0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

To szósty odcinek „Dziennika Marianny”, jeszcze bardziej gorzki niż poprzednie. Mieszkanka strefy stanu wyjątkowego przy granicy z Białorusią opisuje w OKO.press kolejne „interwencje czy akcje humanitarne”, próbuje razem z kilkorgiem przyjaciół ratować błąkających się po lasach uchodźców, którym udało się dostać na teren Polski. Starają się choć na chwilę odwrócić tragiczny los wycieńczonych ludzi, tym razem ośmiu mężczyzn, dosłownie – przedłużając im życie. Straż Graniczna poluje na tych samych uchodźców. Tym razem dopada też aktywistkę i poddaje ją poniżającej procedurze. „Jakim prawem?” – pyta Autorka.

I cytuje kodeks karny: „Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy (...) podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Akcja nr 8. Przypominam mu siostrę. Wracamy nie widząc zbyt wiele przez łzy

Cały dzień siedzimy z K., czekając. Ja pracuję, K. przysypia. W końcu jedzie do domu, ileż można…

Już po godzinie jest jednak sygnał: sześć osób potrzebuje pomocy. Dzwonię do K. Wraca. Jest 23.15. Pakujemy rzeczy i jedziemy.

Jest cicho i spokojnie. Przedzieramy się przez młodniak, gęsty od małych gałązek. Zdejmuję okulary, żeby ich nie zgubić, ale boję się trochę o oczy. K. nagle staje. Przed nim, jak spod ziemi, wyrosło dwóch mężczyzn. Czekali na nas.

Mężczyzn jest jednak ośmiu. Najbardziej kontaktowy M. opowiada, że spotkali po drodze dwóch młodych chłopaków. Pokazuje rękami, jak z oczu płynęły im łzy. Nie mieli wody ani jedzenia. Nasza szóstka przygarnęła ich i teraz leżą razem pod młodymi sosenkami. Proszą o wodę.

„Tylko tyle? Za mało!” – martwi się A., młodszy kuzyn M.

„Zaraz przyniesiemy więcej” – pocieszam go. A. rozpromienia się i wyciąga rękę zwiniętą w pięść. Przybijamy żółwika.

Rozdaję zupę, a K. wraca do samochodu po resztę rzeczy. Nie ma go dość długo.

Słucham opowieści M. o kolejnych pushbackach, o ponad tygodniu na granicy, o tym, jak prosili o azyl, a mimo to byli wyrzucani z Polski.

Polscy strażnicy graniczni, jak mówi, nie bili ich, tylko wypychali.

„Go, go!” – M. gestykuluje ze zmarszczonymi brwiami, pokazując, jak byli przepychani na drugą stronę granicy. Białoruscy strażnicy bili, kopali, lżyli. „We don’t want to go to Belarus ”– mówi, patrząc na mnie błagalnie.

Wraca do nas K. Przyniósł pakiety pomocowe z wodą, racjami żywnościowymi, dużą ilością dodatkowych kalorii, zestawami survivalowymi. Tłumaczy chłopakom, jak ich używać. Kiwają głowami, mam nadzieję, że sobie poradzą.

Pytają nas jeszcze, czy nie możemy ich zabrać do domu. K. wyjaśnia, że nie, choć oboje mamy ochotę krzyczeć, że tak, że zapraszamy, że przecież starczy miejsca.

M., podobnie jak wcześniej inna M., martwi się, że pomaganie im nie jest dla nas bezpieczne. Wtula głowę w dłonie K. Rozmawiamy chwilę, tłumaczymy możliwości. „You remind me my sister – mówi M. – I want to meet you again”.

Zapamiętuje nasze imiona. Żegnamy się. Nie powinniśmy siedzieć tu za długo. M. przytula się do nas. Wracamy przez młodniak, przez łzy nie widzimy zbyt wiele.

Akcja nr 9. Funkcjonariuszka jest jadowicie miła, perwersyjnie uprzejma. Do czasu

W samochodzie przeglądam wiadomości. Niedaleko nas duża grupa, ponad 30 osób.

Ponoć strzelali do nich białoruscy pogranicznicy. Ktoś się topił w bagnie.

(Art. 162 §1 Kodeksu karnego: Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3).

Po drodze zgarniamy rzeczy i jedziemy na miejsce. Wieś tuż przy granicy. Co 100-200 metrów stoją namioty i palą się ogniska, przy których grzeją się żołnierze. Dwaj, trzej, kilkunastu… Cała okolica jest obstawiona. Nie mamy szans nikogo znaleźć, nie wysiadamy nawet z samochodu.

Po chwili zatrzymuje nas Straż Graniczna. Jest 4 rano. Funkcjonariuszka jest jadowicie miła, perwersyjnie uprzejma. Funkcjonariusz milczy. Dowody, prawo jazdy, dokumenty wozu, przebieg, poświadczenie meldunku. Zabierają i odchodzą do samochodu.

Mijają kolejne minuty, kolejne kwadranse. Napięcie rośnie. W końcu wracają i dopytują o miejsce zamieszkania.

Komentują, że mieszkam w E. od niedawna.

„Od kilku lat” – mówię.

„Niemożliwe, jeszcze pani nie widziałam!” – I znów znikają. I znów minuty, kwadranse.

Wysiadam rozprostować nogi.

„Proszę stać przy samochodzie!” – krzyczy funkcjonariuszka, choć odeszłam tylko kilka kroków.

Opieram się o auto i patrzę w ciemność. Za mną huczy włączony silnik samochodu straży, w oddali widzę kilka ognisk.

Gdzieś tam w ciemnościach są ludzie. Przerażeni, przemoczeni, zmarznięci, głodni.

Funkcjonariusze znów podchodzą. Mężczyzna nadal się nie odzywa. Będzie mandat. Chwilę rozmawiamy, dopytujemy. K. próbuje wstawić się za mną, ale wtedy jadowita uprzejmość funkcjonariuszki nagle się kończy. Podnosi głos i usadza K.

Ja jestem grzeczna, ale nadal dopytuję, przecież mieli nie utrudniać życia mieszkańcom. Zasady nie są jasne. Raz można, raz nie. Tu owszem, a tu w żadnym razie nie.

Proszę o pouczenie, ale nie ma takiej możliwości. Wracają do samochodu wypisać mandat na pół tysiąca złotych, bo przecież się na niego zgodziłam, nie mam ochoty na noc w areszcie. Dalej patrzę w ciemność.

Po pół godzinie (Naprawdę? To tylko kilka rubryk) wracają. Sprawdzają jeszcze numer VIN. Przeglądają bagażnik. I komentują nasze buty. Jakim prawem? Kim są funkcjonariusze tego państwa, że wolno im próbować tak nas upadlać? (Następnego dnia usłyszę, że lokalna funkcjonariuszka ostrzega ludzi przed „Murzynami, którzy wyskakują zza krzaków i są coraz bardziej niebezpieczni").

Ostatecznie to wszystko się kończy, ale eskortują nas prawie do samego domu.

Po drodze pytam K., co czuje. Bo ja głównie obrzydzenie, zohydzenie gatunkiem ludzkim, który tak łatwo nakłonić do polowania na drugiego człowieka.

Rozmawiamy też o tym, jak bardzo polski naród oburza się na sformułowanie „polskie obozy zagłady” i na sugestie, jakoby także Polacy mordowali Żydów. Pytam K., co się stanie, jeśli podczas rozliczania dzisiejszej sytuacji będzie się mówiło o Polakach którzy denuncjowali uchodźców i skazywali ich na pewną śmierć w lesie. Czy to umniejszy bohaterstwo pomagających? Patrzy na mnie długo. I milczy. Przecież oboje znamy odpowiedź.

Przeczytaj także:

;
Na zdjęciu Redakcja OKO.press
Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze