„Wielu z nas uciekało przed wojną, przemocą i prześladowaniami; dziś przebywając w Polsce, nadal czujemy się prześladowani i dręczeni” - piszą cudzoziemcy z ośrodka w Lesznowoli. Strajk głodowy prowadzą od 4 maja. Są pozbawieni wolności, a ich sprawy rozpatrywane są wolno
Protestujący domagają się zwolnienia do ośrodków otwartych.
Strajk w Lesznowoli trwa już 16. dzień – wiemy, że jeden z mężczyzn zdecydował się na tzw. suchą głodówkę, czyli postanowił nie przyjmować także wody. Wczoraj, według informacji Grupy Granica, trafił do szpitala.
To już drugi strajk głodowy w ośrodku zamkniętym dla cudzoziemców w Lesznowoli. Poprzednim razem na protest zdecydowało się pięciu Syryjczyków, którzy domagali się przeniesienia do ośrodka otwartego. Opisywaliśmy w OKO.press tamten protest. Zakończył się sukcesem – żądania strajkujących zostały spełnione. Teraz w ślady Syryjczyków poszło ponad 20 Kurdów, zarówno tureckiego, jak i irackiego pochodzenia.
Mężczyźni rozpoczęli głodówkę 4 maja. Początkowo protestowały aż 23 osoby – teraz głoduje ich dziesięć, w trakcie protestu jedna z osób została zwolniona.
Mężczyźni odmawiają poddawania się badaniom lekarskim na terenie ośrodka.
„Już trzecia osoba została hospitalizowana w trakcie strajku. Wszyscy strajkujący są już w bardzo złym stanie. Jest z nimi utrudniony kontakt” – piszą aktywiści Grupy Granica. Straż Graniczna potwierdza interwencje medyczne, ale przekonuje, że wszyscy po podaniu kroplówek wrócili do ośrodka, a mężczyzna prowadzący głodówkę suchą czuje się lepiej.
Udało nam się nawiązać kontakt z jednym z mężczyzn, który był w grupie inicjującej protest, a dziś już nie głoduje. W rozmowie telefonicznej naświetla sytuację w ośrodku.
– Nikt z nami nie rozmawiał, niczego nie negocjował. Rozmawialiśmy tylko z władzami ośrodka, które przekonują nas, że protest niczego nie zmieni – mówi nam mężczyzna i opisuje spotkanie, które w jego ocenie miało przypominać reprymendę dla niegrzecznych dzieci. Protestujący mieli usłyszeć słowa: „Szef urzędu ds. cudzoziemców was nie zwolni, bo jest na was zły, że strajkujecie”.
Jednak w przypadku strajkujących wcześniej Syryjczyków Urząd ds. Cudzoziemców podjął decyzję o zwolnieniu mężczyzn, mimo prowadzonej przez nich głodówki, co pozwala strajkującym teraz wierzyć w sens prowadzonego protestu.
I w tym zakresie racja jest po ich stronie – strajk głodowy, który prowadzą, nie może mieć negatywnego wpływu na efekty rozpatrywania wniosku o ochronę międzynarodową. Ale tak samo strajk ten nie będzie miał wpływu na pozytywne rozpatrzenie wniosków. Tu muszą być spełnione odpowiednie przesłanki.
Ale jak pokazuje przypadek Syryjczyków, protest może wymóc na urzędnikach przyspieszenie samej procedury. A strajkujący dziś, domagają się przede wszystkim zwolnienia z detencji.
„W wyniku niezrozumiałej rozgrywki politycznej decyzje w naszych sprawach są podejmowane arbitralnie i często niesprawiedliwie” – piszą do komendanta Nadwiślańskiego Oddziału SG. Argumentują, że: „detencja nie powinna być stosowana jako automatyczne rozwiązanie wobec osób ubiegających się o ochronę międzynarodową w Polsce”.
„Wielu z nas uciekało przed wojną, przemocą i prześladowaniami; dziś przebywając w Polsce, nadal czujemy się prześladowani i dręczeni” – dodają w liście, pod którym podpisało się 11 mężczyzn. Podobny list wystosowali protestujący poprzednio Syryjczycy, którzy przede wszystkim uskarżali się na samą detencję i przekonywali, że nie są kryminalistami.
Mężczyzna, z którym się kontaktujemy, przekazuje nam, że protestujący skarżą się także na – ich zdaniem – więzienne warunki w Lesznowoli oraz ograniczenia swobód, takich jak choćby korzystanie z telefonów z internetem.
W ośrodkach detencyjnych nie wolno używać telefonów z aparatem fotograficznym. Strażnicy interpretują to jako zakaz korzystanie ze smartfonów, a to z kolei skutkuje pozbawieniem osadzonych swobodnego dostępu do internetu. W zamian Lesznowola oferuje dostęp do sali komputerowej.
„Mamy osiem komputerów na 150 osób” – mówi nam mężczyzna. „A wcześniej było nawet 250 osób. Każdy dostaje więc po 20 minut. Komputer ma zablokowane wszystkie strony poza YouTube i dostępem do poczty”.
„Zablokowali nam też możliwość robienia zakupów – mamy 600 złotych do wykorzystania, jeśli przekroczy się tę kwotę, więcej zakupów robić nie można” – wymienia dalej.
„Śniadanie jest o 09:00 rano, obiad o 13:00, a kolacja 18:00. Od 18:00 do 09:00 rano nie ma nic do jedzenia, bo nie można nic kupić. Mamy w ośrodku kuchnię, ale kto ma z niej korzystać, jak nikt nie może zrobić zakupów?”.
Zarzuty wysuwane przez protestujących skonfrontowaliśmy z rzeczniczką Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej. Odpowiedzi cytujemy bez skrótów.
„Nieprawdą jest, że kierownictwo ośrodka przekazało cudzoziemcom informację, że protest jedynie pogorszy ich sytuację prawną i utrudni im ubieganie się o ochronę międzynarodową. Faktem natomiast jest, że w trakcie jednej z wielu rozmów podjętych z protestującymi poinformowano, że protest głodowy może pogorszyć ich stan zdrowia, a nawet grozić nagłą hospitalizacją w placówce medycznej, co w konsekwencji może spowodować, że cudzoziemiec nie stawi się w wyznaczonym terminie na przesłuchanie w prowadzonej przez Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców sprawie o udzielenie ochrony międzynarodowej, co następnie może opóźnić i utrudnić prowadzone postępowanie, gdyż czynności mogą być przesunięte na późniejszy termin”.
„Cudzoziemcowi pozostawia się środki pieniężne, o których mowa w ust. 1, w kwocie nie niższej niż 600 zł dla każdego członka rodziny umieszczonego w strzeżonym ośrodku lub areszcie dla cudzoziemców, na zaspokojenie bieżących potrzeb podczas pobytu w tym ośrodku lub w tym areszcie”.
„W przypadku przedłużenia pobytu cudzoziemca w strzeżonym ośrodku lub areszcie dla cudzoziemców kwotę, o której mowa w ust. 6, można powiększyć o 100 zł na każdy dodatkowy miesiąc pobytu cudzoziemca i członków jego rodziny w strzeżonym ośrodku lub areszcie dla cudzoziemców, jeżeli jest to uzasadnione ich bieżącymi potrzebami”.
Tu uwaga: Środki, o których mowa w odpowiedzi, należą do cudzoziemca i znajdują się depozycie Straży Granicznej. Przywołane przepisy określają limit potrącenia, jakiego można dokonać w celu pokrycia kosztów pobytu cudzoziemca w ośrodku i ewentualnego wykonania decyzji o zobowiązaniu do powrotu.
„Każdy z cudzoziemców ma możliwość korzystania z komputera, zgodnie z listą osób korzystających z sali komputerowej sporządzaną przez personel ośrodka. Zgodnie z porządkiem dnia cudzoziemcy mogą korzystać z sali komputerowej codziennie w godz. 10:00 - 22:00. Ponadto ośrodek dysponuje stanowiskiem przeznaczonym do przeprowadzania wirtualnych widzeń za pomocą komunikatora Skype. Umieszczeni nie mają możliwości korzystania z komunikatorów internetowych, za wyjątkiem wirtualnych widzeń. Zastosowanie zabezpieczeń w dostępie do sieci Internet zostało podyktowane względami bezpieczeństwa”.
Protestujący uprzednio Syryjczycy jako ofiary wojny nie powinni być umieszczani w ośrodku zamkniętym. Jednak jak przekonują prawniczki, z którymi się kontaktujemy w sprawie protestujących obecnie mężczyzn,
sądy bardzo chętnie zgadzają się na detencję osób, które przekroczyły granicę Polski przez podlaskie lasy, niezależnie skąd przychodzą i jaki mają bagaż doświadczeń.
„Detencja w Polsce ma charakter automatyczny, a alternatywy nie są w zasadzie nigdy stosowane. Samo przekroczenie granicy przekreśla w oczach sądu szanse na sięgnięcie po inne rozwiązania. Sądy zakładają, że osoba, która przekroczyła granicę nielegalnie, będzie tę granice nielegalnie przekraczać dalej, by wyjechać z Polski na Zachód” – mówi Ewa Ostaszewska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która reprezentuje dwóch Kurdów tureckiego pochodzenia, prowadzących protest.
Praktyka pokazuje, że znakomita większość uchodźców i migrantów faktycznie wyjeżdża dalej na Zachód. Prawniczki to potwierdzają, ale zwracają także uwagę, że na takie decyzje może mieć wpływ również sposób traktowania na polskiej granicy. O tym mówił nam m.in Jemeńczyk, który opisując szczegółowo push-back, jakiemu został poddany stwierdził, że „Polska to nie jest dobry kraj dla migrantów”.
Z drugiej strony należy zaznaczyć, że dla wielu uchodźców i migrantów droga przez Polskę jest de facto kolejnym szlakiem w kierunku Europy Zachodniej, gdzie mieszkają ich rodziny oraz przedstawiciele uchodźczych i migranckich diaspor. Dla wielu z nich to świat, w którym łatwiej się odnaleźć. Cześć chce po prostu wyjechać do pracy, część chce ubiegać się o azyl w Niemczech, a część ubiega się w ostateczności o azyl w Polsce, żeby uchronić się przed kolejną wywózką do lasu.
Na ten wielowątkowy i wielowymiarowy problem polskie państwo ma dwa rozwiązania – push-back, a jak to nie pomoże – detencja.
Klienci Ewy Ostaszewskiej to Kurdowie, którzy z Turcji uciekli przed prześladowaniami z powodów politycznych. Angażowali się w działania HDP – Ludowej Partii Demokratycznej, prokurdyjskiego ugrupowania o lewicowym charakterze, które skupia swoje działania wokół obrony mniejszości nie tylko etnicznych, ale także seksualnych. Opowiada się też za równością płci i odcina od radykałów z Partii Pracujących Kurdystanu, którzy tworzą ugrupowanie separatystyczne o charakterze zbrojnym. Mimo tej deklaracji, członkowie HDP od dawna znajdują się na celowniku reżimu Erdoğana.
Klienci Ostaszewskiej decyzję o wyjeździe podjęli tuż po masowych aresztowaniach działaczy politycznych w ich okolicy.
„Byli push-backowani dwa razy, na pograniczu polsko-białoruskim spędzili około tygodnia, opisywali warunki jako bardzo ciężkie. Jedli śnieg, by zaspokoić pragnienie. Mówili, że byli w ciężkim stanie, nie mogli już chodzić w momencie ujawnienia” – relacjonuje Ostaszewska.
Po zatrzymaniu mężczyźni trafili do ośrodka zamkniętego w Wędrzynie, gdzie jak udokumentowano choćby podczas wizyty zastępczyni RPO, dr Hanny Machińskiej, warunki były wyjątkowo ciężkie. Również tam dochodziło do protestów, także głodówek.
„Co gorsza, panowie mówią wyłącznie w swoim języku, co oznacza, że nie byli w stanie się swobodne porozumieć ze Strażą Graniczną, czy władzami ośrodka” – dodaje Ostaszewska.
Mężczyźni wyrażali wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową już w momencie, kiedy zatrzymała ich Straż Graniczną – jednak formalnie Polska zarejestrowała ich wnioski dopiero w styczniu 2022.
To powszechna praktyka, która dodatkowo wydłuża czas detencji. Ten nie powinien przekraczać sześciu miesięcy, ale liczony jest dopiero od zarejestrowania wniosku.
Drugą instytucją, która niesie pomoc prawną części protestujących jest Stowarzyszenie Interwencji Prawnej. Klienci Kornelii Trubiłowicz przeszli podobną drogę, co podopieczni Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Również ich wnioski były rejestrowane z opóźnieniem, więc realnie w detencji spędzają już kolejno szósty i siódmy miesiąc.
„Nielegalne przekroczenie granicy nie może automatycznie przesądzać o umieszczeniu w detencji osoby, która złożyła wniosek o ochronę”
– argumentuje Trubiłowicz.
Jeden z jej klientów był push-backowany czterokrotnie, granicę usiłował także przekroczyć na Litwie. Tam został pobity, był też rażony prądem. Tym samym jako osoba, która doświadczyła przemocy, nie powinien zostać umieszczany w detencji. Zamknięcie może pogłębiać bowiem w tym wypadku traumę i może być szkodliwe dla jego zdrowia, a nawet życia.
Polskie sądy nie biorą jednak pod uwagę przemocy, jakiej migranci i uchodźcy doświadczają na pograniczu polsko-białoruskim, czy na pograniczu litewsko- oraz łotewsko-białoruskim, tak samo jak nie biorą pod uwagę udokumentowanych doświadczeń z krajów pochodzenia.
„Do przedłużenia detencji w związku z trwającą procedurą o ochronę międzynarodową może dojść tylko wtedy, jeśli czynności jej wymagające nie zostały zakończone w terminie z winy cudzoziemca” – zwraca uwagę Trubiłowicz.
„A czym ci cudzoziemcy zawinili?” – pyta. „Są w ośrodku, więc stawiają się na każde wezwanie, w niczym nie utrudniają procedury”.
Tymczasem wszelkie opóźnienia zwalane są np. na brak tłumacza, zwiększony ruch migracyjny, czy dużą liczbę osób w danym ośrodku. I owszem, ośrodki zamknięte są przepełnione, ale na życzenie polskiego państwa. Bo wszystkich migrantów i uchodźców traktuje ono automatycznie jako osoby niepożądane i kieruje właśnie do ośrodków zamkniętych.
To z kolei rodzi w zamykanych osobach frustrację oraz utwierdza ich w przekonaniu, że jedyna droga na Zachód to ta, uznawana przez władze Polski i Europy za nielegalną. W przypadku Polski są to lasy Podlasia, w przypadku Europy, najczęściej Morze Śródziemne.
Innej drogi do Europy dla ludzi z Bliskiego Wschodu czy Afryki - nie ma.
Komentarze