0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Michal Lepecki / Agencja GazetaMichal Lepecki / Age...

"Bardzo wielu polityków, publicystów, komentatorów, jest niemal do chwili obecnej zaskoczonych potrzebą kontynuowania tego postępowania. O tej potrzebie będziemy starali się państwa przekonać" - powiedział o ekshumacjach 9 listopada 2016 wiceprokurator generalny Marek Pasionek.

I przekonywał - tyle że do czegoś innego, niż powinien.

Trzy smoleńskie mity

Zgodnie z kodeksem postępowania karnego prokurator może zarządzić ekshumację - nie bacząc na wolę rodzin - „jeżeli zachodzi podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci"(art. 209 § 1) "prokurator albo sąd może zarządzić wyjęcie zwłok z grobu" (art. 210).

Dlatego prokurator stawia szczegółowe pytania:

1. czy obrażenia ofiar powstały w miejscu i czasie katastrofy smoleńskiej,

2. czy na podstawie obrażeń można wnioskować, że w chwili zderzenia z ziemią samolot był „w pozycji odwróconej”,

3. czy na pokładzie TU-154 doszło do eksplozji materiałów wybuchowych, łatwopalnych albo innego gwałtownego wyzwolenia energii.

Sięgając po 83 ciała ofiar katastrofy prokurator chce weryfikować teorie, które mnożyły zespoły Macierewicza. Ze śmiertelną (nomen omen) powagą sięga po porzuconą nawet hipotezę Antoniego Macierewicza, że ofiary zamachu były dobijane na miejscu.

Bo tego dotyczy przecież pierwsze pytanie. 9 kwietnia 2013, dzień przed trzecią rocznicą katastrofy smoleńskiej, Antoni Macierewicz na spotkaniu z wyborcami stwierdził, że po latach badań może powiedzieć "z olbrzymią dozą pewności i prawdopodobieństwa, że relacje o tym, że trzy osoby przeżyły, są wiarygodne".

Przeczytaj także:

Pytanie drugie oznacza, że

prokurator w ciałach ofiar chce znaleźć potwierdzenie obsesyjnie wręcz powtarzanego przez PiS twierdzenia, że nie było uderzenia w brzozę, które wyjaśnia obrócenie się samolotu wokół własnej osi.

W międzyczasie wydawało się, że nawet podkomisja Wacława Berczyńskiego pogodziła się z faktem uderzenia skrzydłem w brzozę, nawet sam Macierewicz mówił o rozpadaniu się samolotu przed (!) zahaczeniem o brzozę. Nagle, 21 października 2016 r. Berczyński rzucił w TVP Info, że do wysokości 20 metrów nad ziemią samolot był w całości i „przeleciał nad brzozą, o której się tyle mówi”.

Jak tłumaczył OKO.press Piotr Lipiec ekspert zespołu Laska „samolot to nie czołg, w dodatku uderzył o ziemię najsłabsza częścią, sufitem z cienkiej blachy, a nie podłogą, która jest najtrwalsza. Pasażerowie zostali dosłownie zmasakrowani, roztarci przez to uderzenie”.

Biegli będą oceniać, czy "sprasowanie" dowodzi odwrócenia samolotu, choć wszyscy widzieli zdjęcia resztek kadłuba, leżącego "na plecach". Czy analiza zwłok ma doprowadzić do przekonania, że to było złudzenie optyczne?

Co nam powie ciało

Jeżeli był wybuch - a według Macierewicza i scenarzystów filmu "Smoleńsk" w Tu-154 były nawet trzy lub cztery eksplozje - to musiał zostawić jakieś ślady. Tymczasem według raportu komisji Millera "konfiguracja samolotu w momencie zderzenia z ziemią nie dawała pasażerom i załodze żadnej możliwości przeżycia wypadku. Zgodnie z trajektorią przemieszczania się statku powietrznego po powierzchni ziemi, na członków załogi oddziaływało przeciążenie udarowe w osi „x” w kierunku „plecy-pierś”. Oceniając charakter powstałych obrażeń głowy, klatki piersiowej i kręgosłupa, na ciała członków załogi w krótkim czasie oddziaływało udarowe przeciążenie nie mniejsze niż 100g.

Zgon 8 członków załogi oraz 88 pasażerów nastąpił z powodu ciężkich wewnętrznych obrażeń wielonarządowych, powstałych w wyniku działania przeciążeń udarowych w trakcie zderzenia samolotu z ziemią".

Raport opisuje szczegółowo uszkodzenia ciał członków załogi, o pasażerach milczy. Powołuje się przy tym na "wyniki badań medyczno-traseologicznych przedstawionych w raporcie MAK oraz w opiniach z sądowo-lekarskich sekcji zwłok przeprowadzonych przez ekspertów z dziedziny medycyny sądowej FR".

Pod tym względem raport Millera przypomina inne tego typu dokumenty, także po katastrofach spowodowanych przez zamach bombowy, jak nad Lockerbie. Ciała ludzkie są po prostu kiepskim dowodem.

Śledczy szukają raczej źródeł wybuchu i śladów zniszczeń, jakie pozostawił w konstrukcji samolotu.

Prokurator Pasionek wie, że ludzkie ciała nie dostarczą bezpośrednich dowodu na wybuch. Zwłaszcza, że przynajmniej szczątki niektórych zostały umyte. Mówi: "badanie fizykochemiczne ciał na materiały wybuchowe nie jest pierwszoplanową sprawą; sekcja ma zmierzać do ustalenia przyczyny śmierci".

Dowody mogą być pośrednie - uszkodzenia błony bębenkowej, spalone włosy, tlenek węgla we krwi.

Tutaj wersja Pasionka ma przynajmniej ślady racjonalności. Śledczy będą prześwietlać i ciąć zwłoki, szukając tego typu obrażeń.

Rosjanie nie zauważyli, że ktoś nie miał nerki

Pasionek przedstawił argumenty na rzecz błędów i braku staranności rosyjskich badań, które stanowią argument na rzecz ekshumacji. Biegli z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu stwierdzili m.in., że:

  • w 41 przypadkach brakowało informacji o zabiegach medycznych, które ofiary przeszły za życia (np. opisano narządy, które zostały usunięte podczas operacji),
  • u 48 osób błędnie rozpoznano obrażenia albo ich opisy w dokumentacji były wzajemnie się wykluczały,
  • u 35 osób zaniechano wykonania niektórych czynności sekcyjnych.

Te zarzuty prowadzą prokuratora Pasionka płynnie do określenia drugiego celu ekshumacji, jakim jest porządkowanie zwłok.

Pasionek i inni prokuratorzy poświęcili im na konferencji 9 listopada 2016 sporo miejsca: "Musimy wszystkie fragmenty ciał, wszystkie ciała zbadać pod kątem genetycznym. Na podstawie dokumentacji możemy przewidywać, że są przypadki gdzie możemy się spodziewać, że w trumnach znajdują się inne, fragmenty przynajmniej ciał" – powiedział prokurator Marek Kuczyński.

Dużo było mowy o technikach porządków w szczątkach. Pojawiają się tu jednak nieoczekiwane komplikacje.

Pierwsi nieboszczycy będą mieli najmniej spokoju

Po ekshumacji, ofiary katastrofy smoleńskiej będą - zgodnie z przepisami - niezwłocznie złożone do grobu. Ale okazuje się, że "będą pozostawały w dyspozycji prokuratury co najmniej cztery miesiące" - poinformował Pasionek. Dodał, że zdaje sobie sprawę, że "tego rodzaju informacje tworzą fatalny klimat wokół tej sprawy", bo w domyśle szacunek dla zmarłych ciał wymaga, by jak najszybciej wróciły tam, gdzie ich miejsce - do grobów.

W pewnym jednak sensie, nawet w interesie tych rodzin, które są oburzone naruszaniem spokoju śmierci, wcale nie należałoby sobie życzyć skracania tego czasu. Pomieszanie zwłok, którego spodziewają się prokuratorzy, może bowiem oznaczać, że

po ekshumacji i powtórnym pochówku osoby X, fragmenty ciała tej osoby mogą zostać znajda się w trumnie osoby Y. Konieczny będzie tzw. dochówek. A jeżeli w trumnie osoby Z biegli stwierdzą obecność innego fragmentu osoby X, będzie dochówek nr 2. I tak dalej.

Z tego punktu widzenia najbardziej narażony jest "święty odpoczynek" prezydenckiej pary.

Wątek smoleńskich porządków będzie absorbował setki specjalistów przez kilkanaście miesięcy, a cała operacja ma kosztować - według informacji "Wyborczej" 10 mln zł, a to tylko wstępne szacunki.

Trudno się spodziewać, że prokuratorzy udowodnią, że brzozy nie było, albo że ranni byli dobijani. Efektem ich pracy będą na pewno wędrówki fragmentów ciał z trumny do trumny i kolejne akty pogrzebowe z udzialem nieszczęsnych rodzin.

Tyle, że to efekt uboczny pracy prokuratorów, nie mający prawnego umocowania. Bo umieszczanie szczątków osoby A w trumnie osoby B nie ma żadnego związku z zamiarem zabójstwa 96 pasażerów samolotu - a taką właśnie spiskową teorię katastrofy sprawdzają prokuratorzy.

Prokurator nie rozumie skąd to oburzenie

Prokurator najwyraźniej nie odróżnia tych dwóch celów ekshumacji. Dziwi się:

Rozumiem słowa oburzenia, jakie się podnoszą, ale kilka lat temu, gdy przeprowadzono pierwsze ekshumacje dyskusja nie miała takiej temperatury, a argumenty były te same

konferencja prasowa,09 listopada 2016

Sprawdziliśmy

8 ekshumacji było na wniosek rodzin. Przypadek Kurtyki wymaga wyjaśnienia

Sprawa nie jest prosta. Ekshumacje w latach 2011-2012, łącznie dziewięciu ciał, odbyły się na wniosek rodzin. W trzech przypadkach doszło do zamiany ciał:

  • ciało Ryszarda Kaczorowskiego, byłego prezydenta RP na uchodźstwie zostało pomylone z ciałem Tadeusza Lutoborskiego, byłego prezesa Warszawskiej Rodziny Katyńskiej,
  • ciało ks. Ryszarda Rumianka, rektora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego zamieniono z ciałem. ks. Zdzisława Króla, byłego kapelana Warszawskiej Rodziny Katyńskiej,
  • ciało Anny Walentynowicz, byłej działaczki podziemnej Solidarności zamieniono z ciałem Teresy Walewskiej- Przyjałkowskiej z Rodzin Katyńskich.

Były też podejrzenia, że w trumnach Zbigniewa Wassermanna, Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyka są inne osoby. Ekshumacje tego nie potwierdziły, choć wskazały na "pewne nieprawidłowości w przeprowadzonych sekcjach zwłok".

Z tego co wiadomo, spośród dziewięciu rodzin wyżej wymienionych ofiar katastrofy, osiem życzyło sobie ekshumacji i na tej podstawie one się odbyły. Ma jednak rację prokurator Pasionek, że protestowała wdowa po Januszu Kurtyce, Zuzanna Kurtyka. Nie wiadomo, czy uczestniczyła w samej ekshumacji - na Cmentarzu Rakowieckim w Krakowie śledczym towarzyszyły "osoby bliskie").

Pasionek się dziwi, że nikt wtedy nie protestował w obronie praw Zuzanny Kurtyki do respektowania szacunku dla ciała jej męża. Ale czy to jest argument, by nie protestować teraz w obronie 17 oburzonych rodzin?

OKO.press dziwi coś innego: na jakiej prawnej podstawie prokuratura wojskowa przeprowadziła ekshumację Janusza Kurtyki? Nie mogła przecież sprawdzać "podejrzenia przestępnego spowodowania śmierci", bo przyjmowała ustalenia komisji Millera, która precyzyjnie, punkt po punkcie, pokazała jak doszło do tego tragicznego wypadku.

Dlaczego nikt nie bronił Zuzanny Kurtyki? Może dlatego, że w jej środowisku politycznym i w prawicowych mediach badanie zwłok wpisywało się w poszukiwanie "smoleńskiej prawdy"? Dlaczego nie broniły jej inne media albo obrońcy praw człowieka? Czyżby zadziałała tu zła zasada braku solidarności z "innymi niż my"?

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze