0:00
0:00

0:00

Kreml realizuje w tym celu psychologiczną operację wpływu wobec obywateli państw unijnych. Chce, by wywarli oni presję na polityków i oddolnie wymusili zniesienia sankcji. Pomagają mu w tym jego europejscy sojusznicy. Także ci z Polski.

Co łączy protesty partii Konfederacja Korony Polskiej pod hasłem „Stop ukrainizacji Polski”, ostatni wyjazd zagraniczny posła Grzegorza Brauna, manifestacje w Niemczech oraz premiera Węgier Viktora Orbána? Realizowanie korzystnej dla Rosji narracji.

Rosyjscy propagandziści wykorzystują kryzys energetyczny w Europie, aby rozgrywać niepokoje społeczne i kreować narrację o tym, że Europejczycy nie musieliby się bać zimy, gdyby zrezygnowali ze swojej solidarności z Ukrainą.

Korzystny dla Kremla przekaz zupełnie pomija odpowiedzialność Rosji za kryzysową sytuację. Winne są za to: Ukraina, Unia Europejska i USA. Ta kremlowska narracja jest bardzo intensywnie kolportowana na całą Europę.

Rosyjskie kanały informacyjne, adresowane do Europejczyków (zarówno portale, jak i kanały na platformach społecznościowych) od kilku tygodni zajmują się częściej kryzysem niż przebiegiem działań wojennych. To nie przypadek.

Orbán, niemiecka AfD i poseł Braun: znieście sankcje!

22 września premier Węgier Viktor Orbán na zamkniętym posiedzeniu partii Fidesz stwierdził, że należy znieść sankcje nałożone przez Unię Europejską na Rosję. Jego zdaniem to właśnie sankcje spowodowały podwyżki cen gazu i inflację.

A więc przyczyną kryzysu nie jest wojna wywołana przez Rosję, ani nawet decyzja Kremla o wstrzymaniu dostaw gazu do większości państw UE, lecz sankcje. Gdyby je zlikwidować, ceny natychmiast by spadły. W tym przekazie kryzys jest wyłączną odpowiedzialnością Unii Europejskiej, która postanowiła być solidarna z Ukrainą, a teraz jej obywatele cierpią przez niewłaściwą politykę władz.

Teza Orbána nie zaskakuje. Powszechnie uznawany jest on za nieformalnego sojusznika Władimira Putina w Unii Europejskiej, a Węgry wciąż kupują od Rosji gaz. Zaś Putin wielokrotnie już powtarzał, że Zachód sam wywołał kryzys, blokując Rosję. Premier Węgier w zasadzie po prostu cytuje Putina.

Przeczytaj także:

Tyle że nie on jedyny głosi dziś taki przekaz. Identyczną narrację propagowała w Berlinie grupa parlamentarzystów z Europy. Na poniedziałkowym spotkaniu (o którym poinformowała m.in. „Rzeczpospolita”), organizowanym przez skrajnie prawicową niemiecka partię AFD (znaną z bliskich kontaktów z Rosją), pojawił się polski poseł Konfederacji Grzegorz Braun oraz lider słowackiej partii Republika Milan Uhrik, wcześniej związany z nacjonalistycznym ugrupowaniem Nasza Słowacja.

Parlamentarzyści rozmawiali o kryzysie energetycznym. Steffen Kotre z AfD przekonywał, że za rosnące ceny gazu i prądu w Europie odpowiadają wyłącznie rządy krajów unijnych. Grzegorz Braun podkreślał, że nie ma żadnego kryzysu, jest tylko „efekt błędnych działań i błędnej polityki nałożonej na nasze narody”.

Przygotowano dokument „Ocalić przyszłość Europy”, którego głównym postulatem jest… zniesienie sankcji wobec Rosji oczywiście. Zapisano w nim również postulat utrudniający pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych (przez zniesienie dopłat).

Wojna przyczyną kryzysu. Kreml: ależ skąd!

W opisywanej narracji sprytnie ukryto kilka elementów. Po pierwsze: zdjęto odpowiedzialność z Kremla za kryzysową sytuację w Europie, a przesunięto ją na polityków europejskich. To bardzo korzystny dla Kremla układ. Z pola widzenia znika wojna w Ukrainie, zostają same oderwane od przyczyny sankcje, uderzające w obywateli państw UE.

Po drugie: pominięto fakt, że gdyby Unia zrezygnowała z sankcji, gospodarka wielu państw wróciłaby do wysokiego poziomu zależności od dostaw gazu (czy węgla) z Rosji. A wtedy to, czy w Europie jest kryzys, czy nie, zależałoby od decyzji Kremla, a nie od polityków europejskich.

Znów – to układ korzystny dla władz Rosji, ale nie dla Europy. W sytuacji gdy Moskwa jest gotowa do agresji militarnej wobec swoich sąsiadów, taka zależność byłaby jeszcze większym strategicznym błędem niż zależność w czasie pokoju, kiedy politykom niektórych państw wydawało się, że konwencjonalna wojna należy już do przeszłości.

Po trzecie: przykryto temat sytuacji gospodarczej w samej Rosji. Jeszcze w sierpniu Dmitrij Miedwiediew, były premier i prezydent Rosji (blisko związany z Putinem), na swoim kanale na Telegramie napisał post, w którym nie tylko stwierdził, że politycy europejscy kierują się wobec Rosji „głupią polityką”, ale też podkreślił, że w Rosji jest… ciepło. Czyli – kryzysu energetycznego nie ma, wszystkim żyje się doskonale, nie to co w Europie. W sposób typowy dla wschodniej propagandy pominął wszystko, co nie pasowało do tezy. Fakt, że Rosja ma węgiel, ropę i gaz, nie oznacza, że sankcje nie odbijają się na jej sytuacji gospodarczej. Jest wręcz przeciwnie.

W Rosji też trwa kryzys, ale kto o tym mówi?

Już 22 sierpnia Departament Stanu USA na swojej stronie internetowej obalał fikcyjne, lecz popularne w internecie teorie na temat gospodarki Rosji. „Sankcje międzynarodowe mają potężny wpływ na rosyjską gospodarkę” – podkreślano w materiałach. – „Rosja nie ma możliwości produkowania krajowych wersji produktów, które kiedyś kupowała za granicą. (…) Od czasu kolejnej inwazji Kremla na Ukrainę z Rosji wyjechały setki tysięcy naukowców, ekspertów, dziennikarzy, artystów, przedsiębiorców i innych wykwalifikowanych pracowników. (…) Rosja walczy o znalezienie nowych dostawców i klientów na towary, które kiedyś kupowała i sprzedawała na całym świecie. Od lutego 2022 roku rosyjski import spadł o 50 procent. Kreml walczy o znalezienie nowych dostawców na ważne produkty, których nie jest w stanie sam wyprodukować. Widać to choćby w tym, że Rosja używa mikrochipów wymontowanych z lodówek i zmywarek w swoim sprzęcie wojskowym”.

Amerykańscy urzędnicy podkreślili, że sprzedaż gazu ziemnego do nowych dostawców, którą chwali się Kreml, wcale nie jest taka prosta. Rosyjski gaz aż w 90 procentach jest przesyłany rurociągami, bez nich Rosja ma poważne problemy z transportem surowca. Tymczasem większość rosyjskich rurociągów łączy się z infrastrukturą europejską. Utrata dostępu do niej jest poważnym ciosem gospodarczym dla Moskwy.

Ale o tym mówi się dziś w Europie rzadko. Koncentracja polityków europejskich na rozwiązywaniu wewnętrznych kryzysów oraz niepokój obywateli przed nadchodzącą zimą, dominują w debacie publicznej. Jednocześnie stają się doskonałym podłożem dla Rosji do wpychania Europejczykom do głów zmanipulowanej zależności: kryzys wynika z sankcji. Znieście sankcje, nie będzie kryzysu! – mówią rosyjscy propagandziści i europejscy zwolennicy Kremla. Mimo że tak naprawdę na zniesieniu sankcji najbardziej zależy Rosji.

Moskwa chce wpłynąć na nastroje Europejczyków

To typowe oddziaływanie psychologiczne. Kremlowscy propagandziści widząc, że nie są w stanie wpłynąć bezpośrednio na większość polityków państw Unii, starają się manipulować nastrojami obywateli, aby to oni wymusili na politykach zmianę decyzji w sprawie sankcji.

Od kilku tygodni ostrzegają przed tym oddziaływaniem niektóre ośrodki analityczne. Julia Smirnowa z londyńskiego Institute for Strategic Dialogue w rozmowie z niemieckim portalem DW.com podkreślała, że ​​jednym z celów działań dezinformacyjnych Moskwy jest dziś przedstawienie europejskiego kryzysu energetycznego jako konsekwencji solidarności Zachodu z Ukrainą. „Narracja promowana przez rosyjską propagandę jest taka, że ​​ludziom w Niemczech musi być zimno z powodu Ukrainy” – wyjaśniała Smirnova – „Teraz, gdy zbliża się zima, ta narracja ma większy niż kiedykolwiek potencjał, by odbić się na ludziach, którzy są słusznie zaniepokojeni”.

Maria Tadeo w „Bloombergu” ostrzegała, że Putin czyni z energii potężną broń, której pełnego wpływu Europa jeszcze nie zauważa: „Rosja chce wymusić woltę w kwestii sankcji (…). Kreml (…) z jednej strony utrzymuje niepewność co do dostaw gazu. Rosja nie musi całkowicie odcinać przepływów, aby spowodować szkody — sama myśl o zimie bez rosyjskiego gazu wystarczy, by siać spustoszenie. (…) Z drugiej strony Kreml jest zajęty podsycaniem niepokojów społecznych”.

Protesty przeciw kryzysowi wykorzystywane w interesie Rosji

Opisywane działania widać zarówno w rosyjskich i prorosyjskich mediach, jak i na platformach społecznościowych, za pośrednictwem których Kreml łatwo dociera do obywateli państw europejskich, także do Polaków. Zauważalne jest choćby szerokie informowanie o protestach w Europie. Spójrzmy na niektóre polskie kanały, wspierające Rosję. Oto Piotr Panasiuk, były kandydat na posła z list Konfederacji, który regularnie zamieszcza w mediach społecznościowych fragmenty wystąpień Putina i rosyjskie doniesienia z frontu. 6 września poinformował o proteście w niemieckim Lipsku. Na krótkim filmiku widać jedynie tłum klaszczących ludzi, ale według Panasiuka „żądają oni zakazu dostarczania broni Ukrainie i otworzenia Nord Stream 2”.

Inne nagranie z tego samego protestu opublikował też 5 września wieczorem. Chwilę wcześniej – wideo opatrzone komentarzem „Włosi palą rachunki za prąd”. Jeszcze wcześniej – materiał z protestu w Lubminie, w niemieckiej Meklemburgii. To nagranie rosyjskiej państwowej telewizji RT, blokowanej przez kraje zachodnie od wybuchu wojny, ze względu na jej czysto propagandowy charakter. 4 września Panasiuk opublikował wideo, które zapewne w zamyśle miało być zabawne: grupa ludzi reaguje głośnym entuzjazmem, gdy na ekranie pojawia się kuchenka gazowa z włączonym palnikiem. „Europa za 2 miesiące” – skomentował Panasiuk.

Zrzuty ekranu z konta Piotra Panasiuka na Facebooku.

Także na platformie Telegram tego rodzaju informacje pojawiają się codziennie. „Protestanci w Lubminie domagali się uruchomienia gazociągu Nord Stream 2 i zniesienia sankcji wobec Rosji” – informował w miniony weekend jeden z kanałów, zidentyfikowany przeze mnie kilka miesięcy temu jako rozpowszechniający rosyjską narrację w języku polskim.

Z kolei konto należące do kontrowersyjnej kancelarii Lega Artis na różnych grupach publikuje informację o protestach w Portugalii: „Kilka tysięcy Portugalczyków w sobotnie popołudnie wzięło udział w demonstracjach przeciwko wzrostowi kosztów życia”. Tydzień wcześniej kolportowano natomiast doniesienia o „proteście przeciwko podwyżkom cen energii, inflacji i faktycznej bezczynności władz UE” w Brukseli, zilustrowane materiałem filmowym rosyjskiej agencji RIA Novosti.

Perfidia rosyjskiej wojny informacyjnej

Na rosyjskich portalach informacyjnych są już dziesiątki artykułów na temat kryzysu w Europie i nasilających się protestów. News Front to portal tworzony – według amerykańskich służb – przy udziale rosyjskiego wywiadu. Tylko jednego dnia, we wtorek 27 września, informował, że: - USA będą pierwszym beneficjentem nadchodzącej recesji w Europie, - W Niemczech organizowane są kolejne protesty przeciw kryzysowi energetycznemu, - Bułgarzy domagają się od władz ochrony przed skutkami kryzysu, - Bank Rozrachunków Międzynarodowych z Bazylei ostrzega, że odejście od rosyjskiego paliwa wywoła globalny kryzys żywnościowy.

Perfidia tego rodzaju oddziaływania tkwi w tym, że Rosjanie posiłkują się prawdziwymi informacjami. Protesty rzeczywiście się odbywają, gospodarki państw europejskich przeżywają kryzys, a ludzie boją się nadchodzącej zimy. Rosyjscy propagandziści starają się jednak pokazać Europę jako kontynent chylący się ku upadkowi – z powodu sankcji oczywiście. Wyolbrzymiają więc znaczenie demonstracji, interpretują protesty w sposób pasujący do własnej narracji, zupełnie pomijając lokalne konteksty (na przykład kampanię wyborczą we Włoszech czy złożoną strukturę rządową w Belgii i Niemczech). Do tego informacje są wybiórcze. Nie ma ani słowa o proteście Belgów przed Operą Narodową przeciwko repertuarowi obejmującemu rosyjskich kompozytorów. Z publikacji nie dowiemy się także, że protest w Portugalii to akcja jednej tylko organizacji, a nie masowe wychodzenie na ulicę oburzonych ludzi.

Protest Brauna w Warszawie i rosyjskie media

Propagandową przesadę dobrze widać, gdy spojrzymy na wydarzenia w Polsce. W sobotę w Warszawie odbył się protest pod hasłem „Stop ukrainizacji Polski”, zorganizowany przez Konfederację Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Wzięli w nim udział także działacze Ruchu Narodowego. Były wystąpienia i przemarsz pod Pałac Prezydencki. W demonstracji uczestniczyło kilkaset osób, nie miała ona większego znaczenia politycznego ani społecznego. Jednak jeszcze tego samego dnia w rosyjskich mediach pojawiły się informacje o protestujących Polakach. Informację podały niemal wszystkie media państwowe, z agencją RIA Nowosti i telewizją RT na czele. Cytowano hasła z transparentów: „Stop depolonizacji”, „Ukraińcy to tylko narzędzie w rękach polityków”, „Przestań kraść pod pozorem pomocy dla Ukrainy”.

Zrzut ekranu z fragmentami rosyjskich newsów na temat protestu w Warszawie

Informację połączono z dodatkowymi przekazami: o liczbie uchodźców ukraińskich przebywających w Polsce oraz o kwietniowej wypowiedzi szefa rosyjskiego wywiadu zagranicznego, Siergieja Naryszkina, na temat planów Waszyngtonu i Warszawy „ustanowienia wojskowo-politycznej kontroli nad historycznymi terenami w Ukrainie”. Stwierdzenie Naryszkina to wielokrotnie dementowany fake news. Cały czas jest jednak wykorzystywany przez Kreml do zniechęcania Ukraińców do Polaków i wywoływania informacyjnego chaosu.

Dwa dni po proteście Braun pojechał do Berlina, by tam już otwarcie nawoływać do zniesienia rosyjskich sankcji.

Europa ma się bać

W pierwszych tygodniach wojny Kreml starał się wykorzystać uchodźców jako broń w wojnie informacyjnej. Latem strategia się zmieniła: rolę informacyjnej broni zaczął pełnić kryzys energetyczny. Zmniejszyła się liczba rosyjskich przekazów o uchodźcach, wojnie, nazistowskich Ukraińcach mordujących cywilów na froncie (to oczywiście kolejna fałszywa narracja). Skupiono się na pokazywaniu, że na sankcjach nałożonych na Rosję traci Europa. To obywatele państw europejskich mają się dziś czuć zagrożeni, przerażeni i zniechęceni do pomagania Ukrainie; to oni mają mieć poczucie, że płacą coraz wyższą cenę za solidarność z napadniętym krajem. Stąd już blisko do wzrostu nieprzyjaznych Ukrainie przekonań, że tylko Rosja może rozwiązać problemy Europy.

Dla polityków unijnych ten psychologiczny wpływ Kremla to dziś realne zagrożenie. Jeśli chcą dalej realizować proukraińską politykę, muszą szybko odpowiedzieć na rosyjską strategię informacyjną.

;
Na zdjęciu Anna Mierzyńska
Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze