziane na jesień tego roku

Deprawująca instytucja

Seminaria duchowne to najważniejsze instytucje katolicyzmu. Model wychowania zaproponowany w XVI wieku trwa w niezmienionym kształcie do dzisiaj i w dużym stopniu tłumaczy charakter katolickiego kleru. Model karier w Kościele katolickim ma swoje korzenie również w tej instytucji. By zdać sobie sprawę z głęboko niemoralnego charakteru seminariów warto zacząć od lektur opisujących „dojrzałe owoce” ich funkcjonowania. Najlepsza jest książka francuskiego socjologa Frederica Martela „Sodoma", z podtytułem „Hipokryzja i władza w Watykanie". To światowy bestseler, któremu poświęcono już wiele konferencji, również teologicznych. Niestety w Polsce zachwycały się tą książką tylko media liberalne, natomiast katolickie ją przemilczały. A zupełnie niesłusznie bo lektura „Sodomy" jest wielce pouczająca właśnie dla katolików i rzuca jaskrawe światło na zakłamanie, w jakim żyją najwyżsi dygnitarze kościelni. Dostarcza też ogromnego materiału empirycznego odnośnie do życia seksualnego katolickiego kleru.

Nie wypada mi tutaj rekomendować mojej książki pt. „Gomora" napisanej razem z Arturem Nowakiem, ale wspominam o niej, gdyż nawiązuje do książki Martela i jest poniekąd jej polską odmianą. Do „Gomory" dodaliśmy też podtytuł „Pieniądze, władza i strach w polskim Kościele". Obydwie książki jasno pokazują, że przymusowy celibat jest zwornikiem patologicznych układów w Kościele rzymsko-katolickim.

Ale to dopiero książka Marca Marzano „Kasta czystych. Księża, seks i miłość" dostarcza klucza do rozumienia świata katolickiego księdza. Nie jest ona ujęciem teologicznym kapłaństwa ani nie jest poświęcona duchowości „żyjących w czystości” mężczyzn, jest solidnym studium socjologicznym. Dotyczy seminariów włoskich, ale zważywszy na obowiązujący w całym katolicyzmie podobny model można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że podobnie sytuacja wygląda w Polsce. Autor stara się dotrzeć nie do doktrynalnych czy dyscyplinarnych tekstów, ale do codziennego życia najpierw kleryków, a potem wyświęconych księży. Jako socjolog Marzano pyta, rozmawia. Czasem są to rozmowy wielokrotne, długie i pogłębione. Wtedy nie jest łatwo wymigać się zgrabnym cytatem z Biblii czy bogatej tradycji kościelnej. Trzeba powiedzieć, jak to tak naprawdę jest „z tymi sprawami”. Co ciekawe, rozmówcy są nader chętni. Wprawdzie dla celów badawczych ich imiona i tożsamość zostały ukryte, jednak czytelnik od razu zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z prawdziwymi historiami. Często dramatycznymi, a nawet tragicznymi. Nie brak opowieści zabawnych, jednak ich śmieszność wcale nie śmieszy, tylko wskazuje na archaiczność zarówno samej instytucji kapłaństwa związanego z celibatem, jak i bezwzględnego posłuszeństwa przełożonym, a zwłaszcza biskupom.

Ten układ zależności nie tylko zwalnia od odpowiedzialności, ale generuje osobowości zdziecinniałe, a często po prostu kalekie i wymagające długotrwałej terapii.

Niestety wielu nigdy się na nią nie zdecyduje.

Pierwsze rozdziały „Kasty czystych" to wejście w egzotyczny świat, który zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. A więc poznajmy w pierwszej odsłonie „Źródła autobiograficzne pewnego badania: tajemnica seksualności klerykalnej”. Tu Marzano dzieli się z czytelnikiem traumatycznymi doświadczeniami, które na szczęście nie wpłynęły na jego życie. Zdołał je nie tylko przepracować, ale twórczo wykorzystać w swoich kolejnych książkach.

Następny problem, na jaki natrafia badacz życia intymnego księży, to wszechobecne zakłamanie i niechęć dzielenia się faktycznym doświadczeniem życiowym. To praktycznie uniemożliwia zbliżenie się prawdziwego życia i faktycznie przeżywanej seksualności. Stąd tytuł kolejnego rozdziału „W poszukiwaniu prawdy: historia trudnego badania”.

Szczególnie interesujące są analizy związku celibatu z władzą. Jest on trwały, jak nas informuje kolejny rozdział „Kapłaństwo katolickie i władza duszpasterska: związek nienaruszalny”. Mimo socjologicznego ujęcia nie sposób uciec od teologii, więc i ona się pojawia jako swoista ideologiczna rama wiążąca celibat z sakramentami, w tym zwłaszcza samym kapłaństwem, jak i tymi sprawowanymi przez kapłanów jako jedynych zdolnych do tej czynności. Tę sprawę zgłębia rozdział zatytułowany ”Czystość i sakralność w katolicyzmie: celibat kleru katolickiego”. Uzbrojeni w te pierwsze podstawowe, ale jednak konieczne informacje możemy zejść do konkretu.

Życie codzienne seminariów, dynamika różnych grup, relacje między przełożonymi i klerykami to temat fascynujący, a zupełnie nieznany. Nie dziwi więc, że te sprawy zajmują większą część książki od rozdziału 5. aż do 13. Każdy z nich to mały traktat o łamaniu osobowości, promowaniu lizusostwa i powstawiania osobliwych charakterów nastawionych na karierę wewnątrzkościelną z jednej strony, ale również wrogich wobec jakichkolwiek przejawów niezależnego myślenia.

Krótko mówiąc – to jedno wielkie oskarżenie pod adresem instytucji totalnej, która posługując się religijną frazeologią depcze podstawowe prawa człowieka.

Co gorsza, ubiera ten niszczący mechanizm we wzniosłą retorykę świętości i bezkompromisowej służby Panu Bogu. W ostatnich dwóch rozdziałach Marco Marzano w pełni potwierdza tezy „Sodomy" Martela. Chodzi oczywiście o szczególne miejsce homoseksualizmu pośród kleru katolickiego. Traktujący o tym rozdział nie pozostawia wątpliwości. Jego tytuł brzmi: ”Potrzeby emocjonalne i seks bez ograniczeń: kler homoseksualny” Ostatni rozdział stawia kropkę nad „i”: „Rządy kłamstwa i szczęście publiczne”. Lektura tej książki mimo szokującej treści nie jest jednak przygnębiająca. Zaliczyłbym ją do kategorii poznawczych objawień.

To właśnie takim studiom socjologicznym (podobne są przywołane wcześniej książki Józefa Baniaka) możemy rozumieć więcej i mniej nas będą dziwiły amoralne zachowania wielu księży katolickich. Z tego prostego powodu, że poznaliśmy źródła takich zachowań (seminaria duchowne). Niestety nie są to źródła czyste. Główne ostrze krytyki Marzana jest skierowane przeciwko seminarium duchownym jako okresowi wręcz demoralizacji młodych ludzi. Ta instytucja, powstała w okresie ideologicznej konfrontacji z Kościołami protestanckimi w XVI wieku, tak naprawdę nie przygotowywała do ewangelizacji i szerzenia chrześcijaństwa tylko hodowała janczarów gotowych do bezpardonowej walki z przeciwnikiem.

Nadszedł najwyższy czas, by je pozamykać i – wzorem chrześcijaństwa pierwszych wieków – wyznaczać na kapłanów ludzi doświadczonych i sprawdzonych życiowo!

Nim to się jednak stanie zauważmy, że polskim hierarchom ten opłakany stan w ogóle nie przeszkadza, a ściślej rzecz ujmując żyją w błogiej nieświadomości, a nawet w przekonaniu, że wszystko jest w najlepszym porządku, a katolicyzm polski stanowi wzór dla innych Kościołów lokalnych. Jak się wydaje, jednym ze źródeł tego przeświadczenia jest powszechne zabieganie o ich względy i poparcie ze strony polityków. Szczególnie zaś ze strony polityków rządzącej partii, którzy wielokrotnie podkreślali dług wdzięczności, jaki zaciągnęli właśnie wobec Kościoła. Dotyczy to nie tylko szczególnie politycznie aktywnego redemptorysty Tadeusza Rydzyka i stworzonego przez niego środowiska Radia Maryja, ale również większości polskich biskupów. Ten rodzaj zbliżenia polityki i religii jest oczywiście dobrze znany i to nie tylko z historii chrześcijaństwa, ale i innych religii. Jednak w polskim przypadku ten związek przybrał charakter szczególny.

Ureligijniona polityka

Dlatego na koniec trzeba postawić pytanie o związki katolickich księży z polskimi politykami, a ściślej warto uwzględnić też swoisty rozziew między oficjalnym triumfalizmem hierarchów i części sceny politycznej, a galopującą wręcz sekularyzacją naszego społeczeństwa. Chodzi o takich polityków jak Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Przemysław Czarnek. Szczególnie Kaczyński wielokrotnie dawał do zrozumienia, że bez Radia Maryja i jego poparcia PiS w 2015 roku by nie wygrał, zaś Zbigniew Ziobro właśnie w mediach Rydzyka zachwala sukcesy swego resortu. Czarnek prześcignął obu w zapewnianiu hierarchów, że pod jego kierownictwem polskie szkoły i wyższe uczelnie zrobią wszystko, by katolicka nauka znalazła poczesne miejsce w wytycznych programowych. Jak zapewnia, tak też robi, nie rzuca słów na wiatr.

W praktyce oznacza to, że księża zostali otoczeni swoistym parasolem ochronnym przez wymiar sprawiedliwości, a cały system edukacyjny uznał katolicyzm za konieczny punkt odniesienia z wszelkimi tego konsekwencjami.

Jest to więc realizacja nie tylko upolitycznionego modelu religii, ale i osobliwego ureligijnienia polityki, z jakim można się było spotkać do tej pory tylko w krajach islamskich jak Iran czy Pakistan. Mamy więc do czynienia w państwie rządzonym przez PiS z katolicyzmem jako religią narodową, co zresztą stanowi kontynuację tzw. chrześcijaństwa pokonstantyńskiego. Jak wiadomo bowiem, wszędzie tam, gdzie dotarło chrześcijaństwo, przyniosło z sobą przekonanie, że najważniejszy jest właśnie Kościół, a nie nauczanie Jezusa.

Dobrze ten mechanizm uchwycił Tomasz Polak w książce „System kościelny", w której pokazał całkowite podporządkowanie rzeczywistości dobru instytucji, które w języku socjologii religii nazywamy upolitycznieniem religii. Chyba najtrafniej jednak uchwycił ten problem amerykański historyk Brian Porter-Szűcs w książce poświęconej polskiemu nacjonalizmowi, a wydanej również po polsku w 2011 roku „Gdy nacjonalizm zaczął nienawidzić: Wyobrażenia nowoczesnej polityki w dziewiętnastowiecznej Polsce". Właśnie w tym kontekście widać, jak bardzo zblatowanie PiS-u z fundamentalistycznym katolicyzmem jest archaiczne i skazane na porażkę zarówno polityczną jak i religijną.

Kaczyński od początku swojej kariery politycznej podkreślał, jak ważny jest dla niego katolicyzm. Pisał o tym w wydanej w 2011 roku książce „Polska naszych marzeń". Warto zwrócić uwagę na narzucającą się analogię. Rosja ma kłopot z Putinem i Cyrylem, a Polska podobny z Jarosławem Kaczyńskim i Tadeuszem Rydzykiem. Obaj reprezentują bardzo szczególne podejście zarówno do polityki, jak i do religii i jej miejsca w przestrzeni publicznej. Problem polega jednak na tym, że w odróżnieniu od rosyjskich przedstawicieli świata polityki i religii nasi polscy reprezentanci raczej skrywają swoje poglądy. Bardziej sugerują, co mają na myśli. Dobrą ilustracją tego stanu umysłu są dostępne publikacje ich autorstwa i doraźne komentarze publicystyczne wyrażane zwykle na łamach przyjaznych im mediów. Można wręcz powiedzieć, że zarówno Kaczyński, jak i Rydzyk są bardziej ludźmi czynu niż myśli. Tak więc chcąc przedstawić „kościół Kaczyńskiego” trzeba kierować się bardziej intuicją niż wyraźnymi deklaracjami szefa PiS.

We wspomnianej książce „Polska naszych marzeń", Kaczyński wiele uwagi poświęca polskiemu papieżowi. Zapamiętał zwłaszcza jego kazania z 1991 roku, kiedy przeciwstawianie cywilizacji śmierci cywilizacji miłości i życia wybrzmiało w nich szczególnie mocno. To właśnie wtedy Jan Paweł II szczególnie boleśnie odczuł, że jego przesłanie przestało trafiać do rodaków. W trakcie kolejnej pielgrzymki do Polski, skonstruowanej na schemacie dekalogu, papież zrozumiał, że jego słowa nie są odbierane jak nowe objawienie, tak jak w czasie pamiętnej triumfalnej pielgrzymki w 1979 roku. Po zmianie systemu politycznego społeczeństwo odzyskało poczucie sprawczości i podmiotowość. Słowa polskiego papieża rozminęły się z potrzebami społecznymi. Tego Jan Paweł II nigdy rodakom nie wybaczył.

Ale, przynajmniej z perspektywy czasu, Kaczyński twierdzi, że poglądy papieża trafiły mu do przekonania. Warto je przywołać, bo pokazują jak bardzo w myśleniu prezesa PiS dominuje zależność od Kościoła jako instytucji. Te słowa czytane dzisiaj, po siedmiu latach destrukcji demokratycznych struktur państwa, brzmią jak ponury żart. Napisał je bowiem człowiek, który nie ma elementarnego poszanowania ani dla społeczeństwa obywatelskiego, ani dla wolności słowa.

Co więcej – to właśnie swoiste zwasalowanie autorytarnej polityki Kaczyńskiego przez fundamentalistę religijnego, jakim jest Rydzyk, doprowadziło nas nad przepaść.

Oto, co głosi Kaczyński: „Zaproponowano, żeby Polskę budować w ramach cywilizacji życia w oparciu o jedyny system wartości, który w Polsce realnie funkcjonuje, czyli system wartości głoszonych przez Kościół, bo alternatywnego nie ma”. To jest dokładnie ten sam zabieg, jakiego dokonał na początku XX wieku Roman Dmowski, który sam będąc człowiekiem niewierzącym uznał, że katolicyzm jest na tyle poważną siłą społeczno-polityczną, że warto na niego postawić. Stąd jego przekonanie wręcz o niezbywalności katolicyzmu. W wydanej w 1927 roku książce „Kościół, naród i państwo", wielokrotnie zresztą wznawianej z entuzjastycznymi recenzjami, Dmowski napisał: „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”. W innym miejscu dodawał: „Wielki naród musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki”.

Mamy więc jak na tacy podane źródła dzisiejszego myślenia o Kościele w grupie trzymającej władzę. Warto też przypomnieć, że Roman Dmowski myślał dość ciepło o Rosji, był nawet od 1907 roku parlamentarzystą Dumy rosyjskiej, przewodniczącym Koła Polskiego. Dzisiaj jego dziedzictwo jest przez partię Jarosława Kaczyńskiego szczególnie pilnie studiowane. W polskich kościołach katolickich jest dość powszechny widok poświęconych mu tablic wychwalających jego patriotyzm i przywiązania do katolicyzmu. Mówiąc krótko – uosabia Polskę marzeń Jarosława Kaczyńskiego.

;

Udostępnij:

Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze