Łukaszenko siedzi zamknięty w pałacu prezydenckim, tak jak Popiel w wieży. Zamiast szczurów otaczają go uzbrojeni i wyszkoleni funkcjonariusze. Ale z każdym dniem protestów widać, że jego władza słabnie. Jaki będzie koniec dyktatora i co będzie po Łukaszence - analizuje Nikita Grekowicz
"Choć wielu w sukces białoruskiej rewolucji wciąż wątpi, albo przynajmniej się o niego boi, to zdjęcia Łukaszenki biegającego po Mińsku z karabinem i zagrzewającego OMON do walki, której na ulicach nie ma, już na stałe utrwaliły jego wizerunek odklejonego od rzeczywistości dyktatora. Białoruś już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś" - pisze Nikita Grekowicz, aktywista Inicjatywy Wolna Białoruś.
Chyba już nikt nie ma wątpliwości, że Łukaszenko poszedł w zaparte i dobrowolnie nie ustąpi po ewidentnie sfałszowanych wyborach prezydenckich. Nie usłucha tłumów, które na każdym proteście wołają "Odejdź", czy "Sasza, jesteś zwolniony".
Nawet w Kazachstanie, przez dziesięciolecia rządzonym przez Nazarbajewa, oficjele wzywają Łukaszenkę do odejścia. Po wydarzeniach sierpnia 2020 roku Łukaszence bliżej jednak do Ramzana Kadyrowa, etatowego „siłowika” Federacji Rosyjskiej, który na dniach prosił zresztą Białorusinów o okazanie wsparcia swojemu prezydentowi.
Łukaszenko rozpętał w Białorusi wojnę na wyniszczenie z własnymi obywatelami. Kiedy zrozumiał, że nie ma już możliwości przerazić społeczeństwa przemocą w takim stopniu, by protesty wygasły, to zdecydował, że je wykrwawi – na razie przede wszystkim ekonomicznie.
Jeszcze przed laty reżim utrudniał zachodnim organizacjom pozarządowym przesyłanie środków do Białorusi. Po zatrzymaniu Eduarda Babaryko i zamknięciu popularnych białoruskich portali crowdfundingowych zbieranie środków na pomoc poszkodowanym stało się jeszcze trudniejsze. Teraz aktywiści alarmują, że jakiekolwiek przekazy środków finansowych z zagranicy mogą się stać niemożliwe.
Ale nie tylko dopływ pieniędzy z zewnątrz został w Białorusi odcięty. Wewnątrz kraju też pojawiają się ogromne problemy ze środkami na przeżycie, znacząco skoczyła inflacja, a za nią ceny produktów. Niektóre banki chwilowo blokowały możliwość operowania środkami na kontach, a większość z banków zrezygnowała z udzielania kredytów. Wśród Białorusinów krążyły plotki o możliwym zajmowaniu kont osób zatrzymanych podczas protestów.
Co więcej, w kraju zaczęło brakować waluty, po tym jak białoruski bank centralny podjął decyzję o zaprzestaniu kredytowania krótkoterminowego dla banków prywatnych. Ludzie w obawie przed upadkiem wartości białoruskiego rubla zaczęli starym sposobem skupywać walutę, co z dnia na dzień podbiło kursy w kantorach.
Nie jest to jednodniowe załamanie, z dnia na dzień sytuacja tylko się pogarsza, do tego stopnia, że nad Białorusią znowu zawisło widmo dewaluacji.
Do szerokiej listy ekonomicznych represji dochodzą masowe zwolnienia – ze strajkujących teatrów aktorzy zwalniani są dziesiątkami, robotnicy z wygaszonych zakładów i fabryk podobnie. Już w wyniku COVID-19 bezrobocie w Białorusi znacząco wzrosło, ale po wydarzeniach ostatnich tygodni prawdziwy kryzys dopiero nadejdzie.
Fali represji wobec Białorusinów towarzyszy utrzymującą się od tygodni fala chaosu informacyjnego. Z jednej strony informacji jest tak dużo, że nie nikt nie radzi sobie z ich całościowym obrabianiem, a z drugiej strony wciąż regularnie odłączany jest internet, co uniemożliwia regularne i uporządkowane przesyłanie danych.
Coraz silniej szykanowane są niezależne media – 31 sierpnia redakcja Nashej Nivy otrzymała powiadomienie od białoruskiego Ministerstwa Komunikacji, że jej strona jest na stałe wyłączona, ze względu na ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego, które rzekomo stwarzają swoimi publikacjami.
Pisaliśmy już o tym, że zagranicznym dziennikarzom od ponad miesiąca odmawia się wydania akredytacji. Teraz odmawia się im w ogóle wjazdu do kraju. Doszło do tego, że dziennikarze przestali ubiegać się o akredytacje i nie biorą ze sobą specjalistycznego sprzętu, by mieć większą szansę wjechania do kraju. Pewności nie mogą mieć w ogóle.
Zaprzestano drukowania nawet państwowych gazet, uchodzących przez lata za propagandowe. "Komsomolska Prawda" oraz "Narodna Wola" musiały swoje wydania drukować w rosyjskich drukarniach. A po sprowadzeniu nakładu do kraju i tak zablokowano jego kolportaż.
Reżim zaczął nawet cofać akredytacje nie tylko dziennikarzom niezależnych mediów, ale również tym pracującym dla największych i najbardziej uznanych domów mediowych na świecie, jak BBC, Reuters czy Associated Press. Zagraniczni dziennikarze na miejscu są zresztą sukcesywnie odławiani i deportowani, dostają zakazy wjazdu do Białorusi na 5/6 lat.
A przecież nie tylko dziennikarzom nie pozwala się wjeżdżać do Białorusi. Opisywaliśmy odmowę wjazdu dla oficjalnej delegacji Europarlamentu, której przewodniczył Robert Biedroń. Na białoruskiej granicy wciąż stoi kontener z pomocą humanitarną zorganizowaną przez "Solidarność". Wreszcie w poniedziałek, 31 sierpnia, odmówiono wjazdu metropolicie Tadeuszowi Kondrusiewiczowi, choć jest obywatelem Białorusi – to bezprecedensowa sytuacja, o jakiej jeszcze w Białorusi nie słyszano.
Wciąż żywy pozostaje również temat możliwej rosyjskiej interwencji, o której pierwszy raz powiedział sam Łukaszenka 14 sierpnia. Putin wciąż deklaratywnie wspiera Łukaszenkę, raz po raz w wywiadach ogłasza, że uznaje Łukaszenkę za prezydenta, raz po raz wspomina o oddziałach rosyjskich wojsk, które miałyby być gotowe do ewentualnego wkroczenia do Białorusi.
Zastrzega jednak, że wkroczenie miałoby nastąpić po interwencji zewnętrznych sił w Białorusi. Dmitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Rosji, oświadczył ostatnio, że Rosja uznaje protesty w Białorusi za pokojowe.
Komunikaty rosyjskich władz są niejednoznaczne, ale podkreślają, że jakakolwiek próba wejścia do Białorusi podjęta przez Zachód spotka się z rosyjską interwencją.
I chyba właśnie w ten sposób należy te komunikaty czytać – są skierowane przede wszystkim na zewnątrz, do Zachodu, oraz do wewnątrz, do Rosjan. Rosyjskie władze starają się w ten sposób oznaczyć swoją strefę wpływów oraz przy okazji dać do zrozumienia wszem i wobec oraz własnym obywatelom, że nie zostawią w potrzebie żadnego człowieka, którego uznawali za swojego.
I chyba w najmniejszym stopniu komunikat ten skierowany jest do Białorusinów. Jedna z najistotniejszych postaci nowej białoruskiej opozycji w ostatnich dniach, Pawieł Łatuszko podsumował to w poniedziałek 31 sierpnia, mówiąc, że dla Białorusinów komunikaty płynące z Rosji są po prostu niezrozumiałe.
Eksperci do spraw bezpieczeństwa, zarówno ci polscy, jak i białoruscy oraz nawet rosyjscy uznają taką interwencję za bardzo nieprawdopodobną. W Polsce najbardziej boją się jej zresztą przede wszystkim środowiska prawicowe, które od dawna błędnie uznają Łukaszenkę za gwaranta stabilności w regionie. Podobnie zresztą jak unijni decydenci. W poważnych analizach przewijają się trzy główne argumenty sugerujące, że interwencja byłaby dla Rosji bardzo niekorzystnym rozwiązaniem.
Pierwszy jest taki, że Rosja targana jest własnymi problemami – aneksja Krymu i sankcje, którymi w konsekwencji została obłożona, wymusiły na władzach zaciśnięcie pasa. Rosjanie, a przynajmniej jakaś ich część, byli w stanie to wytrzymać w imię powrotu imperialnej narracji. Aneksja Krymu uratowała chwilowo lecące w dół poparcie dla Putina.
To jednak pieśń przeszłości, dzisiaj Rosjanie zmagają się z kryzysem ekonomicznym, kryzysem COVID-owym i kryzysem wiary w Putina. Częste doniesienia o przenikaniu się świata resortów siłowych i mafii skutecznie podkopały wizerunek rosyjskiego autokraty, który latami próbował uchodzić za wojownika z korupcją. W oczy Rosjan zajrzało widmo chaosu lat 90., dlatego ostatnia rzecz, której teraz potrzebują to nowa wojna.
A w szczególności nie w smak Rosjanom byłaby wojna z Białorusinami, których uznają za braci. Pisaliśmy już wielokrotnie o tym, że rosyjska propaganda nie budowała narracji obrzydzającej Rosjanom ich zachodnich sąsiadów, i skoro nie ma w Białorusi proeuropejskich dążeń oraz europejskiej obecności, to trudno byłoby uzasadnienia dla takiej interwencji znaleźć.
A takich dążeń właściwie nie widać.
To następny argument – Rosja nie musi interweniować, żeby zachować Białoruś w ramach swojej strefy wpływów. Nastroje w Białorusi, mimo że niepodległościowe i prodemokratyczne, to wciąż są przychylne Rosji. Ewentualna interwencja i okupacja mogłaby to odwrócić, a na utratę Białorusi ze strefy wpływów Putina na pewno nie stać.
Zresztą teraz Rosja, jak i cały świat, żyją otruciem Aleksieja Nawalnego, które trzeba wiązać z sytuacją w Białorusi oraz masowymi protestami w Chabarowsku przeciw aresztowaniu miejscowego gubernatora Siergieja Furgala. Muszą one bardzo niepokoić Putina i jego otoczenie, bo niewiele wskazuje na to, żeby się ich spodziewali.
Zamach na Nawalnego, jedynego tak silnego kandydata opozycji, jest desperackim pokazem siły rosyjskiego dyktatora – to ostateczność, na którą Putin zdecydował pod wpływem chwili.
Łukaszenko ewidentnie stracił poparcie w swoim kraju. Po sierpniu 2020 wiedzą to już wszyscy. To jeszcze jeden powód, dla którego Rosji nie opłaca się wchodzić do Białorusi, by chronić Łukaszenkę. Przegrał wojnę o to, kto jest głównym narratorem w Białorusi, ale wciąż jest w stanie wygrywać bitwy. Każdy kolejny tydzień protestów, każde kolejne zatrzymanie czy wreszcie wspomniane wcześniej utrudnienia w życiu codziennym pogarszają jego sytuację.
A bezwzględne represje mają odwrotny skutek – każdego dnia przez media społecznościowe przewijają się nowe ogłoszenia o odejściach ze służb. Zaczęło się od szeregowych funkcjonariuszy, ale teraz regularnie widać też doniesienia o kadrze oficerskiej czy wysoko postawionych pracownikach MSW, którzy nie chcą przykładać ręki do represji.
Łukaszenko panicznie boi się, że posłuszeństwa odmówią mu mundurowi, i może dlatego zdecydował się zorganizować w Pskowie (Rosja) pokazowe zatrzymanie jednego ze śledczych, który publicznie odszedł z pracy.
Kilku białoruskich ambasadorów straciło pracę wskutek ogłoszenia nieprzychylnych władzy komentarzy lub prawdziwych wyników wyborów w ich placówkach. Jeden z posłów też wzywa do rozliczenia winnych za protesty.
Poza tym dużym ciosem dla Łukaszenki był bez wątpienia strajk państwowej telewizji – nowy zaciąg rosyjskich pracowników nie potrafi odróżnić języka białoruskiego od ukraińskiego i tylko pogłębia niechęć do władzy, zamiast ją osłabiać. Reżimowy okręt zaczyna poważnie nabierać wody.
Reżim nie upada sam. Swoją cegiełkę zabiera każdy z setek tysięcy aktywnie protestujących Białorusinów. Przez trzy kolejne niedziele uliczne prodemokratyczne marsze zebrały setki tysięcy osób w centrum Mińska oraz tysiące w mniejszych miastach. A przecież jeszcze pół roku temu dziesiątki tysięcy były marzeniem opozycjonistów.
Do popularności manifestacji wciąż bardzo przyczynia się Swietłana Cichanouska. Jej aktywne działania na Zachodzie budują w Białorusinach poczucie sprawczości. Do ONZ złożono materiał dowodowy, który ma poskutkować wszczęciem śledztwa w sprawie tortur.
W Białorusi takie śledztwo nie ruszyło, natomiast pojawiło się kilka spraw, które OMON wytoczył poszkodowanym.
Rada Koordynacyjna ds. pokojowego przejęcia władzy, która powstała z inspiracji Cichanouskiej i liczy już ponad 600 osób, również jest niezwykle aktywna – jej pomysły mają duży odzew i pozwalają Białorusinom wierzyć, że mogą po swojemu, czyli pokojowo, walczyć z systemem. Dokładniej jej działania opisywaliśmy tutaj:
W odpowiedzi na wznowienie zatrzymań na ulice białoruskich miast masowo wyszły Białorusinki. W państwowych przedsiębiorstwach wciąż trwają strajki, a na 1 września zaplanowany jest „największy strajk w historii”.
Białorusini zdają sobie sprawę, że nie uda im się zmienić władzy w kilka dni. Część miała na to na pewno nadzieję, ale teraz zdążyli się już pogodzić z myślą, że taka wojna na wyniszczenie może potrwać jeszcze kilka miesięcy – są na to gotowi, choć boją się, ile jeszcze będzie ich to kosztowało potu i krwi.
Zamiast obsypywać Białorusinów złotem, podwyższając emerytury o kilkanaście rubli – jak w poprzednich latach, Łukaszenko dociska im śrubę. Zapędził się w spirali zastraszania tak daleko, że trudno już stwierdzić czy na pewno zdaje sobie sprawę z tego co jest prawdą, a co memem, którego stał się bohaterem. Musi natomiast zdawać sobie sprawę z tego w jak dużym kryzysie pogrąża się państwo.
Utrzymywanie tego ciągłego stanu wyjątkowego też przecież kosztuje. Wystawianie dzień w dzień OMON-owej armii musi kosztować niewyobrażalne sumy. Każdy dzień dłużej Łukaszenki u władzy przybliża Białoruś do bankructwa – z tego też musi sobie zdawać sprawę.
Protestujący nie usuną przemocą Łukaszenki, już to dobitnie pokazali – nie chcą przelewu krwi. Nie chcą też interwencji rosyjskiej, a jakiekolwiek starcia mogłyby Rosję do takiej interwencji skłonić, to Białorusini też rozumieją doskonale.
Rosja z kolei nie może czekać, bo z każdym dniem, kropla po kropli, traci Białoruś. Każde doniesienie o możliwym wprowadzeniu wojsk zmienia sympatię Białorusinów wobec Rosji w obawę i niechęć z niej płynącą.
Wbrew pozorom czas nie działa więc na korzyść Łukaszenki – wręcz przeciwnie. Niedługo przyjdzie też druga fala koronawirusa, a tłumy, w których ostatnimi tygodniami przebywają demonstrujący Białorusini, wskazują , że będzie nie mniejsza niż poprzednia.
Łukaszenko już pokazał, że żyje w fantazji, w której widzi siebie w jakiejś wykrzywionej, okrutnej i jeszcze bardziej maczystowskiej wersji współczesnego „Dyktatora”. Pozostaje tylko mieć nadzieje, że nie zdecyduje się strzelać do ludzi. Na razie chyba nie wydał takiego rozkazu – pytanie tylko dlaczego.
Może się boi? OMON by taki rozkaz pewnie wykonał, przynajmniej częściowo, ale czy wojsko się podporządkuje?
Strzelanie tak czy inaczej oznaczałoby dla Łukaszenki definitywny koniec – wtedy prawdopodobnie do Białorusi weszłaby Rosja. Inna sprawa, że tylko jedna strona tego konfliktu ma broń i są to łukaszystowskie resorty siłowe. Obóz władzy powoli, bardzo powoli, ale się wyłamuje – za telewizją i oficerami poszedł już przecież pierwszy poseł.
Jeśli ktoś miałby zatem zepchnąć cara z tronu, to chyba musi to być ktoś z jego otoczenia. W jaki sposób – czy to z własnej inicjatywy, czy wyniku podszeptów – trudno przewidzieć, ale na ten moment nie widać innego realnego scenariusza odejścia białoruskiego dyktatora.
Łukaszenko siedzi zamknięty w pałacu prezydenckim, tak jak Popiel w wieży. Zamiast szczurów otaczają go uzbrojeni i wyszkoleni funkcjonariusze przez lata karmieni nienawiścią, strachem i … mieszkaniami.
Ten strach to dzisiaj prawdopodobnie jedyna emocja, którą odczuwają – w mediach społecznościowych pojawiają się ich wrażliwe dane, dokładne adresy, numery telefonów, a z drugiej strony muszą ich czekać trudne do wyobrażenia kary za niesubordynację – ktoś prędzej czy później musi się złamać.
Jeśli Łukaszenko straci władzę i zniknie z politycznego horyzontu, to pozostanie jeszcze pytanie o przyszłość Białorusi. Jedyna pewna odpowiedź jest taka, że po Łukaszence odbędą się wybory.
Swiatłana Cichanouska cały czas powtarza, że jej celem jest doprowadzenie do tych wyborów – jeśli się odbędą, to nie będzie w nich brała udziału. Wystartowanie Swiatłany w wyborach przekreśliłoby jej wizerunek, można więc bezpiecznie zakładać, że tego nie zrobi. Szczególnie, że w więzieniu wciąż przebywa jej mąż Siarhiej Cichanouski i to on na początku chciał być kandydatem na prezydenta. Dlatego prawdopodobnie to właśnie on postara się przejąć jej elektorat – pytanie tylko jak się w tym odnajdzie po trzech miesiącach w więzieniu.
Oboje zjednują sobie Białorusinów w ten sam sposób, poprzez szczerość i prostotę – dystansują się tym samym od profesjonalnej polityki, ale zachowują autentyczność. Bazując na podobnej autentyczności Wołodymyrowi Zełenskiemu udało się zresztą wygrać wybory w Ukrainie.
Bardzo aktywny, w miarę swoich możliwości, pozostaje Wiktor Babaryko, który chciał wystartować w wyborach sierpniowych ale Łukaszenko kazał go aresztować pod sfabrykowanymi zarzutami. Podobnie jak Cichanouski od czerwca przebywa w więzieniu, a mimo to 31 sierpnia ogłosił powstanie partii bazującej na strukturach ruchu jednoczącego dzisiaj Białorusinów. Wygłosił oświadczenie o powstaniu partii Vmeste („Razem”) przez szefową swojego sztabu, Marię Kolesnikową.
Babaryko już w trakcie kampanii pokazał, że ma największe zaplecze polityczne – wystartował do wyborów bardzo dobrze przygotowany i w początkowych (niemiarodajnych) sondażach otrzymywał 60 proc. poparcia. Przewidział kilka ruchów Łukaszenki i wzbudził tym podziw Białorusinów. Udało mu się też zebrać największą ilość podpisów z opozycyjnych kandydatów (ponad 400 tys.).
Równie dobrze przygotowana jest zawsze sama Maria Kolesnikowa, która właściwie od połowy czerwca, czyli od momentu zatrzymania Babaryki, pozostaje bez przerwy w centrum wydarzeń. Jest przecież jedną z trzech liderek protestów i jako jedyna została w Białorusi. Tworzą razem bardzo wiarygodny duet polityków, ale to ona zyskała politycznie najwięcej w trakcie tych kilku miesięcy.
Oboje mają też długą przeszłość w Belgazprombanku – związanego z Gazpromem - muszą więc mieć kontakty wśród rosyjskich elit. To bardzo istotne, zwłaszcza ze względu na zależność dzisiejszych białoruskich elit od Rosji.
Zresztą jest jeszcze jedna pewna odpowiedź dotycząca przyszłości Białorusi, mianowicie, że będzie jeszcze długo zależna gospodarczo od Rosji – obecnie Rosja posiada około 70 proc. długu Białorusi, a uniezależnienie zajmie jej długie lata.
Rosjanie mogą oczywiście chcieć interweniować w Białorusi, gdyby ta zaczęła za bardzo odchodzić w stronę Europy, ale przy takiej zależności gospodarczej i obecności takiego kandydata jak Babaryko mieliby pewność, że będą w stanie się z nim dogadać.
W innym wypadku mogliby chcieć zaproponować własnego człowieka, ale przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w Ukrainie zobaczyli, że nie ma to większego sensu – kilkanaście procent, które w pierwszej turze zebrał ich kandydat, w miejscami mocno zrusyfikowanej Ukrainie bardzo różniło się od oczekiwanego przez nich początkowo wyniku.
W ostatnich dwóch tygodniach, po powstaniu Rady Koordynacyjnej, dużo znaczenia zyskał Pawieł Łatuszko, były minister kultury, dyplomata, ostatnio dyrektor Teatru Naarodowego. Jest twarzą wielu projektów Rady i najbardziej upolitycznionym członkiem jej prezydium. Wiele ryzykuje i można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że niedługo dostanie samotną celę w areszcie w Żodzino, obok Babaryki i Cichanouskiego, ale do tego czasu przejmuje na siebie ciężar współprowadzenia ruchu „nowej Białorusi” na miejscu, w kraju.
Ale tak jak pewne są nowe wybory prezydenckie, to pewne jest też to, że w tej nowej Białorusi te nowe białoruskie władze będą musiały rozmawiać z Rosjanami po rosyjsku. Przynajmniej na początku.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.
Komentarze