Lęki, poczucie winy, konflikty z rodziną, nerwice, wykluczanie, czyli cykl OKO.press o mrocznej stronie katolicyzmu po polsku. "Bolesne jest to, że na każdej imprezie rodzinnej muszę siedzieć cicho jak myszka, żeby przypadkiem nikt się nie dowiedział, że w Boga nie wierzę". Dziś traumy wykluczenia. Część III cyklu
„Religia katolicka i uczestnictwo we wspólnocie Kościoła wielu Polakom poprawiają jakość życia, nadając mu sens i będąc wsparciem w trudnych chwilach. Równocześnie też sporej grupie Polaków jakość życia obniżają – niekiedy drastycznie – odbierając im radość istnienia i satysfakcję z kontaktów z otoczeniem” - pisze Andrzej K. Sidorski, autor znany czytelniczkom i czytelnikom OKO.press z przenikliwych analiz przestępstw seksualnych księży i ich kryciu przez hierarchów.
A także tekstów o toksycznym wpływie kościelnego wychowania oraz o apostazji jako ucieczki przed nim (tutaj wybór 20 tekstów Andrzeja K. Sidorskiego publikowanych w OKO.press latach 2019-2020).
Tym razem Andrzej K. Sidorski zebrał tyle świadectw urazowych doświadczeń osób wierzących, że zaproponowaliśmy mu podzielenie ich na trzy odcinki.
„Zapytałem - pisze Sidorski - członków czterech fejsbukowych grup Apostazja 2020, Nasze dzieci nie chodzą na religię, NIE CHRZCZĘ – droga do świeckiego państwa i Apostazja w ramach protestu, czy religia była dla nich źródłem cierpień. W ciągu jednej doby odpowiedziało mi 250 osób, niekiedy w obszernych komentarzach i prywatnych wiadomościach".
Dwa pierwsze odcinki cyklu - o traumach dzieci i o traumach seksualnych - już opublikowaliśmy.
Dziś III część o traumach wykluczenia, czyli m.in. urazach psychicznych dorosłych związanych z konfliktami rodzinnymi na tle religijnym, związanych z katolickim wmawianiem poczucia winy i bycia nikim, ze stygmatyzowaniem „grzeszników”, ateistów i innowierców.
Według ewangelii Mateusza Jezus miał powiedzieć:
Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. (Mateusz 10, 34-37).
Z wypowiedzi internautów widać, jak to działa w praktyce.
Pani Sophia napisała:
Na tle religii w naszej rodzinie doszło do rozłamu, co w dużej mierze u mnie i u młodszej siostry przyczyniło się do zaburzeń lękowych i depresji. Mój tata był fanatykiem religijnym - osobą, która przez to, że "w życiu jej nie wyszło" zwróciła się ku kościołowi. Ważniejsze od rozmów z dziećmi było klepanie modlitw, od wyjść z nami, gonienie do kościoła. Później słuchanie Radia Maryja, oglądanie programów religijnych, tylko jedyna właściwa opcja polityczna, zmuszanie nas do chodzenia na niedzielne msze.
W naszym domu nie można było rozmawiać na pewne tematy, bo ojciec wybuchał wściekłością i agresją, że "atakujemy kościół" (...). Potrafił powiedzieć, że moje małżeństwo rozpadło się dlatego, że nie mieliśmy ślubu kościelnego.
Pani Aga pisze:
Dwa lata temu urodziłam dziecko. Mimo tego, że do kościoła nie chodzę od lat, rodzina przez ponad rok męczyła mnie o chrzest. Były awantury, były błagania, były próby przekupstwa...
Pani Karolina napisała:
Jestem już dorosła, mam dzieci, których nie ochrzciłam, i męża, z którym wzięłam ślub cywilny, a i tak do tej pory moi rodzice nie akceptują mojej/naszej niewiary. (…) Kiedy kilka lat temu na wigilii u mojej siostry powiedziałam, że nie odmówię „Ojcze nasz”, zostałam zwyzywana od debili, choć byłam wówczas już w wysokiej ciąży.
Pani Katarzyna (inna niż wcześniej wspomniane) pisze:
Niestety, ale odejście od drogi uznawanej przez ogromną część naszego społeczeństwa za jedynie słuszną, jest źródłem wielu cierpień zadawanych przez najbliższych. Bardzo często noszą one znamiona dręczenia psychicznego, choć dla patrzących z boku te gesty mogą wydawać się mało znaczące.
Na przykład (...) wtrącanie informacji związanych z wiarą, religią do każdej pozornie banalnej rozmowy dotyczącej czyichś przeżyć ("Miała ciężkie dzieciństwo, później przemocowego męża, ale przez cały czas wiara dawała jej siłę" albo "Miał nowotwór, ale Jezus go uzdrowił" wypowiedziane przy całkowitym pominięciu osiągnięć współczesnej medycyny i sztabu lekarzy kształconych na ciężkich studiach i dokształcających się przez cały czas po ich skończeniu).
Słysząc takie teksty, wtrącone niby mimochodem, człowiek w końcu zaczyna czuć się jak śmieć, zaszczuty, bez prawa do własnego zdania, bez prawa do szacunku dla własnych poglądów.
Powinno istnieć coś takiego jak "molestowanie religijne". Czym to się różni od pokazywania pornografii czy składania erotycznych propozycji osobie, która jasno powiedziała, że tego sobie nie życzy?
Oficjalną naukę Kościoła najlepiej streszcza hasło, że nikt nie jest bez grzechu, a oczyszczenie z tego grzechu można znaleźć tylko w Kościele. Kościół zatem jest zainteresowany, aby samoocenę społeczeństwa utrzymywać na bardzo niskim poziomie. Ma to swoje fatalne skutki dla zdrowia psychicznego jednostek:
Pan Karol pisze:
Pochodzę z bardzo religijnej rodziny. W dzieciństwie kościół w niedzielę, pacierz rano i wieczorem, parę razy majówka, czerwcówka, z babcią różaniec, anioł pański, koronka i apel jasnogórski. Wychowany w poczuciu winy i bezwartości. Przeze mnie Jezus umarł, bo grzeszyłem - sam do tego doszedłem, bo on umarł przez wszystkich, a skoro miałem powody iść do spowiedzi, to sam przyczyniłem się do jego śmierci. Nie chciałem, żeby ktoś przeze mnie umierał, ale nie mogłem nic poradzić na to, że raz na jakiś czas skłamałem, czy zjadłem kanapkę z szynką w piątek…
Pani Agnieszka (inna niż wcześniej wspomniana) napisała:
Dla mnie religia była męczarnią i jednocześnie poparciem w trudnych momentach. Jak się wierzy, to człowiekowi się wydaje, że ktoś się nim opiekuje, że ktoś mu wybaczy i poprowadzi na dobrą drogę - dlatego ludzie się tego trzymają. Ulga po spowiedzi była jakby kamień spadł z serca. Niestety, wiele tych trudnych momentów było powodem samoudręczenia spowodowanego tą samą religią. Wieczne obwinianie się, kompleksy, niepokój, strach przed piekłem, ciągle poczucie winy i niska samoocena, to wszystko w moim przypadku było spowodowane religią.
Cytowana już pani Anna napisała:
Lata w Kościele wdrukowały mi do głowy, że bez niego nie jestem wartościowym człowiekiem. Że bez wiary jestem nikim.
W społeczeństwie silnie podkreślającym swoją jednolitość religijną ateiści i innowiercy cierpią nie tylko z powodu wykluczenia i stygmatyzowania ich odmienności, ale także z powodu dyskomfortu psychicznego wynikającego z poczucia bycia jaskrawo innym od otoczenia.
Pokrewną kwestią jest piętnowanie przez Kościół „grzeszników”, czyli takich osób jak np. rozwodnicy żyjący w powtórnych związkach, czy matki samotnie wychowujące nieślubne dzieci. Stygmatyzacji podlegają także dzieci z takich rodzin.
Pan Andrzej pisze:
Bolesne jest to, że na każdej imprezie rodzinnej muszę siedzieć cicho jak myszka, żeby przypadkiem nikt się nie dowiedział, że w Boga nie wierzę itd. Jest ogromna presja psychiczna i ciągłe wpędzanie mnie w poczucie winy przez to.
Pani Sonia napisała:
Bardzo wcześnie, jeszcze w szkole podstawowej miałam inny światopogląd niż księża. Od najmłodszej byłam więc zbywana, wyśmiewana, sprowadzana do roli naiwnej, głupiutkiej dziewczynki, nastolatki. Spotykałam się z hipokryzją. Ksiądz też wyśmiał moje imię jako niechrześcijańskie (…). Tak, są to cegiełki, które wybudowały niepewną własnych myśli i przekonań, nieogarniętą emocjonalnie mnie.
Pani Elżbieta (inna niż cytowana wcześniej) wspomina:
Jako dziecko nieochrzczone w szkole w latach 80. miałam z tego powodu wiele problemów. Była u mnie w klasie dziewczynka, która mnie straszyła, że modli się, żeby moi rodzice umarli, a wtedy jej mama mnie adoptuje i nawróci. Jako 7-letnie dziecko byłam tym przerażona i długo miałam traumę z tego powodu. Jak rodzice wsiadali do samochodu, to dostawałam histerii, że będą mieć wypadek. Wiele lat się to za mną ciągnęło.
Pani Dominika pisze:
Kiedy dzieci zarzuciły mojemu synowi, że kłamie mówiąc o Wielkim Wybuchu, bo ziemię stworzył Bóg, nauczyciel nie zareagował, a na naszą prośbę o przeprowadzenie zajęć o kosmosie odpisał, że mój syn straszy dzieci teorią Wielkiego Wybuchu i mamy mu to wytłumaczyć. Syn lat 6, przedszkole samorządowe. Syn bardzo przeżył to, że dzieci posądziły go o kłamanie.
Pani Anna (inna niż wcześniej wspomniana) napisała:
Mój tata jest po rozwodzie (z pierwszą żoną miał ślub kościelny), moja mama jest jego drugą żoną. Kiedy trwały przygotowania do Pierwszej Komunii, moja mama przekazała mi, że mój tata nie będzie mógł wejść do kościoła, bo jest rozwodnikiem.
Próbowałam potem (głupia!) dopytać się katechetki (siostra zakonna), „dlaczego tak?” Wyjaśniła mi, że tata zgrzeszył i nie jest godzien stawać przed Bogiem. Zamiast mojego ojca na komunii był mój ojciec chrzestny - człowiek mi kompletnie obcy, z którym nie mam od dawna jakiegokolwiek kontaktu.
Pamiętam, że czułam się wtedy niesprawiedliwie potraktowana, jednocześnie było mi wstyd - dzieci oczywiście zauważyły, że przed ołtarzem nie było mojego taty, tylko jakiś obcy facet, dopytywały dlaczego i w odpowiedzi słyszałam potem od nich, że "no tak, twój tata jest grzesznikiem, obraził Boga i twoja mama chyba też nie powinna tam być...?".
Pani Magdalena (inna niż wcześniej cytowana) wspomina:
Podczas przygotowań do Pierwszej Komunii (dzieciaczki po 8-9 lat) jeden z naszych kolegów Wojtek okazał się być, o ile dobrze pamiętam, Świadkiem Jehowy. Ksiądz, gdy dowiedział się o tym, zaczął prowadzić taką nagonkę na niego i buntować dzieciaki przeciwko niemu, że głowa mała.
„Jak nauczycie go, że tylko Bozia istnieje, to Bozia będzie z Was dumna”. Dzieciaki donosiły księdzu, co robiły, a w zamian dostawały czekolady lub cukierki, a Wojtek był bity i szkalowany przez nich w klasie. Sam był chucherkiem i nie był w stanie się bronić. (…) Ksiądz powiedział , że mamy się do kolegi nie odzywać, bo on jest zły i nie pójdzie do nieba, i że on i jego rodzice nienawidzą Boga.
Wyobcowanie i odtrącenie działa też w drugą stronę. Często jego ofiarami padają osoby nadmiernie religijne, które dopiero po latach uprzytamniają sobie, że przez religię straciły bezpowrotnie najfajniejsze lata życia.
Pan Paweł napisał:
Wychowałem się w katolickiej rodzinie. Kiedyś byłem bardzo wierzący, gdyż tak zostałem nauczony. Nie znałem niczego innego. Moim marzeniem jako ośmiolatka było zginąć za wiarę, żeby pójść do nieba. Wyobrażałem sobie, że dresy mnie pałują pod krzyżem za obronę wiary. Jak o tym dziś myślę, to mi słabo.
Pan Emil (imię zmienione), były ministrant, wspomina:
O ile w domu i w rodzinie byłem powodem do dumy, w szkole byłem przez to wyśmiewany. Nie rozumiałem tego. Nauczono mnie, że trzeba być silnym w wierze, a w razie ataku, umacniać wiarę. Mogło to działać w kościele, bo kiedy bylem przy ołtarzu, w białej szacie, nikt nic mi nie mógł zrobić, w szkole nie dawano mi spokoju.
Starałem się do tego przystosować albo chociaż przyzwyczaić, bo przecież, jak mawiali księża, cierpienie prześladowania za służbę Bogu, jest dobre i powinnyśmy być za to wdzięczni. Nie wiem, czy kiedykolwiek nauczyłem się być za to wdzięczny.
Nie mogłem się bronić ani słowem, ani czynem, bo od czasu Pierwszej Komunii nauczono mnie, że na grzech trzeba reagować, jak na śmiertelną chorobę. Z każdej samoobrony musiałem się spowiadać, przez co było mi przykro.
Jedyna moja bronią miała być... modlitwa. Wtedy nie myślałem, że w pobożnym dzieciaku, widzi się mięczaka. Czasami myślałem, że nie chcę, aby skończyła się msza. Tam, przy ołtarzu, czułem się bezpieczny, potrzebny i doceniony.
Szkoła coraz bardziej przypominała mi piekło. W szóstej klasie myślałem, że kłopoty skończą się w gimnazjum. Wiedziałem, że to ja jestem dobry, a ci, co ze mnie szydzą są grzesznikami. Im bardziej mnie gnębiono, tym bardziej wierzyłem w słuszność Kościoła. W gimnazjum prześladowania stały się tak poważne, że nie mogłem przed nimi się bronić wyłącznie wiarą. (...)
Może i byłem fanatykiem, ale Kościół był jedynym miejscem i jedyną instytucją, która mnie nie skrzywdziła. Przynajmniej tak to odczuwałem. Jednak niekończący się strach przed atakiem powoli pokonywał siłę mojej wiary.
Moje przywiązanie do Kościoła sprawiło, że nie zauważyłem, że umyka mi codzienne życie. Inni nawiązywali przyjaźnie, czerpali radość z życia, mieli pierwsze przygody z dziewczynami i alkoholem. Ja zaś żyłem według kościelnych zasad i wychodziło na to, że nic mi nie wolno. Byłem zazdrosny i smutny.
Gimnazjum powoli się kończyło, a ja jedyne co miałem, to wiara. (…) Byłem gotowy za nią zginąć i planowałem zabić się w szkole, piętnując przy tym wszystkich, obarczając ich winą za to, że moje cierpienie za wiarę, nigdy się nie skończy. Na szczęście, gdy byłem już na to gotowy, zrezygnowałem.
Do psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów, a także seksuologów, zgłasza się w Polsce wiele osób z nerwicami na tle religijnym. Liczba tego rodzaju przypadków nie jest znana, bo nikt nie prowadzi statystyk pod tym kątem.
W Polsce działa też bliżej nieznana - ale podobno przekraczająca 100 - liczba egzorcystów. Trudno ustalić, ile osób się do nich zgłasza. Przykładowo, jeśli założyć, że dwie tygodniowo, to dawałoby to ok. dziesięć tysięcy osób rocznie z jakimiś problemami psychicznymi o podłożu religijnym zgłaszających się po pomoc do egzorcysty. Ta liczba może być jednak kilkakrotnie wyższa.
Nie oznacza to, że wszystkie one są egzorcyzmowane, bo egzorcyści coraz częściej współpracują z psychologami oraz psychiatrami i wielu rzekomo opętanych jest do nich kierowanych na leczenie.
Dużo jest również takich osób, które nie zdają sobie sprawy, że cierpią na nerwicę eklezjogenną. Albo takich, które po prostu nie podejmują terapii, choć są do niej wskazania.
Można podejrzewać, że w sumie mamy w Polsce tysiące osób z dużymi traumami religijnymi i poważnymi problemami psychicznymi na tym tle.
Pani Joanna (inna niż wspomniana wcześniej) wyznaje:
… zmagam się z depresją, chorobą afektywną dwubiegunową i stanami lękowymi. Miewam koszmary, w których Bóg istnieje i jest na mnie wściekły za to, że jestem niewierząca.
Pani Emilia napisała:
Ja się do dziś borykam z nerwicą natręctw. W dzieciństwie byłam bardzo gorliwie wierząca... Myślę, że to nie przypadek. Ten wewnętrzny przymus kontrolowania siebie, żeby nie nagrzeszyć, życie w poczuciu ciągłego spięcia i bycia ocenianym przez niewidzialnego wielkiego brata...
Wspomniana już wcześniej pani Aurelia wyznała:
Ja też skończyłam z nerwicą. Najpierw natręctw, potem lękową. Jako dziecko byłam przekonana, że nie dożyję 18. urodzin, bo przecież Armagedon zmiecie wszystko, a grzeszni nie pójdą do nieba ani żadnego raju. Przy czym nie chodziło wcale o moje grzechy. Tylko o grzechy rodziców, bo "to rodzice są odpowiedzialni za dzieci". "Wszyscy zginiecie" - tak mi babcia mówiła.
Pani Basia pisze:
Ja miałam lęk, że mogę robić okropne rzeczy. Bałam się, że mam takie wrodzone wewnętrzne okrucieństwo. Teraz widzę, że to strach związany z grzechem pierworodnym i ukrzyżowaniem. (...) Strach, że jestem chora psychicznie, bo nie spełniam norm kościelnych, bo oni mówili, że jak nie spełnia się ich przykazań, to jestem złym człowiekiem.
Pani Eliza napisała:
Miałam schizy, że to, co mnie opętało, to też ma wpływ na moją córkę. Odprawiałam na sobie egzorcyzmy, wymyślałam modlitwy i wierzyłam, że wchodzą we mnie duchy. Tak więc ciągle jakby coś chodziło po moim ciele. Wychodziło ze mnie i przy tym czułam straszny ból.
Męża poprosiłam, żeby położył mi rękę na plecach i poczuł co to. Normalnie to coś we mnie żyło, ruszało się, przebijało mi narządy w tym serce. Jak odprawiałam rytuały to czułam, jak to wychodzi, to taki ból było czuć, jakby ktoś przebił czymś ostrym. Pętało moje ciało, że nie mogłam się ruszyć. Ostatecznie skończyło się tym, że myślałam, że mam wylew i wpadłam w panikę. Wewnątrz ciała jakby więzy zaczęły puszczać…
Pani Katarzyna (inna niż wcześniej wspomniane) wyznaje:
Ja te gadki o "czystości" i VI przykazaniu rozumiałam tak, że akt seksualny źle wygląda, ludzie głupio wyglądają rozebrani i wydają dziwaczne odgłosy. Rozumiałam to, że inteligentnemu człowiekowi odbycie aktu seksualnego nie przystoi. Chciałam do końca życia nie uprawiać seksu.
Od 10. do 25. roku życia miałam genofobię. Na sceny seksu w filmach reagowałam tak jak klaustrofobik w windzie. Jednocześnie coś mnie do świata erotyki ciągnęło...
Doszło do tego, że miałam myśli i sny erotyczne 24 h na dobę, siedem dni w tygodniu przy jednoczesnej genofobii. Najwięcej tych myśli miałam w kościele i widok półnagiego Chrystusa na krzyżu powodował, że wyobrażałam go sobie jak uprawia seks. Wreszcie udałam się do seksuologa, bo inaczej skończyłoby się albo szpitalem psychiatrycznym, albo samobójstwem.
Wspomniany wcześniej pan Karol pisze:
Moje zaburzenia postrzegania bezpieczeństwa i nieustanne budowanie wartości na Bogu - spowodowały rozwinięcie się zaburzeń lękowo-depresyjnych. Wszędzie przecież czyha zło, a ja i tak sobie bez Boga nie poradzę z nim. Więc nic nie jestem wart, jestem nikim...
13. rok leczenia zaburzeń, pieniądze włożone w terapie (myślę, że kupiłbym solidne mieszkanie za nie), farmakologia i psychiatra... Tak właśnie skończyłem dzięki religii i rodzicom, którzy ją bardzo długo we mnie wpajali.
Wspomniana powyżej pani Basia napisała również:
Lata bycia osobą religijną spowodowały, że uruchomiła, wzmocniła i wybiła się u mnie cecha osobowości – zewnątrzsterowność. Patologiczne poleganie na sile wyższej, bez której nie zdam egzaminu, nie dostanę pracy, nie znajdę męża, spowodowało, że przestałam wierzyć w siebie, we własną sprawczość.
Poczucie, że sama sobie nie poradzę, towarzyszyło mi wiele lat. Przełożyło się to na składanie własnego życia w ręce innych, silniejszych psychicznie osób (ogromnie niebezpieczne, bo łatwo taką jednostką manipulować).
Wszystkim tym cierpieniom opisanym powyżej towarzyszy trauma ogólniejsza, dotykająca prawie każdego z nas.
– wszystko to są doświadczenia traumatyczne i obniżające „duchową” jakość życia w Polsce. Stopniowe przekształcanie się Polski w państwo wyznaniowe rodzi w nas coraz większy stres, który nie do końca znajduje ujście w ulicznych manifestacjach.
Podsumowując – Kościół katolicki i religia w wydaniu polskiego katolicyzmu mają bardzo destrukcyjny wpływ na życie wielu milionów Polaków. Gdyby tych dwóch składników było w naszym życiu mniej, bylibyśmy po prostu szczęśliwszym społeczeństwem.
W Polsce religia i działania Kościoła przysparzają licznym osobom i całym grupom społecznym wielu cierpień psychicznych niemal na każdym etapie życia. Nierzadko cierpienia te powodują trwałe urazy i różnego rodzaju problemy psychiczne, przekładając się negatywnie na samoocenę, relacje z otoczeniem, związki, a nawet życie seksualne.
Obniżony z powodów religijnych „poziom szczęścia” to problem społeczny, o którego istnieniu w ogóle się nie mówi. Nie trzeba być molestowanym fizycznie czy słownie ze strony duchownych, aby być ofiarą Kościoła katolickiego i religii – osobą boleśnie i trwale skrzywdzoną.
Cierpienia z powodu religii i Kościoła wydają się dość powszechne. Są trojakiego rodzaju:
Tym trzem aspektom poświęcone były kolejne odcinki opublikowanego cyklu.
Autor zrezygnował z honorarium, przeznaczając je na rozwój OKO.press.
Komentarze