"Oczekiwanie na infolinii, pomyłki i odesłanie do zwykłej przychodni" - chory dziennikarz OKO.press testował pierwszy front służb sanitarno-epidemiologicznych w Polsce. W Wielkiej Brytanii siostra innego dziennikarza OKO.press sprawdziła szczelność systemu wyłapywania nowych zakażeń
11 marca wieczorem dziennikarz OKO.press Robert Jurszo dostał wysokiej gorączki. Rano do objawów doszło osłabienie i bóle w mięśniach. Postanowił zadzwonić na całodobową infolinię podaną na stronie Narodowego Funduszu Zdrowia (800-190-590).
Słuchawkę podniósł o 6:10, był 30. w kolejce. Rozmowę z konsultantem zaczął po 55 minutach.
"To był podstawowy wywiad. Czy miałem kontakt z osobą chorą, czy byłem za granicą, czy miałem kontakt z osobą, która wyjeżdżała, jakie mam objawy? Zostałem odesłany do służb sanitarno-epidemiologicznych. Konsultant podał mi dwa numery telefonu. Jeden był niepoprawny, a w drugim słuchawkę podniosła pracownica punktu sanitarnego na warszawskim lotnisku. Poleciła mi, żebym na własną rękę znalazł numer do powiatowej stacji sanitarno-epidemiologicznej" — relacjonuje Robert.
Także tam trzeba było czekać na telefon. Infolinia czynna jest bowiem w godzinach 8:00-15:00. Jak opowiada Robert, konsultantka powtórzyła wywiad i stwierdziła, że brak objawów płucnych nie kwalifikuje go do objęcia nadzorem czy wykonania testów. Poleciła skontaktować się z punktem POZ, czyli umówić wizytę w zwykłej przychodni. Podczas rejestracji trzeba tylko zastrzec, że pacjent kontaktował się ze stacją sanitarno-epidemiologiczną.
"Iść do przychodni, gdzie będę miał kontakt z wieloma osobami, w tym wielu starszymi? Czy lepiej zostać w domu poczekać aż choroba minie i nie zarażać? Nie wiadomo co zrobić, kiedy nie jesteś pewien co dokładnie ci dolega"
- mówi Robert.
W tym samym czasie - 12 marca - pierwszy kontakt z diagnostyką przechodziła moja siostra, Justyna, która mieszka w Sidmouth w Wielkiej Brytanii. Ostatnie dane z 12 marca mówią o 590 pozytywnych wynikach testu na koronawirusa na Wyspach, codziennie przybywa kilkadziesiąt (więcej niż 50) nowych wykrytych przypadków. Już tydzień temu brytyjskie służby medyczne potwierdziły, że dochodzi do wewnętrznych (krajowych) zakażeń, czyli niezawleczonych zza granicy.
Rząd przygotował ulotkę, w której informuje, że jeśli masz objawy podobne do koronawirusa lub miałeś bliski kontakt z kimś kto wrócił zza granicy lub zakażonym,
w żadnym wypadku nie możesz kierować się do placówek opieki zdrowotnej (bryt. General Practitioner Doctor [GP] - odpowiednik lekarza pierwszego kontaktu w Polsce).
Trzeba zadzwonić na infolinię pod numer 111. Jak wyjaśnia Justyna, na co dzień infolinia służy do zwykłych konsultacji medycznych: iść do lekarza czy może zostać w domu. Teraz w kilka dni zatrudniono tysiące nowych osób, które są pierwszym kontaktem potencjalnych zakażonych w Wielkiej Brytanii.
"Pierwszy operator zapytał, czy dzwonię w sprawie koronawirusa. Gdy potwierdziłam, zostałam przekierowana na kolejną linię, gdzie konsultant zbierał długi, nawet trochę irytujący wywiad. Czy byłam we Włoszech, Francji, Niemczech, Izraelu, Stanach Zjednoczonych, Iranie? Lista zawiera wszystkie kraje, do których brytyjski rząd nie zaleca podróżować. Później prosili mnie o opisanie objawów. Powiedziałam, że mam suchy kaszel, ból gardła, podwyższoną temperaturę. Konsultant dopytywał o inne objawy: duszności, zmęczenie, osłabienie, bóle w mięśniach, ból w klatce piersiowej. I na koniec pytał: czy myślisz, że możesz chorować na coś innego - ebolę, malarię, gorączkę krwotoczną" — opowiada Justyna.
Konsultant uznał, że objawy Justyny są typowe dla koronawirusa, więc skierował ją na listę osób oczekujących na telefon od lekarza. Ma on przeprowadzić skuteczniejszy wywiad, a nawet "osłuchać pacjenta przez telefon".
"W naszym rejonie, czas oczekiwania na telefon od lekarza to 6 godzin.
Automatycznie trafiłam też do bazy jako podejrzana zakażeniem koronawirusem. Gdybym teraz wyszła z domu i ktoś złapałby mnie na ulicy czy w sklepie, mogłabym zapłacić grzywnę, a nawet trafić do więzienia na 6 miesięcy".
Po telefonicznym badaniu lekarz wykluczył koronawirusa, ale Justyna musi pozostać w kwarantannie.
Kolega Justyny mieszkający w Kornwalii na infolinię zadzwonił 11 marca. Po wywiadzie lekarskim dostał informację, by absolutnie nie wychodził z domu. Został zabrany karetką do szpitala zakaźnego, gdzie zrobili mu testy. 12 marca rano odebrał wynik: negatywny. Potwierdzono za to grypę. Został wypuszczony do domu z zaleceniami lekarskimi i obowiązkiem izolacji domowej przez 14 dni. W momencie zaostrzenia objawów lub wystąpienia nowych ma natychmiast dzwonić na pogotowie.
Justyna opowiada, że służby dbają, by przestrzegać samoizolacji.
Z drugiej strony w Wielkiej Brytanii, w przeciwieństwie do Polski, wszystko jest otwarte: szkoły, uczelnie, firmy, sklepy, instytucje kultury. Premier stwierdził, że nie ma wskazań, by cokolwiek zamykać.
Chyba że w instytucji jest podejrzenie zakażenia wirusem, wtedy stosuje się pełną kwarantannę. "Wystarczy podejrzenie, by automatycznie zamknąć placówkę. Można ją otworzyć dopiero, gdy testy wyjdą negatywnie" — dodaje.
Jak na strategię rządu reagują ludzie?
"Większość po prostu jest na ulicach, nikt się nie kryje po domach. W dużych miastach jest lekka panika, docierają do nas obrazki z pustymi półkami sklepowymi, ale to raczej rzadkie przypadki" — mówi Justyna.
System krytykuje za to brytyjska Polonia, domagając się wprowadzenia restrykcji podobnych do tych, które ogłosił rząd nad Wisłą.
Na mieszkańcach Włoch, Francji, Niemiec czy Polski olbrzymie wrażenie musiał zrobić mecz Ligi Mistrzów pomiędzy angielskim Liverpoolem i hiszpańskim Atletico Madryt, rozegrany 11 marca. I tym razem nie chodzi o sportowe emocje, ale kontrast dotyczący wskazań epidemicznych.
Na trybunach zasiadło 40 tys. osób, w tym kilka tysięcy kibiców z Hiszpanii, gdzie epidemia przybiera na sile z każdym dniem.
Kibice są oporni nie tylko tam, gdzie brakuje ograniczeń w organizowaniu zgromadzeń publicznych. W Paryżu mecz pomiędzy Paris Saint Germain i Borussią Dortmund rozegrano przy pustych trybunach. Jednak pod stadionem zgromadziło się kilka tysięcy osób, a po zakończonym spotkaniu jeden z piłkarzy wyszedł na zewnątrz, by uściskać (sic!) zgromadzonych.
Idealny schemat do ograniczenia rozprzestrzeniania się epidemii to połączenie skutecznego wykrywania i izolacji. Dlaczego? Więcej pisaliśmy o tym tutaj. Wskazywaliśmy też na największą słabość polskiego systemu - bardzo niewiele testów na obecność koronawirusa.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze