Donald Tusk zapowiedział zastąpienie Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatkowym. Jego wysokość będzie zależała od wiernych – wyjaśnia sens reformy prof. UW Paweł Borecki
Podczas konferencji prasowej 27 grudnia premier Donald Tusk zapowiedział likwidację Funduszu Kościelnego. Był to jeden ze 100 konkretów, czyli wyborczych obietnic, które Koalicja Obywatelska ma zrealizować w ciągu pierwszych 100 dni rządu.
„Powołaliśmy zespół międzyresortowy, który zajmie się zmianą systemu finansowaniu Kościoła ze środków publicznych. Prace będą zmierzały w stronę dobrowolnego odpisu od podatku dla Kościoła. To musi być decyzja wiernych, a nie państwowa. Jeśli uwolnimy Kościół od środków publicznych, będzie to tylko z korzyścią dla Kościoła” – mówił Donald Tusk.
Zgodnie z zapisem ustawy budżetowej przygotowanej jeszcze przez rząd PiS, Fundusz Kościelny w 2024 roku ma kosztować 257 milionów złotych. Rząd Donalda Tuska tego zapisu nie zmienił. Można więc spodziewać się, że zapowiadana likwidacja nie nastąpi aż tak szybko, jak obiecywano. Tym bardziej że trudno sobie wyobrazić wprowadzenie tej reformy bez konsultacji z Kościołem katolickim i kościołami mniejszościowymi.
Zastąpienie Funduszu półprocentowym odpisem od podatku rząd Tuska proponował już 10 lat temu. Szacowano wtedy, że jeśli na taki odpis zdecydowałoby się 40 proc. podatników, kościoły dostałyby 140-150 mln zł rocznie. Dzisiaj m.in. ze względu na podwyższenie kwoty wolnej od podatku i odpływ wiernych negocjacje musiałyby rozpocząć się na nowo.
O sens tej reformy zapytaliśmy prof. UW dr. hab. Pawła Boreckiego z Katedry Prawa Wyznaniowego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Daniel Flis: Dlaczego wszyscy chcą zlikwidować Fundusz Kościelny?
Prof. Paweł Borecki: Po pierwsze, Fundusz Kościelny jest instytucją anachroniczną, o rodowodzie józefińsko-stalinowskim, zbyt obciążającą wizerunkowo.
Po drugie, trzeba się wykazać przed elektoratem zrealizowaniem głośnej obietnicy przedwyborczej.
Po trzecie: potrzebny jest nowy, kompleksowy mechanizm rozdysponowywania środków pochodzących od podatników na rzecz wszystkich oficjalnie działających w Polsce kościołów i innych związków wyznaniowych w Polsce.
Takich podmiotów jest obecnie bodaj 185. Fundusz Kościelny jest symbolem obecnego nietransparentnego, anachronicznego systemu finansowania przez państwo wspólnot religijnych.
Moim zdaniem, biorąc pod uwagę realia społeczno-polityczne, Fundusz należy zastąpić asygnatą podatkową, czyli dobrowolnym odpisem podatkowym na rzecz oficjalnie działającego w Polsce związku wyznaniowego. Ale należy także przewidzieć możliwość niewybrania przez podatnika żadnego z wyznań i przekazania całości odpisu podatkowego na rzecz państwa na cele ogólnospołeczne.
Obecnie Fundusz Kościelny jest całkiem transparentny i do tego demokratyczny. W większości finansuje składki zdrowotne i społeczne duchownych wszystkich oficjalnych wyznań. Na jakie cele będą przeznaczone pieniądze z odpisu? Jeśli trafią do biskupów, to tylko wzmocni ich władzę nad klerem i hierarchiczność i autorytaryzm Kościoła.
Propozycja, w której państwo nie byłoby zainteresowane, co się z tymi pieniędzmi dzieje, byłaby nie do zaakceptowania. Gdyby środki z odpisu wpadły do przysłowiowego jednego wielkiego worka, czy raczej czarnej dziury z finansami danego związku wyznaniowego, to określony kościół mógłby te środki wydać np. na limuzyny dla hierarchii kościelnej albo na kościelne ośrodki wypoczynkowe.
Trzeba będzie zadbać o to, żeby w pierwszej kolejności owe pieniądze zostały przeznaczone na sfinansowanie ubezpieczeń społecznych, względnie zdrowotnych osób duchownych. Duchowni też są obywatelami naszego państwa. Nie można szeregowego kleru zostawić na pastwę hierarchii. Ta się zawsze sama wyżywi.
W dalszej kolejności środki pochodzące z asygnaty podatkowej można przeznaczyć na cele społecznie pożyteczne realizowane przez konfesje, np. zwalczanie patologii społecznych, działalność charytatywną lub oświatowo-wychowawczą.
Wszystkie kościoły i inne związki wyznaniowe otrzymujące środki od podatników z tytułu asygnaty podatkowej będą musiały przedstawiać coroczne sprawozdanie z wykorzystania tych środków poświadczone przez biegłych rewidentów.
Kiedy dziesięć lat temu ówczesny rząd PO-PSL proponował zastąpienie Funduszu odpisem podatkowym, gwarantował, że jeśli po reformie do kościołów trafią mniejsze niż wcześniej kwoty, straty zrekompensuje budżet państwa. To co da taka reforma, skoro nie będzie stanowić różnicy dla budżetu?
Po wprowadzeniu odpisu podatkowego mechanizm uzupełniający jego kwotę o środki z budżetu nie mógłby trwać wiecznie. Inaczej ta zmiana rzeczywiście nie miałaby sensu. Działałby rok, może trzy lata. W tym czasie kościoły mogłyby przeprowadzić kampanię informującą swoich wiernych, ale także podatników w ogóle o możliwości przekazania asygnaty podatkowej na rzecz danej konfesji. To ożywiłoby tzw. rynek religijny w Polsce.
Sens tej zmiany nie tkwi w ograniczeniu wpływów budżetowych dla kościołów, ale w uzależnieniu ich od decyzji wiernych, czy szerzej – samych podatników.
Teraz wysokość Funduszu Kościelnego jest określana na podstawie decyzji politycznej aktualnie rządzących ugrupowań, mających większość w parlamencie i tworzących Rząd.
Po wprowadzeniu odpisu związki wyznaniowe musiałyby wreszcie zacząć się starać o względy opinii publicznej. Nie mogłyby sobie pozwolić na skandale obyczajowe lub finansowe, gdyż po prostu zniechęcałoby to podatników.
Byłby to instrument uzdrawiający relacje między Kościołem hierarchicznym a laikatem.
Fundusz Kościelny miał być rekompensatą za mienie odebrane kościołom ustawą z 1950 roku. Można się spodziewać, że jeśli odpis podatkowy będzie przynosił mniejsze wpływy, kościoły pewnie zażądają innej formy rekompensaty.
Oryginalnie Fundusz miał być zasilany z wpływów z dóbr przejętych przez państwo. Tyle że nigdy nie zbadano, ile dokładnie tych dóbr przejęto oraz jaka była ich dochodowość.
Szacuje się, że kościoły straciły od 89 tysięcy do około 160 tysięcy hektarów.
W okresie Polski Ludowej państwo wydawało pieniądze z tego funduszu, na co chciało. W tym na walkę z religią i Kościołem, wspierając finansowo duchownych lojalnych wobec władz.
Poza tym proszę pamiętać, że władze komunistyczne nie tylko Kościołowi katolickiemu zabierały ziemie, ale także mu ją dawały, jak w czerwcu 1971 roku na podstawie odpowiedniej ustawy na tzw. Ziemiach Zachodnich i Północnych. To były dobrze urządzone, zabudowane, poniemieckie nieruchomości.
Ekipa Wojciecha Jaruzelskiego oraz Mieczysława F. Rakowskiego doprowadziła jeszcze przed przełomem polityczno-ustrojowym w roku 1989 do uchwalenia trzech tzw. majowych ustaw wyznaniowych, w tym ustawy z 17 maja 1989 roku o ubezpieczeniu społecznym duchownych. Wówczas to przypomniano sobie o Funduszu Kościelnym i postanowiono z tej w istocie dotacji budżetowej dofinansować ubezpieczenia społeczne osób duchownych.
Ta decyzja nie miała żadnego związku z ilością odebranej ziemi związkom wyznaniowym w okresie Polski Ludowej. Z Funduszu od 1989 roku korzystają wszystkie oficjalnie działające w Polsce związki wyznaniowe. Dziś to już jest zupełnie nieadekwatne odwoływanie się do argumentu, że Kościołowi odebrano tyle a tyle w latach 50. XX wieku i jeszcze mu nie oddano. Fundusz Kościelny jest zupełnie od tego oderwany.
A ja znam kogoś, kto używa tego argumentu. Kilka tygodni temu prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski pisał tak: “Do dziś w rękach polskiego państwa pozostaje 62 tys. 357,6 ha ziemi zabranej Kościołowi katolickiemu, która nie została mu zwrócona. W związku z tym na Fundusz Kościelny – zgodnie z państwowymi szacunkami dochodów z tzw. hektara przeliczeniowego – powinno wpływać 334 mln zł. rocznie”.
Olbrzymie grupy społeczne w okresie Polski Ludowej coś straciły, nie tylko Kościół katolicki. Mój pradziadek miał przed II wojną św. gospodarstwo złożone z ok. 70 hektarów ziemi rolnej. Po 1944 roku objęła go reforma rolna. Kościoła ze względów politycznych w 1944 roku reforma rolna nie objęła.
Dziadek nie był żadnym ziemianinem, tylko chłopem, który fizyczną pracą dorobił się w Stanach Zjednoczonych. Wrócił jeszcze przed wojną do Polski i kupił ziemię za ciężko zarobione na emigracji pieniądze. W Polsce Ludowej zabrano mu gospodarstwo, zabrano mu część domu. Po 1956 roku co prawda częściowo mienie oddano, ale już się z tego wstrząsu nie podniósł.
Kościoły i inne związki wyznaniowe, na czele z Kościołem katolickim, stały się ze względów politycznych po roku 1989 jedyną kategorią podmiotów prawa, w stosunku do których prowadzono reprywatyzację nieruchomości przejętych przez Państwo w przeszłości, zwłaszcza po roku 1944.
Pan Redaktor Marcin Przeciszewski proponuje rozliczenie na zasadzie: „hektar za hektar”. Jeśli już, to należy przyjąć rozliczenie na zasadzie: „złotówka za złotówkę”. Jeden hektar ziemi ornej na Ziemiach Zachodnich i Północnych, o wysokiej, poniemieckiej, kulturze rolnej jest bez porównania więcej wart niż jeden hektar np. lasu na terenie dawnych przedwojennych Kresów Wschodnich, gdzieś przykładowo na Pokuciu, czy na bagnach poleskich, „gdzie diabeł mówi dobranoc”. To wszystko można i należy szczegółowo wycenić.
Ten sam redaktor Przeciszewski w tym samym tekście wzywa do wznowienia prac nad odpisem podatkowym. Może więc Kościół wcale nie boi się likwidacji Funduszu Kościelnego? Może nawet na tym zyska?
Poczekajmy na konkrety. Jak mówił klasyk: „Po owocach ich poznacie.” W 2011 roku premier Donald Tusk zapowiadał likwidację Funduszu Kościelnego w swoim exposé. A w sumie „góra urodziła mysz”, a właściwie nic nie urodziła, no może poza projektem ustawy. Ten projekt nawet nie został formalnie wniesiony do Sejmu. Zobaczymy, jak będzie tym razem.
Nawet jeśli Kościół katolicki straci Fundusz Kościelny, będzie to naprawdę znikoma część środków, jakie on sam i jego duchowieństwo rokrocznie otrzymują z budżetu państwa i samorządów. Same pensje katechetów kosztują podatników około 2 mld zł rocznie. I Kościół ma tego pełną świadomość.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze