0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plTomasz Pietrzyk / Ag...

Kongres Kobiet, nagradzając Donalda Tuska, popełnił błąd na trzech polach - politycznym, PR-owym i feministycznym. Dlaczego? Zacznijmy od polityki, bo i ona wydaje się najważniejszą motywacją członkiń nieznanego (w całości) grona, które o nagrodzie zadecydowało.

Zasługi jak wino

Wygłaszająca laudację prof. Małgorzata Fuszara wśród zasług Donalda Tuska wymieniała m.in. wsparcie parytetu na listach wyborczych, które "przybrało postać kwot", wspieranie ratyfikacji konwencji stambulskiej oraz wprowadzenie programu refundacji in vitro. Z jakiegoś powodu jednak przewodniczący PO nie został uhonorowany wyróżnieniem za te osiągnięcia pochodzące jeszcze z czasów, gdy piastował funkcję premiera w rządzie PO-PSL. W tym czasie Kongres zdążył nagrodzić Jerzego Buzka, Jacka Jaśkowiaka, Roberta Biedronia, a nawet ambasadora Szwecji. Być może zasługi te musiały dojrzeć jak wino, dać się docenić dopiero po dekadzie, gdy - jak program in vitro - zostały wycofane przez nową ekipę rządzącą.

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

W uzasadnieniu znalazło się jednak także miejsce na najnowsze zasługi Donalda Tuska.

"Publicznie opowiada się za legalizacją związków partnerskich, niedawno złożył deklarację, że nie zaakceptuje na listach nikogo, kto nie opowiada się za prawem kobiet do wolnego wyboru w sprawach reprodukcyjnych, w tym prawa do aborcji" - mówiła prof. Fuszara. "Będziemy trzymać laureata za słowo w tej sprawie i liczymy na wsparcie i realizację wszystkich postulatów XIV Kongresu Kobiet" - dodała.

Przeczytaj także:

Z obietnic się rozlicza, a nie za nie dziękuje

Skoro kwoty oraz program in vitro nie wystarczyły, by dać nagrodę osiem lat temu, można uczciwie założyć, że nagrodę przyznano za dokonania najnowsze, czyli tak naprawdę za polityczne obietnice.

A polityków z obietnic należy rozliczać, a nie im dziękować. I to był właśnie błąd polityczny, który popełniły szefowe KK.

W czerwcu 2011 roku Donald Tusk obiecywał, że związki partnerskie "weźmie na tapetę" zaraz po wygranych wyborach. I rzeczywiście - ustawy trafiały na tapet kilkukrotnie w kolejnych latach, ale były odrzucane m.in. głosami posłów i posłanek PO. Nie można oczywiście zakładać z góry, że to samo stanie się w przyszłości, jeśli podobna ustawa trafi pod obrady Sejmu X-tej kadencji. Przeciwnie, polskie społeczeństwo liberalizuje się, a posłowie i posłanki PO razem z nim. Oznacza to jednak, że poparcie w 2022 roku związków partnerskich jest odwagą poparcia tego, za czym opowiada się i tak większość Polek i Polaków, a do tego aż 97 proc. elektoratu Koalicji Obywatelskiej.

Cieszy nas poparcie dla legalnej aborcji do 12 tygodnia. Ale i tutaj Donald Tusk i jego formacja mają się z czego tłumaczyć. Dlaczego nie wykonali żadnego z trzech wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (Alicja Tysiąc przeciwko Polsce z 2007, R. i R. przeciwko Polsce z 2011 roku, P. i S. przeciwko Polsce z 2012.), które zwracały uwagę, że Polska nie gwarantowała nawet przestrzegania istniejących wówczas przepisów aborcyjnych?

Kalkulowałyśmy. Naprawdę?

Nie jest prawdą, że słowa nic nie kosztują. Stanięcie po złej stronie może kosztować polityka poparcie. Donald Tusk czyta sondaże i wie, jak teraz rozkładają się sympatie i emocje. Wie, że poparcie dla aborcji nie jest ryzykiem, ale zyskiem politycznym. Za oczywistości nie powinno się dziękować, ale pytać: co takiego zrobisz, żeby wreszcie wprowadzić je w życie?

Aborcyjna obietnica Tuska jest dwuskładnikowa. Po pierwsze, dotyczy wykreślania z list (Jakich list? List Platformy? Wspólnych list partii opozycyjnych?) polityków, którzy nie popierają prawa kobiet do aborcji. Od razu po tej deklaracji pojawiły się jednak w partii głosy niedowierzania, powątpiewania, komentarze "pożyjemy, zobaczymy". Jaka jest gwarancja, że politycy antyaborcyjni nie wylądują na listach do Senatu?

Druga część obietnicy, dotycząca liberalizacji przepisów aborcyjnych, jest w gruncie rzeczy potwierdzeniem deklaracji PO z lutego 2021 roku. Potwierdzeniem potrzebnym, bo sama PO zdawała się momentami o tym stanowisku zapominać, a w Programie KO "Twoja Polska" nie ma o tym ani słowa. Ale deklaracja ta wymaga doprecyzowania. Tusk obiecuje złożenie odpowiedniej ustawy zaraz po wyborach. Nie jest tajemnicą, że dla takiej formuły - legalnej aborcji do 12 tygodnia prawdopodobnie nie będzie większości nawet w Sejmie, w którym większość stanowić będą partie tzw. demokratycznej opozycji. Jeśli aborcja nie będzie elementem umowy koalicyjnej, to złożona przez PO ustawa podzieli los projektu Ratujmy Kobiety.

Przyznając Tuskowi nagrodę za samą deklaracje, organizatorki Kongresu oklaskują publicznie to, co jest jeszcze przestrzenią do politycznego nacisku.

W poniedziałek 10 października Wysokie Obcasy poprosiły prof. Magdalenę Środę, by wyjaśniła motywy decyzji Kongresu: "Kalkulacja ideowo-polityczna. Współpraca z PO i koalicją nie hańbi. Chciałoby się pracować z lewicą, gdyby ją reprezentowały kobiety, a nie patriarchalny tercet: Czarzasty-Biedroń-Zandberg. W KO jest już wiele osób myślących ideowo jak Kongres. Są zieloni! Szykujemy się do zmiany władzy i przywrócenia demokracji w Polsce, chciałabym, żeby to była egalitarna demokracja, nie może więc nas zabraknąć w polityce, a nie tylko na strajkach. Mam nadzieję, że na listach znajdzie się dużo miejsc dla działaczek z Kongresu. Idzie być może duża zmiana i my chcemy być jej częścią".

Skąd przekonanie, że nagrodzony jakąś nagrodą Donald Tusk, który nie pofatygował się na żaden panel czy dyskusję kongresową, potraktuje ją poważnie, jako zobowiązanie? Skąd pomysł, że Tusk wyrzuci z list zasłużonych partyjnych działaczy (lub działaczki, oczywiście, bo te także są na listach PO), by wepchnąć na te listy kobiety z Kongresu Kobiet, bo ów Kongres wystosował nagrodę? Uczestnictwo w wyborach, a nie tylko na strajkach jest bardzo ważne - tu pełna zgoda z prof. Środą. Jeżeli chce się decydować, nie wolno brzydzić się polityką.

Ale jeżeli deal polegał na wymianie: poparcie Kongresu Kobiet za miejsca na listach (pytanie, czy dla Tuska te dwie rzeczy są równie cenne, zostawmy na boku), to mocno się pospieszyłyście, siostry. Wybory dopiero za rok, a wy już płacicie?

Na panelu pod znamiennym tytułem "Odbudowa Ukrainy: Dziewczyny, nie dajcie się wykiwać – bądźcie (po wojnie) przy Okrągłym Stole" prof. Małgorzata Fuszara wspominała, jak wielkim rozczarowaniem i zaskoczeniem było zlekceważenie kobiet podczas przemian ustrojowych. Byłyśmy przekonane, że skoro tyle nas było w podziemiu, to trzeba nas wziąć pod uwagę. Myliłyśmy się - mówiła Fuszara. Racja, dlatego teraz my apelujemy do matek-feministek: nie dajcie się wykiwać.

A na marginesie: tercet męski rządzący w Lewicy to fakt (chociaż to raczej duet - Czarzasty i Biedroń). Ale jak jest w PO? Na jej czele stoi Donald Tusk, walkę o władzę w partii stoczył z Rafałem Trzaskowskim. By władzę mógł przejąć, z funkcji zrezygnował Borys Budka, który rok wcześniej zrzucił ze stołka Grzegorza Schetynę (a w wyborach partyjnych pokonał innych trzech panów - Sienkiewicza, Siemoniaka i Zdrojewskiego). Nie zapominajmy także o spektakularnej zmianie kandydatki na prezydenta Polski - Małgorzata Kidawa-Błońska musiała ustąpić miejsca Trzaskowskiemu. Zresztą, w zarządach obu koalicji (i KO, i Lewicy) są kobiety, nawet całkiem sporo, ale jakoś żadna nie szefuje.

O tym, kto zasiada w zarządach poszczególnych partii pisaliśmy tutaj:

Aborcja przestała być postulatem „radykalnym"

Nagroda dla Tuska to także błąd, nazwijmy to, PR-owy, który nie przysłuży się feministycznemu mainstreamowi. Błąd, który przyćmił niewątpliwe dokonania XIV Kongresu Kobiet. Wiele uczestniczek dowiedziało się o nagrodzie już w pociągu do domu. I poczuło się oszukanych i rozczarowanych.

Bo XIV Kongres Kobiet to dziesiątki paneli, debat, sporów. To setki kobiet z całej Polski, z których - zaryzykujemy stwierdzenie - większość znalazła na Kongresie coś dla siebie - temat, gościnię, lub po prostu towarzystwo. W wydarzeniu wzięły udział zarówno młode kobiety, aktywistki skupione na konkretnym temacie (prawa osób LGBTQ, granica polsko-białoruska, aborcja), jak i działaczki starszego pokolenia, matki-założycielki ruchu kobiecego.

Można było usłyszeć Grażynę Staniszewską, jedyną po stronie demokratycznej kobietę przy Okrągłym Stole, i Barbarę Labudę, która do ekstrawaganckiego na tamte czasy pomysłu przekonała Władysława Frasyniuka. Opowiadały o tym, jak udało się "zainstalować" kobietę przy głównym męskim stole obrad w 1989 r. i namawiały Ukrainki, by nie dały się wyrolować, gdy przyjdzie odbudowywać Ukrainę po wojnie.

W tym samym czasie odbywał się pokaz filmu "O tym się nie mówi" - dokument o sytuacji Polek po wyroku TK Julii Przyłębskiej. Jak piszą jego twórcy na stronie, produkcja ma być "społecznym głosem sprzeciwu wobec wyroku, jaki zapadł".

O filmie bardzo krytycznie wypowiadała się m.in. Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu i Marta Lempart ze Strajku Kobiet w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej": "Film ma nas utwierdzać w przekonaniu, że do wyroku pseudotrybunału w 2020 r. wszystko było dobrze. A przecież to nieprawda. Od wielu lat lekarze masowo posługiwali się klauzulą sumienia, kobiety musiały wyjeżdżać na aborcję także wtedy, gdy miały wady płodu, kiedy ich życie i zdrowie były zagrożone.

Decyzja pseudotrybunału tylko pogorszyła sytuację, ale m.in. dlatego, że - w mojej ocenie - lekarze zaczęli stawiać się w roli pierwszej ofiary orzeczenia".

Burzliwa debata po pokazie filmu trwała do wieczora. Opisała ją wrocławska "Gazeta Wyborcza".

Aborcja była tematem kilku innych paneli, m.in. spotkania z liderkami Strajku Kobiet i spotkania "Opowieści aborcyjne. O niedostępności usług aborcyjnych w Polsce". "Bezwarunkowy dostęp do aborcji" znalazł się wśród postulatów KK. O prawie do aborcji do 12. tygodnia mówiły niemal wszystkie polityczki obecne na scenie podczas jednego z ostatnich paneli na sali plenarnej. Postulat legalnej aborcji - czyli normalności w większości krajów Europy - wreszcie przestał być "radykalny", "lewicowy", "kontrowersyjny".

Strzał w w stopę (i kolano)

Ale tematów było oczywiście dużo więcej. Naliczyłyśmy co najmniej 60 wydarzeń, podczas których dyskutowało się o: prawach osób LGBTQ, osób z niepełnosprawnościami, ekologii, mieszkalnictwie, zmianach klimatu, kobietach w mediach i polityce, kobietach w strukturach lokalnych, problemie mobbingu i molestowania w pracy, przemocy wobec kobiet, in vitro, aktywizmie, edukacji, równości. O polityce. W niemal każdej debacie pojawiała się wojna w Ukrainie i solidarność z Ukrainkami. Dwa duże panele poświęcono kryzysowi humanitarnemu na granicy polsko-białoruskiej i osobom pomagającym na granicy. O wypowiedź na ten temat zaapelowała do Donalda Tuska Janina Ochojska.

Widać zatem, że organizatorki poświęciły dużo czasu na to, by Kongres realnie odpowiadał na potrzeby uczestniczek - by pomieścił wszystkie najważniejsze tematy i wszystkie środowiska feministyczne.

Niestety, koniec przysłonił wszystko. "Mega policzek dla nas wszystkich, które byłyśmy na tym kongresie pełne nadziei na zmiany w kraju, i z niedowierzaniem patrzyłyśmy na wręczanie tej nagrody. Żenujące", napisała jedna z uczestniczek na FB. "Nieźle nas urządziłyście, siostry", "Czy was rozum opuścił, koleżanki?", "Tyle wspaniałych i silnych kobiet pojawiło się na scenie w sobotę, tyle imponujących działaczek w kuluarach kongresu (strefa NGO, Okręgowa Rada Adwokacka Wrocławia itd.), a nagrodę wręczyliście D. Tuskowi. Czuję, że zażartowaliście sobie z wielu z nas. W niedzielę, w dniu tej farsy nie mogłam być już z Wami, ale dziś żałuję, ponieważ więcej pracy było do zrobienia właśnie tego dnia, choćby poprzez wyrażenie dezaprobaty odnośnie Waszej decyzji". Takich wpisów były setki.

Strzał w stopę i kolano Kongresu Kobiet.

Kwestia zasad

Na koniec, chociaż to w sumie najważniejsze - kwestia zasad. Jaki jest cel Kongresu Kobiet? Ma on między innymi pokazać, że kobiety mają siłę i sprawczość, że wykluczenie ich z niektórych dziedzin życia jest niesprawiedliwe, dyskryminujące, błędne i przynosi szkody. Że kobiety są decyzyjne, mogą się rządzić same i decydować o sprawach swoich i ogółu. Że najlepiej wiedzą, czego chcą, czego potrzebują i potrafią po to sięgać. Że są ekspertkami i że nikomu nie muszą się z niczego tłumaczyć.

Czy nagroda dla byłego premiera, który zaniedbał w przeszłości wiele dzisiejszych postulatów KK, ale ostatnio się nawrócił i obiecał, co trzeba, jest zgodna z tym przesłaniem? Czy nagroda za obietnice jest zgodna z tym postulatem? Chwilę wcześniej na scenie siedziało 10 polityczek z różnych partii i spowiadało się z tego, co zrobią, gdy wygrają wybory. Tusk nie musiał się z niczego spowiadać, zrobiła to za niego prof. Fuszara wygłaszająca laudację.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze