0:000:00

0:00

Początek września mógł przynieść Białorusinom załamanie ich rewolucji – na ulice znowu wróciły brutalne łapanki i pobicia, dwoje najbardziej aktywnych członków prezydium Rady Koordynacyjnej jest poza krajem, a wizyta ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa skutecznie przekonała Zachód, że Moskwa przejęła kontrolę nad sytuacją w Białorusi.

Ale ku zdziwieniu całego świata do tego załamania nie doszło – Białorusini wciąż pokojowo walczą o wolność.

Marszem po nową Białoruś

W niedzielę 6 września „Marsz jedności” po raz kolejny zmobilizował Białorusinów. Do mediów spływały dane o setkach tysięcy protestujących na ulicach dziesiątek białoruskich miast, mimo że internet był ponownie odłączany w całym kraju. Jak informował w trakcie dnia Biełsat, protesty odbyły się nie tylko w Mińsku, Grodnie i Homlu, o których najczęściej wspominają polskie i światowe media, ale również w mniejszych miejscowościach, takich jak choćby górniczy Soligorsk czy Bobrujsk.

Po raz kolejny przydała się platforma „Głos”, na której tym razem Białorusini mogli potwierdzać swoją obecność na demonstracji w Mińsku – ostateczny wynik pokazywał około 120 tys. uczestników, ale - jak zazwyczaj - całkowitą liczbę demonstrantów trudno całkowicie oszacować ze względu na problemy z internetem i ich rozrzucenie po całym mieście.

Przeczytaj także:

Nie tylko odcinanie sieci utrudniało tego dnia komunikację: milicja zastosowała nową taktykę i oprócz blokowania głównych placów miejskich próbowała również przecinać kolumny protestujących zmierzających w ich kierunku.

Przy tych próbach blokad doszło też do brutalnych zatrzymań połączonych z pobiciami, w Grodnie i Mińsku użyto gazu łzawiącego.

Szczególnie intensywnie zatrzymywano ludzi po protestach, gdy próbowali się już rozchodzić. Pod koniec dnia do pałacu prezydenckiego podjechała kolumna więźniarek, z której wyskoczyły dziesiątki funkcjonariuszy, często nieumundurowanych, którzy próbowali wyłapać pozostałych tam jeszcze demonstrantów, kobiet i mężczyzn. Łączna liczba zatrzymanych wyniosła kilkaset osób, niektórzy w efekcie pobicia potrzebowali pomocy służb medycznych.

Powrót rządów przemocy

Zatrzymania kobiet wyznaczyły w świadomości Białorusinów powrót standardów znanych im z protestów, które miały miejsce bezpośrednio po wyborach. Jeszcze dzień wcześniej, w sobotę, wydawało się, że kobiety mają zapewnioną minimalną dozę bezpieczeństwa, a łapanki połączone z pobiciem, zgodnie z przedwyborczym kluczem, dotyczą głównie mężczyzn.

Przez cały sierpień to kobiety regularnie przełamywały falę przemocy, gdy represje resortów siłowych nabierały siły. Mimo że narażone były na trudną do wyobrażenia przemoc psychiczną, poniżanie i zastraszanie, organizowały regularnie w marsze lub łańcuchy solidarności.

Nie łamią ich nawet mrożące krew w żyłach historie o gwałtach, które odbywały się w areszcie na Akreścina w pierwszych dniach po protestach.

Powrót przemocy wyznaczyła też sprawa lekarza-urologa Aleksieja Białostockiego. Został zatrzymany 2 września przy stacji metra Puszkinskaja, gdzie niemal codziennie zbierają się ludzie, żeby uczcić pamięć zastrzelonego tam Aleksandra Tarajkowskiego. Według słów Aleksieja przechodził obok i chciał zobaczyć, czy nikt tam nie potrzebuje tego dnia pomocy, ale sam trafił na łapankę. 3 września Aleksieja przywieziono na SOR ze złamanymi kręgami, pourazowym uszkodzeniem mózgu, raną na lewej goleni oraz obrażeniami klatki piersiowej i lewej nerki. Był bity nieprzerwanie - w więźniarce, na dołku i wreszcie na Akreścina, skąd trafił do szpitala.

Wyjątkowy 1 września

Brutalne zatrzymania nie ograniczają się jednak do ulicznych łapanek. W ciągu tygodnia szereg państwowych instytucji edukacyjnych musiało powitać na korytarzach nadprogramowych uczestników zajęć ubranych na czarno i z twarzami zakrytymi kominiarkami. Nieumundurowani funkcjonariusze siłą wynosili do nieoznakowanych busów studentów, którzy próbowali ich nagrywać, bądź wyróżniali się posiadaniem historycznych, białoruskich flag.

Ich obecność jest efektem ogólnokrajowych strajków organizowanych między innymi przez powracającą do nauki młodzież. Do strajku przyłączyło się wielu wykładowców, a część z nich złożyła rezygnacje po tym, jak ich uczelnie nie decydowały się bronić uczniów i studentów przed OMON-em.

Funkcjonariusze rekwirowali telefony zatrzymanych i wysyłali z nich wiadomości wzywające do nieuczestniczenia w strajkach. Wcześniej przy zatrzymaniach „tylko” przeglądali konwersacje w poszukiwaniu obciążających wiadomości, które można by było interpretować jako uczestnictwo w organizacji zamieszek, ale teraz próbują nowych środków.

Mozół rewolucyjnej pracy

Ogólnokrajowy strajk nie dotyczył tylko sektora edukacyjnego – 1 września, czyli białoruski Dzień wiedzy, miał być „największym strajkiem w historii”. Mimo powszechnych głosów o wygasających strajkach ponownie stanęły linie produkcyjne między innymi w Mińskim Zakładzie Traktorowym. Tego dnia w geście solidarności ze strajkującymi zakładami nie pracowało również wiele prywatnych przedsiębiorstw w całym kraju.

Masowo na ulice wyszli również ludzie pracujący w Parku Wysokich Technologii. Od 11 sierpnia już wielokrotnie manifestowali solidarność z protestującymi. W piątek 4 września funkcjonariusz, który przyjechał w busie pod budynek PWT, miał przekazać im przez dziennikarza relacjonującego ich protest, że jeśli zbiorą się ponownie, trafią na Akreścina.

W tym samym czasie państwowe przedsiębiorstwa, które wróciły do pracy mimo panujących okoliczności, wbrew pozorom nie zakończyły strajku, a przeszły raczej do strajku włoskiego. Doszło do sytuacji, w których kadra kierownicza organizowała z własnej inicjatywy spotkania mające na celu przypomnienie zasad BHP, by od dnia spotkania pracownicy stosowali się dokładnie do wszystkich zalecanych tam czynności.

W efekcie zakłady mimo że teoretycznie pracują, to niemal nic nie produkują, a ich pracownicy większość czasu spędzają na drobiazgowym stosowaniu się do zaleceń.

Rada na trudne czasy

Zaostrzenie represji wpłynęło również na członków Rady Koordynacyjnej. Zarówno Wolha Kowalkowa i Siarhiej Dyleuski po zakończeniu pierwszych 10 dni odsiadki otrzymali wyroki kolejnych 15 dni więzienia. Kowalkowa została wzorem Swiatłany Cichanouskiej wywieziona na granicę Białorusi i wypchnięta siłą i groźbami z kraju. Obecnie znajduje się w Warszawie, ale zapowiada rychły powrót do kraju.

Do Polski w tym samym czasie trafił Pawieł Łatuszka, inny znaczący członek prezydium, o którym pisaliśmy nieco więcej ostatnio. Jak sam deklaruje, również ma zamiar szybko wrócić do Białorusi. Jego wyjazd do Europy ma jednak zupełnie inny charakter – Łatuszko wyjechał nieprzymuszony i kontynuuje pracę Cichanouskiej w legitymizowaniu nowej opozycji na Zachodzie.

Po wielu dniach przerwy wspólnie wystąpiły również liderki kampanii przedwyborczej, Cichanouska, Kalesnikowa i Cepkała. Zachęcały do udziału w niedzielnym „Marszu jedności”. Mimo że ich wspólna konferencja nie miała dużego merytorycznego ładunku, to przywróciła Białorusinom posmak normalności.

Dwa głosy Białorusi w ONZ

Sama Cichanouska na wniosek Estonii wystąpiła w piątek 4 września przed Radą Bezpieczeństwa ONZ. Zwracała uwagę przede wszystkim na tortury oraz liczne zatrzymania, poprosiła też o zwołanie nadzwyczajnej sesji Rady, która omówiłaby obecną sytuację na Białorusi. Podkreśliła przy tym, że Aleksandr Łukaszenka nie jest już prawowitym reprezentantem Białorusinów.

Sam fakt wystąpienia liderki nowej białoruskiej opozycji w ONZ jest już bardzo znaczący. Od początku panowania Łukaszenki w Białorusi żaden lider ani liderka opozycji nie mieli tak wyraźnej legitymizacji na świecie.

Mimo że to dopiero początek drogi Białorusinów do wolności, jeszcze nigdy tak zdecydowanie nie kroczyli w tym kierunku. A efekty już widać – państwa bałtyckie i Ukraina nie uznają Łukaszenki za urzędującego prezydenta. Ukraina odmówiła już zresztą kontaktów z administracją białoruskiego dyktatora i umieściła go na liście zbrodniarzy pomagających Rosji w trakcie konfliktu z Ukrainą.

4 września oświadczenie wydał przedstawiciel władz Białorusi w ONZ Walentin Rybakow. Uznał wystąpienie Cichanouskiej za nieuprawnione i nielegalne. Jego zdaniem obecność Cichanouskiej w ONZ jest efektem prób destabilizacji Białorusi przez jej sąsiadów.

Łukaszenka idzie do rosyjskiego lombardu

W podobnym tonie do Rybakowa wypowiadał się przedstawiciel Rosji Dmitrij Polianskij. Stwierdził, że sytuacja na Białorusi nie powinna być omawiana w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, ponieważ nie stanowi zagrożenia dla pokoju na świecie i jest wewnętrzną sprawą tego kraju.

Poddał w wątpliwość wygraną Cichanouskiej, twierdząc, że trudno poświadczyć o ilości głosów na nią oddanych. Z drugiej strony potwierdził, że rozpędzanie protestów miało miejscami brutalny charakter, ale odpowiedzialność za to zrzucił na „200 ukraińskich ekstremistów”, którzy rzekomo przebywają obecnie na Białorusi.

Znaczną część przemówienia poświęcił Polsce, która według słów Polianskiego miałaby szykować się do zajęcia fragmentów Białorusi.

Wypowiedź rosyjskiego dyplomaty była w pewnym sensie kontynuacją narracji zaproponowanej przez Siergieja Ławrowa, ministra spraw zagranicznych Rosji, który we wtorek, 1 września, pierwszy raz wspomniał o rzekomych ukraińskich bojownikach.

Jego wystąpienie, powszechnie interpretowane jako ręka wyciągnięta przez Rosję do Łukaszenki, skupiał się wokół preferowanych przez Rosję dróg zażegnania białoruskiego kryzysu. Ławrow ocenił, że zmiany konstytucyjne proponowane przez Łukaszenkę byłyby odpowiednim sposobem wyjścia z obecnego impasu. Podkreślił, że w procesie konstruowania tych planowanych zmian powinni uczestniczyć przedstawiciele białoruskiego społeczeństwa, ale tę część wypowiedzi można uznać za grzecznościową.

Zarówno Ławrow, jak i Polianskij w swoich przemowach skupiali się na atakowaniu krajów otaczających Białoruś, a ich słowa miały jasny przekaz – „nie myślcie sobie, że Białoruś pójdzie w stronę Zachodu”. Ale warto też zauważyć, że mimo personalnej krytyki wobec Cichanouskiej (która i tak nie zamierzała w dłuższej perspektywie rządzić), brak w słowach rosyjskich oficjeli ataków wymierzonych w sam ruch protestujących Białorusinów.

Atak na protesty przekierowany został w Ukrainę, po tym jak ta jednoznacznie opowiedziała się po jednej ze stron białoruskiego konfliktu. To pokazuje, jak Rosja może naprawdę patrzeć na sytuację w Białorusi.

Dla Putina protesty mogą być szansą na pozbycie się Łukaszenki albo przynajmniej zmarginalizowanie jego możliwości sprzeciwu wobec planów gospodarczego imperializmu, jaki Rosja chce zrealizować na Białorusi.

Moskwa najwyraźniej liczy się jednak ze społeczeństwem obywatelskim, które bardzo sprawnie funkcjonuje w Białorusi i próbuje uniknąć otwartego konfliktu z tą nową siłą polityczną. Ustawia się w jak najbardziej dogodnej pozycji do przyszłych negocjacji, które nastąpią po zmianie władzy.

Łatwo w tym miejscu o błędny wniosek, że dzisiejsze protesty mogą doprowadzić do upadku białoruskiej gospodarki i całkowitej wasalizacji przez Rosję. Jednak to właśnie Łukaszenka doprowadził Białoruś na skraj bankructwa już lata temu, a szukając wyjścia z tej sytuacji zadłużał się w Rosji, zastawiając jak w lombardzie coraz to istotniejsze sektory białoruskiej gospodarki. Teraz i tak już nie ma czym płacić – zresztą to między innymi dlatego Białorusini dzisiaj wychodzą na ulice, żeby mieć chociaż szansę spróbować coś w swoim kraju zmienić.

Nagła zmiana retoryki Łukaszenki względem Rosji i protestów wydaje się potwierdzać przypuszczenia, że kiedy zobaczył skalę buntu społeczeństwa, w desperacji udał się do Rosji, oferując jej wszystko, co miał jeszcze poupychane po kieszeniach. A przecież jeszcze na kilka dni przed wyborami zatrzymał „wagnerowców”, rosyjskich najemników, strasząc Białorusinów próbami rosyjskiej ingerencji w wyniki wyborów.

Minister o zimnej krwi milicji

Dzisiaj przez białoruski internet przepływa fala memów, których bohaterem jest rozmowa rzekomo "przechwycona" przez białoruski wywiad. Majk z Warszawy oraz Nik z Berlina mieli rozmawiać o tym, że Niemcy ukartowali oskarżenie Putina o otrucie Aleksieja Nawalnego, by zdestabilizować sytuacje w Rosji i osłabić jej możliwości wsparcia Białorusi. To tak żenujące, że trudno się to nawet przepisuje, a przecież rozmówcy nie zapomnieli wspomnieć jeszcze, że „Łukaszenko okazał się twardym orzechem do zgryzienia”.

Łukaszenko jest politycznym bankrutem, jak nazwała go Cichanouska w przemowie przed ONZ. Musi zdawać sobie z tego sprawę, skoro decyduje się na ruchy tak alienujące go na arenie międzynarodowej.

Nie lepiej radzą sobie czołowi przedstawiciele aparatu władzy. Minister spraw wewnętrznych Jurij Karajew w odpowiedzi na zarzuty o brutalność milicji i użycie tortur, stwierdził, że „bardziej humanitarnej i zimnokrwistej milicji nie ma nigdzie na świecie”.

A jeszcze tego samego dnia naznaczony przez niego przewodniczący departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji osobiście rozbił pałką szybę kawiarni, żeby wyciągnąć z niej ukrywających się tam manifestantów i ich pobić. Robił to z niezakrytą twarzą, dzięki temu został szybko rozpoznany.

My tu wciąż walczymy

W maju 2020, kiedy zaczynała się białoruska rewolucja, wydarzenia w tym kraju relacjonowała garstka miejscowych, niezależnych dziennikarzy. Teraz, po deportacjach i obowiązkowym powrocie zagranicznych reporterów, którzy relacjonowali wybory i protesty, białoruskie społeczeństwo ponownie zostaje niemal osamotnione w swojej walce o wolność.

Lwią część medialnych świadectw stanowiły i stanowią przekazy ludzi przesyłane przez kanały w aplikacji Telegram.

To oni sami stali się dzisiaj dziennikarzami, szczególnie w momencie, kiedy kamizelka z napisem PRESS lub nieco większy obiektyw mogą być w Białorusi rzeczywistym powodem bezpodstawnego aresztowania.

Chaos informacyjny utrzymujący się od miesięcy wokół Białorusi skutecznie utrudnia przekopanie się przez dziesiątki zdjęć i wideo dokumentujących protesty i nadużycia władzy codziennie spływających z całego kraju. A przecież równie istotne mogą być informacje o represjach gospodarczych, takie jak zablokowanie kredytowania, albo represjach związanych z niewydolnością systemu, takich jak zaniżanie statystyk związanych z COVID-19.

W czerwcu 2020 roku w Białorusi padł rekord liczby zgonów utrzymujący się od pięciu lat, przewyższając o ponad 3,5 tys. planowaną liczbę śmierci. Trudno przewidzieć, jak będą wyglądały konsekwencje pandemii i kryzysu w najbliższych miesiącach – mimo to Białorusini nie przestają walczyć o wolność słowa i możliwość decydowania o losach swojego kraju.

Większość z nich uważa, że po Białoruskim Sierpniu już nic ich nie zatrzyma, że teraz wytrzymają już wszystko.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze