0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

“To jest pewnie pierwszy, poważny moment w życiu każdego młodego człowieka, kiedy marzenia stykają się ze światem realnym. Nie zawsze jest tak, że te marzenia się spełniają” - mówiła 18 czerwca 2019 lubelska kurator oświaty Teresa Misiuk o podwójnej rekrutacji do szkół średnich.

To kopia komunikatów płynących z MEN od ponad roku: miejsca znajdą się dla wszystkich, niekoniecznie w szkołach pierwszego wyboru, ale przecież tak zawsze wyglądała rekrutacja (więcej pisaliśmy o tym tutaj).

Ani MEN, ani lubelska kurator oświaty nie mówią o tym, że tegoroczny boom rekrutacyjny jest sytuacją bez precedensu. Najlepszym dowodem są liczby uczniów, które szturmują szkoły średnie. W całym kraju o miejsce w szkołach ubiega się 726 751 absolwentów gimnazjów i szkół podstawowych, dwa razy więcej niż rok wcześniej i rok później.

W niektórych miastach liczba uczniów w rekrutacji 2019/2020 jest 2,5 raza większa niż rok wcześniej:

  • w Warszawie 47 tys. w 2019/2020 wobec 19 tys. w 2018/2019;
  • w Lublinie 11 tys. w 2019/2020 wobec 4,5 tys. w 2018/2019.

MEN uspokaja, mówiąc: na uczniów czeka 828 977 miejsc w szkołach średnich. Ponad 100 tys. górka deklarowana przez ministerstwo to jednak wirtualne statystyki generowane przez System Informacji Oświatowej. Co to oznacza?

Po pierwsze, nie uwzględniają struktury wyboru szkół: podczas gdy licea pękają w szwach, szkoły branżowe i technika rok do roku mają wolne miejsca.

W Warszawie aż dwie trzecie absolwentów wybrało licea, a na dziś brakuje w nich miejsc dla 7 tys. kandydatów.

Po drugie, nie ujmują zjawiska migracji do większych miast. Pierwszym wyborem szkoły dla dzieci ze wsi i mniejszych miast często są szkoły w dużych ośrodkach miejskich. To one mają bogatszą ofertę edukacyjną, a także są wyżej w rankingach.

Nie bez znaczenia jest też aspekt środowiskowy. Dla części młodych osób wyjazd do szkoły w dużym mieście jest szansą na awans kulturowy a czasem - wyrwanie się z trudnego środowiska (np. homofobicznego).

I wreszcie, statystyki MEN nie pokazują, że w najbardziej renomowanych szkołach, w których zawsze na jedno miejsce czekało kilku kandydatów, dziś jest ich nawet kilkadziesiąt.

Starcie z rzeczywistością, które proponuje MEN po reformie, jest więc wyjątkowo brutalne i niesprawiedliwe.

Kuratorium oświaty: idźcie do szkół w mniejszych miastach

Jako panaceum na wygenerowane przez reformę edukacji zjawisko, lubelska kurator oświaty proponuje wybór szkoły pod Lublinem. I wskazuje, że na uczniów wciąż czekają miejsca w Bychowie czy Piaskach, czyli 20 km w jedną stronę od centrum Lublina.

To "kopiuj-wklej" rozwiązania, którego autorką jest b. minister edukacji Anna Zalewska. W grudniu 2018 roku MEN przyjął rozporządzenie ws. sposobu podziału części oświatowej subwencji ogólnej dla jednostek samorządu terytorialnego, w którym część pieniędzy została przeniesiona do szkół w powiatach ziemskich.

Ministerstwo przyjęło, że we wrześniu 2019 roku w mniejszych miejscowościach liczba uczniów w klasach pierwszych zwiększy się o 10 proc. „Zakłada się, że w powiatach ziemskich nastąpi wyższy wzrost liczby uczniów niż wynikający z rekrutacji dwóch roczników dzieci, związany z dysponowaniem przez te szkoły wolnymi miejscami” – pisali w uzasadnieniu.

Innymi słowy, minister Zalewska założyła, że dzieci, które nie dostaną się do wymarzonych szkół w miastach, wybiorą szkoły na obrzeżach lub w innych miejscowościach.

Problem w tym, że kierunek migracji jest odwrotny, co pokazuje także rekrutacja 2019/2020. Do Warszawy zgłosiło się o 3,5 tys. więcej kandydatów i kandydatek spoza stolicy niż wskazywały prognozy ratusza. Liczebność klas w mniejszych miejscowościach na pewno się zwiększy, ale tylko dlatego, że ich mieszkańcy mają mniejsze szanse na dostanie się do szkół w największych ośrodkach.

Szanse maleją także dlatego, że w miastach nie przybywa miejsc w bursach, a potrzeby są dwukrotnie wyższe. Młode osoby nie mają pieniędzy, by zapłacić za wynajem pokoju w cenach rynkowych.

A gdyby nawet uczniowie mieli dojeżdżać do mniejszych miast, to kto by miał za to zapłacić? Obowiązek finansowania dojazdów do szkół przez samorząd kończy się wraz z ukończeniem szkoły podstawowej. Poprzednio gimnazjaliści dojeżdżali za darmo, teraz tylko uczniowie podstawówek. Kolejna dobra zmiana w oświacie.

Rekrutacyjny rollercoaster do 2025

W tym roku kumulacja roczników zatrzęsła szkołami i budżetami samorządów, ale to nie koniec problemów. Pospieszne zmiany: wycofanie się z obowiązku edukacji dla sześciolatków i likwidacja gimnazjów rozbiły w drobny mak demografię edukacyjną.

Szczegółowo w OKO.press tłumaczyła to Dorota Łoboda, radna Warszawy, przewodnicząca stołecznej Komisji Edukacji:

„Licea już zawsze będą przyjmować mniej dzieci w rekrutacji, bo będą miały cztery poziomy, a nie trzy. Dla przykładu – w szkole, która miała 24 oddziały (klasy), było ich po osiem w każdym roczniku, teraz będzie ich po sześć".

Gwałtowne zmiany w oświacie zachwiały całą demografią edukacyjną. Gdy wprowadzano obowiązek edukacji dla sześciolatków, szkoły mogły stopniowo przygotowywać się na przyjęcie 1,5 rocznika. To byłby wystarczający czas, żeby przygotować się na wyż. Byłby, gdyby nie nagła kumulacja wywołana reformą minister Zalewskiej.

W 2022 roku w szkołach średnich zderzą się dwie fale wyżu. Gdy ósmoklasiści będą w czwartej klasie, do szkół nadciągnie obecna klasa piąta, czyli 1,5 rocznika. Szkoły będą non stop zatłoczone, nie będzie ani chwili oddechu.

Dziś klasy ósme to 15 tys. dzieci, w piątych jest ich 18,6 tys., w czwartych już 21,5 tys., a potem czeka nas tzw. „pusty rocznik”, czyli 10 tys. A potem znów: 13,5 tys. Jak w takich warunkach prowadzić politykę kadrową?".

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze