Już wkrótce architekci i architektki będą się zastanawiać głównie nad tym, jak uczynić nasze życie mniej niewygodnym. A przynajmniej powinni. Z badaczem współczesnej architektury Danielem A. Barberem rozmawia Filip Springer
Na zdjęciu: Budowa kompleksu biurowego Varso na warszawskiej Woli. Wchodzący w jego skład wieżowiec Varso Tower jest najwyższym budynkiem w Polsce i w Unii Europejskiej.
O przyszłości architektury wobec zmian klimatycznych z Danielem A. Barberem*, profesorem architektury na Uniwersytecie Technologicznym w Sydney, rozmawia Filip Springer.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Filip Springer: Komfortocen?
Daniel A. Barber: Użyłem tego pojęcia nieco żartobliwie w jednej z dyskusji. W 2000 roku Paul Crutzen zaproponował, by współczesną epokę geologiczną nazwać antropocenem – bo główną siłą, która kształtuje powierzchnię planety jest człowiek. To pojęcie weszło już do języka, ale wraz z nim rozpoczęła się dyskusja o tym, czy ono aby czegoś nie zasłania. Jeden z głównych zarzutów wobec tego słowa wynika z jego uniwersalizującej skali – ubodzy mieszkańcy krajów globalnego Południa są tu ustawieni obok zamożnych prezesów wielkich koncernów paliwowych – ich wina za przekształcenie planety jest w świetle tego słowa wspólna.
Dlatego ciągle pojawiają się alternatywy:
Pan swoim komfortocenem na co próbuje zwrócić uwagę?
Na to, czego nie umiemy dostrzec. Po to przecież wymyśla się nowe pojęcia.
Żyjemy w erze definiowanej przez globalny porządek, oparty na sztucznie wytworzonej stałości warunków we wnętrzach.
Jakie to warunki?
Stała temperatura na poziomie 21-22 stopni Celsjusza i przypisana jej optymalna wilgotność na poziomie 40-45 procent. Niezależnie od szerokości i długości geograficznej, strefy klimatycznej, lokalnych uwarunkowań, zasobów, możliwości ich wykorzystania. Marzenie producentów systemów HVAC.
HVAC?
Heating, Ventylation, AirConditioning (Ogrzewanie, Wentylacja, Klimatyzacja). Kariera tych systemów nie jest długa. Jeszcze w latach 40. najlepsi światowi architekci projektowali swoje budynki w taki sposób, aby zapewnić w środku dogodne do życia warunki bez tych wszystkich urządzeń.
Jak?
Uwzględniali w swoich projektach strony świata, ruch słońca, wiatry, wilgotność powietrza. Projektowali na elewacji różnego rodzaju blendy, rolety, markizy, albo łapacze światła czy wiatru, które pozwalały w odpowiedni sposób dostosowywać budynek do pory dnia i roku. Gdy świeciło słońce, zasłaniało się okna tymi wszystkimi, bardzo prostymi zacieniaczami. Gdy wiał wiatr, wpuszczało się go do środka, żeby trochę budynek napowietrzyć, a ludziom, którzy w nim pracują dać wytchnienie. Mówię tu o światowej klasy architektach, projektujących często obiekty luksusowe. Tyle, że luksus wtedy znaczył coś innego.
Co się stało później?
Pojawiła się technologia, która zwolniła architektów z tego namysłu. Coraz tańsze systemy wentylowania, ogrzewania i klimatyzowania sprawiły, że można było niezależnie od czynników zewnętrznych projektować wieże ze szkła, betonu i stali. Warunki w nich panujące osiąga się w sposób sztuczny. I tak oto znaleźliśmy się w świecie, w którym w budynkach biurowych, a coraz częściej także mieszkalnych, nie da się otworzyć okna. Bo to zaburzyłoby działanie tych systemów.
Ale to przecież od wieków było wielkie marzenie człowieka – odseparować się przy pomocy architektury od warunków zewnętrznych! Na tym polegał postęp. Przecież te szklane wieże, są symbolem tego postępu. Także tutaj, w Warszawie, gdzie rozmawiamy.
Zgadza się, architektura właśnie tak przez ostatnich pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt lat komunikowała rozwój społeczeństw, nowoczesność. Tyle, że dziś jesteśmy w miejscu, w którym już wiemy, że to była ślepa uliczka. Ja nie wiem czy to jest postęp, jeśli on kosztem podniesienia jakości życia części populacji prowadzi do takiej degradacji planety, że czyni ją niemożliwą do zamieszkania dla wszystkich. Wie pan, jaki udział w światowych emisjach dwutlenku węgla mają budynki? Ich powstawanie, użytkowanie i ewentualny demontaż?
Wiem. Odkąd się o tym dowiedziałem nie mogę przestać o tym myśleć.
Właśnie. 40 proc., niektóre szacunki mówią, że nieco mniej, inne, że nieco więcej.
Jedna czwarta tych emisji z architektury to tylko klimatyzacja i wentylacja. Ponad dwa razy więcej niż transport lotniczy i morski. Tylko co z tym zrobić? Klimat się ociepla, będziemy tych urządzeń potrzebować więcej.
W czasie jednej z ostatnich fal upałów w Indiach, w BBC pojawił się materiał pod hasłem „Czy indyjski system energetyczny zapewni wystarczającą ilość klimatyzacji do radzenia sobie z falą upałów”. Czyli:
jak wiele węgla musimy jeszcze spalić, żeby przetrwać katastrofę spowodowaną spalaniem węgla.
Gdy czytam takie nagłówki, robię się markotny. Ale tam, w Indiach, to jest coraz bardziej nagląca kwestia, sprawa życia i śmierci. Fale upałów mogą trwać tygodniami, a nawet miesiącami.
Na rozwiniętej Północy, w Warszawie, Berlinie, Londynie, Sztokholmie, Paryżu, nawet Nowym Jorku takie upały to raptem kilka, kilkanaście dni w roku. A gdy wyjrzymy przez okno i spojrzymy na budynki dookoła, to zobaczymy, że wszystkie one mają systemy klimatyzacji i wentylacji. Tak się nie da. Daliśmy sobie wmówić, że komfort ma ściśle opisane parametry i da się je osiągnąć tylko przy pomocy technologii. I że to nam się należy.
W jednym ze swoich tekstów proponuje pan „odwrócenie asymetrii cieplnego bogactwa” i „odmianę stylów życia prowadzonych na Północy i Południu”.
Klimatyzator to bez wątpienia jedno z dużych, technologicznych osiągnięć ludzkości. Nadchodzą czasy, w których będziemy musieli się pogodzić z myślą, że korzystać powinni z tego osiągnięcia tylko najbardziej potrzebujący. W skali lokalnej to są osoby chore, najczęściej starsze. W skali globalnej – ci którzy żyją w krajach, gdzie upały zagrażają ich życiu i jest to zagrożenie permanentne. Czeka nas redystrybucja komfortu.
Obawiam się, że już na poziomie lokalnym możemy mieć z nią problem. Pandemia pokazała, że dość chętnie obsadziliśmy starszych i słabszych w roli „koniecznych ofiar”. A na szczepionki niektóre kraje globalnego Południa nadal czekają.
Tak, ale pojęcie komfortu jest przecież takie względne. Ono zależy od miejsca w którym żyjesz, klasy społecznej, twoich osobistych preferencji, nawyków. To czyni go negocjowalnym. Co więcej – gdy zaczniemy myśleć o komforcie jako czymś tymczasowym, sprawa staje się na dobrą sprawę dość prosta.
W jakim sensie?
Komfortocen to era bardzo krótka. W tym sensie sam komfort jest tylko tymczasową iluzją. Możemy się nim cieszyć tylko w sytuacji, w której wykluczymy jakąkolwiek przyszłość. Gdy zrozumiemy, że nasz styl życia, wynikający ze sposobów projektowania budynków, wpływa na planetę, to przestaje nam się robić wygodnie. Idealna temperatura i wilgotność w każdym wnętrzu zaczynają nieco uwierać. Czy nadal jest mi komfortowo w klimatyzowanym biurze jeśli wiem, że to odbiera przyszłość moim dzieciom? Na tym również polega względność komfortu – w szerszych skalach czasowych on po prostu traci swój urok. Staje się czymś wręcz ponurym.
Pan postuluje projektowanie dyskomfortu.
Raczej takie projektowanie, które zbliży nas do jego granicy. Fakt, że nie będzie idealnie, nie musi przecież od razu oznaczać, że będziemy cierpieć. W tych kilka- kilkanaście dni w roku, kiedy są upały, będzie nam rzeczywiście nieprzyjemnie – to fakt. Zimą może czasem będzie trzeba założyć sweter, cieplejsze skarpety, grubszy dres. Kwestią do rozważenia będzie konieczność ogrzewania czy chłodzenia wszystkich wnętrz do tej samej temperatury. Bo przecież w sypialni możemy mieć chłodniej niż w salonie czy pracowni. Tak jest nawet zdrowiej. Nie mówiąc już o tym, że w ten sposób trochę przywracamy nasz kontakt ze środowiskiem, w którym żyjemy.
Architektura może nam to utrudnić, albo nam w tym pomóc. Trzeba tylko przestać umieszczać na dachach budynków klimatyzatory. Przypomnieć sobie o stosowanych przez całe wieki sposobach na zacienianie i ogrzewanie budynków. Zimą w mieszkaniu wystarczy rzucić niewielki dywanik pod kanapę, żeby termiczne doświadczenie tej przestrzeni zmieniło się na korzyść. To nie jest rocket science. Oczywiście, w szklanej wieży bez klimatyzatora latem nie da się wytrzymać. Trzeba po prostu przestać budować szklane wieże.
Ale przecież te wszystkie nowe budynki mają certyfikaty wydajności energetycznej. Są mniej zasobożerne niż obiekty wznoszone choćby pięć lat temu. Tu, niedaleko, powstanie wkrótce nowa szklana wieża, czytałem o tym dzisiaj. Zaprojektuje ją uznana pracownia ze Śląska. Budynek będzie miał wszystkie papiery.
Tak, najpewniej złote albo platynowe świadectwa energetycznej wydajności. Ostatni raport Międzyrządowego Panelu do Spraw Zmian Klimatu (IPCC) w jednym z rozdziałów wspomina o tym, że wszystkie wysiłki związane z wydajnością budynków są niwelowane przez fakt, że budujemy po prostu coraz więcej. Owszem, wydajność energetyczna budynków ciągle rośnie. Tak samo jak emisje z architektury. Dyskusja o wydajności jest tematem zastępczym. Musimy porozmawiać o celowości.
O tym czy budować w ogóle?
Bez tej dyskusji nie ruszymy z miejsca. Ta szklana wieża, o której pan wspomniał, jest potrzebna? Czy naprawdę po pandemii, gdy dowiedzieliśmy się o własnych możliwościach pracy zdalnej, potrzebujemy kolejnego biurowca? Czy to raczej narzędzie obrotu kapitału, które nie ma przecież żadnego związku z realną potrzebą stojącą za powstaniem takiego budynku.
Według raportu jednego z banków około 12 procent biur w Warszawie stoi dziś pustych. To jest prawie 750 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni.
No właśnie. Może tego budynku tak naprawdę potrzebuje tylko inwestor i architekci, który go zaprojektują? Oczywiście w przypadku powierzchni biurowej sprawa jest dość prosta. Ale architektura to nie tylko biura – to nasze mieszkania, miejsca pracy, instytucje kultury, służba zdrowia. Jesteśmy na budynki skazani, to czyni je tak niewidzialnymi w debacie klimatycznej. Jak to – mamy nie budować? A w jaki sposób zaspokoimy nasze potrzeby?
Tutaj wyraźnie wybija się to rozróżnienie na emisje luksusowe i podstawowe. Z pewnością nie uda się narysować jednej linii pomiędzy nimi, bo tak jak wspomniałem, dla każdego luksus oznacza troszeczkę coś innego. Tak jak i poziom podstawowy każdy ma zdefiniowany trochę inaczej. Ale już sama dyskusja na ten temat ma wartość.
Jeśli wiemy jak wielki wpływ na planetę ma architektura, to pierwszym co powinniśmy zrobić jest przeprowadzenie głębokiego namysłu nad tym, jakich budynków niezbędnie potrzebujemy. Szklana wieża przeznaczona tylko i wyłącznie na funkcje biurowe, wznoszona przez fundusz inwestycyjny, nie zalicza się raczej do tej grupy obiektów pierwszej potrzeby.
No, ale tutaj objawia się drugi problem – uwikłanie architektury w system finansowy i jej fundamentalne znaczenie w tym systemie. Architekci są pracownikami tego systemu. Trzeba sobie uświadomić, że
90 proc. emisji gazów cieplarnianych zależy od dziesięciu najbogatszych procent globalnej populacji.
I to dla tych dziesięciu procent pracuje większość architektek i architektów.
Mam ostatnio taką zabawę – staram się mówić o tym architektom. Wpadają w furię albo tłumaczą, że jak oni czegoś nie zaprojektują, to przyjdzie jakiś siepacz bez skrupułów i zrobi to gorzej. I że mają pracownie do utrzymania.
Ja się temu specjalnie nie dziwię, bo to jest kwestia ich przetrwania. Rozpoczęcie dyskusji o celowości wznoszenia budynków podważa fundamenty ich bytu. To jest przewrót kopernikański.
Bo przecież do tej pory dyskutowano o jakości architektury, a może nawet nie tyle o jakości, a o tym jak ona wygląda, ale to już zupełnie poboczny wątek. Nikt jednak specjalnie nie kwestionował zasadności stawiania tego czy tamtego obiektu. I nagle w 2021 roku Anne Lacaton i Jean-Philippe Vassal otrzymują Nagrodę Pritzkera, czyli architektonicznego Nobla. A w uzasadnieniu jury wskazuje na projekt, w którym oni zrezygnowali z robienia czegokolwiek, bo uznali, że przestrzeń, którą mieli zmienić, świetnie działa.
Pan jednak pisze, że rola architektów i architektek jest o wiele większa. Że oni nie tylko muszą przestać projektować wszystko, co zlecą im inwestorzy, ale że to w ich rękach jest szansa na wygenerowanie pozytywnej zmiany. To wymaga jednak zrozumienia przez nich, że zmienia się podstawowy paradygmat architektury. Zadaniem architektki czy architekta będzie już nie tyle zaprojektowanie komfortowych warunków życia, ale raczej kontrolowanie granic dyskomfortu.
Tak, to uczyni architekturę w najbliższych dekadach niezwykle ciekawą. Już dziś odczuwamy spadek jakości naszego życia, prawda? Myślę, że w Polsce jest to szczególnie widoczne. Tuż za granicą macie straszną wojnę, przyjechały do Was setki tysięcy uchodźców, szaleje inflacja, ceny energii rosną. Wielu ludzi już teraz zaczyna oszczędzać.Przykręcają kaloryfery, kupują mniej węgla na zimę. Liczą pieniądze, ograniczają zakupy.
To jest spadek jakości życia, on przyszedł dość nagle i jest zaskakujący dla wielu. W naszym życiu dyskomfortu jest teraz więcej, komfortu mniej. Nie mam wątpliwości, że to tylko jeden z kryzysów, następne nadchodzą. Z biegiem lat, całych dekad, warunki naszego życia będą się komplikować, definicje komfortu zmieniać.
Będziemy się osuwać w dyskomfort.
Architekci i architektki mają w rękach wszystkie narzędzia, by to osunięcie zaprojektować i uczynić je mniej uciążliwym. To jest wielkie wyzwanie projektowe – wymyślać znośny dla ludzi dyskomfort. To będzie oznaczało projektowanie w ograniczonych warunkach – mniej będzie pieniędzy, mniej zasobów.
Ale nie wątpię, że ci, którzy będą się chcieli w to włączyć, doprowadzą do powstania rzeczy wspaniałych, uwzniaślających, wzruszających. Taką architekturę przecież kochamy, budynki, które własnym językiem opowiadają o swoich czasach. To nie znaczy oczywiście, że zawsze będą to nowe budynki. W tych, które już stoją, będzie trzeba zobaczyć nowe możliwości. To też wyzwanie, projektowa zagadka.
Mam wrażenie, że architekci i architekci nie zgłaszają jakoś żywiołowo akcesu do tej zmiany paradygmatów. Rozmawiamy w Warszawskim Pawilonie Architektury Zodiak, na dole wisi wystawa „Antropocen”, poruszająca większość wątków, o których tu rozmawiamy. Wśród polskich biur, które wzięły w niej udział próżno szukać największych, najbardziej uznanych pracowni.
Ta zmiana jest olbrzymia, więc naturalnym jest, że to młodzi się do niej zapisują jako pierwsi. I gdy się dziś porozmawia ze studentkami i studentami architektury albo młodymi praktykami tej sztuki, to mają świadomość tej zmiany. I często jest ona bardzo głęboka. A że uznani i szanowani się nie kwapią, żeby pomóc? To kwestia czasu – albo zrozumieją, że muszą się zmienić, albo wyginą.
Bez wątpienia kończy się epoka starchitektów – architektonicznych gwiazdorów.
To już zresztą wyraźnie widać, bo te wielkie nazwiska świata architektury dwóch minionych dekad przeniosły swoją działalność na wschód i południe – pracują często dla reżimów, naftowych i gazowych mocarstw. Tam są pieniądze, to jasne, ale tam też jest ciągle podatność na tę narrację o architektonicznych celebrytach. I nikt ci nie wytknie palcem, że robisz coś nieetycznego.
To przeobrażenie się architektury musi potrwać, to się nie wydarzy w rok, dwa. Czy nawet w dekadę. Ale to jest naprawdę głęboka i konieczna zmiana, która się wydarza.
Gdyby dzisiaj przyszedł do Pana licealista z pytaniem, czy warto studiować architekturę, to co by mu pan powiedział?
Pięć lat temu poradziłbym, żeby sobie znalazł inny pomysł na życie. Dziś powiedziałbym mu z pełnym przekonaniem, żeby w to szedł. Ale żeby jednocześnie nie myślał, że będzie projektował tak, jak projektuje się dziś.
Za dziesięć, dwadzieścia lat architekci i architektki będą zajęci głównie projektowaniem infrastruktury, która pozwoli nam przetrwać konsekwencje zmian klimatu. My je dziś odczuwamy w mikroskali, ale one zaraz przybiorą na sile.
Projekty, jakie będą do nich trafiać, to na pewno nie będą szklane wieżowce, czy luksusowe domy jednorodzinne gdzieś na przedmieściach. Raczej lokalne centra chłodzenia, budynki mieszkalne odporne na upały, przestrzenie miejskie gotowe przyjmować deszcze nawalne czy powodzie błyskawiczne. To będzie pasjonujące, ale zupełnie inne od tego co jest.
A nie boi się Pan, że siły globalnego kapitału, które stoją za wznoszeniem tych szklanych wież, będą miały jeszcze większy wpływ na rzeczywistość? Że zrealizują się te czarne scenariusze z Bruno Latoura czy Naomi Klein i powstaną reżimy klimatyczne. I ta postulowana przez pana redystrybucja komfortu cieplnego nie przebiegnie po linii podziału między tymi, którzy potrzebują go bardziej, a tymi, którzy potrzebują go mniej? Między silniejszymi i słabszymi?
Ale to już się dzieje. I my, jak tu siedzimy, jesteśmy po stronie tych silniejszych.
Mam takie dni, kiedy myślę, że to tylko będzie się pogłębiało.
Jeden z moich znajomych nazwał mnie Apokaliptymistą. Bo ja w tym, co robię, łączę przekonanie, że przyszłość będzie naprawdę straszna. Ale też, że ona dziś jawi się inaczej, niż jawiła się pięć lat temu. Dziś już nie rozmawiamy o tym, że wystarczy zamontować panele słoneczne na dachu i jakoś to będzie. Mam i takie dni, dziś jest jeden z nich, kiedy jestem przekonany, że nie będzie to trwało wiecznie. Może dwie, trzy dekady. Może dłużej.
Zresztą, z punktu widzenia architektury to może nawet nie jest takie istotne, czy ten system globalnej niesprawiedliwości pęknie, czy nie. Może i tak będzie, że ten apartheid się pogłębi. Ale ci, którzy zostaną po gorszej stronie muru, nadal będą musieli mierzyć się z warunkami klimatycznymi. I architektura będzie jednym z podstawowych narzędzi w ich walce o przetrwanie.
Profesor architektury na Uniwersytecie Technologicznym w Sydney (UTS), członek zespołu badawczego w Max Planck Institute for the History of Science w Berlinie. Jego najnowsza książka to „Modern Architecture and Climate: Design Before Air Conditioning” („Współczesna architektura i klimat: projektowanie przed erą klimatyzacji”; Princeton University Press, 2020), poprzednia natomiast to „A House in the Sun: Modern Architecture and Solar Energy in the Cold War” („Dom w słońcu: współczesna architektura i energia słoneczna w dobie zimnej wojny”; Oxford University Press, 2016]. Prof. Barber jest współzałożycielem Current: Collective on Environment and Architectural History, oraz współredaktorem rocznika „Accumulation”, poświęconego architekturze e–flux, teraz również w formie drukowanej. Niedawno współredagował specjalne wydanie „Future Anterior” poświęcone konserwacji i retrofitowi. Jest członkiem kolektywu redakcyjnego „Cohabitations”, wspierającego interdyscyplinarne i wielowątkowe badania nad klimatem, przemieszczeniami i projektowaniem.
Reporter i fotograf. Jego reporterski debiut „Miedzianka. Historia znikania” (Czarne 2011) znalazł się w finale Literackiej Nagrody NIke i Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Kolejne książki reporterskie („Źle Urodzone. Reportaże o architekturze PRL”, „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”, „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, „13 pięter”, „Księga Zachwytów”) traktują o problemach polskiej przestrzeni i architektury. W 2016 roku ukazała się książka „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” będąca pokłosiem większego projektu dokumentalnego poświęconego byłym miastom wojewódzkim. W 2018 roku ukazał się jego mini debiut prozatorski, książka „Zegarmistrz” wydana w ramach Kolekcji Wrzesińskiej. Filip Springer mieszka i pracuje w Warszawie, współpracuje z Instytutem Reportażu, wykłada w Polskiej Szkole Reportażu.
Reporter i fotograf. Jego reporterski debiut „Miedzianka. Historia znikania” (Czarne 2011) znalazł się w finale Literackiej Nagrody NIke i Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Kolejne książki reporterskie („Źle Urodzone. Reportaże o architekturze PRL”, „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”, „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, „13 pięter”, „Księga Zachwytów”) traktują o problemach polskiej przestrzeni i architektury. W 2016 roku ukazała się książka „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” będąca pokłosiem większego projektu dokumentalnego poświęconego byłym miastom wojewódzkim. W 2018 roku ukazał się jego mini debiut prozatorski, książka „Zegarmistrz” wydana w ramach Kolekcji Wrzesińskiej. Filip Springer mieszka i pracuje w Warszawie, współpracuje z Instytutem Reportażu, wykłada w Polskiej Szkole Reportażu.
Komentarze