0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Iga Kucharska / OKO.pressIlustracja: Iga Kuch...

Najczęściej o charyzmie mówi się dziś w kontekście polityki lub biznesu – i choć zwykle uważamy charyzmę za coś dobrego, to zdarza się, że charyzma okazuje się źródłem poważnych kłopotów. Poza tym, jak dobrze się przyjrzymy, charyzma nie jest jedna. I nie chodzi tylko o to, że w inny sposób charyzmatyczny jest sportowiec, w inny sposób – hierarcha kościoła katolickiego, a w jeszcze inny – telewizyjna osobowość. Także w polityce coraz wyraźniejsza jest polaryzacja na charyzmę starego i nowego typu. Ten starszy typ to „zbawca narodu“, ten młodszy – „społecznik“. Czy, coraz częściej, społecznica.

Zbawcy narodu

Charyzma „zbawców narodu“ opiera się na sukcesach – dlatego często obiecują rzeczy wydające się bardzo trudne do realizacji, graniczące z hazardem. Charyzma „społeczników“ wywodzi się z cechy nazywanej w psychologii społecznej „obecnością“. Jarosław Kaczyński przez osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości obiecywał, a następnie urzeczywistniał kolejne rozwiązania, które naruszały ustalony porządek: ustawa o Trybunale Konstytucyjnym, ustawa o mediach narodowych, ustawy zmieniające ustrój sądów powszechnych czy wreszcie – zmiana przepisów aborcyjnych.

Im większe i bardziej zagorzałe protesty – tym większy był sukces przywódcy, który przemógł opór materii i zaprowadził własne porządki.

Zauważmy, że dopóki próby zaostrzenia przepisów aborcyjnych pochodziły spoza środowiska Prawa i Sprawiedliwości, dopóty protestujące osoby można było potraktować poważnie i odrzucić projekty prawne, podsycając iluzję demokratycznej sprawczości demonstrujących i zachęcając do kolejnych tłumnych wyjść na ulicę. Ale obietnica została złożona, więc kiedy skończyło się inne paliwo, prezes rękami swoich zwolenników w 2020 roku przeprowadził zaostrzenie przepisów przez Trybunał Konstytucyjny. I tak znowu tłumy wyszły na ulicę.

Trochę inny typ „zbawcy narodu“ reprezentuje Donald Tusk. Kiedy był premierem, wielu ceniło go za to, że co obieca, to zrobi. Ta renoma niewątpliwie przydała się w kampanii wyborczej, kiedy obietnic wystosował sporo – od rozliczenia korupcji i przestępstw popełnionych przez poprzedników przez podniesienie wynagrodzeń w edukacji, po „odzyskanie“ KPO, a nawet wprowadzenie jakiejś formy legalizacji związków jednopłciowych. Odblokowanie KPO miało nastąpić „dzień po wygranych wyborach“, a wprowadzenie nieheteronormatywnych ślubów – „za rok i parę miesięcy“ – liczone od rozmowy, która miała miejsce jesienią zeszłego roku – czyli mniej więcej w pierwszych stu dniach nowej kadencji Sejmu.

Wszystkie te obietnice łączy spora doza politycznego nieprawdopodobieństwa, a to z kolei przywołuje kluczową dla charyzmy typu „zbawca narodu“ cechę, czyli ignorowanie utrwalonych reguł. W odniesieniu do regulacji unijnych Donald Tusk z pewnością bazował na przekonaniu, że jako były przewodniczący Rady Europejskiej wciąż jest częścią systemu na tyle, że będzie mógł zmienić lub nagiąć reguły gry – wrażenie to mają podtrzymać serdeczne spotkania z Ursulą von der Leyen i Manfredem Weberem.

Natomiast, jeśli chodzi o obietnice złożone tęczowemu środowisku, być może padły na fali entuzjazmu i przekonania, że opozycji uda się uzyskać kwalifikowaną większość w Sejmie, aby odrzucić weto prezydenta. A może była to obietnica zbyt drobna, żeby przejmować się ewentualną porażką na tym akurat froncie.

Przeczytaj także:

Nowe szaty cesarza

Źródłowo charyzma, po grecku charisma (χάρισμα), oznaczała „łaskę bogów“, akt bezinteresownej szczodrości lub też po prostu łaskę. Wywodziła się z tego samego rdzenia co imię łaskawych bogiń Charyt (Χάριτες), czyli pierwowzoru wszystkich europejskich dobrych wróżek. Człowiek obdarzony charyzmą był wysłannikiem sił nadprzyrodzonych, bożym pomazańcem, z hebrajskiego: mesjaszem. Pójście za nim i posłuszeństwo było obowiązkiem wiernych. Jedyny, ale za to potężny kłopot polegał na ustaleniu, czy rzeczywiście „bóg tak chciał“, czy jednak ktoś tutaj postanowił się pod mesjasza podszyć.

„Kryteria autentyczności“ charyzmy są różne, choć w wydaniu „zbawców narodu“ sprowadzają się najczęściej do jednego: ustawicznie ponawianego sukcesu, nawet w najdziwniejszych i najmniej racjonalnych przedsięwzięciach. Zarówno sukcesy, jak i ich brak muszą być starannie zaplanowane – tak by jedne i drugie wzmacniały przekonanie o tym, że wciąż gramy do bramki jakiejś siły wyższej.

W baśni Jana Christiana Andersena „Nowe szaty cesarza“ wędrowny szarlatan trafia na dwór władcy z niesamowitą ofertą: uszyje mu przepiękne ubranie, które w dodatku będzie mieć szczególną właściwość: będzie widoczne wyłącznie dla tego, kto jest „godzien“, więc cesarz zorientuje się dzięki niemu, kto pełni właściwe stanowisko, a kto na przyznany mu zaszczyt zupełnie nie zasługuje. Koszty tkaniny i dodatków były nawet jak na cesarskie zamówienie niezwykłe, a efekty szycia musiały być piękne, co do tego zgadzali się wszyscy dworzanie i nawet sam cesarz, choć patrząc w lustro, widział samą bieliznę.

Dziś wiemy, że cierpiał na „syndrom oszustki“, to znaczy, był przekonany, że swoje stanowisko piastuje przez pomyłkę, ale szedł w zaparte. I chwalił niewidzialne fałdy oraz przejrzyste jak powietrze guziki i tasiemki. Kiedy szaty były gotowe, zorganizowano wielki pochód, a cesarz, dumny i blady, wszedł na specjalnie przygotowany pojazd. Wszyscy byli zgodni: tak pięknych szat w kraju cesarza jeszcze nie widziano.

Dopóki świątecznej atmosfery nie zmroził okrzyk roześmianego dziecka: „on jest nagi!”

Opowieść Andersena powstała w północnej Europie w pierwszej połowie XIX wieku (a dokładnie: została wydana w trzecim zeszycie z baśniami autorstwa Duńczyka w 1837 r.), czyli w miejscu i czasie ogromnych przemian społecznych: dewaluacji monarchii, pojawienia się ruchów narodowych i prodemokratycznych, w dodatku w regionie, który niewiele wcześniej został przeorany przez wojny napoleońskie. Przyjmowana bezkrytycznie charyzma wynikająca z funkcji monarszej zaczęła być poddawana krytyce. Napoleon Bonaparte, jednostka bez wątpienia charyzmatyczna w najdokładniejszym sensie tego słowa, pokazał destrukcyjny potencjał charyzmy jako siły szalbierczej i rewolucyjnej. Natomiast dziecko – niewinne, nieskalane i z tego powodu posiadające pewność bożej łaski – można w tej baśni uznać za personifikację narodu, dość typową dla późnoromantycznego nacjonalizmu.

Gdyby uznać, że cudowna baśń bawiąca maluchy na całym świecie miała też wymiar satyry politycznej, dziecko wołające z tłumu byłoby więc ludem zwracającym uwagę monarsze. Na przykład, że sojusz z Francją był kosztowny, bez sensu i skończył się dla Duńczyków boleśnie (w 1813 roku Dania zbankrutowała pod ciężarem kosztów wojny, a konflikt z Brytyjczykami rozbił jej znaczną potęgę kolonialną wykreowaną w XVIII wieku).

Między charyzmą, tradycją, a biurokracją

Abstrahując od historycznych kontekstów, baśń Andersena konfrontuje różne typy charyzmy, lub też, jak ujął to jeden z ojców zachodniej socjologii Max Weber, typy panowania – biurokratyczny, tradycjonalny i charyzmatyczny jako taki. „Panowanie biurokratyczne jest swoiście racjonalne w tym sensie, że podlega poddającym się dyskursywnej analizie regułom, charyzmatyczne natomiast [jest] irracjonalne w tym sensie, że obce mu są wszelkie reguły. Panowanie tradycjonalne związane jest precedensami przeszłości, i w tej mierze także zorientowane na reguły, charyzmatyczne obala (w granicach swojej domeny) przeszłość i w tym znaczeniu jest swoiście rewolucyjne“.

Typ biurokratyczny lub administracyjny swoją prawomocność wywodzi z tego, że reprezentuje chłodne, racjonalne instytucje. Administracja sama ma być bezinteresowna, ale w interesie obywatela leży, by działała skutecznie i sprawnie. A to z kolei oznacza, że nie powinna działać wbrew interesom tych ostatnich, a także, że musi się jakoś dogadywać sama ze sobą co do tego, czym są te interesy i czym jest ich racjonalna obróbka.

Można powiedzieć, że dla instytucji odpowiednikiem charyzmy jest praworządność, czyli zaufanie, że będą działały sprawnie, kompetentnie i spójnie, oraz na korzyść, a nie ze szkodą dla klientów. To tłumaczy, czemu cesarscy urzędnicy masowo poświadczali nieprawdę w kwestii ubrań władcy. Na pewno dlatego, że nie mogli poddać w wątpliwość własnych kompetencji, ale też dlatego, że gdyby nie przyjęli spójnego stanowiska, wywiązałby się chaos, który wskazywałby na mijanie się z rozumem.

Tradycjonalny typ panowania opiera się na przeszłości. Czerpie moc z trwałości i ciągłości i jest najbardziej oderwany od działań osoby, która sprawuje funkcję przywódczą. Max Weber spekulował, że władza tego typu, na przykład królewska czy papieska, obojętnie, czy oparta na dziedziczeniu, czy obieralności w ścisłym gronie najbliższych i najsilniejszych zwolenników panującego, czerpie swoją moc ze źródła osobistej charyzmy, która stała się fundamentem dla instytucji mającej ją uwiecznić. Jeśli ten proces instytucjonalizacji charyzmy się uda, w istocie jej źródłem przestaje być człowiek, a staje się funkcja. Temat ten niezależnie od Webera podjął Ernst Kantorowicz w swoim opus magnum, „Dwa ciała króla”. Pierwsze, biologiczne, okazywało się mniej ważne, niż to drugie – symboliczne, będące czystą reprezentacją, uświęcone funkcją i rytuałami, innymi słowy: charyzmatyczne.

Prymat emocji i wiary

Jak widzimy, bez charyzmy w ścisłym znaczeniu się nie obejdzie. Panowanie charyzmatyczne, według Webera, cechuje „rys wysoce emocjonalnego zaangażowania i czysto osobista podstawa“. O tym prymacie emocji i wiary nad innymi przesłankami Weber pisał:

„Charyzma zna jedynie własne wewnętrzne znamiona i granice. Człowiek obdarzony charyzmą przejmuje powierzone mu zadanie i żąda posłuszeństwa i podążania za nim na mocy swego posłannictwa. O tym, czy je znajduje, przesądza sukces. Jeśli ci, do których czuje się posłany, nie uznają jego przesłania, to jego roszczenie upada. Jeśli jednak je uznają, to jest ich panem, dopóki potrafi za sprawą »dowodów« utrzymać owo uznanie“.

Oto i źródło potrzeby naruszania, zmiany, przesuwania, naginania czy wręcz anihilacji reguł gry. To, że „znowu się udało“, jest potwierdzeniem prawomocności nosiciela charyzmy. Każdy charyzmatyk tego typu jest mesjaszem i ma swoje objawienie, choć oczywiście mało który w obszarze ściśle religijnym. Pisze Weber: „W każdym autentycznie charyzmatycznym panowaniu obowiązuje zasada: »jest napisane – ja jednak powiadam wam«“. I owo „jednak“ czyni ogromną różnicę.

Charyzmatyczne „jednak“ może być korzystne w takim sensie, że umożliwia rewolucyjne zmiany w systemie, który tego potrzebuje. I tak na przykład, populiści mówią „jest napisane, że dług publiczny nie powinien przekraczać 60 proc. PKB, my jednak powiadamy wam…“.

Natomiast problem pojawia się, gdy kończą się możliwości zmiany. Wtedy zaczyna się proces, który obserwowaliśmy przez ostatnie osiem lat w Polsce, a mianowicie przekształcenie sytuacji przywództwa pokojowego w coś na kształt wojny. Jak zaobserwował bowiem Weber, charyzma się zużywa: „[Panowanie charyzmatyczne] jest prawomocne tylko o ile i dopóty dzięki potwierdzeniu »obowiązuje« osobista charyzma, to znaczy: jest uznawana, a zausznik, uczeń, zwolennik jest »użyteczny« tylko tak długo, jak długo trwa jego charyzmatyczna skuteczność“.

Nieco inne są jednak reguły gry w sytuacji pokoju, a inne w czasie wojny, dlatego zdarza się, że dla starzejących się zbawców narodu jedynym wyjściem jest wywołanie permanentnego konfliktu: „Wódz wojenny ze swoją uzależnioną od potwierdzenia albo też od potrzeb, niepewną charyzmą, staje się trwałym zjawiskiem, gdy stan wojny przekształca się w chroniczny“.

Wiara w szefów

I wcale nie dotyczy to wyłącznie polityki. W książce „Człowiek, który zniszczył kapitalizm” (wyd. Prześwity, Warszawa 2023) David Gelles analizuje postać Jacka Welcha, legendarnego prezesa firmy General Electric. Gelles uważa, że „By zrozumieć cywilizację, trzeba przyjrzeć się jej bohaterom“, zaś jeśli chodzi o nasze czasy i cywilizację Zachodu na początku trzeciego tysiąclecia naszej ery, to:

„Kiedy wnuki dzisiejszych antropologów będą próbowały zrozumieć obecny moment w amerykańskim eksperymencie i szukać u naszych idoli podpowiedzi dotyczących naszych priorytetów, przyjdzie im zmagać się ze zdumiewającym, lecz niezaprzeczalnym faktem: w Ameryce czcimy swoich szefów. […] Nasza wiara w szefów jest tak bezwarunkowa, że na prezydenta Stanów Zjednoczonych wybraliśmy biznesmena nieudacznika, który z sukcesami grał biznesmena w telewizji“.

Jack Welch szefował firmie Generał Electric (którą przekształcił w globalny koncern GE) w latach 1981-2001, a jego działania cechował mroczny typ charyzmy zbawiciela. Według Gellesa: „Był raczej głodnym władzy, spragnionym pieniędzy zideologizowanym rewolucjonistą, którego głównym celem była maksymalizacja zysku kosztem wszystkiego“.

Kiedy Welch odszedł z funkcji prezesa GE, koncern szybko zaczął tracić na wartości, co dowodziło, że w istocie nie zbudował on trwałej wartości, a jedynie… markę osobistą. „Welch w swojej krucjacie korzystał z trzech głównych narzędzi: downsizingu, przejęć i finansyzacji“ – pisze Gelles. A na dalszych stronach swojej książki pokazuje, że właściwie każde z tych narzędzi w jakiś sposób było podważeniem panujących w biznesie reguł. Zwolnienia szły wbrew niepisanej regule lojalności wobec pracowników, która wyniosła Generał Electric na pozycję filaru amerykańskiej gospodarki. Akwizycje i fuzje naruszały reguły finansowej równowagi („za sprawą niepohamowanych fuzji i przejęć GE… stał się szastającą pieniędzmi menażerią niepowiązanych ze sobą przedsiębiorstw“ – czytamy).

Z kolei finansyzacja zmieniła koncern przemysłowy w gigantyczny parabank prześlizgujący się pod radarami finansowych regulatorów. Sukces finansowy za cenę łamania reguł i biznes jako permanentny podbój – to odpowiednik sukcesów wyborczych za wszelką cenę i przekształcenia polityki w działania quasi wojenne, które obserwujemy u wielu populistów.

Jack Welch ściska rękę Donalda Trumpa
Prezydent USA Donald Trump wita byłego prezesa General Electric Jacka Welcha na forum politycznym w Białym Domu 3 lutego 2017 roku w Waszyngtonie. Fot: CHIP SOMODEVILLA / GETTY IMAGES NORTH AMERICA / AFP

I nie ma w tym nic dziwnego. Weber, który swoje badanie społeczeństwa zaczynał i sprowadzał do rozwiązań i zagadnień gospodarczych, pisał wprost:

„Swoistym rysem czystej charyzmy jest jej obcość wobec gospodarki. […] Nie znaczy to jednak, że charyzma zawsze rezygnuje z posiadania i zarobku […]. Bohater wojenny i jego drużyna poszukują łupów, plebiscytarny władca lub charyzmatyczny przywódca materialnych środków swojej władzy […]. Zaopatrywanie przez mecenasów – na wielką skalę (darowizny, fundacje, przekupstwa, łapówki) – lub dzięki żebraniu, z jednej strony, łupy, wymuszanie, odwołujące się do przemocy lub (formalnie) od niej wolne, z drugiej, stanowią typowe formy charyzmatycznego zaspokajania potrzeb“.

Nie chodzi o to, że charyzmatycy obywają się bez pieniędzy, choć to z reguły ubóstwa płynęła – zdaniem Webera – charyzmatyczna siła np. zakonu franciszkanów. Przeciwnie: „charyzmatyczni polityczni bohaterowie szukają łupów i przede wszystkim właśnie pieniędzy.

Zawsze jednak charyzma odrzuca jako niegodny planowy racjonalny zysk pieniężny i w ogóle wszelkie racjonalne gospodarowanie“.

Dlatego przy ewidentnej zachłanności odchodzącej władzy w tej samej logice mieścił się prezes Jarosław Kaczyński, który długo funkcjonował bez własnego konta w banku… Z tych samych powodów obok charyzmatycznych populistów warto postawić i piratów, i franciszkanów, i pozbawionych skrupułów biznesmenów. A także terrorystów, którzy grają rolę pomazańców bożych, nie oglądając się na zdrowie, życie czy dobrostan ludzi, którzy staną im na drodze – a jednocześnie terroryzm jako z jednej strony budowa grupy absolutnych wyznawców, a z drugiej – absolutne odrzucenie reguł, obnaża wszystko, co w charyzmatycznym przywództwie najgorszego.

Czas na społecznice

A jednak charyzma jest nam potrzebna. To siła, która płynie z biologii człowieka jako zwierzęcia, które, zanim stało się społeczne, było stadne. Za pomocą młotka można zbudować łóżko, a nawet, jak ktoś się uprze – dom. Można też kogoś zabić. Choć charyzmatyczni szarlatani w rodzaju pseudo-krawca na cesarskim dworze czy bezmyślni, nieodpowiedzialni politycy mogą nas do niej zniechęcać, nie znaczy to, że sobie bez niej poradzimy. Charyzma jest jednym z fundamentów społecznego zaufania i, jak pokazywał Weber, najlepszym, jaki mamy stabilizatorem tego zaufania w czasach zmiany.

W okresach stabilizacji możemy się łudzić, że wystarczy nam praworządność i zaufanie do instytucji – słynna „ciepła woda w kranie“. Ale bez ludzkiego czynnika w postaci charyzmy taką stabilizację jest niezwykle trudno zachować. Dzięki charyzmie przywódców i przedstawicieli ludzie angażują się w system, to znaczy, lubią swój kraj, wspierają działania administracji, dają te niewielkie, ale kluczowe dla jego funkcjonowania porcje zaufania i dobrej woli, kiedy trzeba, a także mobilizują się w potrzebie. Problem polega tylko na tym, że główna forma politycznej charyzmy, jaką dziś rozpoznajemy, to opisywana wyżej charyzma „zbawców narodu“.

Kiedy jednak kolejni „zbawcy narodu” idą na emeryturę, warto zastanowić się nad nowymi formułami.

Powyżej wspomniałam o rodzącym się typie „społecznicy“. Taki społeczny typ charyzmy widać było w ostatnich wyborach, w których sporo kobiet osiągnęło znakomite wyniki, często „przeskakując“ swoich kolegów, których uznalibyśmy może za bardziej charyzmatycznych w ten tradycyjny sposób.

W książce „Mit charyzmy” (Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2020) Olivia Fox Cabane zwraca uwagę na trzy elementy składowe charyzmatycznej osobowości: obecność, moc oraz ciepło. Obecność – to poczucie, że ktoś jest całym sobą z nami, uważnie nas słucha, przez chwilę jesteśmy dla niego najważniejsi na świecie. Tak naprawdę, pisze Fox Cabane, wystarczy być z ludźmi bez popadania w roztargnienie czy stany dysocjacyjne, być zarówno ciałem, jak i duchem w tym samym miejscu, w tej samej rozmowie.

Z kolei: „Wrażenie mocy powstaje, gdy inni postrzegają cię jako osobę, która oddziałuje na otoczenie albo poprzez bezpośredni wpływ na innych [czyli władzę – AC], albo dzięki autorytetowi, jakim się cieszy, zamożności, profesjonalizmowi, sile fizycznej lub wysokiej pozycji społecznej. Wskazówek dotyczących mocy danej osoby szukamy w jej wyglądzie, w tym, jak traktują ją inni ludzie, a przede wszystkim odczytujemy je z mowy ciała“.

I wreszcie ciepło, czyli po prostu życzliwość, poczucie, że ktoś ma na sercu nasze dobro. Wszystkie te czynniki mogą przejawiać się na rozmaite sposoby i występować w różnym względem siebie natężeniu. Tradycyjna charyzma największy nacisk kładła na wymiar mocy, zaś ciepło i życzliwość najczęściej wyrażała pod postacią zaproszenia dla zwolenników i naśladowców do takiego lub innego udziału w zyskach – czy byłyby to łupy, czy zbawienie wieczne. Obecność w szczególny sposób widoczna była natomiast na polu bitwy.

Tymczasem typ „społecznicy“ kształtuje się także dzięki temu, że telewizję stopniowo zastępujemy mediami społecznościowymi. To osoby zawsze obecne i słuchające. Często robią zawrotne kariery, choć na skalę samorządu. To politycy, do których można przyjść z każdym problemem, wiecznie zajęci skanowaniem grup i forów w poszukiwaniu skarg i wniosków, którymi mogliby się zająć. Ich moc nie zawsze wystarcza, ale rekompensują to zaangażowaniem i wkładanym wysiłkiem. To też osoby, których największym kapitałem jest ich dobra wola, czynnik wciąż w polskiej polityce niedoceniany, ale coraz bardziej istotny.

Kiedy przestaniemy rozumieć polityczną moc jako fakt, że komuś wolno więcej niż innym, a raczej jako gotowość do tego, żeby zrobić więcej, więcej dopilnować, a reguły, zamiast łamać – demokratycznie ulepszać, może wreszcie dotrzemy do pozytywnego rdzenia charyzmy – super kleju spajającego społeczeństwo. Może ten rodzaj praktycznej zmiany definicji jest istotą postępu? Maxowi Weberowi się to nie śniło, ale w podobny sposób nie śniły mu się istniejące dzisiaj szkoły coachingowe charyzmatycznego przywództwa, media społecznościowe i feminizm…

O ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty pochodzą z książki Maxa Webera „Gospodarka i społeczeństwo” (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2002) – za użyczenie tego kilkukilogramowego tomiszcza serdecznie dziękuję dr. Sebastianowi Michalikowi.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Agata Czarnacka

Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.

Komentarze