Amerykanie uruchomili wreszcie drugi pakiet pomocy dla Ukrainy. Frakcja popleczników Donalda Trumpa w Izbie Reprezentantów blokowała go przez pół roku. Co dokładnie będzie w tym pakiecie? Skąd klincz i dlaczego się rozwiązał? I jakie wnioski może wyciągnąć z tego Polska?
Amerykańska ustawa o pomocy dla Ukrainy jest częścią szerszego pakietu, który zawiera też trzy inne programy: pomoc dla Izraela i dla amerykańskich sojuszników w Azji Południowo-wschodniej (przede wszystkim dla Tajwanu), oraz ustawę, która w praktyce zmusi chińskich właścicieli TikToka do sprzedania tego medium społecznościowego. Pakiet ukraiński obejmuje niecałe 61 miliardów dolarów i składa się z czterech części:
Trzy pierwsze części mają charakter pomocy bezzwrotnej, ostatnia jest mniej więcej w połowie pożyczką (którą przyszły prezydent będzie mógł umorzyć). W ustawie znalazła się też ciekawa broń ekonomiczna: możliwość „znacjonalizowania” zamrożonych rosyjskich aktywów do sfinansowania dalszej pomocy dla Ukrainy.
Z oczywistych powodów nie wiemy, co i w jakiej ilości znajdzie się w transferach broni, ale dość bezpiecznie możemy zgadywać, że ważną jej częścią będzie amunicja (szczególnie artyleryjska i przeciwlotnicza), spekuluje się też o pociskach ATACMS (pociski do wyrzutni HIMARS o zasięgu do 300 km).
Ten pakiet rozpisany jest na rok, nie wiemy też, jak szybko pojawi się na froncie. Źródła z Waszyngtonu sugerują, że Pentagon spodziewał się tej ustawy, dlatego po cichu ustawił się logistycznie tak, aby móc jak najszybciej wznowić dostawy broni. W ostatnich dniach na przykład sporo się spekuluje o haubicach M777 amerykańskiego 2 Pułku Kawalerii, które dziwnym trafem pojawiły się na poligonie w Bemowie Piskim.
Od czasu wyczerpania się poprzedniego pakietu (formalnie od września 2023 roku, w praktyce od początku zimy), Ukrainę dotknęły znaczące braki sprzętu, co oznaczało straty liczone w krwi żołnierzy, terenu i inicjatywy operacyjnej.
Ten pakiet wydatnie pomoże Ukrainie z trzech powodów.
Po pierwsze, w obawie przed brakiem dalszej pomocy Ukraińcy od początku roku starannie racjonowali zużycie sprzętu, w tym amunicji. Nawet jeśli pierwsze poważne dostawy dotrą na front dopiero za kilka tygodni, Ukraińcy już dzisiaj mogą skończyć z tą „dietą”.
Po drugie, pakiet będzie zawierał dokładnie ten typ broni (przede wszystkim amunicję), której dzisiaj najbardziej brakuje Ukrainie, i której nie są w stanie dostarczyć w odpowiednich ilościach inni sojusznicy.
Po trzecie, wrażenie robi skala pakietu. Szacuje się, że do początku tego roku Ukraina dostała w sumie około 280 miliardów dolarów pomocy (przykładowe wskaźniki Instytutu Gospodarki Światowej w Kiel można znaleźć pod tym adresem), z czego pomoc wojskowa to około 120 miliardów. Oznacza to, że amerykańskie 48 miliardów dolarów, wraz z pakietami z innych krajów, powinno pozwolić Ukrainie utrzymać front w stabilnym stanie przynajmniej przez rok – nawet jeśli tylko w obronie.
Ten jeden rok jest niezwykle ważny i może zdecydować o losach wojny.
USA i Europa od pewnego czasu starają się rozkręcić produkcję swojego przemysłu zbrojeniowego, ale takie inwestycje siłą rzeczy wymagają czasu (zresztą nasze elity nie są tu wzorem dobrego zarządzania).
Po drugiej stronie równania rosyjska gospodarka przeszła na tory produkcji wojennej, ale jej podstawą są zapasy uzbrojenia odziedziczonego jeszcze po ZSRR. Te zaczną się powoli kończyć, według szacunków różnych ekspertów, właśnie za rok lub dwa.
Amerykański pakiet pomocy dla Ukrainy jest niezwykle ważny, ale zarazem trudno uciec od pytania: dlaczego przychodzi tak późno?
Ilu ukraińskich żołnierzy zapłaciło życiem za klincz w Waszyngtonie?
Kiedy Amerykanie uchwalili pierwszy program wsparcia dla Ukrainy, Demokraci kontrolowali obie Izby Kongresu. Tymczasem w listopadzie 2022 roku konserwatyści przejęli Izbę Reprezentantów, ale – wbrew oczekiwaniom o „czerwonej fali” – garścią miejsc. Domyślnym kandydatem Republikanów na Spikera (czyli marszałka) Izby był Kevin McCarthy, szef Klubu Republikanów w Izbie od 2014 roku.
Jego status weterana republikańskiego establishmentu oznaczał jednak niechęć ze strony frakcji MAGA, dlatego potrzebną większość udało mu się zebrać po długiej serii nieudanych głosowań, kiedy obiecał następującą zmianę w regulaminie Izby: wystarczy wniosek jednego Reprezentanta, aby poddać pod obrady Izby odwołanie Mówcy.
Ta zmiana zaciążyła nad McCarthym niczym miecz Damoklesa i oznaczała chaos. Najważniejsza funkcja Spikera polega na tym, że to właśnie on ustala, jakie ustawy wchodzą pod obrady Izby. Tymczasem McCarthy nie mógł podpaść frakcji MAGA, ta bowiem wraz z Demokratami mogła go w każdej chwili wyrzucić ze stanowiska.
Problem w tym, że MAGA jest „kulturowo” niechętna do współpracy z Demokratami i alergicznie reaguje na tzw. dwupartyjne projekty legislacyjne, dlatego McCarthy musiał takie projekty wkładać do kongresowej zamrażarki.
Przy kontrolowanym przez Demokratów Senacie i Białym Domu oznaczało to, że grupa kilkunastu radykalnych Republikanów spowodowała w Kongresie paraliż legislacyjny.
McCarthy w końcu stracił swoje stanowisko przy okazji prac nad ustawą budżetową we wrześniu 2023 roku i odszedł z Kongresu. Jego następcą został Mike Johnson, polityk bez charyzmy i bez formatu Nancy Pelosi czy Mitcha McConnella, od początku w takich samych kleszczach.
Pierwszą ofiarą tej sytuacji okazała się Ukraina. Najważniejszym kulturowym kodem MAGA – Republikanów jest bezrefleksyjna, odruchowa postawa antyestablishmentowa, która skutkuje podatnością tego ruchu na, nazwijmy to dyplomatycznie, odważne teorie spiskowe w stylu Q-Anon.
Widać to było świetnie w czasach COVIDu, kiedy konserwatywne media społecznościowe uznały szczepionki za truciznę oraz część szerszego planu (liberalnych lub globalistycznych, czyli żydowskich) elit zniszczenia Ameryki. Problem w tym, że program stworzenia i produkcji szczepionek w Stanach zainicjowała administracja... Donalda Trumpa!
Podobnie sprawa miała się z Ukrainą. Ponieważ liberałowie i waszyngtoński establishment od początku chcieli wspierać Kijów, ruch MAGA zaczął doszukiwać się w tej wojnie metaforycznego drugiego dna.
W praktyce „chwyciły” dwa podejścia. Pierwsze bazuje na izolacjonizmie wyborców Trumpa. Z tej perspektywy, wojny w Ukrainie nie da się wygrać, nie jest „nasza”, więc lepiej skupić się na wewnętrznych problemach Ameryki (na marginesie: bardzo podobnie o Ukrainie myśli amerykańska skrajna lewica, która jednak nie ma reprezentacji w Kongresie).
Wygodnym tematem zastępczym stał się tu rzekomy kryzys migracyjny na granicy z Meksykiem. W Izbie najgłośniejszym adwokatem takiego izolacjonizmu jest Matt Gaetz (to właśnie na jego wniosek odwołano McCarthyego).
Izolacjonizm jest problematyczną polityką, ale przynajmniej po Iraku i Afganistanie można zrozumieć jego wewnętrzną logikę. Drugie podejście ma znacznie bardziej złowrogi charakter.
Przed 2022 rokiem – czyli przed inwazją Rosji – Rosja i Ukraina pojawiły się w szerszej amerykańskiej polityce tylko raz, przy okazji impeachmentu Trumpa i dyskusji o powiązaniach byłego prezydenta z Rosją (tzw. Russiagate), oraz pracy Huntera Bidena (syna obecnego prezydenta) w ukraińskim koncernie naftowym Burisma.
Ta historia, przyjaźń Trumpa z Putinem, oraz kremlowska propaganda „macho-Putina” i „macho-Rosji” zaszczepiły w ruchu MAGA sympatię wobec Rosji, której poddali się też bardziej tradycyjni Republikanie. Świetnie obrazuje to sytuacja z 2021 roku, kiedy prawicowe media i politycy rozpływali się nad „ultra-męską” reklamówką rosyjskiej armii (tej samej, która dzisiaj morduje cywili w Ukrainie).
To wraz z szerszą pustką informacyjną o Europie Wschodniej stanowiło idealne środowisko dla wirusa rosyjskiej propagandy.
W ostatnich dwóch latach Rosjanom udało się w konserwatywnych mediach społecznościowych zaszczepić memy o Ukraińcach-nazistach, Banderze, ukraińskich „biolaboratoriach”, rzekomym prześladowaniu chrześcijan czy zawieszeniu demokracji w Ukrainie.
MAGA-wyborcy ochoczo podchwycili te teorie spiskowe jako oręż w wojnach kulturowych z liberałami i wkrótce ten przekaz dotarł też do Kongresu, gdzie jego najważniejszą promotorką jest Marjorie Taylor Greene (na zdjęciu ilustrującym artykuł).
Ta sama Greene, która rok przed wojną polowała na antyfaszystów z Antify. To właśnie ona wraz z Gaetzem stworzyła frakcję MAGA, która zmusiła McCarthy’ego do zamrożenia obrad nad pomocą dla Ukrainy, doprowadziła do jego upadku i zagroziła podobnym losem Johnsonowi.
Demokraci i Republikanie w Senacie próbowali obejść ten klincz po wydarzeniach z 7 października 2023 (ataku Hamasu na Izrael), kiedy stworzyli olbrzymią ustawę o pomocy dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu. Aby przekonać do tej ustawy przynajmniej część skrajnej prawicy w Izbie, dołączono do niej pakiet dotyczący granicy z Meksykiem. W Waszyngtonie uznano to za olbrzymie zwycięstwo konserwatystów, bowiem w tym pakiecie Demokraci zgodzili się w zasadzie na wszystkie żądania Republikanów, idąc na ustępstwa, które nie byłyby możliwe w innych warunkach.
Tę inicjatywę ostatecznie zatopił Trump, który uznaje nierozwiązany problem z granicą za doskonałe paliwo wyborcze, i wobec którego Greene i Gaetz są lojalistami. Właśnie dlatego od kilku miesięcy powszechna stała się opinia, że w tej kadencji Kongresu nie zobaczymy już nowego pakietu dla Ukrainy. Co zmieniło się w ostatnich dwóch tygodniach? Są cztery odpowiedzi na to pytanie: sytuacja w Europie, na Bliskim Wschodzie i w samym Kongresie, oraz przekonania religijne Johnsona.
W ostatnich miesiącach w Waszyngtonie zaczęło się szerzej mówić o tym, że Ukraina bez poważnego wsparcia może tę wojnę przegrać. Dla Ameryki w pierwszej kolejności byłaby to katastrofa wizerunkowa, kolejna po Bliskim Wschodzie i Afganistanie.
Prowadzi to do dwóch kolejnych problemów. Po pierwsze, Ameryka od kilku lat dryfuje w stronę nowej Zimnej Wojny, tym razem z Chinami. Pamiętajmy, że Biden bardzo szybko zdefiniował cel swojej polityki wobec Ukrainy jako zwycięstwo Kijowa. Upadek Ukrainy dałby wiele do myślenia o determinacji i sile Ameryki Pekinowi, ale też i obecnym, i potencjalnym sojusznikom Stanów w regionie.
Wszystkie strony zgadzają się też, że punktem zapalnym byłby Tajwan, największy na świecie producent mikroprocesorów.
Po drugie, w tym scenariuszu USA straciłyby też obecne poparcie Europy. Przegrana Ukrainy pchnęłaby ten kraj w wojnę partyzancką, podobną do wojny w Syrii czy Afganistanie, a zarazem mogłaby rozbudzić na Kremlu chęć dalszych prowokacji wobec NATO, na przykład na granicy z Finlandią, państwami Bałtyckimi lub Polską.
I nawet jeśli Kreml nie ma takich planów, Europa nie mogłaby zlekceważyć samej ich ewentualności. Jeśli dodamy do tego poczucie porzucenia przez Waszyngton (na przykład z Trumpem w Białym Domu) i kryzys uchodźczy, dostajemy prosty przepis na Europę, która – mniej lub bardziej udanie – zajmuje się swoimi problemami i wypracowuje strategiczną autonomię od Ameryki.
W najlepszym wypadku to ostateczny gwóźdź do trumny amerykańskiego przywództwa w tzw. wolnym świecie, w najgorszym utrata jednego z dwóch najważniejszych partnerów handlowych.
Oliwy do ognia dolali ostatnio sami Rosjanie. Moskwa wielokrotnie przekonywała nas, że najlepszą ścieżką do końca wojny i jakiegoś „rozsądnego dealu” jest „deeskalacja”, czyli wycofanie poparcia dla Ukrainy przez Zachód, bo Rosja boi się NATO przy swojej granicy.
Wydawałoby się, że ostatnie miesiące, kiedy brak wsparcia Ameryki stał się widoczny na polu bitwy, są najlepszą od początku wojny okazją do przynajmniej próby jakichś negocjacji. Tymczasem Putin niedawno własnoręcznie zdementował swoją własną propagandę, odrzucając tę możliwość. Na domiar złego, w niedawnym wywiadzie z Tuckerem Carlsonem zlekceważył problem NATO i zamiast tego wygłosił komicznie długi wykład o pseudo-historii Rosji.
Trzeba podkreślić, że dla elit w Waszyngtonie ten wywiad był szokujący, jednym przypomniał, a innym pokazał, że Putin nie jest jakimś ideałem zimnego real-polityka (jak go przedstawiają „realiści” tacy jak politolog John Mearsheimer), ale opętanym przez historyczne demony szaleńcem, z którym nie ma jak się ułożyć.
Na sam koniec warto wspomnieć o tym, jak widmo porażki zmieniło podejście Kijowa do wojny. Bez pakietu pomocy Waszyngton traci siłę przetargową, za pomocą której może powstrzymywać Ukraińców przed prawdziwą opcją nuklearną: atakami na rosyjską infrastrukturę naftową.
Te ataki ograniczają przychody Rosji, ale zarazem zwiększają ceny energii. I nawet jeśli Ameryka jest netto eksportem surowców energetycznych, ich cena jest ustalana na rynku globalnym – a ostatnie, czego Biden potrzebuje w nadchodzących wyborach, to kolejna fala inflacji i drogiej benzyny. Za kulisami jego administracja próbowała przekonać Ukrainę do przerwania, skądinąd udanej, fali ataków dronów na rafinerie w Rosji. I spotkała się z wymownie zimną odmową.
Waszyngton po ataku terrorystycznym Hamasu z 7 października stara się studzić nastroje w Izraelu i Iranie, bojąc się powtórki nieudanej izraelskiej interwencji w Libanie z 2006 roku czy wstrząsów na światowych szlakach handlowych (Cieśnina Hormuz i Morze Czerwone).
Tymczasem w ostatnim miesiącu Izrael zbombardował irańską ambasadę w Damaszku (gwoli sprawiedliwości, w ataku zginęli oficerowie IRGC, których podejrzewa się o współorganizację październikowego ataku), a potem Iran odpowiedział falą setek pocisków i dronów. Dla Waszyngtonu to był kubeł zimnej wojny na otrzeźwienie.
Biden od dawna planował wysłać pakiet pomocy wojskowej dla Izraela, ale tym razem spotkał się z opozycją w swojej partii. Wielu demokratycznym politykom i wyborcom nie podoba się polityka Izraela wobec Palestyny, a tym bardziej brutalna akcja pacyfikacji Gazy (jej ofiary pośród cywili szacuje na minimum dwadzieścia tysięcy). Właśnie dlatego w Senacie połączono pakiety dla Ukrainy i Izraela, w zamyśle miał to być kompromis, w którym lewe skrzydło Kongresu „dostanie” Ukrainę za Izrael i na odwrót.
I w ostatnich tygodniach Waszyngton wrócił do tego pakietu jako sposobu na ustabilizowanie sytuacji: dla Teheranu miał być pogrożeniem palcem, dla Tel Awiwu przysłowiową marchewką.
Na koniec należy wspomnieć o ewolucji nastrojów w samym Waszyngtonie. W ostatnich tygodniach wydarzenia Ukrainy i Bliskiego Wschodu zaczęły wywierać na waszyngtońskie elity coraz większy nacisk. W sprawie Ukrainy Pentagon zaczął otwarcie mówić o zbliżającej się katastrofie, a kulminacją tego był szereg spotkań między amerykańskim wywiadem i Johnsonem, przy czym te spotkania jako żywo przypominały rodzicielską rozmowę z nastolatkiem, którego złapano na wagarowaniu.
W tym samym czasie zaczęło się buntować umiarkowane skrzydło Republikanów, dla których spowodowany przez radykałów klincz jest niewygodny przed wyborami. Część z nich miała nadzieję wrócić do wyborców z ustawą o granicy jako trofeum. Inni startują w relatywnie umiarkowanych lub wręcz „purpurowych” dystryktach, gdzie będą musieli zmierzyć się z wizerunkiem Republikanów jako niezdolnej do rządzenia partii chaosu.
Bardzo podobny bagaż zaszkodził Republikanom w poprzednich wyborach. Niezadowolenie umiarkowanych doszło do tego stopnia, że niektórzy zaczęli mówić wprost o „rosyjskim problemie” swojej partii, a w konserwatywnych mediach pojawiła się brutalna krytyka Greene.
W Izbie powoli zaczęła zbierać się większość Demokratów i umiarkowanych Republikanów, która chciała przegłosować pakiety pomocy za pomocą procedury zwanej po angielsku „discharge”, która umożliwia obejście Spikera i upokorzyłaby samego Johnsona.
Na koniec należy wspomnieć, że sam Trump najpewniej odpuścił sprawę Ukrainy. Po pierwsze, on i jego zwolennicy zajęci są ostatnio jego procesami, w tym procesem karnym w Nowym Jorku i związanym z nim cyrkiem medialnym. Po drugie, podstawą elektoratu Trumpa są biali ewangelikanie, którzy bardzo poważnie traktują pomoc dla Izraela. Wielu z nich wierzy w to, że powstanie Izraela po II wojnie światowej jest pierwszą z biblijnych przepowiedni, które mają się spełniać na naszych oczach, i których kulminacją (być może jeszcze za naszego życia) będzie wniebowzięcie wiernych, ostateczna wojna (!) na Bliskim Wschodzie, Sąd Ostateczny i nastanie Królestwa Bożego w Jerozolimie, obiecanego Zbawienia.
Wszystkie te czynniki powinny były wystarczyć, aby przekonać Johnsona do przełamania klinczu i dopuszczenia pakietów pomocy dla Ukrainy i Izraela pod obrady. Być może jednak tym ostatnim piórkiem, które złamało mu grzbiet, były dwa osobiste doświadczenia religijne. Johnson jest głęboko wierzącym ewangelikaninem, dlatego według waszyngtońskich insiderów miał poważnie potraktować ostatnią konfrontację pomiędzy Izraelem i Iranem. Do tego w zeszłym tygodniu odbył spotkanie z ewangelikaninami z Ukrainy i ukraińskiej diaspory w Stanach, i ponoć piorunujące wrażenie zrobiły na nim zdjęcia cywili zamordowanych przez rosyjskie naloty rakietowe.
Przegłosowanie przez Kongres pomocy dla Ukrainy jest dla nas ważne z trzech powodów. Po pierwsze, oczywiste: to dobra wiadomość, bo Ukraina bardzo potrzebuje pomocy, a jej przegrana mogłaby przybliżyć Polskę do konfrontacji z Rosją.
Po drugie, geopolityczne mleko się jednak rozlało.
Partia Republikańska jest jak doktor Frankenstein, pracowicie zbudowała potwora, który wymknął się jej spod kontroli.
Biorąc pod uwagę specyficzny system wyborczy i legislacyjny w Stanach, oznacza to dla nas rzeczywistość, w której Ameryka jest cennym sojusznikiem, ale w każdej chwili może się politycznie zablokować, nawet w krytycznym dla nas momencie. Właśnie dlatego powinniśmy dążyć do większej strategicznej niezależności Unii Europejskiej.
Po trzecie, powinniśmy skończyć z mitem Republikanów jako partii, która jest lepsza dla Polski, bo twardsza przeciw Rosji. Istnieli tacy Republikanie – Reagan, starszy Bush, Doyle, McCain – ale wszyscy już zmarli. Dzisiejsza partia jest zakładnikiem Trumpa i ruchu MAGA. Głosowanie w Izbie pokazało, że sojuszników w Europie Wschodniej gotowi są popierać wszyscy Demokraci i ledwo połowa Republikanów.
Mam nadzieję, że to będzie sygnałem alarmowym, szczególnie dla prawej strony naszej sceny politycznej. To zrozumiałe, że zwolennicy PiS czy Konfederacji czują większą bliskość z Republikanami, ale do myślenia powinna dać łatwość, z jaką rosyjska propaganda zainfekowała ruch MAGA.
Czy gdyby doszło do konfrontacji Polski z Rosją, możemy mieć pewność, że otoczenie Trumpa nie zacznie mówić o Polsce podobnie jak teraz o Ukrainie?
Kreml z chęcią podsunie im obraz kraju-karykatury, którego rola w II wojnie światowej sprowadza się do „sojuszu” z Hitlerem w kwestii Zaolzia i który sam jest sobie winien wojny, bo za bardzo prowokował Rosję, wstępując do NATO.
W końcu, dlaczego wyborcy Marjorie Taylor Greene mieliby umierać za przesmyk suwalski?
Świat
Joe Biden
Władimir Putin
Donald Trump
Wołodymyr Zełenski
Kongres USA
Rosja
Stany Zjednoczone
Ukraina
wojna w Ukrainie
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Komentarze