0:000:00

0:00

Koronawirus to pandemia - ogłosiła w środę 11 marca 2020 Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Tym samym potwierdziła, że patogen, który od początku roku w szybkim tempie zainfekował dziesiątki tysięcy Chińczyków, stanowi zagrożenie dla mieszkańców całej planety.

Jak dotąd (stan na godz. 13.00 w piątek 13 marca) Chiny odnotowały 80 815 zakażeń i 3177 zgonów z powodu COVID-19. W OKO.press pisaliśmy, że w drugim tygodniu marca rozprzestrzenianie się choroby zaczyna tam powoli wygasać. Pisaliśmy także, ze wirus z dużą siłą uderzył już w Europę.

Przeczytaj także:

W trudnej sytuacji znalazły się państwa wschodniej i południowo-wschodniej Azji - najbliżsi sąsiedzi Chin. Z Państwem Środka łączą je więzy gospodarcze, a chińscy turyści chętnie je odwiedzają. To dlatego powstrzymanie wirusa wydawało się tu szczególnie trudne.

Przyglądamy się, jak z pandemią walczą rządy w Korei Południowej, na Tajwanie, w Japonii i niektórych państwach Azji Południowo-Wschodniej.

Korea Południowa i wirus w sekcie

Duży rozgłos zyskał przypadek Korei Południowej, gdzie w ciągu zalewie kilku dni doszło do setek nowych zachorowań, a alarm epidemiologiczny podniesiono do najwyższego stopnia. Dramatyczny wzrost liczby zainfekowanych miał miejsce wokół dwóch ośrodków - kościoła w mieście Daegu oraz szpitala ulokowanego nieopodal.

Przez cztery tygodnie od potwierdzonego pierwszego przypadku zakażenia Koreańczykom udawało się utrzymać sytuację pod kontrolą - zachorowało zaledwie 30 osób. Sytuacja zmieniła się jednak wraz z pacjentką numer 31. Ta mimo nasilających się objawów choroby dwukrotnie udała się do świątyni, by wziąć udział w nabożeństwie.

W Korei Południowej dominującą religią jest chrześcijaństwo, najwięcej osób deklaruje się jako protestanci. Pacjentka nr 31 była członkinią sekty, Kościoła Jezusowego Shincheonji. Obrzędy, w których wzięła udział, zgromadziły łącznie ponad 9300 osób. Jak podaje Reuters, aż 1200 z nich skarżyło się potem na grypopodobne symptomy. U setek wykryto obecność wirusa.

Kolejnym ogniskiem zakażeń okazał się szpital Cheongdo, niedaleko Daegu. Władze Korei spekulują, że uczestnicy nabożeństwa w Daegu mogli następnie wziąć udział w ceremonii pogrzebowej w szpitalu. Tak doszło do kolejnych zakażeń, których źródłem mogła być pacjentka nr 31.

Koreański przykład pokazuje, dlaczego tak istotne w walce z wirusem jest odwołanie wydarzeń gromadzących dużą liczbę uczestników. W tym obrzędów religijnych, na co uparcie nie chcą zgodzić się przedstawiciele polskiego Kościoła katolickiego.

W sumie w Korei Południowej odnotowano jak dotąd (stan na 13.00 w piątek 13 marca) 7979 przypadków koronawirusa, 510 osób wyzdrowiały a 71 zmarło. Korea jest trzecim po Włoszech i Norwegii krajem o największej liczbie przypadków w przeliczeniu na milion mieszkańców.

Niska śmiertelność to najpewniej efekt przeprowadzenia ogromnej liczby testów, tym bardziej że najprawdopodobniej wirusem mogą zarażać nosiciele, którzy nie mają jeszcze objawów choroby. Koreańczycy codziennie przeprowadzają nawet 20 tys. testów, w sumie przebadano 210 144 osób. Daje to oszałamiające 4099 testów na milion mieszkańców, 114 razy więcej niż w Polsce i cztery razy więcej niż we Włoszech.

Ponad 60 proc. wykrytych zakażeń to osoby należące do Kościoła Jezusowego Shincheonji. Władze Korei przebadały na obecność koronawirusa wszystkich członków sekty - ok. 200 tys. osób. Choć od 7 marca liczba nowych diagnoz zaczęła maleć, w środę 11 marca odnotowano kolejny wzrost - zdiagnozowano 242 nowe przypadki. Nowym ogniskiem choroby jest stolica kraju, Seul.

Tajwan wzorem do naśladowania

Pozytywnym przykładem walki z epidemią jest Tajwan.

Wszyscy spodziewali się, że to tam dojdzie do największej po Chinach liczby zakażeń. Wyspa znajduje się tuż obok "wielkiego brata", oba kraje łączą silne więzy kulturowe i gospodarcze. To tutaj potwierdzono pierwszy po Chinach przypadek wirusa. W dodatku Tajwan to kraj o ultrawysokiej gęstości zaludnienia.

Mimo to na Tajwanie odnotowano jak dotychczas zaledwie 50 zachorowań (stan na piątek, 13 marca 2020 do godz. 13.00). Zmarła jedna osoba. Jak to możliwe, skoro pierwszy przypadek odnotowano 21 stycznia, tuż przed chińskim nowym rokiem, gdy miliony obywateli Chin i Tajwanu miały ruszyć w podróż, by odwiedzić rodzinę?

Eksperci są zgodni, że Tajwańczycy byli dobrze przygotowani na nadejście COVID-19. Wyciągnęli lekcję z epidemii SARS z 2003 roku, gdy wirusem błyskawicznie zaraziły się setki osób. Na 668 odnotowanych przypadków, 181 było śmiertelnych.

Wkrótce potem władze Tajwanu powołały do życia Narodowe Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego (NHCC), które koordynuje działania rządu centralnego i samorządów na wypadek podobnego zagrożenia. NHCC sprawnie zareagowało na pierwsze przypadki nowej choroby w Chinach kontynentalnych: wydało alerty dla podróżnych, przeszkoliło personel medyczny i rozdawało środki higieniczne.

Szybko uruchomiono bezpłatną infolinię. Gdy ta okazała się przeciążona, osobne numery zainstalowano w niektórych większych miastach. Osoby z symptomami choroby od razu poddano domowej kwarantannie.

Wkrótce po potwierdzeniu pierwszego przypadku zachorowania odwołano loty z Wuhan, a podróżujących z Chin Tajwańczyków odizolowano w ośrodkach oddalonych od dużych skupisk ludzkich. Osoby objęte kwarantanną są monitorowane - za niestosowanie się do niej grożą im finansowe kary. Przysługuje im natomiast zasiłek od państwa.

Rząd Tajwanu stawia także na przejrzystą politykę informacyjną. Minister Zdrowia i NHCC informują o skali epidemii na codziennych konferencjach prasowych, a komunikaty władz są bardzo konkretne. Wprowadzono także zakaz eksportu maseczek higienicznych, by zapobiec niedoborom.

Do oceny ryzyka i komunikacji z obywatelami wykorzystano bazę danych państwowych ubezpieczeń zdrowotnych oraz informacje z odpraw celnych.

Japonia i nieudana kwarantanna na statku

Epidemia szybko dotarła również do Japonii. Według stanu na czwartek 12 marca wieczorem zachorowało tu 1387 osób, z czego 696 to pasażerowie wycieczkowca Diamentowa Księżniczka (ang. Diamond Princess).

Statek wyruszył z Jokohamy pod koniec stycznia. Rejs musiał jednak zostać przerwany, gdy u jednego z pasażerów, który opuścił pokład w Hong Kongu, wykryto koronawirusa.

Rząd Japonii postanowił nie dopuścić, by Księżniczka ponownie opuściła port w Jokohamie, zanim przebadani zostaną wszyscy pasażerowie, ponad 3700. U dziesięciorga potwierdzono obecność patogenu. Wkrótce u kolejnych dziesięciu. 4 lutego zapadła decyzja - 14-dniowa kwarantanna, czyli zakaz opuszczania statku przez pasażerów i załogę.

Gdy dobiegła końca 19 lutego, okazało się, że na pokładzie Diamentowej Księżniczki wirusem zakażonych zostało aż 619 osób. Obecnie mówimy już o 696 przypadkach (szokujące 18 proc. wszystkich uczestników rejsu) i 7 zgonach wśród byłych pasażerów. Statek okazał się jednym z najbardziej zakaźnych miejsc na świecie i to mimo że osoby z objawami izolowano od zdrowych.

Strategia kwarantanny na statku zebrała krytyczne oceny epidemiologów. Badacze są zdania, że przewiezienie pasażerów do placówek ochrony zdrowia byłoby bardziej skuteczne. Szacują, że wówczas liczbę przypadków dałoby się ograniczyć do 70. Przypadek Diamentowej Księżniczki dowodzi, że wirusowi najbardziej sprzyjają duże skupiska ludzkie.

Poza statkiem Japonia potwierdziła 691 przypadków wirusa. 16 osób zmarło, 118 wyzdrowiało. Pod koniec lutego media donosiły o przypadku japońskiej przewodniczki, która po wyleczeniu choroby ponownie złapała koronawirusa.

Z powodu zagrożenia epidemiologicznego w kraju odwołano m.in. obchody rocznicy trzęsienia ziemi i katastrofy w elektrowni jądrowej w Fukushimie. Zamknięto szkoły, muzea, ogrody zoologiczne, parki rozrywki.

Duże opóźnienia notują imprezy sportowe. Turniej sumo w Osace po raz pierwszy w historii tego sportu odbył się bez udziału publiczności. Są obawy, że trzeba będzie przełożyć igrzyska olimpijskie w Tokio, których otwarcie zaplanowano na 24 lipca.

W Kraju Kwitnącej Wiśni rosną nastroje antychińskie. Media donoszą, że właściciele chińskich restauracji w Jokohamie otrzymują listy pełne inwektyw i mowy nienawiści.

Azja Południowo-Wschodnia nie chce urazić Chin

Kraje Azji Południowo-Wschodniej, geograficznie bliskie Chinom i gospodarczo z nimi związane, odnotowały jak na razie stosunkowo mało przypadków zachorowań.

Władze Kambodży donoszą o pięciorgu zarażonych, w tym jednym wyzdrowieniu. Wietnam to 44 zachorowania, Tajlandia 75, z czego jeden przypadek śmiertelny. W Laosie i Mjanmie nie zachorował nikt (stan na 13.00 w piątek 13 marca).

Łut szczęścia? Epidemiolodzy są sceptyczni i podejrzewają, że wiele zakażeń pozostaje w Południowo-Wschodniej Azji po prostu niewykrytych, zwłaszcza że kraje te, dość biedne, nie dysponują najwyższej klasy sprzętem medycznym. Obywatele i niezależne media spekulują, że władze ukrywają kolejnych chorych. Dlaczego?

Przede wszystkim nie chcą denerwować rządu w Pekinie. Chiny inwestują w region ogromne pieniądze, dotując nie do końca demokratyczne rządy, które bojkotuje np. Unia Europejska. Kraje takie jak Kambodża, Mjanma czy Laos są od Chin gospodarczo zależne. Korzystają też z politycznego wsparcia silnego sąsiada.

Kambodżański premier Hun Sen, dyktator rządzący od 35 lat, niedługo po tym, gdy w Kambodży potwierdzono pierwszy przypadek zakażenia (koniec stycznia), zapewniał, że zamierza kontynuować współpracę z Chinami. Nie widział potrzeby odwołania lotów czy statków ani zakazywania wjazdu turystom z Chin.

W połowie lutego Hun Sen zgodził się, by do popularnego wśród Chińczyków portu Sihanoukville przybił wycieczkowiec Westerdam, który wyruszył z Hong Kongu. Statek, którego nie chciało przyjąć pięć innych krajów, kambodżański premier powitał osobiście.

Swoją osobliwie pojmowaną solidarność z Pekinem pokazały także pozostałe rządy regionu. Pod koniec lutego państwa ASEAN oraz Chiny spotkały się na specjalnym szczycie poświęconym epidemii. Na spotkaniu wszyscy złapali się za ręce i zawołali: "Bądź silne, Wuhan! Bądźcie silne, Chiny! Bądźcie silne, państwa ASEAN!".

Chiny, które zalała fala krytyki za nieudolne zarządzanie epidemią w jej początkowej fazie, doceniają takie gesty przyjaźni. Podczas rozmów dwustronnych po szczycie przedstawiciel chińskiego rządu miał naciskać, aby kraje, które wprowadziły ograniczenia w podróżowaniu z Chin (np. Tajlandia), zniosły takie zakazy.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze