0:00
0:00

0:00

Od ponad roku emerytowany papież Benedykt XVI balansuje na krawędzi życia i śmierci. 94-latek, jak to formułowało najbliższe otoczenie, niczego bardziej sobie nie życzył niż „odejścia do domu Pana”.

Najwidoczniej jednak ten miał wobec emerytowanej głowy Kościoła inne plany. Jakie? Ujawnili je bp Georg Bätzing, przewodniczący episkopatu Niemiec, i jego zastępca bp Franz-Josef Bode: „Emerytowany papież koniecznie musi się wypowiedzieć”.

Na myśli obydwaj mieli ustosunkowanie się Benedykta XVI do raportu o przestępstwach pedofilii duchownych w archidiecezji monachijskiej.

Przeczytaj także:

Ratzinger krył księży-przestępców seksualnych

Opublikowany 20 stycznia 2022 raport szokuje, bo obciąża kryciem księży-pedofilów ówczesnego kardynała Ratzingera, kiedy ten był zarządcą diecezji w Monachium. To dotyczy lat 1977-1982, nim Ratzinger został najpierw prefektem najpotężniejszej kongregacji Nauki Wiary, czyli numer 3 w Watykanie, a w 2005 jako Benedykt XVI objął stery Kościoła.

Kancelaria adwokacka Westpfahl-Spilker-Wastl, która wcześniej sporządzała podobne raporty dla diecezji kolońskiej i akwizgrańskiej, przedłożyła na zlecenie obecnego arcybiskupa Monachium Joachima Marxa raport za lata 1945 -2019 i w czterech przypadkach dopatrzyła się przewinienia Ratzingera.

Ponadto wyraziła poważne wątpliwości co do jego niewiedzy, którą się wcześniej tłumaczył.

Raport ujawnił 235 sprawców w tym 173 księży, ponadto 497 ofiar, 247 nieletnich chłopców i 182 nieletnie dziewczynki.

W 68 przypadkach nie udało się stwierdzić płci. Punkt ciężkości raportu i poprzedzającego dochodzenia spoczywał na odpowiedzialności biskupa diecezjalnego za tuszowanie seksualnych nadużyć podwładnych.

Spośród czterech deliktów Ratzingera dwa dotyczą krycia księży, którzy zostali skazani prawomocnym wyrokiem przez cywilny sąd za molestowanie seksualne nieletnich, a którzy zostali skierowani do pracy duszpasterskiej. Trzeci duchowny został przyjęty do diecezji w Monachium pomimo wyroku skazującego w innym kraju. O czym, jak dowodzą akta sprawy, Ratzinger wiedział.

Wreszcie uczestniczył on w 1980 roku w posiedzeniu, na którym zadecydowano o przyjęciu do jego monachijskiej diecezji (z diecezji Essen) notorycznego księdza-pedofila Petera H. i skierowaniu go na parafię. Informował wtedy także o przebiegu spotkania z papieżem Janem Pawłem II.

Benedykt zaprzeczał uprzednio, że w posiedzeniu brał udział. Przyjęty duchowny ponownie dopuścił się molestowania seksualnego nieletnich. Nim w 2010 roku został wydalony ze stanu duchownego dopuścił się przestępstw seksualnych wobec 28 dzieci.

Benedykt zaprzecza

Na 82 stronach - w piśmie do kancelarii Westpfahl-Spilker-Wastl - zaprzeczał Ratzinger, że ponosi odpowiedzialność, skupiając się w swoich wywodach na podkreśleniu nieobecności na rzeczonym posiedzeniu. W świetle akt, sporządzonego protokołu - to kłamstwo. Rzuca to horrendalne światło na integralność osoby papieża.

Tym bardziej, że obecnie nie jest on w stanie ponownie ustosunkować się do zarzutu. Od roku nie mówi, ledwo artykułuje, wydobywając z siebie westchnienia, które dla świata rozszyfrowuje jego osobisty sekretarz, abp Georg Gänswein.

Ale ani on, ani nikt z jego najbliższego otoczenia w tak osobistej sprawie już go nie zastąpi. A to oznacza, że Benedykt XVI odejdzie z tego świata ze skazą osobistego uwikłania w proceder krycia pedofilii księży.

Dramatyczna próba, którą podjął osobisty sekretarz papieża-emeryta, abp Gänswein, publikując przyznanie się Benedykta do pomyłki, jeszcze bardziej zapętliła sprawę. „Techniczne przeoczenie” w redagowaniu owego 82-stronicowego oświadczenia dla kancelarii miało być powodem twardego zaprzeczenia o uczestnictwie w posiedzeniu w 1980 roku, napisał w imieniu papieża Gänswein.

Akurat w kluczowej sprawie nastąpiła pomyłka. Kto chce, niech w nią wierzy. Wzburzonych Niemców nie uspokoiła. Pojawiły się już głosy o zniesieniu podatku kościelnego, który tamtejszemu Kościołowi katolickiemu przynosi 14 mld euro rocznie.

Zmusił Jana Pawła II do reakcji na księży-pedofilów

Możliwe, że właśnie ciężar własnej winy za strukturalne podejście Kościoła katolickiego do tuszowana pedofilii w szeregach duchownych, pchnęły Ratzingera do wydania temu walki, kiedy jako rzeczony numer 3 - prefekt Kongregacji Nauki Wiary w Watykanie - rozpoczął działania o przerwanie nikczemnego procederu.

W 2001 roku pomimo niesprzyjającej konfiguracji w Watykanie, mając przeciwko sobie potężniejszego od siebie sekretarza stanu kardynała Angelo Sodano, większość watykańskiej centrali, nie mówiąc już o rzeszy konserwatywnych biskupów rozsianych po diecezjach na całym świecie, wymógł na papieżu Janie Pawle II nową regulację.

Obligowała ona biskupów diecezjalnych do większej transparentności. I obligatoryjnego przekazywania przypadków pedofilii duchownych do kongregacji Ratzingera.

To on także przerwał niebotyczną karierę seksualnego drapieżcy w sutannie, który owinął sobie Jana Pawła II wokół małego palca i spekulował, że polski papież wyniesie go na ołtarze.

W tym celu wybudował w Rzymie imponującą bazylikę. Ratzinger zdemaskował meksykańskiego duchownego i zamknął w klasztorze. Gwiazda Degollado upadła.

Ale tak jak casus Degollado rzucił się cieniem na pontyfikat polskiego papieża, tak teraz uwikłanie Benedykta XVI w tuszowanie pedofilii księdza Petera H. odbiera wiarygodność absolutnej szpicy Kościoła.

Nominaci Benedykta przeciw Franciszkowi

To jeszcze nie wszystko. Ratzinger w latach 80. XX w. postępował najbardziej zgodnie z powszechną praktyką w Kościele, obliczoną na dezawuowanie cierpienia nieletniej ofiary i poświęcenie jej na ołtarzu nieskazitelnego wizerunku zewnętrznego Kościoła.

Tak samo jeszcze dziś postrzega całe zjawisko zbyt wielka liczba konserwatywnych biskupów – pochodzących w dużym stopniu z nominacji samego papieża Benedykta XVI.

To oni tworzą front sprzeciwu, także w Watykanie, torpedujący starania obecnego papieża Franciszka o wyplenienie korporacyjnej subkultury z szeregów duchowieństwa.

To dlatego Franciszek prędzej sczeźnie, niż na tym polu odniesie sukces. Nieprzypadkowo czołowy watykanista włoski Marco Politi ostatnią publikację o Franciszku nazwał „Samotny wśród wilków”.

To dlatego reprezentant papieża w Polsce, nuncjusz apostolski, abp Salvatore Pennacchio trzyma już w szufladzie gotową instrukcję watykańską, przeznaczoną dla kurii biskupich i zakonnych, która precyzuje zasady udostępniania kościelnych akt państwowej komisji do walki z pedofilią w Polsce.

Dokumentację postępowań prowadzonych wewnętrznie przez Kościół w sprawach przypadków wykorzystywania małoletnich przez duchownych może przekazywać polskiej komisji, polskim sądom i prokuratorze tylko Watykan. A już nie kurie biskupie, nawet wtedy, gdy posiadają kopie tych dokumentacji.

Komisja, sądy i prokuratury muszą zwracać się o wgląd w akta jedynie na drodze międzynarodowej pomocy prawnej, przez watykański sekretariat stanu.

To także dlatego biskup diecezji bielskiej domaga się od sądu, by ten sprawdził, czy pokrzywdzony w dzieciństwie przez księdza-pedofila mężczyzna z jego diecezji nie jest przypadkiem homoseksualistą i czy relacja z księdzem nie była w związku z tym dla małoletniej ofiary źródłem satysfakcji.

To dlatego również w sąsiednich Niemczech, z bardziej niż w Polsce liberalnym katolicyzmem, moralne zadośćuczynienie dla ofiar i ukaranie pedofilów w sutannach rozbija się o kazuistykę prawną. I wszystkie przypadki przemocy seksualnej księży sprzed 1990 roku uległy przedawnieniu.

Dlatego właśnie dla Kościoła nie ma szansy na samooczyszczenie, w pokorze i zadośćuczynieniu wobec ofiar, a reputacja instytucji stacza się po równi pochyłej i bez szansy na ratunek.

Nie podoła temu wyzwaniu papież Franciszek, nie uratuje Kościoła. Jak w każdej monarchii, władca niby absolutny, jest silny tylko wsparciem zapewnionym przez krąg pretorianów. A ich siła po 9 latach pontyfikatu Franciszka nie przeciwważy sile konserwatywnych biskupów z nominacji obydwu ostatnich papieży, także Benedykta XVI.

Dla nich zmiana reguły, przyznająca w przypadkach pedofilii duchownych pierwszeństwo perspektywie ofiary i doznanej przez nią krzywdy, kosztem ochrony wizerunku Kościoła, równa się włożeniu racicy szatana w szparę kościelnej kruchty.

Tak samo zresztą jak z rozstanie się z wielowiekowymi praktykami celibatu, wykluczenia homoseksualistów z Kościoła, dyskryminacji kobiet, święceń wyłącznie dla mężczyzn i nade wszystko wszechobecnego klerykalizmu.

Strażnicy Graala dotychczasowego porządku przed ołtarzem, pokroju rodzimego apb. Jędraszewskiego, kardynałów Burke’a czy Saraha, prędzej obezwładnią papieża Franciszka, np. oskarżą o herezje i doprowadzą do abdykacji, niż dopuszczą do rzeczywistego przełomu w Kościele.

Kościół się zapadnie jak ZSRR?

W ich głowach liberalizacja instytucji grozi tą samą auto-implozją, która przed 30 laty pochłonęła liberalizujące się pod egidą Gorbaczowa imperium radzieckie. W Watykanie pamięta się dobrze, jakim dramatem dla Rosji radzieckiej skończyły się reformy szefa komunistycznej partii i państwa.

Skoro jednak ani liberalizacja, ani twardy kurs nie zapobiegną przyspieszonej skandalami pedofilskimi duchownych erozji religijności, Kościół czeka klęska niebytu.

Wbrew świętym zaklinaniom z powoływaniem się na założyciela religii, który miałby mówić o nieprzemijalności Kościoła. Chrystus, owszem założył religię, ale Kościół, jego strukturę z całą ornamentyką od czerwonych guzików, przez tytuły i herby wielebnych, po wykluczenie kobiet z Kościoła, wymyślili jego wyznawcy.

Czy na skutek utraty wiarygodności Kościół przeminie tak samo, jak inkwizycja, msza trydencka i kryta strukturalnie przemoc seksualna duchownych wobec poddanych ich opiece i wielorako uzależnionych, w tym dzieci?

Kościół nie jest ani muzeum, ani światowym dziedzictwem kultury.

Etyka seksualna Kościoła legła w grobie

Jakby na potwierdzenie tych słów katolicy w Niemczech pełną hipokryzji etykę seksualną właśnie złożyli do grobu. I tak była bardzo wątpliwa teologicznie.

Przypomnę, że teologia niechęci Kościoła do seksu swój początek bierze od zmarłego w 430 roku św. Augustyna, speca także od porodu Maryi, który Augustyn uznał za bezbolesny, skoro zaszła w ciążę za sprawą Ducha św., bez spermy św. Józefa.

Właśnie 125 zatrudnionych na umowie o pracę z Kościołem katolickim w Niemczech jako pracodawcą - księży, zakonnic, katechetów, pracowników katolickich szpitali (lekarzy, pielęgniarki), domów opieki, szkół i przedszkoli dokonało comingoutu.

Homoseksualizm nie uwłacza człowiekowi, nie wyklucza z Kościoła, brzmi przekaz ich manifestu. Jeszcze w 2021 roku watykańska kongregacja Nauki Wiary zabroniła pobłogosławienia, nie mówiąc już o zgodzie na zawarcie małżeństwa dla związków jednopłciowych. Bóg nie błogosławi grzechu, brzmiało uzasadnienie.

Papież Franciszek nie zmienił tradycyjnego podejścia Watykanu do homoseksualizmu. Stąd obecne wystąpienie 125 Niemców to znacznie więcej niż kopernikański przewrót w etyce seksualnej Kościoła – to przede wszystkim zerwanie z wszechobecną w Kościele kulturą lęku i dyscyplinowania członków Kościoła.

;
Na zdjęciu Arkadiusz Andrzej Stempin
Arkadiusz Andrzej Stempin

Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.

Komentarze