Są kłamstwa zasadnicze, jak to, że ustawa nie narusza Konstytucji, są bezczelne, że przecież nie chodzi o Tuska, są głupkowate, że przecież to Tusk chciał takiej komisji i są kłamstwa niewiniątek – że przecież komisja nikomu nie zabroni udziału w wyborach, a w ogóle można odwołać się do sądu
Podpisanie przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy zwanej lex Tusk napotkało potężną falę krytyki i oburzenia. W tym politycznym sztormie władze coraz bardziej rozpaczliwie bronią swego pomysłu powołania specjalnej komisji ds. rosyjskich wpływów, wysuwając kolejne kontrargumenty, kręcąc i manipulując. Powstał nawet specjalny dokument w języku angielskim, który politycy PiS dystrybuują w Parlamencie Europejskim, starając się przekonać zachodnią opinię publiczną, że nic wielkiego się w Polsce nie dzieje.
OKO.press postanowiło uporządkować listę krętactw i kłamstewek rządzącej partii w sprawie lex Tusk. Weryfikujemy siedem najczęściej powtarzających się twierdzeń.
„Jeżeli taka wątpliwość pojawi się, to na pewno odpowiednie ciała mogą do Trybunału Konstytucyjnego zapytanie skierować” – powiedział premier Mateusz Morawiecki po powołaniu przez Sejm komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów. Niewykluczone, że już wiedział, że prezydent pójdzie PiS na rękę i nawet jeśli wyśle prawo o komisji do tzw. TK, to podpisując ustawę i w trybie kontroli następczej. Morawiecki jechał dalej przekazem PiS, że ustawa nie narusza konstytucji, a że lubi przesadę, wskazał wręcz, że ją umacnia:
Nie jestem od oceniania zgodności ustaw z konstytucją, ale w przypadku ustawy o komisji ds. wpływów rosyjskich nie widzę takich konstytucyjnych wątpliwości; powołanie tej komisji umacnia naszą konstytucję i suwerenność
Opinia Morawieckiego odwraca prawdę do góry nogami.
Cała seria analiz prawnych przygotowanych dla Senatu (Ryszarda Piotrowskiego, Jerzego Zajadły, Marcina Matczaka, Michała Pruszyńskiego i Teresy Gardockiej) precyzyjnie punktuje zasadnicze naruszenia Konstytucji RP. Prof. Jerzy Zajadło pisze wręcz w OKO.press o "oczywistej niekonstytucyjności".
Jego zdaniem najpoważniejszym naruszeniem jest nadanie Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich, która jest organem administracji rządowej "kompetencji penalnych" (wymierzania kar – red.), które są zastrzeżone dla sądów. Tym samym ustawa łamie fundamentalny ustrojowy art. 10 Konstytucji o trójpodziale władz oraz art. 175 ust. 1 Konstytucji RP, definiujący władzę sądowniczą. Sprzeczne z zasadą legalizmu (art. 7 Konstytucji) jest też "kuriozum wyłączenia odpowiedzialności samych członków Komisji", którzy – uwaga – "nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności za swoją działalność wchodzącą w zakres sprawowania funkcji w Komisji”.
Ustawa narusza też zasadę, że prawo nie działa wstecz, podważa zasadę zaufania obywateli do państwa i prawa wobec niejasności używanych pojęć i arbitralności procedur, w sposób arbitralny ogranicza prawa i wolności obywateli.
Jak pisze prof. Zajadło, stanowi "wykładnię konstytucyjną wrogą wobec samej Konstytucji".
Warto dodać, że Andrzej Duda, podpisując ustawę złamał konstytucyjny zapis, który stanowi, że prezydent "czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji".
Kierując ustawę do tzw. TK, Duda potwierdził, że budzi ona konstytucyjne wątpliwości, ale mimo tego tak ryzykowną dla demokracji ustawę podpisał (co Marcin Matczak opisał w Wirtualnej Polsce jako rozdwojenie jaźni).
Przedmiot projektowanej regulacji nie jest objęty prawem Unii Europejskiej
Powyższe stwierdzenie z uzasadnienia projektu ustawy ma być zapewne wyrazem "polskiej suwerenności", ale jest samo w sobie sprzeczne z art. 91 konstytucji, który stanowi o wyższości ratyfikowanej umowy międzynarodowej nad prawem krajowym. Jak już wiele razy tłumaczyliśmy w OKO.press, Konstytucja RP jako najwyższe prawo w Polsce stwierdza, że ratyfikowana umowa międzynarodowa (a więc np. Traktaty UE) ma pierwszeństwo przed krajową ustawą.
Jako kraj członkowski Unii, Polskę obowiązuje wynikająca również z orzecznictwa TSUE zasada pierwszeństwa prawa UE. Mówi ona – tak samo, jak Konstytucja RP – że w przypadku sprzeczności prawa unijnego i krajowego, zastosowanie mają przepisy unijne.
Dlatego lex Tusk podlega ocenie z punktu widzenia prawa UE, a nie ma wątpliwości, że stanowi naruszenie choćby fundamentalnego art. 2 Traktatu o UE, który wśród wartości, na których opiera się wspólnota, wymienia "poszanowanie godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowanie praw człowieka".
Ponadto prawnicy zarzucają ustawie złamanie artykułu 6 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka (Rady Europy). Daje on obywatel/kom prawo do sprawiedliwego procesu przed niezawisłym i bezstronnym sądem.
Jak pisze prof. Zajadło, twórcom tego "konstytucyjnego potworka" wydawało się, że nazywając coś eufemistycznie organem administracji, mogą pominąć kwestię zgodności przyjętej regulacji z takimi przepisami prawa międzynarodowego jak art. 6 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (prawo do rzetelnego procesu sądowego) oraz art. 14 i 15 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych. Są one zresztą zgodne z art. 42 Konstytucji, który stwierdza m.in., że "każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu".
Dr Gardocka zwraca uwagę, że lex Tusk narusza w jaskrawy sposób prawo europejskie, przyznając komisji uprawnienia sądowe. Osoby wchodzące w jej skład nie są sędziami, nie gwarantuje się im niezawisłości, nie mają obowiązku zachowania bezstronności. Mają sprawować swoją funkcję z nadania politycznego.
Dochodzi do tego naruszenie rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) z 2016 roku w sprawie ochrony danych osobowych, które obowiązuje w krajach UE bezpośrednio (zgodnie z art. art. 99: „rozporządzenie wiąże w całości i jest bezpośrednio stosowane we wszystkich państwach członkowskich”).
Rozporządzenie określa sytuacje wyjątkowe, w których ochrona danych osobowych może być ograniczona. Dotyczy to postępowań sądowych i to tylko wtedy, gdy „przetwarzanie jest niezbędne do ustalenia, dochodzenia lub obrony roszczeń, lub w ramach sprawowania wymiaru sprawiedliwości przez sądy”. Komisja z lex Tusk sądem nie jest.
Z kolei art. 9 ust 2.g dopuszcza wyjątek, gdy „przetwarzanie jest niezbędne ze względów związanych z ważnym interesem publicznym, na podstawie prawa Unii lub prawa państwa członkowskiego, które są proporcjonalne do wyznaczonego celu, nie naruszają istoty prawa do ochrony danych i przewidują odpowiednie i konkretne środki ochrony praw podstawowych i interesów osoby, której dane dotyczą”. Tymczasem ustawa o Komisji narusza istotę prawa do ochrony danych, pozwala je bowiem przetwarzać w odniesieniu do szerokiego, niesprecyzowanego dokładnie kręgu osób i bez żadnych ograniczeń ani środków ochrony.
Prawo do ochrony danych osobowych na gruncie prawa unijnego gwarantuje obywatel/kom także Karta Praw Podstawowych, a także Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
Ustawa łamie te prawa, m.in. przewidując niemal nieograniczony dostęp środków masowego przekazu do obrad komisji, a także dając komisji prawo do ujawnienia danych osobowych w raporcie Komisji.
Ustawa przewiduje natychmiastowe uruchomienie prac komisji (bez vacatio legis) i ogłoszenie pierwszych "quasi wyroków" we wrześniu 2023, na miesiąc przed wyborami. Wcześniej miałyby odbyć się publiczne przesłuchania polityków - w domyśle - opozycji. Stanowi to oczywistą próbę wpłynięcia na wynik wyborów poprzez rzucanie podejrzeń o sprzyjanie Rosji, co zwłaszcza w obecnej sytuacji jest informacją kompromitującą.
Ponieważ komisja nie jest ograniczona kadencyjnością, może działać dalej po wyborach, a jej orzeczenia mogą podważać ich wynik.
Ustawa spotkała się z krytyką urzędników KE i – co szczególnie bolesne dla PiS – z ostrą reakcją Departamentu Stanu USA: "Rząd Stanów Zjednoczonych jest zaniepokojony przyjęciem przez polski rząd nowych przepisów, które mogą być nadużywane do ingerowania w wolne i uczciwe wybory w Polsce. Podzielamy obawy wyrażane przez wielu obserwatorów, że ustawa mająca na celu utworzenie komisji do zbadania rosyjskich wpływów może zostać wykorzystana do zablokowania kandydatur polityków opozycji bez należytego procesu".
W odpowiedzi polskie MSZ wydało 30 maja 2023 oświadczenie pod kuriozalnym tytułem: "Oświadczenie MSZ dotyczące opinii i uwag naszych sojuszników na temat przepisów krajowych".
Prace Komisji nie będą ograniczać wyborcom możliwości głosowania na swoich kandydatów w wyborach; wręcz przeciwnie, dzięki nim opinia publiczna uzyska lepszy dostęp do informacji o sprawach mających zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego
Wśród "środków zaradczych" (czytaj – kar), jakie ma do dyspozycji komisja, faktycznie nie ma odebrania biernego prawa wyborczego, co oznacza, że każda osoba, której komisja postawi zarzuty, może kandydować. Niektóre "decyzje administracyjne" podjęte przez komisję mogą jednak sprawiać, że kandydowanie osoby X, a także głosowanie na osobę X, stanie się problematyczne, a jej szanse na wybór spadną.
Dotyczy to sytuacji, w której komisja stwierdza, że działanie osoby X było "działaniem pod wpływem rosyjskim na szkodę interesów RP" i wyda "zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat". Oznacza to, że osoba X nie może zostać ministrą czy premierem.
Wątpliwe jest także, czy może zostać posłem, czy senatorką, bo przecież parlament podejmuje decyzje o ogromnych środkach np. budżetowych.
Dr Teresa Gardocka zwraca też uwagę na "enigmatyczny i starannie zakamuflowany" zapis w art. 37 ust. 6 ustawy, który daje komisji możliwość przesądzenia, że „osoba, wobec której została wydana decyzja administracyjna, nie daje rękojmi należytego wykonywania czynności w interesie publicznym”. Oznacza to zdaniem dr Gardockiej, że "osoba taka nie może kandydować w żadnych wyborach ani pełnić żadnej funkcji, przy której wymagany jest nieskazitelny charakter lub podobnie określony przymiot osobisty, np. nieposzlakowana opinia".
Unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders mówił, że KE jest zaniepokojona "utworzeniem specjalnej komisji państwowej, która na mocy decyzji administracyjnej i bez kontroli sądowej ma możliwość pozbawienia jednostek prawa do ubiegania się o urzędy publiczne, bo takie decyzje nie mogą być podejmowane bez udziału niezależnego sądu”. Komisja rozważy podjęcie "odpowiednich kroków".
PiS zapewne nie docenił, że powołanie komisji, która miałaby – według deklaracji – ograniczać rosyjską infiltrację w Polsce (a w dalszych planach rządu – także w UE), może wywołać tak pryncypialną reakcję.
Każdy, wobec kogo Komisja wyda decyzję, będzie uprawniony do zaskarżenia tej decyzji do sądu administracyjnego w toku dwuinstancyjnego postępowania
Czy rzeczywiście decyzję komisji będzie można zaskarżyć do sądu? Teoretycznie tak, ale kontrola sądowa będzie czysto teoretyczna.
W opowieści polityków PiS wszystko jest w porządku, ponieważ od decyzji będzie można złożyć skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego, a w kolejnej instancji do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Ale…
Po pierwsze, decyzja komisji dotycząca np. zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat nie będzie wyrokiem, lecz parawyrokiem, to znaczy decyzją administracyjną, zwaną w ustawie o komisji "środkiem zaradczym".
Po drugie, sąd administracyjny po ewentualnym zaskarżeniu decyzji komisji przez osobę skazaną parawyrokiem, nie będzie badał merytorycznie sprawy, czyli nie będzie rozpatrywał na podstawie przedstawionych dowodów, czy taki lub inny obywatel jest np. rosyjskim agentem wpływu. Sądy administracyjne sprawdzają tylko, czy konkretna decyzja została podjęta zgodnie z procedurami.
W tym wypadku z procedurami niekonstytucyjnej ustawy, która je ustanowiła.
I tak koło się zamyka.
Po trzecie, skarga na decyzję komisji nie wstrzymuje skutków wydania decyzji. W praktyce komisja może więc orzec, że obywatel X nie może pełnić funkcji premiera i jej decyzja od razu nabiera mocy prawnej, dopóki ewentualnie (mało prawdopodobne) sąd administracyjny prawomocnie jej nie unieważni.
Po czwarte, sąd administracyjny nie będzie mógł skasować decyzji komisji, jeśli od jej wydania minęło 10 lat lub gdy wywołała nieodwracalne skutki prawne.
Po piąte, weryfikacja sądowa decyzji będzie tym trudniejsza, że PiS powoli, ale systematycznie domyka system politycznej kontroli na polskim sądownictwem. W sądach administracyjnych jest coraz więcej neo-sędziów, czyli sędziów powołanych przez nielegalną neo-KRS.
Po szóste, samo postępowanie przed sądem, a zwłaszcza tempo tego postępowania, jest uzależnione od dobrej woli komisji. Proces sądowy nie może się rozpocząć, dopóki komisja nie przekaże sądowi kompletu dokumentów dotyczących danej sprawy.
Komisja jest w zasadzie odpowiedzią na wezwanie Tuska, bo przypominam genezę sytuacji. [Po ujawnieniu afery podsłuchowej] Tusk powiedział, że jest obawa, że to Rosjanie mieli udział w nagraniach i pomogli PiS przejąć władzę. Domagał się komisji śledczej
Czy Donald Tusk rzeczywiście chciał komisji ws. zbadania ewentualnej ingerencji Rosji w polską politykę? Owszem. 22 października 2022 roku szef Platformy Obywatelskiej stwierdził: “Wzywam do powołania sejmowej komisji śledczej po to, żeby nikt w Polsce nie mógł snuć domysłów, że tak naprawdę władza PiS-u została zamontowana przez rosyjskie służby, a dzisiaj takie domysły są uprawnione”.
Słowa Tuska padły po publikacji dziennikarskiego śledztwa "Newsweeka", które wykazało, że nagrania z tzw. afery taśmowej z 2014 r., przed opublikowaniem w mediach w 2014 r., zostały sprzedane do Rosji.
Ale argumentacja, że powołana przez PiS komisja ds. wpływów rosyjskich jest realizacją postulatu Donalda Tuska to manipulacja. I to dość bezczelna.
Wedle logiki polityków Prawa i Sprawiedliwości, gdyby Tusk poprosił na spotkaniu o krzesło, sensownie byłoby go posadzić na krześle elektrycznym.
Po pierwsze, PiS powołał do życia nie komisję śledczą (to powołania takiej komisji domagał się Tusk), będącą emanacją Sejmu, tylko de facto nowy organ administracji publicznej, do tego mocno związany z władzą wykonawczą, konkretnie z Kancelarią Premiera.
Zacytujmy art. 3 ustawy o komisji:
Po drugie, to istotna różnica choćby dlatego, że sejmowa komisja śledcza nikogo nie skazuje. Za to ustala fakty i przedstawia rekomendacje oraz wnioski w sprawozdaniu ze swoich prac. Z najdalej idącym wnioskiem o postawienie konkretnych osób przed Trybunałem Stanu. Ale taki wniosek musi następnie przejść normalną procedurę parlamentarną, czyli uzyskać poparcie od bezwzględnej większości do większości trzech piątych głosów.
Komisja PiS ma natomiast możliwość wydawania surowych parawyroków, które dla niepoznaki w ustawie są nazwane środkami zaradczymi.
Po trzecie, rosyjska komisja PiS przewiduje drakońskie kary dla świadków, zależne w praktyce od widzimisię członków komisji: co prawda osoba wezwana może odmówić składania zeznań, ale jeśli komisja uzna, że to odmowa bezzasadna może nałożyć karę do 20 tys. zł; a jeśli nastąpi to po raz kolejny – do 50 tys. zł. Komisja śledcza nie ma uprawnień do nakładania takich kar.
Komisja może też "wystąpić do właściwego prokuratora okręgowego z wnioskiem o zarządzenie zatrzymania i przymusowego doprowadzenia osoby wezwanej".
Po czwarte, jak wskazał Konkret24, ustawa o sejmowej komisji śledczej daje osobie wezwanej istotne gwarancje procesowe: może mieć pełnomocnika, może uchylić się od odpowiedzi na konkretne pytania, wnioskować o uchylenie pytania i odwołanie członka komisji, etc. Tymczasem osoba wezwana przed komisję do spraw rosyjskich wpływów ma jedynie prawo do wypowiedzenia się w sprawie zebranych dowodów, gdy przewodniczący komisji zamknie rozprawę i wyznaczy termin do wypowiedzenia się.
Po piąte, w odróżnieniu od członków komisji śledczej, członkowie komisji weryfikacyjnej nie muszą być posłami, a wymagania wobec nich są bardzo niewygórowane – z twardych wymagań wystarczy, żeby mieli polskie obywatelstwo i nie byli karani. Do tego członkowie rosyjskiej komisji mają otrzymać rangę sekretarzy stanu w Kancelarii Premiera (czyli tymczasowo ministrów rządu PiS), a przewodniczącego komisji wybierze sam premier Mateusz Morawiecki.
Po szóste wreszcie, sejmowa komisja śledcza została pomyślana jako organ Sejmu kontrolujący de facto władzę wykonawczą, gdy zachodzą wątpliwości, czy sprawa o doniosłym znaczeniu społecznym zostanie właściwie i transparentnie wyjaśniona. Tak było z pierwszą i zarazem najsłynniejszą sejmową komisją śledczą ds. afery Rywina, która powstała za rządów SLD, by sprawdzić ewentualne zaangażowanie w nielegalne działania m.in. polityków Sojuszu.
Rosyjska komisja PiS jest natomiast pomyślana jako jeszcze jeden aparat represji, kontrolowany w praktyce przez władzę polityczną, który ma działać w ten sposób, że przedstawiciele rządowej większości według dokumentów dostarczanych przez podległe im służby będą rozliczać i karać opozycję. To zupełne odwrócenie idei komisji śledczej.
To pytanie stanowi wręcz rozbrajająco naiwne zaprzeczanie politycznym intencjom. Zwłaszcza że politycy PiS zaczynają coraz otwarciej straszyć Donalda Tuska.
"Jak we Francji powołuje się komisję śledczą Zgromadzenia Narodowego, badającą ingerencję obcych państw na francuską politykę i ta komisja wzywa Marine Le Pen, to wtedy jest dobrze. A jak my chcielibyśmy sprawdzić, o czym Putin rozmawiał z Tuskiem na molo, to już nie wolno" – skarżył się 1 czerwca 2023 we "Wprost" Mateusz Morawiecki, przy okazji powielając przekłamanie, że w innych krajach działają podobne komisje (patrz kłamstwo nr 7).
"Przypomniał też, że lider PO sam apelował o powołanie komisji ds. rosyjskich wpływów" (por. wyżej kłamstwo nr 5).
Rzecznik prasowy PiS Radosław Fogiel w gazeta.pl już w kwietniu 2023 dzielił się swoim zdziwieniem w reakcji na sugestie, że ustawa ma na celu uderzenie w Donalda Tuska: „To jest coś, co mnie dziwi i nie wiem zupełnie, z czego to wynika".
Ale następnie sięgał po figurę retoryczną, która polega na wyciąganiu wniosku z owego "zaskakującego" zainteresowania dziennikarzy:
"Czy Donald Tusk ma taką złą prasę? Bo jest pan już kolejną osobą, która mnie o to pyta”.
Te dwa „argumenty”: (1) że komisja będzie apolityczna i broń Boże nie posłuży ściganiu Donalda Tuska oraz (2) że reakcja obserwatorów i samego Tuska wskazuje na jego winę – występują często razem, wypowiadane jednym tchem.
Ton tej manipulacji nadał Mateusz Morawiecki. Po przyjęciu ustawy dziennikarze pytali, czy opozycja ma rację, że komisja jest wymierzona w szefa PO, by uniemożliwić mu prowadzenie kampanii wyborczej. Premier wyraził rytualne zaskoczenie, ale odpowiedział:
„Skomentować to można tak: uderz w stół, a nożyce się odezwą.
Jeśli pan Donald się tak bardzo tego przestraszył, to chyba ma coś za uszami”.
Jak już pisaliśmy wyżej, na mocy ustawy premier ma zasadniczy wpływ na pracę komisji (organu administracyjnego), m.in. wskazuje jej przewodniczącego spośród jej członków wybranych przez Sejm, określa rozporządzeniem regulamin jej pracy oraz „finansuje” jej prace z budżetu Prezesa Rady Ministrów. Insynuacja Morawieckiego jasno wskazuje na zadania, jakie stoją przed komisją, a jego ciekawość dotycząca rozmowy Tuska z Putinem na sopockim molo, jest tu kropką nad i.
Ale intencje ustawy, którym zaprzeczają politycy PiS, wyrażone są także w samej ustawie, a dokładniej w jej uzasadnieniu.
Dokument przedstawia jednoznaczną pochwałę pierwszych rządów PiS (2005-2007): „Rząd Jarosława Kaczyńskiego prowadził politykę w relacjach polsko-rosyjskich, mającą na celu budowanie silnej suwerenności w zakresie bezpieczeństwa zewnętrznego, a także niezależnej polityki energetycznej”.
Od czasów rosyjskiej agresji na Gruzję i wizyty w Tbilisi prezydenta Lecha Kaczyńskiego (w sierpniu 2008) „mamy do czynienia ze zintensyfikowanymi działaniami podmiotów związanych z Federacją Rosyjską, które mają na celu po pierwsze zdestabilizowanie sytuacji wewnętrznej w RP, po drugie budowanie grup wpływu, które funkcjonują w relacjach z podmiotami zależnymi od Federacji Rosyjskiej na zasadzie klientelizmu, a po trzecie zwasalizowanie RP w stosunkach bilateralnych z Rosją na polu politycznym, militarnym i gospodarczym”.
W tym kontekście uzasadnienie ustawy bezpośrednio obciąża Donalda Tuska, stawiając jego rządom zarzut podwójnej wasalizacji – wobec Niemiec i Rosji:
„Nie sposób nie zauważyć, że rząd Donalda Tuska w latach 2007-2014 realizował zgoła inną [niż rządy PiS 2005-2007] politykę wobec Federacji Rosyjskiej. Określa się ją mianem resetu w relacjach z Rosją, który zresztą został opracowany koncepcyjnie w Niemczech, przez rząd Angeli Merkel.
Charakterystycznym działaniem dla tego okresu były spotkania pomiędzy władzami Polski oraz Federacji Rosyjskiej, w tym zwłaszcza z Władimirem Putinem oraz Siergiejem Ławrowem. Do rangi symbolu ówczesnego resetu urosło podpisanie w 2010 r. przez Waldemara Pawlaka kontraktu gazowego z Gazpromem”.
Polityka rządu Tuska i jego rzekome nastawienie na zwasalizowanie Polski wobec Rosji zostaje opisane w uzasadnieniu ustawy tak, jakby raport komisji był już gotowy.
Także w programie PiS mowa o "niesuwerennej polityce rządu PO-PSL". Była w pełni zgodna w szczególności z założeniem głównym – nie narażać się silnym. Nastąpił powrót do pełnego klientyzmu, szczególnie w stosunku do Niemiec i Brukseli.
Funkcją tego klientyzmu był też stosunek do Rosji.
Kolejnych dowodów, że chodzi o Tuska dostarczają niezliczone wypowiedzi polityczek i polityków PiS oraz narracją mediów prorządowych (w szczególności tzw. publicznych) . Czysto propagandowa np. była wypowiedź europosłanki PiS Anny Zalewskiej w „Kawie na ławę” TVN24 z 28 maja 2023. Zwróciła się do Jana Grabca z PO: „Wy o ruskich agentach możecie pisać książki.
Wasz rząd, wasze całe osiem lat, to jest sprzyjanie ruskim agentom”.
Próbką agresywnej demagogii są także wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego z września 2022 z właściwym dla tego polityka ładunkiem insynuacji i niedopowiedzeń, które aż się proszą o „rozjaśnienie” przez komisję:
„Nawet młodzi ludzie pamiętają, jaka była polityka wobec Rosji za rządów Tuska. O czym Tusk rozmawiał w Moskwie w 2008 roku? Nie wiem. Wiemy, że padła tam propozycja rozbioru Ukrainy, zbyta milczeniem przez Tuska. Tusk nie powiedział »tak«, nie powiedział »nie«. A potem była przyjaźń, były wizyty”.
Zdaniem Kaczyńskiego opozycja dokonuje „próby przefarbowania”. ”Nasi polityczni przeciwnicy, którzy w pas kłaniali się Rosji, popierali całkowicie zgubną dla całej Europy politykę Niemiec, teraz próbują udawać, że było inaczej. Że czarne było białe. Że są dobrymi, polskimi patriotami.
Kłamstwo niebywałe, bezczelne, że aż mózg staje”.
Podobną retorykę TVP Info przekłada na konkrety w stale aktualizowanym raporcie pt. „Prorosyjska era Tuska”.
Parlamentarne komisje śledcze ds badania wpływów rosyjskich powołane przez Parlament Europejski, francuskie Zgromadzenie Narodowe czy landtag Meklemburgii-Pomorza Przedniego to ciała podobne do polskiej komisji weryfikacyjnej powołanej przez PiS
Nie, w Europie nie ma komisji "o podobnym charakterze". To kłamstwo dekonstruował już w OKO.press Witold Głowacki.
1. Parlament Europejski rzeczywiście powołał specjalną komisję do zbadania wpływów państw trzecich na procesy demokratyczne przebiegające w Unii Europejskiej i krajach członkowskich. I owszem – obiektem jej zainteresowania są przede wszystkim działania Rosji. Tyle tylko, że to typowa komisja PE – ma szeroki zakres zainteresowań, dość ograniczone możliwości kontrolne i żadnych uprawnień karnych.
Komisja INGE2 (bo tak skrótowo określane jest ciało, którego oficjalna nazwa brzmi „Specjalna komisja ds. zagranicznej ingerencji we wszystkie procesy demokratyczne w Unii Europejskiej, w tym dezinformacji") zajmuje się zarówno zewnętrznymi ingerencjami w procesy wyborcze czy finansowaniem europejskich formacji politycznych przez podmioty zewnętrzne, jak i działaniami propagandowymi i dezinformacyjnymi czy bezpieczeństwem teleinformatycznym sieci 5G.
INGE2 nie zajmuje się wskazywaniem, a tym bardziej osądzaniem winnych, lecz badaniem prawa unijnego i prawodawstwa krajów członkowskich w celu „wykrycia ewentualnych luk i nakładania się przepisów, które można wykorzystać do złośliwej ingerencji w procesy demokratyczne”.
2. We francuskim Zgromadzeniu Narodowym od grudnia 2022 roku funkcjonuje komisja śledcza ds. badania „zagranicznych wpływów” na francuskie życie publiczne. Rzeczywiście – o czym wspomniał Andrzej Duda – przesłuchiwała już ona zarówno byłego premiera Francji François Fillona, jak i niedawną sojuszniczkę polskiego obozu władzy, liderkę Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, choć bez żadnego istotnego skutku
Komisje śledcze są powoływane we francuskim parlamencie często – a ich działanie zwykle sprowadza się do politycznego show (niekiedy niekończącego się żadnymi konkluzjami). Ten los może stać się udziałem również i tej komisji, tyle tylko, że to nadal parlamentarny organ śledczy, a nie współczesny odpowiednik komisji senatora Josepha McCarthy’ego, jakim jest przeforsowana przez PiS komisja weryfikacyjna. Francuską komisję powołano do życia w zgodzie z konstytucją, odpowiednią ustawą i standardami demokracji. Na jej czele stoi polityk Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen – a zatem partii nie tylko opozycyjnej, ale i słusznie podejrzewanej o związki z Kremlem. Komisja nie ma żadnych uprawnień karnych – nawet w wypadku niestawiennictwa na jej wezwanie karę nałożyć może dopiero sąd.
3. Przywoływanie przykładu z niemieckiego landu Meklemburgia-Pomorze Przednie jest jeszcze większym nadużyciem. Komisja śledcza landowego parlamentu została powołana do zbadania jednej konkretnej sprawy – chodzi o powołanie przy udziale rządu landu w 2021 roku (jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie) Fundacji Meklemburgii-Pomorza Przedniego na rzecz Ochrony Klimatu i Środowiska.
Komisja, studiując dokument za dokumentem i przesłuchując świadków, mozolnie bada tę zawiłą sprawę, starając się udowodnić istnienie polityczno-biznesowo-korupcyjnych związków między częścią niemieckiego estabilishmentu a Kremlem. W tle pojawia się nazwisko byłego kanclerza Gerharda Schrödera. Parlament landu powołał komisję śledczą do życia głosami samej opozycji – deputowani koalicji rządzącej wstrzymali się od głosu, by to umożliwić.
Komisje śledcze parlamentu landowego mają w niemieckim parlamentaryzmie długie tradycje i są tworzone często. W samej Meklemburgii Pomorzu-Przednim działają w tej chwili aż cztery takie komisje.
Ogólnie w niemieckim systemie politycznym parlamentarne komisje śledcze mają rozbudowane uprawnienia kontrolne względem władzy wykonawczej i prawo do formułowania wniosków o charakterze zaradczym. Wykorzystywane są nie tylko do działań stricte śledczych ale także do rozwiązywania problemów natury systemowej wymagających przełamywania urzędniczego oporu.
Propaganda
Władza
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki
Donald Tusk
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Prawo i Sprawiedliwość
Sejm IX kadencji
komisja ds wpływów rosyjskich
lex Tusk
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze