0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot. Kuba Atys / Age...

„Chciałbym, żeby z mojej konferencji wyszło pozytywne przesłanie” – powiedział 9 lutego po kilkudziesięciu minutach swojej comiesięcznej konferencji prasowej prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Chodziło mu o przewidywany w najbliższych miesiącach spadek inflacji.

Żeby jednak był to dominujący przekaz po prawie półtoragodzinnym występie, należałoby popracować nad sposobami prezentacji swoich racji. Bo trudno dojść do tego, co właściwie było głównym przesłaniem. Poza prognozami usłyszeliśmy też tradycyjne narzekanie na media, opowieści z młodości prezesa, słabo skrywane ataki na opozycję i zupełnie jawne peany na cześć chleba baltonowskiego czy wykład o najnowszej historii Polski.

Podstawowy problem jest bowiem niezmienny od wielu miesięcy – konferencje te są zbyt długie, zbyt mało precyzyjne. Uwagę na tak długim wywodzie skupić mogą tylko ci, którzy nie mają wyjścia – specjaliści od ekonomii i dziennikarze.

Tymczasem taka konferencja to ważne narzędzie w polityce NBP. Prezes może na niej zarysować najważniejsze trendy na przyszłość, zapowiedzieć pewne decyzje oraz wyjaśnić te, które zostały już podjęte.

Przeczytaj także:

Pięć razy dłużej niż amerykański odpowiednik

Warto tutaj porównać występy prezesa NBP do innych szefów banków centralnych. Wiele mówiących danych dostarczył na Twitterze dziennikarz stacji TOK FM Tomasz Setta. Porównał długość wystąpień szefa NBP oraz szefowej Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde i szefa amerykańskiej Rezerwy Federalnej (Fed) Jerome’a Powella w 2022 roku. Ich średni czas wystąpień to:

  • NBP – 40 minut;
  • ECB – 15 minut;
  • Fed – 8 minut.

A jaką część całego spotkania zajmują pytania dziennikarzy i odpowiedź na nie?

  • NBP – 47 proc.;
  • ECB – 74 proc.;
  • Fed – 87 proc.

Tomasz Setta zwraca uwagę na zmiany w regulaminie NBP z czerwca 2021 roku. Przed pandemią prezes występował razem z dwoma innymi członkami RPP. Wówczas długość wystąpienia i odsetek pytań w całym spotkaniu był dużo bliższy standardom amerykańskiego odpowiednika Adama Glapińskiego – Jerome’a Powella. Od kwietnia 2020 roku z pandemicznej konieczności prezes NBP występował sam. A w 2021 roku przypieczętowano ten stan nowym regulaminem. I teraz co miesiąc mamy Adam Glapiński Show.

Ruszyła maszyna po szynach ospale

Dzisiejszy zaczął się niewinnie – od prezentacji okolicznościowego banknotu z Mikołajem Kopernikiem (z okazji ogłoszenia roku 2023 rokiem kopernikowskim) i przypomnieniem, że wielki astronom był również ekonomistą. I dalej – zgodnie z nazwą konferencji („ocena bieżącej sytuacji ekonomicznej”) od podstawowych danych ekonomicznych.

Podniesienie stóp o 6,65 działa, zacieśnienie polityki pieniężnej „ciśnie w dół inflację” – mówił prezes.

Ale szybko zaczął walkę z chochołami. Przekonywał, że stóp procentowych nie można podnosić zbyt wysoko, aby „nie spowodować katastrofy humanitarnej” – choć w debacie publicznej nikt nie sugerował tak drastycznych środków. A prezes lekceważy znaczenie pojęć, których używa, bo z pewnością chodziło mu po prostu o wysokie bezrobocie. Jest ono społecznym dramatem, ale nie ma cech katastrofy humanitarnej. No i dodatkowo – ryzyko bardzo wysokiego bezrobocia, nawet przy znacząco wyższych stopach procentowych niż obecnie – zawsze było minimalne.

Polska tak, Niemcy nie

Oceniając sytuację ekonomiczną w Polsce i w Europie przekonywał, że Polska recesji uniknie, co do Niemiec nie miał już takiego przekonania. „Ryzyka skierowane są w dół” – mówił o wzroście gospodarczym na kontynencie. Czyli – jeżeli prognozy się zmienią, to raczej na gorsze, niż na lepsze. Przeczy to obecnemu trendowi w prognozach – w ostatnim czasie zmieniają się one na lepsze, a dobrym przykładem są właśnie Niemcy.

Niemcy są dziś bardziej optymistyczni niż kilka miesięcy temu. Rząd niemiecki pod koniec stycznia ogłosił, że według najnowszej prognozy spodziewa się minimalnego wzrostu gospodarczego w wysokości 0,2 proc. Wcześniejsza prognoza niemiecka mówiła o spadku o 0,4 proc.

Rząd good, opozycja bad

Prezes Glapiński wielokrotnie podkreślał i przypominał, że NBP jest niezależną instytucją, on sam również wykazuje się niezależnością. Jednocześnie chwalił rząd i w słabo skrywany sposób atakował opozycję.

Gdy bolał nad nierzetelnym według niego informowaniem o inflacji, mówił, że winna jest między innymi „przedłużona kampania wyborcza”. I przypomniał (później powtórzył to jeszcze raz), że jeden z polityków opozycji straszył, że chleb miał kosztować 30 złotych. „Wszystko zdrożało, no ale nie aż tak” – podkreślał.

Wina Tuska

Prezes nie wyjaśnił, o jakiego polityka chodziło, ani skąd pochodzi cytat o chlebie za 30 złotych. Nietrudno domyślić się, że winny może być tylko jeden – Donald Tusk. Ale Tusk nie powiedział, że chleb będzie kosztował 30 złotych. To „Wiadomości” TVP zmanipulowały wypowiedź przewodniczącego Platformy Obywatelskiej z konwencji PO w Radomiu z 2 lipca 2022 roku.

Tymczasem faktyczny cytat z Tuska brzmi:

„Teraz zacytuję ekspertów z artykułu w dzienniku »Rzeczpospolita« z 24 czerwca. Ekspertów, którzy prognozują, że jeśli PiS będzie dalej rządził, to bochenek chleba będzie w Polsce kosztował, ci ostrożni powiedzieli 10 złotych, ci najbardziej zaniepokojeni powiedzieli, że do końca roku może kosztować nawet 30 złotych”.

Można kwestionować ekspertów, których cytuje „Rzeczpospolita”, jasna jest też intencja Tuska – pokazać, że PiS jest dla polskiej gospodarki i dla budżetów polskich gospodarstw domowych niebezpieczny. Ale sugerowanie, że przewidywał, że chleb będzie kosztował 30 złotych, jest kłamstwem.

Nie wiemy, czy prezes NBP manipuluje świadomie, czy też wykazuje się tu ignorancją i zaufaniem do informacji z TVP. Nie wiadomo też, co byłoby w tym przypadku gorsze. Ale jasne jest, że faktycznie niezależny szef banku centralnego nie uprawia polityki i nie wdaje się w bieżące spory polityczne. Adam Glapiński robi dokładnie odwrotnie.

Dwa błędy

Szczególnie że chwilę później mówi:

„Rząd robi wszystko, co może, by ceny podstawowych produktów rosły minimalnie”, oraz: „kolejne tarcze antyinflacyjne znakomicie przyczyniają się do tego, że inflacja jest niższa”. A rząd dba o obywateli, „doskonale to robi”.

Stwierdzenie o działaniu tarcz antyinflacyjnych jest po prostu niepoprawne.

„To duży błąd, a nawet dwa błędy. Pierwszy to pomylenie poziomu cen z inflacja: tarcza antyinflacyjna może obniżyć poziom cen w momencie jej wprowadzenia. To obniża inflację – ale jedynie chwilowo, tylko w miesiącu, w którym wprowadzana jest tarcza” – komentuje dla OKO.press ekonomista dr Wojciech Paczos z Cardiff University.

Tarcze obniżają, a nawet zwiększają inflację

I kontynuuje:

„Drugi błąd to ograniczone rozumienie tego, jak działa gospodarka: tarcza wywołuje efekt mechaniczny (niższe podatki pośrednie to niższa cena na półce). Ale to nie jest jedyny efekt. Jednym z pozostałych jest efekt popytowy: obietnica tymczasowej obniżki cen powoduje chęć przyspieszenia realizacji popytu (skoro tarcza kiedyś wygaśnie, to lepiej nie czekać i kupować teraz). Ten zwiększony popyt działa w przeciwną stronę i przyczynia się do zwiększania inflacji.

W mojej ocenie ten drugi efekt jest dominujący. Jest też bardziej długotrwały od pierwszego: pierwszy działa tylko w chwili wprowadzenia, a drugi przez cały czas obowiązywania tarczy.

Jeśli moje przypuszczenie jest prawdziwe, to tarcza nie tylko nie przyczyniła się do obniżenia inflacji, ale doprowadziła do jej zwiększonej dynamiki w 2022 roku”.

Niedługo później prezes sam sobie zaprzeczył. Mówił, że rząd, wprowadzając działania osłonowe (czyli choćby tarcze inflacyjne) działał przeciwko celowi NBP, czyli zbijaniu inflacji, ale taka była konieczność. Czyli raz tarcza inflację obniża, a raz ją podnosi.

Chwilę dalej, gdy przekonywał, że do końca tej dekady możemy dojść do poziomu dochodów (według parytetu siły nabywczej) Francji, dodawał: „pod warunkiem, że gospodarka będzie prowadzona przez rozsądnych ludzi”. I choć nie pada to wprost, to po poprzednich wypowiedziach zupełnie jasne jest, kto w polskiej polityce jest według prezesa rozsądny, a kto niebezpieczny.

"Nie wali się stopą"

Dalej prezes chwalił się, że podwyżki stóp procentowych zaczęły się w doskonałym momencie, a następnie zatrzymały się również w najlepszej możliwej chwili. I przypominał, że obecny poziom stóp procentowych (6,75 proc.) wciąż oddziałuje na inflację. Odniósł się też krótko do krytyków tych decyzji. Jak? Według prezesa mają „beznadziejne argumenty”.

Prezes uważa, że dalsze podwyżki stóp procentowych mogą być powodowane jedynie chęcią zaszkodzenia Polsce i niesprecyzowaną przez prezesa NBP ideologią.

Później przekonywał jeszcze, że „nie jest tak, że jak inflacja jest 15 proc., to wali się 15 proc. stopą procentową”. Trudno dojść do tego, z kim w ten sposób polemizował. Bo nikt czegoś takiego nie postulował. Padały głosy, również z zewnątrz Rady Polityki Pieniężnej, że stopy procentowe powinny być wyższe. Członkini RPP Joanna Tyrowicz mówiła w październiku o optymalnym według niej poziomie stóp procentowych, że „Przy ujemnych realnych stopach procentowych -5 proc. na przyszły rok to jest więcej niż 10 proc.” I od razu dodawała, że wie, że się to nie wydarzy. Mówiono też o stopach na poziomie inflacji oczekiwanej za rok. Nikt w debacie publicznej nie postulował natomiast stóp procentowych na poziomie bieżącej inflacji.

Na posiedzeniu RPP 8 stycznia poziomu stóp procentowych nie zmieniono.

„Wszyscy analitycy spodziewali się takiej decyzji” – chwalił się prezes Glapiński. I przedstawiał to tak, jak gdyby był to wyraz aprobaty wobec jego polityki i decyzji. Tymczasem analitycy wiedzą, że w obecnej RPP zdanie większości jest jasne – w najbliższym czasie żadnych podwyżek. Nie ma to nic wspólnego z tym, jak ci sami analitycy oceniają optymalny poziom stóp procentowych.

„Lamenty, że będzie głód powszechny"

Płace bardzo długo rosły tak, jak inflacja – przekonywał prezes. Tak działo się między jesienią 2021 a latem 2022 roku.

Od lipca 2022 roku średnia płaca rośnie już niestety znacząco wolniej od inflacji, więc średnio płace realne spadają. Nie przeszkadza to prezesowi kpić z tych, którzy przewidywali dotkliwy kryzys. „Lamenty o kryzysie, że będzie głód powszechny, no były zupełnie bez sensu” – mówił tym razem bez wyraźnego adresata, mogły być to więc nielubiane przez prezesa media, opozycja, lub wszyscy na raz.

Według Adama Glapińskiego media są właściwie niepotrzebne: „nie trzeba czerpać wiedzy z plotek, tabloidów. My informujemy” – przekonywał.

Trzeba jednak prezesowi Glapińskiemu oddać, że przyznał, że inflacja w różnym stopniu dotyka różne osoby. I później wyraził również współczucie dla rodzin, które zmagają się z trudną sytuacją finansową z powodu inflacji. Choć to z kolei sprowokowało przydługi wywód o własnej młodości i skromnym życiu kilka dekad temu. Tym bardziej niezrozumiały jest kpiący język i słowa o „głodzie powszechnym”, którego również nikt nie przewidywał.

Porozumienie Centrum

Później nastąpił też krótki wykład o historii najnowszej – zaraz po uwadze, że demokratyczny rząd ma obowiązek dbać o obywateli, prezes przekonywał, że pierwszym demokratycznym premierem Polski po 1989 roku był dopiero Jan Olszewski, a Polska była ostatnim krajem pokomunistycznym, gdzie były wolne wybory. Nie ma to nic wspólnego z tematem konferencji. Za to podkreśla bliskość polityczną z Jarosławem Kaczyńskim, z którym Glapiński wspólnie zakładał Porozumienie Centrum, partię, która wystawiła Olszewskiego na premiera w 1991 roku.

„Ja skromnie jem chleb baltonowski"

Gdy Glapiński wrócił do rzeczywistego tematu konferencji, przekonywał, że od marca czeka nas ostry spadek inflacji. „Ja oczekuję, że w grudniu inflacja wyniesie 6 proc.” – przewidywał.

A później znów atakował media – za przekazywanie „czarnych danych” i straszenie inflacją. „Ale jest też gorączka wyborcza” – tłumaczył. I przypominał, jak miesiąc wcześniej pochwalił się, że kupił w okolicach siedziby NBP chleb baltonowski za 2,99 zł, a później był przez media „atakowany” – za sprawdzenie, że w tej okolicy w Warszawie nie można liczyć na chleb w tej cenie. Przekonywał, że jedna z redakcji wytknęła mu, że nie jest to prawdziwy chleb.

„Ja skromnie jem chleb baltonowski. Bardzo dobry, to jest normalny chleb. No nie ma tam rodzynek, orzechów, czegoś tam. No ale to jest chleb.

To nie jest jakiś podchleb, to nie jest jakiś surogat chleba. To nie jest parachleb. To nie jest jak czekoladopodobne – chlebopodobne.

To jest chleb. Normalny, zwykły chleb. Dobry” – rozpływał się nad swoimi upodobaniami spożywczymi Glapiński.

A odnosił się z pewnością do publikacji RMF FM z 13 stycznia, gdzie cytowany jest piekarz:

„Nie wyobrażam sobie, żeby bochenek kosztował 3 zł. Cena realna tak naprawdę to w tej chwili minimum 6 zł. Z tym bochenkiem za 3 zł coś nie tak jest. To jest wątpliwej jakości na pewno towar, to jest pieczywo mrożone. Nie radzę swoim bliskim, swoim znajomym kupowania tego rodzaju pieczywa”.

Nie odbieramy prezesowi prawa do własnych, niezależnych wyborów spożywczych. Pytanie, dlaczego musi jednak opowiadać o tym na konferencjach prasowych, pozostaje bez odpowiedzi.

Euro chcą leniniści

W mandacie NBP znajduje się natomiast opieka nad polską walutą. Mniej dziwne jest więc odniesienie się do debaty o ewentualnym przyjęciu euro przez Polskę. Szkoda, że znów skończyło się na jasnym opowiedzeniu się po jednej z politycznych stron. Kto według prezesa jest za wejściem naszego kraju do strefy euro? Ci, którzy nie lubią Polski. Ci, którzy chcieliby, by Polska była landem w Europie. Adam Glapiński nie omieszkał też zwolenników euro nazwać marksistami i leninistami. Nie dowiedzieliśmy się niestety, gdzie w tej debacie stoją trockiści i maoiści.

Zupełnie przypadkiem w styczniu PiS uruchomił kampanię przeciwko europejskiej walucie w Polsce. Przekonywano nas, że euro to ogromna drożyzna i że tego właśnie chce w naszym kraju opozycja. Kampania wygląda jednak kompromitująco po miesiącu. Premier Morawiecki przekonywał, że ceny w Chorwacji po wprowadzeniu euro wzrosły o 70 proc. Tymczasem dane o inflacji z Chorwacji mówią, że w styczniu w stosunku do poprzedniego miesiąca ceny podniosły się o zaledwie 0,2 proc.

Argumentum ad estonicum

Padł też ze strony prezesa Glapińskiego koronny argument – euro nie chroni przed inflacją, bo w krajach bałtyckich mamy wysoką inflację. Argument ten jest jednak krótkowzroczny.

„Dzieje się dokładnie to, o czym mówiłem cały 2022 rok: w małych krajach typu Estonia inflacja rosła skokowo, ale też szybciej spada” – mówił nam w styczniu ekonomista dr Wojciech Paczos - „W unii walutowej nie ma możliwości, by tak duże różnice utrzymywały się przez dłuższy czas. A Estonia przez cały ten czas miała bardzo niskie oczekiwania inflacyjne. Najnowsze badanie (choć dotyczy danych sprzed 2022 roku) mówi o tym, że nie ma zbyt dużych różnic w poziomie oczekiwań inflacyjnych w strefie euro”.

Kampania w pełni

Przez prawie półtorej godziny prezes był pewny siebie, często uśmiechnięty. Trudno oczekiwać, że w najbliższym czasie posłucha jakiegoś specjalisty od komunikacji. Ten mógłby przypilnować, by prezes banku centralnego był zwięzły, konkretny, by mówił krócej i unikał politycznych aluzji, być może mógłby też do zera ograniczyć uszczypliwości w stronę dziennikarzy. Ale znamy już Adama Glapińskiego zbyt dobrze, żeby spodziewać się tego w roku wyborczym.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze