Komisja Europejska chce, by UE jako pierwsza na świecie zaczęła masowo odtwarzać utraconą przyrodę. Chwalone przez naukowców przepisy mogą zmienić podejście do rzek, lasów, rolnictwa, czy ratować zieleń w miastach. Kto jest przeciw? Frakcje PE, do których należą PiS, KO i PSL
Na co dzień raczej nie zastanawiamy się nad tym, że żyjemy, bo możemy oddychać. Nie skupiamy się też na każdym kolejnym oddechu, robimy go odruchowo. Sytuacja ulega zmianie, gdy ktoś zaczyna się dusić.
Podobnie jest z przyrodą. Za pewnik bierzemy to, że rzeki dają nam wodę, pszczoły zapylają rośliny, a ziemie uprawne są urodzajne. Problem w tym, że przez ostatnie kilka pokoleń coraz bardziej zaciskaliśmy ręce na gardle natury. Ziemia zaczyna się dusić, a my wraz z nią. Czasy pewności minęły, zaczęła się era nieprzewidywalnego.
Dlaczego to tak duży problem?
Chociażby dlatego, że ponad połowa światowego PKB zależy od przyrody i świadczonych dzięki niej usług. A globalnie ponad 75 proc. rodzajów upraw roślin spożywczych jest uzależnionych od zapylania przez owady.
Takich przykładów można podawać więcej. Wszystkie prowadzą do tego samego wniosku: to ludzie potrzebują natury, a nie natura ludzi.
Mimo to zrobiliśmy wiele, by ją zniszczyć. Również w Europie, w której wciąż wycinamy najcenniejsze lasy, betonujemy rzeki i miasta, osuszamy mokradła, a pola spryskujemy niezliczoną ilością pestycydów.
Komisja Europejska postanowiła to zmienić.
W połowie 2022 r. przedstawiła tzw. Nature Restoration Law – projekt rozporządzenia w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych. Jeśli wejdzie w życie, śmiało będzie można uznać to za przełom.
Do tej pory nikt na świecie nie zaproponował bowiem tak ważnego planu, który polegałby nie tylko na ochronie natury, co wręcz jej odtwarzaniu.
Nadrzędny cel to przywrócenie do naturalnego stanu przynajmniej 20 proc. obszarów lądowych i morskich do 2030 r., a także wszystkich wymagających tego ekosystemów do roku 2050.
Każde z państw miałoby przypisane odpowiednie zobowiązania w tym zakresie, które byłyby formalnie wiążące. Oznacza to, że Polska albo wywiązałaby się ze swojej części, albo naraziła na kolejny duży konflikt z Unią Europejską i potencjalne kary.
W wersji optymistycznej rozporządzenie może być uzgodnione i przyjęte pod koniec tego lub na początku przyszłego roku. Od tego czasu państwa miałyby dwa lata, by przedstawić odpowiednie programy krajowe, których realizacja byłaby następnie regularnie monitorowana i oceniana.
KE chce osiągnąć cel nadrzędny za pomocą realizacji mniejszych. Obejmują one m.in. odbudowę siedlisk i gatunków chronionych unijnymi przepisami, odwrócenie spadku liczby owadów zapylających najpóźniej do 2030 r., poprawę różnorodności biologicznej na gruntach rolnych, odtwarzanie osuszonych torfowisk, zwiększenie różnorodności biologicznej w lasach, a także przywrócenie do naturalnego biegu tysięcy kilometrów rzek.
Działania miałyby objąć również obszary miejskie, w których „betonoza” dobiegłaby wreszcie końca.
Komisja chce, by w 2030 r. w miastach i na przedmieściach nie było mniej drzew i zielonych przestrzeni niż w roku 2021. W kolejnych latach ich procentowy udział miałby się zwiększyć o minimum 3 proc. do 2040 i 5 proc. do 2050 r.
Do tego w połowie wieku każde miasto, miasteczko i przedmieście na terenie UE powinno być pokryte zielenią i drzewami przynajmniej w 10 proc.
„To właśnie ma na celu ten przełomowy wniosek: przywrócenie różnorodności biologicznej i ekosystemów, tak abyśmy mogli żyć i harmonijnie rozwijać się wraz z przyrodą” – zaznacza Virginijus Sinkevičius, komisarz ds. środowiska, oceanów i rybołówstwa.
„Przepisy te mają chronić wszystkich obywateli Europy, a także przyszłe pokolenia, zapewniając zdrową planetę i solidną gospodarkę. Jest to pierwsza tego rodzaju inicjatywa na świecie i mamy nadzieję, że może ona zainspirować do szerokiego zaangażowania na arenie międzynarodowej” – dodaje.
Zanim Unia Europejska zacznie „inspirować” świat, najpierw musi jednak poszukać porozumienia we własnych strukturach.
Żeby rozporządzenie weszło w życie, porozumienie w sprawie jego ostatecznego kształtu muszą osiągnąć Rada UE i Parlament Europejski. Zwłaszcza wśród europosłów opinie są mocno podzielone.
Przeciwko Nature Restoration Law jest m.in. Europejska Partia Ludowa – największe ugrupowanie w europarlamencie, do którego należą m.in. Koalicja Obywatelska i PSL.
EPL sprzeciwia się planom na tyle, że nawet oficjalnie odmówiło uczestniczenia w negocjacjach, nakłaniając do całkowitego odrzucenia projektu.
Plany KE odrzuca także prawica, w tym Europejscy Konserwatorzy i Reformatorzy, do których należy PiS.
Inicjatywę popierają zaś ugrupowania lewicowe i centrolewicowe, a leżące w centrum Renew (należy do niej m.in. Polska 2050) jest podzielone, choć wydaje się, że większość powinna zagłosować „za”.
Do tej pory w europarlamencie odbyły się głosowania w dwóch komisjach. W obu projekt rozporządzenia odrzucono w całości: w komisji ds. rybołówstwa minimalną przewagą głosów (15 do 13), a w komisji ds. rolnictwa i rozwoju wsi o wiele większą (30 do 16).
Przed nami głosowanie w najważniejszej komisji ds. środowiska, do którego dojdzie w najbliższy czwartek (15 czerwca). Jeśli i tam propozycja KE upadnie, los Nature Restoration Law będzie raczej przesądzony, a lipcowe głosowanie w Parlamencie Europejskim będzie formalnością.
Byłoby to coś niespotykanego, bo propozycje Komisji są niemal zawsze zmieniane, a nie odrzucane w całości.
Dlatego przez ostatnie tygodnie trwały usilne negocjacje, by kompromis jednak osiągnięto. Na taki końcowy efekt liczy m.in. Róża Thun z Polski 2050.
„Jeśli to rozporządzenie nie przejdzie, byłby to niewiarygodny skandal. Może się mylę, ale wydaje mi się, że bardzo dużo ludzi rozumie, że koniecznie musimy podejmować kroki, by zatrzymać zmianę klimatu i to zniszczenie, jakiego dokonujemy na Ziemi. Naukowcy podkreślali to już nie raz: nie mamy czasu do stracenia” – mówi OKO.press jedyna europosłanka z Polski w centrowym Renew.
Dlaczego porozumienie w tak ważnej sprawie jest tak trudne? Argumentów przeciwników pojawia się kilka, ale te zdecydowanie najważniejsze dotyczą rolnictwa.
„Wiele sprzeciwów koncentruje się wokół twierdzeń, że nowe przepisy wymagają zbyt wiele od europejskich rolników w czasie, gdy już zmagają się oni z rosnącymi kosztami i konsekwencjami wojny na Ukrainie” – odnotowuje Politico.
Europejska Partia Ludowa przekonuje, że Nature Restoration Law w efekcie doprowadzi m.in. do zmniejszenia produkcji żywności w Europie, jeszcze bardziej podnosząc ceny żywności i zwiększając ryzyko braku żywności w Afryce (dokąd kraje z UE dużo eksportują).
„To po prostu dla nas nie do zaakceptowania. Nie możemy dalej zachowywać się tak, jakby nic się nie stało naszej gospodarce od początku wojny i nadmiernej presji, jaką wywiera ona na nasze społeczności wiejskie i naszych rolników. Grupa EPL opowiada się za ochroną i odbudową przyrody, ale to prawo po prostu nie jest wystarczająco dobre” – przekonuje europoseł Manfred Weber, główny negocjator rozporządzenia z ramienia chadeków.
Skąd takie zarzuty?
Projekt Nature Restoration Law zakłada m.in., że 10 proc. gruntów rolnych zostanie przeznaczone na potrzeby odbudowy zasobów natury (chodzi jednak często o obszary nieuprawne: tereny podmokłe, pasy kwiatowe, żywopłoty itp.).
Do tego do 2030 r. przynajmniej 30 proc. mokradeł osuszonych na potrzeby rolnictwa zostanie odtworzone, a w połowie wieku odsetek ten miałby wzrosnąć aż do 70 proc.
Zmiany zakładają też powstrzymanie spadku liczby zapylaczy do 2030 r., a następnie stopniowe zwiększanie ich populacji (co byłoby mierzone co trzy lata). Oznaczałoby to, że powszechnie stosowane w rolnictwie pestycydy trzeba byłoby znacząco ograniczyć, a wręcz odejść od nich kompletnie.
W skrócie: rolników czekałyby bardzo poważne zmiany. Zdaniem niektórych znacznie większe niż te, których w związku z „zieloną transformacją” wymaga od nich unijna polityka rolna.
„Sytuacja jest bardzo trudna. Widzę ogromnie mocny lobbing ze strony środowisk rolniczych, żeby odrzucić projekt Komisji. Bardzo duże emocje budzą plany dotyczące m.in. zaprzestania osuszania torfowisk i ich odtwarzanie” – relacjonuje Thun.
I dodaje: "Oczywiście to duże wyzwanie dla rolników. Chodzi nie tylko o potrzebę niestosowania pestycydów czy odtwarzanie mokradeł, lecz także o doradztwo, które jest drogie. Dlatego rolnikom jak najbardziej trzeba pomagać, nie możemy zostawić ich samym sobie.
Ale jednocześnie nie możemy też zapominać o kryzysie klimatycznym, niszczeniu środowiska i przyszłych pokoleniach. Nie mogę sobie przy tym wyobrazić, żebym sama zagłosowała przeciwko. Musimy wziąć za to odpowiedzialność razem. Nie blokować, tylko szukać dobrego rozwiązania. Nie udaję, że to łatwe zadanie, ale wielkie rzeczy nigdy nie są łatwe. A to jest wielki projekt".
Zupełnie inaczej do Nature Restoration Law podchodzą ekolodzy i naukowcy.
„Utrata różnorodności biologicznej jest drugim, obok zmiany klimatu, najważniejszym zjawiskiem, które musimy powstrzymać. Jest niezbędne nie tylko dlatego, aby świat pozostał piękny, ale także dlatego, że z różnorodności tej korzystamy, np. przy produkcji leków czy wzbogacaniu puli genetycznej gatunków roślin uprawnych, czy zwierząt hodowlanych. A więc odbudowa potencjału przyrodniczego to nie zagrożenie dla rolnictwa, ale odwrotnie – działanie niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego” – komentuje dr hab. inż. Zbigniew Karaczun, profesor SGGW i ekspert Koalicji Klimatycznej.
Z powodu krytyki Nature Restoration Law 55 polskich organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną środowiska zaapelowało do krajowych europarlamentarzystów, by poparli projekt rozporządzenia.
„Na naszych oczach umierają rzeki, degradowane są lasy, osuszane kolejne cenne mokradła. Nature Restoration Law to szansa na zawrócenie ze ścieżki niszczenia przyrody i przywrócenie jej do naszego życia” – podkreślają ekolodzy we wspólnym apelu.
I tłumaczą, że obawy europosłów są bezpodstawne. „Przywrócenie odpowiedniego stanu przyrody przyczyni się do zapewnienia długotrwałego bezpieczeństwa żywnościowego Europy. Zdrowe ekosystemy to podstawa usług ekosystemowych, takich jak kluczowe dla naszych systemów żywnościowych zapylanie.
Spełnienie zawartego w rozporządzeniu celu pozostawienia w krajobrazie rolniczym 10 proc. terenu przyrodzie przyczyni się do zapewnienia owadom, ptakom i innym zwierzętom pożywienia, schronienia i miejsc lęgowych. Pomoże to w długoterminowym utrzymaniu, a nawet zwiększeniu produktywności poprzez dostarczanie cennych usług ekosystemowych, takich jak zapylanie, kontrola szkodników czy ochrona gleby i stosunków wodnych przyczyniając się do stabilności finansowej osób żyjących z uprawy roli”.
Patrząc na dane, trudno dziwić się naukowcom i ekologom.
Jak podaje KE, ponad 80 proc. siedlisk w Europie jest w złym lub niezadowalającym stanie. Najbardziej dotyczy to torfowisk, użytków zielonych i wydm.
Ale to tylko początek fatalnych statystyk. W ostatnim dziesięcioleciu 71 proc. spośród europejskich populacji ryb i 60 proc. z populacji płazów uległo zmniejszeniu.
Blisko 70 proc. gleb w Europie jest w złym stanie, co kosztuje nas ponad 50 miliardów euro rocznie. Co więcej, z powodu poważnej erozji gruntów uprawnych wydajność produkcji rolnej zmniejsza się o kolejne 1,25 miliarda euro każdego roku.
Do tego w latach 1997-2011 utrata różnorodności biologicznej spowodowała w Europie straty szacowane na 3,5-18,5 bilionów euro rocznie, a aktualnie liczebność co trzeciego gatunku pszczół i motyli w UE spada (co dziesiąty taki gatunek znajduje się na skraju wyginięcia).
Jeśli zapylacze znikną, produkcja upraw zmniejszy się o 25-32 proc., a każdego roku będziemy tracić żywność wartą przynajmniej 5 miliardów euro.
Można napisać: czyńmy sobie ziemię poddaną, a rolnictwo na niej będzie coraz gorsze.
Jednocześnie działania zmierzające do odwrócenia tych trendów przyniosłyby bardzo duże korzyści. „Każde euro wydane na odbudowę przynosi zwrot z inwestycji w wysokości pomiędzy 8 euro a 38 euro, w zależności od korzyści wynikających z wielu usług świadczonych przez zdrowe ekosystemy” – informuje Komisja Europejska.
I dodaje, że gdybyśmy wydali 150 mld euro na odbudowę przyrody, to korzyści dla zdrowia, odporności gospodarki i rekreacji wyniosłyby nawet ponad 1,8 biliona euro.
„Problem” w tym, że to pieniądze, których nie zobaczą rolnicy, tylko przeliczone na pieniądze korzyści, jakie nie tylko w postaci prawdziwego pieniądza odczuje całe społeczeństwo.
Ostatnie doniesienie wskazują, że mimo wyraźnego sprzeciwu prawicy i EPL udało się osiągnąć kompromis, ale jest on bardzo kruchy. Poza tym ewentualne poparcie Nature Restoration Law w komisji nie oznacza też, że zyska ono poparcie w całym Parlamencie Europejskim. Od tego, co zrobią europosłowie, zależy więc bardzo wiele.
„Wyborcy nie mają obowiązku znać tych wszystkich problemów. To politycy muszą je znać i mieć pomysł, co z tym zrobić. Tymczasem dzisiejszy polityk to w ogromnym stopniu populista, który odpowiada na wyniki badań opinii publicznej. A ludzie nie lubią zmian i są generalnie bardzo konserwatywni. Widzę to przy każdym rozwiązaniu, które rozważamy” – twierdzi Thun.
I podsumowuje: „Jasne, że jesteśmy od tego, żeby słuchać ludzi, w tym rolników, ale musi to być też dialog. Musimy tłumaczyć, że niektóre rzeczy są konieczne, nawet jeżeli nie są łatwe. A w tym przypadku zmiany są konieczne. Można powiedzieć, że jeżeli się nimi nie zajmiemy, to zmiany zajmą nami”.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze