Minister Szyszko odpisał na list uczestników II Międzynarodowej Konferencji Lasów w Neuschönau. Badacze zaapelowali do niego, by przestał walczyć z kornikiem za pomocą wycinki w Puszczy Białowieskiej. Odpowiedź szefa resortu to mieszanka półprawd, manipulacji i nieprawdziwych informacji, którymi próbuje przekonać swoich kolegów po fachu
"Obecna strategia zarządzania Puszczą Białowieską jest szkodliwa dla wyjątkowej różnorodności biologicznej lasu" - napisali do ministra środowiska Jana Szyszki 29 kwietnia 2017 r. zagraniczni biolodzy. List podpisało ponad 70 badaczy - uczestników II Międzynarodowej Konferencji Lasów w Neuschönau w Niemczech.
Naukowcy skrytykowali polskiego uczonego i polityka przede wszystkim za tzw. cięcia sanitarne w Puszczy. Są one głównym narzędziem zwalczania gradacji kornika drukarza, który - zdaniem resortu - stanowi śmiertelne zagrożenie dla różnorodności biologicznej Puszczy. Badacze są jednak odmiennego zdania.
"Na całym świecie istnieje wiele badań, które pokazują, że tego rodzaju wycinki nie mają pozytywnego wpływu na bioróżnorodność" - piszą. I odsyłają do fachowej literatury.
25 maja Ministerstwo Środowiska wystosowało odpowiedź do badaczy. W ministerialnej narracji za rzekomą obecną "katastrofę" w Puszczy Białowieskiej odpowiada poprzednia ekipa polityczna. Miała ona ulec presji "naturalistów - radykalnych ekologów", w wyniku której zmieniono plany urządzenia lasu dla białowieskich nadleśnictw. W efekcie doszło do niekontrolowanego wzrostu populacji kornika, który "doprowadził do zamierania drzewostanów świerkowych na dużej powierzchni".
Sytuacja, jak przekonuje ministerstwo, doprowadziła do sporu prawnego. Chodzi o rzekomy konflikt, jaki w Puszczy Białowieskiej zaszedł między wymogami ochrony czynnej (Natura 2000), a wymogami ochrony biernej (UNESCO). Ministerstwo i Lasy Państwowe - w trosce o zachowanie gatunków i siedlisk - zdecydowały się na działania ratunkowe, których zasadniczym elementem są właśnie wycinki drzew zaatakowanych przez kornika. Oraz tych, które przez tego owada już obumarły - rzekomo w trosce o bezpieczeństwo odwiedzających Puszczę.
W odpowiedzi do naukowców Ministerstwo zawarło więc katalog mitów, którymi karmi polską opinię publiczną od blisko roku.
Niestety, problemem Puszczy Białowieskiej stała się nieustająca do dzisiaj presja ze strony naturalistów - radykalnych ekologów, którzy prezentują błędne założenie, że człowiek jest wrogiem i niszczycielem przyrody [...]
Niestety, resort nie wskazuje, kogo uważa za "radykalnego ekologa", czy "naturalistę". Można się spodziewać, że chodzi - choć nigdzie nie zostało to nigdy powiedziane wprost - przede wszystkim o organizacje zrzeszone w koalicji "Kocham Puszczę". A więc WWF, Fundację Dzika Polska, Fundację Greenmind, Greenpeace Polska i Pracownię na rzecz Wszystkich Istot.
Natomiast żadna z wymienionych organizacji nigdy nie lansowała poglądu, że "człowiek jest wrogiem i niszczycielem przyrody". Nawet jeśli gatunek ludzi często dopuszcza się zniszczeń na środowisku naturalnym.
Ministerstwo Środowiska nigdy zresztą nie weszło w dialog i debatę z tymi grupami społecznymi, które nie zgadzają się na formy działań ochronnych - wycinki, również z użyciem ciężkiego sprzętu - realizowane obecnie w Puszczy Białowieskiej. Za to szybko zaczęło wypowiadać się w sposób deprecjonujący. Ale i tu zaszła pewna ewolucja.
"Osoby protestujące w sprawie Puszczy Białowieskiej w rzeczywistości nie są ekologami" - mówił w lipcu 2016 r. min. Szyszko w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". "Są to osoby o ogromnym sercu, które szczerze chcą chronić przyrodę". Dodał jednak, że tego rodzaju ludzie patrzą na naturę z perspektywy mieszczuchów. "Tam, gdy idą do szkoły, mijają tabliczki: 'Nie deptać trawników', bo w mieście jest to przestępstwo. W związku z tym kierują się filozofią: 'Nie zabijaj i nie wycinaj', czyli chroń przyrodę przed człowiekiem".
Czyli ekolodzy - którzy tak naprawdę ekologami nie są - to po prostu banda ignorantów o gołębich sercach w wieku szkolnym. Minister nie wziął przy tym pod uwagę, że wśród nich są wybitnej klasy specjaliści. Również naukowcy, np. z Polskiej Akademii Nauk, którzy okres nauki mają już dawno za sobą.
Ale ta retoryka zaczęła się z czasem zmieniać, gdy organizacjom udało się zwrócić uwagę Komisji Europejskiej na sytuację w Puszczy Białowieskiej.
Unijna instytucja wszczęła pierwszy etap postępowania o naruszenie unijnego prawa. A następnie - 27 kwietnia 2017 r. - Komisja Europejska wezwała Polskę kategorycznie do przerwania wycinki w ciągu miesiąca. I zagroziła, że w innym wypadku sprawa zostanie skierowana do Trybunału Sprawiedliwości UE. Ministerstwo się nie ugięło, więc można się spodziewać właśnie takiego scenariusza dalszych wydarzeń.
I wtedy nagle ekolodzy zamienili się w "zielonych nazistów". Właśnie takim mianem określono ich na konferencji "Jeszcze Polska nie zginęła - wieś", którą zorganizowano 13 maja u o. Rydzyka w Toruniu.
Podczas imprezy, na którą spędzono przymusowo kilka tysięcy leśników, już nie śmiano się z ekologów, ale oskarżano ich o rzeczy de facto zbrodnicze. Przede wszystkim o to, że dążą do "animalizacji człowieka i humanizacji zwierząt", by zrównać ludzi ze światem zwierzęcym i przejąć władzę nad światem.
"Animalizacja człowieka to pewien cel, bardzo wyrafinowany" - mówił wtedy min. Szyszko i z aprobatą przysłuchiwał się kolejnym, snującym spiskowe teorie, prelegentom.
I właśnie działalność ekologów sprawiła, że poprzednia ekipa polityczna tak zmieniła plany urządzenia lasów nadleśnictw w Puszczy Białowieskiej. A to - rzekomo - doprowadziło ją na skraj przepaści:
Uniemożliwiło to kontrolowanie populacji kornika drukarza, [...] który [...] doprowadził do zamierania drzewostanów świerkowych [...]. Skutkiem tego wielkoskalowego zamierania stało się zanikanie siedlisk i gatunków ważnych dla Wspólnoty Europejskiej.
Przede wszystkim, wbrew lamentom resortu - na co zwracają uwagę naukowcy tworzący stronę internetową naukadlaprzyrody.pl - w Puszczy Białowieskiej nie mamy do czynienia z groźbą katastrofy ekologicznej. Obumierania świerków w wyniku aktywności kornika drukarza jest całkowicie zrozumiałe na gruncie obecnej wiedzy ekologicznej.
Chodzi o to - jak piszą badacze - że poszczególne części lasów naturalnych odmładzają się na trzy sposoby:
Gradacja - czyli masowe pojawienie się - kornika drukarza to właśnie "masywne zaburzenie ekologiczne" z pkt. 3. W tym przypadku proces odnowy lasu odbywa się w taki sposób, że korniki atakują osłabione świerki. Potem, gdy już ich populacja się zwiększy, zaczynają żerować na zdrowych drzewach. Ale już nie tak skutecznie, bo silne drzewa umiejętnie się przed nimi bronią.
"Zaatakowane świerki obumierają i jako stojące martwe drzewa zasiedlane są z kolei przez inne owady, a dzięcioły wykuwają w ich pniach dziuple, które w następnych latach są wykorzystywane także przez inne ptaki. Zwalone już pnie są środowiskiem życia i źródłem pokarmu dla wielu gatunków grzybów, śluzowców, owadów i innych bezkręgowców"
- piszą w artykule "Mit: Gradacja kornika drukarza to ekologiczna katastrofa i tragedia dla puszczy" naukowcy z naukadlaprzyrody.pl.
Dlatego, wbrew obawom min. Szyszki, rzekomo niszczycielska działalność kornika drukarza w rzeczywistości tworzy przestrzeń dla rozwoju wielu innych gatunków.
Biolog prof. Jerzy M. Gutowski skłonny jest nawet nazywać kornika drukarza "gatunkiem kluczowym" dla ekologii lasu naturalnego.
"Kornik drukarz i jego masowe pojawy, mające miejsce nie tylko w lasach gospodarczych, to zjawisko naturalne, cykliczne, chociaż nieregularne, związane z prawidłowym funkcjonowaniem ekosystemów z udziałem świerka
i w przyrodzie nie da się go uniknąć, a w przypadku obszarów chronionych przeciwdziałanie im za wszelką cenę jest wręcz niewskazane" - pisze w artykule "Kornik drukarz – gatunek kluczowy".
Biolog Adam Bohdan z Fundacji Dzika Polska podkreśla też, że w Puszczy największą powierzchnię zajmują siedliska grądowe, dla których właściwy jest drzewostan liściasty i mieszany.
"Dlatego kornik atakując sosny i świerki dokonuje jakby przebudowy drzewostanu, dostosowuje skład gatunkowy puszczańskich drzew do siedliska" – mówił OKO.press biolog.
Tymczasem świerka i sosny w Puszczy Białowieskiej jest za dużo, ponieważ leśnicy od czasu II wojny światowej usilnie go promowali. Sadzili te drzewa tam, gdzie powinny być drzewa liściaste.
"Kornik naprawia błędy, które popełnili leśnicy. I robi to za darmo” - argumentuje Bohdan.
Ale w liście resortu środowiska jednostronnie jest naszkicowana nie tylko rola kornika w Puszczy. Ale również postawy ludności lokalnej względem tego, co w tym lesie obecnie się dzieje.
W rzeczywistości społeczność lokalna jest podzielona. Część trzyma stronę resortu, w tym leśnicy. Ale jest też inne środowisko, skupione wokół inicjatywy "Lokalsi przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej". Poza tym, coraz większa liczba mieszkańców buntuje się przeciwko zakazom wstępu do Puszczy. Popiera ich nawet Rada Gminy Białowieża.
Jeśli chodzi o "Lokalsów", to ich pierwszym działaniem było napisanie listu do premier Beaty Szydło.
"Szanowna Pani Premier, STAĆ NAS JAKO NARÓD, aby polska Prapuszcza – jedyne w Polsce Przyrodnicze Dziedzictwo Ludzkości, z dumą opisywana przez naszych wieszczów narodowych, chroniona od wieków przez królów i rządy suwerennej Rzeczypospolitej Polskiej, objęta była w całości najwyższą, uznaną na całym świecie formą ochrony, jaką jest PARK NARODOWY"
- apelowali, powtarzając wieloletni postulat organizacji ekologicznych. Chyba też jako pierwsi alarmowali, że działania resortu i LP grożą wykreśleniem Puszczy Białowieskiej z listy UNESCO. Podkreślali, że to właśnie naturalność Puszczy Białowieskiej jest tym, co przyciąga turystów również z zagranicy.
"Lokalsi" zorganizowali również akcję „Stop wycince” w Białowieży (13 marca 2016 r.), w której wzięło udział kilkadziesiąt osób. Przedstawicielka była również w maju 2016 r. w Brukseli na konferencji o unijnej polityce leśnej. Tam - wspólnie z aktywistami Greenpeace - wyszła na scenę, by zaprotestować przeciwko zwiększeniu wycinki w Puszczy Białowieskiej. Poza tym "Lokalsi" regularnie pojawiają się w mediach przedstawiając argumenty tej części społeczności lokalnej, której z ministrem Szyszką nie pod drodze.
Ale działalność resortu i LP zaczyna irytować również innych mieszkańców. Przyczyniły się do tego dwa zakazy wstępu do Puszczy Białowieskiej. Pierwszy, obowiązujący 1 kwietnia do Nadleśnictwa Białowieża (dotąd nieodwołany). I drugi, od 1 maja aż do końca roku - do Nadleśnictwa Hajnówka. Wprowadzono je rzekomo w obawie przed wypadkami, których przyczyną mogłoby być upadające martwe pnie świerków.
Trudno jednak w to uwierzyć, bo cięcia robiono również w miejscach oddalonych od dróg i ścieżek. Zdaniem organizacji ekologicznych chodzi więc po prostu o ukrycie skali prowadzonych wycinek.
Te zakazy szybko wywołały sprzeciw lokalnej branży turystycznej. Przedsiębiorcy obawiają się spadku przychodów. Część z nich już mówi, że rezerwacje odwołało wielu turystów zagranicznych. Napisali nawet list do ministra środowiska, ale nie doczekali się odpowiedzi.
"Nasz głos został zlekceważony. Nie planuje się zaniechania działań rujnujących branżę turystyczną i pozbawiających pracy dużą część mieszkańców regionu" - napisali.
"Domagamy się szacunku dla naszej pracy zapewniającej byt naszym rodzinom. Puszcza Białowieska to nasze wspólne dobro i sprzeciwiamy się jej zawłaszczaniu przez jedną grupę interesów".
Ciekawe jest również to, że przeciwko zakazowi wstępu do lasu opowiedziała się również Rada Gminy Białowieża. Takie stanowisko przyjęła 30 maja 2017 r. podczas głosowania. W ten sposób pozytywnie odniosła się do społecznej odezwy "Stop niszczeniu Białowieży", którą podpisało ponad 100 mieszkańców.
"Las jest naszym wspólnym dobrem i wszyscy mamy prawo do czerpania z niego korzyści, stanowczo sprzeciwiamy się bezterminowemu zakazowi wstępu do puszczy, żądamy konsultowania takich decyzji z lokalną społecznością, domagamy się poszanowania dla wypracowanego przez nas wizerunku Białowieży jako miejsca przyjaznego ludziom i przyrodzie" - czytamy w odezwie.
Jak widać, ministerialne zapewnienie, że lokalna społeczność "domaga się prowadzenia czynnej ochrony swojego dziedzictwa", jest co najwyżej półprawdą.
Resort środowiska w liście do naukowców pochwalił się również przeprowadzoną w Puszczy inwentaryzacją. Miała ona dostarczyć naukowego uzasadnienia dla "wycinkarskiej" ochrony przyrody lansowanej i prowadzonej przez resort i LP.
Z inicjatywy Ministra Środowiska i Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych, w roku 2016 zapoczątkowano inwentaryzację kulturowo-przyrodniczą terenu Puszczy Białowieskiej. [...] Dzięki tym badaniom znamy aktualny stan Puszczy Białowieskiej.
"Nie ma w historii drugiego takiego przykładu, by leśnicy kierując się dążeniem do prawdy, zdecydowali się na tak wielkie działanie" - powiedział dr Konrad Tomaszewski, Dyrektor Generalny LP. "Chcemy, by rozpoczęła się dyskusja na materiale rzeczywistym, a nie w oparciu o hipotezy czy obiegowe stwierdzenia typu „leśnicy oszaleli i chcą wyciąć drzewa w Puszczy Białowieskiej" - dodał.
I akcja rzeczywiście imponowała swoim rozmachem. Inwentaryzacja objęła m.in. gatunki ptaków szczególnie cenne w skali Unii Europejskiej, gatunki owadów (w tym biegaczowate, od których prof. Szyszko jest specjalistą), a także gady i drzewa. Jej elementem była również inwentaryzacja dziedzictwa kulturowego, którą przeprowadzili archeolodzy.
A jednak - pomimo swojego rozmachu - spotkała się z krytycznym przyjęciem w polskim środowisku naukowym. Dlaczego?
Już sama forma w jakiej przedstawiono wyniki inwentaryzacji 16 lutego 2017 r., była rozczarowująca. Są to 33 slajdy prezentacji, dostępne na stronie resortu.
"Tak fragmentaryczne upublicznienie materiału nie zawierało [...] żadnej informacji o statystycznej istotności i obiektywnym znaczeniu przedstawianych danych"
- zauważyli naukowcy z różnych ośrodków akademickich w Polsce w stanowisku zawierającym uwagi do inwentaryzacji. A lista uchybień była długa i zawierała wiele innych zastrzeżeń, m.in.:
Całościowa ocena była w zasadzie miażdżąca dla zachwalanej przez resort i LP inwentaryzacji:
"Reasumując, zastąpienie przez ministerstwo szczegółowych i kompleksowych naukowych analiz własnymi, dopasowanymi ad hoc do bieżącego zapotrzebowania politycznego, interpretacjami wstępnych i fragmentarycznych wyników inwentaryzacji, stoi w jawnej sprzeczności z ogólnie przyjętymi zasadami uczciwego naukowego wnioskowania i podważa sens olbrzymich kosztów wykonanych prac inwentaryzacyjnych".
Badacze dodali też, że przeprowadzoną operację postrzegają "jako marnotrawienie publicznych pieniędzy dla uprawiania polityki dezinformacji, mającej na celu uzasadnienie prowadzenia gospodarki leśnej w Puszczy".
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze