0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Poranny wywiad z byłą dziennikarką, obecnie posłanką PiS Joanną Lichocką w PR24 z 7 września można odsłuchać tutaj, a jego streszczenie przeczytać na stronie radia. Lichocka mówiła w nim m.in. o reformie sądownictwa i negocjacjach wewnątrz koalicji rządzącej.

Eks-dziennikarka zajmuje się planami władzy wobec mediów – brała udział w pracach nad ustawą o „dekoncentracji” czy „repolonizacji” mediów (tych terminów politycy rządzącej prawicy używają wymiennie).

OKO.press pisało o medialnych planach PiS pisało wielokrotnie.

Lichocka mówiła: „Mamy do czynienia z dużą nierównowagą na rynku medialnym. Jest to kontynuacja tego procesu, który był bardzo konsekwentnie stosowany w czasie III RP, mianowicie taki proces, że weryfikowano z roku na rok dziennikarzy w każdej z tych głównych redakcji, które funkcjonowały w mainstreamie,

i ci dziennikarze, którzy nie podporządkowywali się pewnym zasadom propagandowym obowiązującym w systemie III RP, tracili w tych miejscach pracę, i dlatego powstały prawicowe, niezależne tytuły. Te prawicowe niezależne tytuły bardzo pilnowano i rynek reklamowy też tego pilnował, żeby nie mogły urosnąć, nie mogły się rozwijać. Miały być niszami (…)”.

Ten fragment zawiera zarówno manipulację dotyczącą rządów PiS, jak i fałszywy obraz rynku medialnego lat 90. Te historyczne sprawy są ważne dlatego, że historyczny fałsz dostarcza teraz PiS – np. właśnie Lichockiej – argumentów za skokiem władzy na niezależne media.

Prawicowe niezależne tytuły bardzo pilnowano i rynek reklamowy też tego pilnował, żeby nie mogły urosnąć, nie mogły się rozwijać. Miały być niszami (...)
Fałsz. Media prawicowe upadały przez złe zarządzanie
Wywiad dla Polskiego Radia 24,07 września 2020

Lichocka: media zwalniały z powodów politycznych. Ale kto kogo?

OKO.press uważa, że polityk czy polityczka PiS musi mieć dużo tupetu, aby narzekać na zwalnianie dziennikarzy z powodów politycznych. Lichocka nieprzypadkowo użyła tu słowa „weryfikacja”, które każdemu dziennikarzowi musi kojarzyć się złowrogo.

Weryfikację dziennikarzy przeprowadziły władze PRL niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego (na początku 1982 roku), zwalniając z pracy tych, którzy wcześniej sprzyjali „Solidarności” i nie zadeklarowali jednoznacznie lojalności wobec reżimu.

Posłanka PiS naturalnie wie doskonale, że w latach 90. nikt żadnej weryfikacji dziennikarzy nie przeprowadzał. Rynek medialny był pluralistyczny – dziennikarze mogli odchodzić z redakcji, z których poglądami politycznymi się nie zgadzali, ale znajdowali pracę w innych. Nieprzypadkowo Lichocka nie podaje żadnych nazwisk osób, które miałyby zostać wyrzucone z pracy za poglądy.

Tymczasem „weryfikację” dziennikarzy przeprowadził PiS po przejęciu mediów publicznych w 2015 roku i to na masową skalę.

Według szacunków Towarzystwa Dziennikarskiego z mediów publicznych zwolniono (lub zmuszono do odejścia albo zakończono z nimi współpracę) aż 235 dziennikarzy.

Według Indeksu Wolności Prasy 2020 opublikowanego przez organizację „Reporterzy bez Granic” Polska drastycznie spadła w rankingach wolności pracy za rządów PiS - z 18. miejsca w 2015 roku na 62. dzisiaj. Poprzednio była w nich tak nisko za pierwszych rządów PiS (w 2006 roku).

OKO.press nie twierdzi przy tym, że w latach 90. żaden dziennikarz nie odszedł z pracy w prywatnych mediach, ponieważ miał inne poglądy politycznymi od swoich szefów albo nie zgadzał się z publicystyką redakcji (czym innym są media publiczne, z definicji zobowiązane do przestrzegania zasad pluralizmu). To jest normalne zjawisko na zróżnicowanym i demokratycznym rynku medialnym.

Nikt jednak w latach 90. dziennikarzy o prawicowych poglądach nie prześladował. Tymczasem czystki w mediach publicznych dokonane przez PiS są doskonale udokumentowane - z wyrzucaniem związkowców włącznie.

Jak to było w latach 90.? Ważny historyczny spór

Przejęcie władzy nad mediami publicznymi prezes TVP Jacek Kurski uzasadniał potrzebą wprowadzenia „pluralizmu” – mówiąc równocześnie, że TVP ma być prorządowa (np. w wywiadzie z 2017 roku).

Czystki w TVP i Polskim Radiu, ale także ewentualne wprowadzenie np. zapisów dekoncentracyjnych, zmuszających zagranicznych właścicieli polskich mediów do sprzedaży części aktywów, politycy i publicyści związani z PiS tłumaczą potrzebą wyrównania niesprawiedliwości, których rzekomo doświadczyli w latach 90., kiedy to prawicowe media „miały być niszami” (to cytat z Lichockiej).

Prawda jest inna: to nieudolność prawicy w budowie i prowadzeniu własnych mediów sprawiła, że w latach 90. oraz 2000. sprzyjające jej tytuły prasowe radziły sobie średnio. W wielu tych projektach prywatni właściciele utopili, dodajmy, bardzo dużo pieniędzy.

Lichocka powinna to pamiętać - sama wówczas w tych mediach pracowała.

Przypomnijmy:

  • na początku lat 90. po podziale komunistycznego koncernu medialnego RSW kontrolowana przez Jarosława Kaczyńskiego Fundacja Prasowa Solidarność przejęła bardzo poczytny wówczas dziennik - „Express Wieczorny”. Szczegóły opisała w 2019 roku „Polityka”. Nieudolnie zarządzane pismo upadło w 1993 roku;
  • w październiku 1989 Jarosław Kaczyński został redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność”, głównego pisma „S” w 1981 roku, reaktywowanego w 1989 roku i początkowo bardzo popularnego;
  • w lutym 1991 Kaczyński odchodzi do pracy w kancelarii prezydenta Wałęsy. Przejęte przez dziennikarzy związanych z prawicą pismo systematycznie traciło czytelników i znaczenie;
  • w 1996 roku Tomasz Wołek założył dziennik „Życie” (tzw. „Życie z kropką”), w którym pracowało wielu znanych dziś dziennikarzy i publicystów (np. Łukasz Warzecha czy Piotr Zaremba). Po początkowym sukcesie pismo systematycznie traciło czytelników i reklamodawców. Upadło w grudniu 2002, a wcześniej dziennikarzom przestano wypłacać pensje;
  • w lipcu 2005 roku redaktorem naczelnym założonego kilka miesięcy wcześniej opiniotwórczego tygodnika „Ozon” został Grzegorz Górny, wcześniejszy redaktor naczelny „Frondy”. Pismo zmieniło profil z liberalnego na wyraziście prawicowy - tracąc przy okazji większość czytelników. Upadło w sierpniu 2006;
  • w kwietniu 2006 roku niemiecki koncern Axel Springer zaczął wydawać „Dziennik”, pismo pomyślane jako konkurencja dla „Gazety Wyborczej”. Premierze towarzyszyła wielka kampania reklamowa, a wydawca zainwestował w nie dziesiątki milionów złotych;
  • mimo początkowych sukcesów i ogromnego budżetu „Dziennik” szybko tracił czytelników, a w 2009 roku połączył się z „Gazetą Prawną”, zmieniając profil na prawno-biznesowy.

W „Dzienniku” pisało wielu prawicowych publicystów, a samo pismo popierało pierwsze rządy PiS. Np. Michał Karnowski opublikował w 2007 roku głośny reportaż o gospodarskiej wizycie premiera Jarosława Kaczyńskiego pod tytułem „Jarosław Kaczyński chce być żelaznym kanclerzem IV RP” (polecamy lekturę, robi wrażenie nawet na osobach oglądających TVP Jacka Kurskiego.)

Cechą wspólną tych przedsięwzięć było przede wszystkim niekompetentne zarządzanie oraz złe rozpoznanie gustów czytelników.

Krótko: problemem był brak kompetencji, a nie kapitału. Oczywiście można dostrzegać w tym spisek - jeśli ktoś wierzy w zamach smoleński, uwierzy we wszystko.

Warto jednak wiedzieć, że fantazje prawicy na temat prześladowania ich dziennikarzy i publicystów w latach 90. nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze