0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Wojciech Olkuśnik / Agencja GazetaWojciech Olkuśnik / ...

Pomysł ekshumacji ofiar smoleńskiej katastrofy - które z uwagi na makabryczne względy praktyczne mogą się zgodnie z prawem rozpocząć dopiero gdy zwykle nadchodzą chłody, czyli w połowie października i muszą być wykonane "we wczesnych godzinach porannych" - budzi odruch moralnego oburzenia. Na granicy niewiary, że to się może wydarzyć.

Sąd Najwyższy daje temu wyraz: "Poszanowanie zwłok jest traktowane jako aksjomatyczna powinność moralna".

W tym samym wyroku z 29 czerwca 2016 r. (w zupełnie innej sprawie rzecz jasna) SN przypomina , że "poszanowanie zwłok jest istotnym elementem kultury europejskiej, a także jednym fundamentów doktryny kościoła katolickiego, głoszącej, że ciało zmarłego powinno być traktowane „z szacunkiem i miłością. Z tych względów status prawny zwłok - niepoddających się klasycznym kwalifikacjom prawniczym - jest wyjątkowy".

"Nie ma wprawdzie przepisów statuujących wprost obowiązek poszanowania zwłok i szczątków ludzkich, jednak jest on traktowany powszechnie – także w praktyce społecznej, pełnej godności wobec ciała osoby zmarłej – jako aksjomatyczna powinność moralna, wywodzona także z niektórych norm prawnych" - stwierdza Sąd Najwyższy w wyroku ograniczającym prawa zarządcy cmentarza do domagania się ekshumacji.

SN argumentuje: "Chodzi w szczególności o przepisy dotyczące ochrony dóbr osobistych w postaci kultu osoby zmarłej oraz prawa do grobu (por. np. np. wyroki Sądu Najwyższego z dnia 3 lipca 1965 r., II CR 53/65, nie publ., z dnia 12 lipca 1968 r., I CR 252/68, OSNCP 1970, nr 1, poz. 18, z dnia 13 lutego 1979 r., I CR 25/79, OSNCP 1979, nr 10, poz. 195, z dnia 31 marca 1980 r., II CR 88/80, nie publ., z dnia 25 maja 1982 r., IV CR 129/82, nie publ., i z dnia 23 września 2009 r., I CSK 346/08, OSNC 2010, nr 3, poz. 48), o przepisy prawa medycznego (np. art. 28 i nast. ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej, jedn. tekst: Dz.U. z 2015 r., poz. 618 ze zm., oraz rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi, Dz.U. Nr 153, poz. 1783, i rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 23 marca 2011 r. w sprawie sposobu przechowywania zwłok i szczątków, Dz.U. Nr 75, poz. 405), a także o przepisy prawnokarne, przewidujące przestępstwo znieważenia (zbeszczeszczenia, ograbienia) zwłok, prochów ludzkich 4 i miejsca spoczynku zmarłego (art. 262 k.k.). Wymienione przepisy - także ich sądowa interpretacja i stosowanie - są przesycone szacunkiem dla zmarłych, w związku z czym pozwalają naruszać zwłoki tylko w sytuacjach wyjątkowych, wyraźnie normowanych przez ustawę zarówno od strony podmiotowej, jak i przedmiotowej.

Do opinii publicznej wołają o pomoc Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz ("Jeśli władza wierzy w zamach w prezydenckiej salonce, to wystarczy ekshumacja prezydenta Kaczyńskiego. Chcę, by moją żonę zostawili w spokoju"), Małgorzata Szmajdzińska, wdowa po Jerzym ("Będzie piekło, jeśli do tego dojdzie. Nie wyrażam zgody") i Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu ("Jak prokuratura chce, to co ja mogę? Ciało nie należy do mnie, to dla mnie bardzo ciężka sprawa").

Izabella Sariusz-Skąpska, córka Andrzeja Sariusza-Skąpskiego odwraca sens skojarzenia Smoleńsk-Katyń, używanego w religii smoleńskiej (vide - finałowa scena filmu "Smoleńsk"). Dla jej ojca - syna oficera, który zginął w Katyniu - "ekshumacja to był symbol najgorszego barbarzyństwa". Sariusz-Skąpska protestuje: "Pogrzeb odbywa się raz. To nie jest spektakl, to święty rytuał, którego należy bronić".

Ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy po dojściu PiS do władzy wydają się tak oczywistym świętokradztwem, że aż trudno uwierzyć, że prokuratorzy już szykują szpadle i oskary, i że szwadrony Ziobry naprawdę zerwą zasłonę śmierci, która od tysiącleci chroni umarłych przed żywymi.

Przeczytaj także:

Czeka nas turpizm czy raczej trupizm

Rzecz w tym, że ten sam lęk moralny może zadziałać a rebours. Pierwsza informacja, że stopa pani G. znalazła się w trumnie pana J. "porazi" opinię publiczną; to słowo "porażające" wyleje się z mediów. Znajdą się krewni - już takie i tacy są - który będą publicznie płakać nad zbezczeszczenim rytuału pogrzebu ciał. Nie teraz, lecz sześć lat temu.

Ciała zmartwychwstanie nie jest już wprawdzie rozumiane przez ludzi wierzących dosłownie, obietnica dotyczy "nowego ciała" w chwili paruzji, ale pomieszanie szczątków wykracza poza granice, narusza świętość starszą zresztą niż chrześcijaństwo.

Tymczasem ono - szczątków pomieszanie - było faktem, makabrycznym faktem. Jak opowiadał "Wyborczej" w 2012 roku Paweł Deresz: "Kiedy poprosiłem o odsłonięcie zwłok mojej żony, omal nie zemdlałem. Wtedy lekarz albo pielęgniarz zwrócił uwagę, że i tak mam szczęście, że zwłoki żony są prawie w całości. A potem powiedział o głowie jednej z ofiar, której trzeba było długo poszukiwać".

"Poszukiwania dotyczyły nie tylko głowy, i nie tylko tej jednej ofiary, ale i wielu innych części ciała wielu osób. W tym zgiełku musiały nastąpić pomyłki" - mówił Deresz.

Opowieści o pomieszaniu ciał będą się nakręcać, a swoją robotę wykonają w tym tabloidy, które już zapewne szykują stanowiska fotograficzne na cmentarnych murach. Prezydent i premier wyrażą współczucie starannie zaadresowane do wybranych rodzin ofiar, a Macierewicz - naczelny kapłan smoleńskiej religii - retorycznie zapyta: "czy można mieć zaufanie do władzy, która nie potrafiła uszanować ciał ludzi poległych dla Polski", skoro "Tusk" oddał polskie ciała w rosyjskie ręce".

"Czy podczas identyfikacji towarzyszyli panu polscy lekarze?" - pytała "Wyborcza" Deresza. "Nie, tylko rosyjscy" - odpowiedział.

Prawda zwycięży - powtarzał Kaczyński na kilkudziesięciu kolejnych miesięcznicach. Niedawno mówił, że przeciwnicy wciąż budują mur, który oddziela nas od prawdy - wydobycie ciał z grobów ma sprawić, że ten mur runie, a Polacy raz jeszcze zanurzą się w świecie smoleńskiego koszmaru.

Powód pragmatyczny: gwałtowne pragnienie dowodów

Szef podkomisji Macierewicza Wacław Berczyński informował w marcu:

"Podkomisja zapoznaje się z informacjami niezbędnymi do analizy okoliczności Katastrofy Smoleńskiej [pisownia oryginalna, duże litery są przejawem myślenia religijnego na stronie MON]. Wykonane w tym okresie prace podzielić można na 3 grupy:

a) rozpoznanie dokumentacji,

b) zapoznanie się z opracowaniami analitycznymi,

c) oględziny samolotu Tu-154 M nr 102.

W ocenie Podkomisji badany samolot (bliźniaczy do prezydenckiego tupolewa) stanowi niezwykle cenne źródło wielu informacji technicznych i eksploatacyjnych".

Oto grupa 20 naukowców przystępuje do zadania badawczego z kilkumilionowym budżetem i okazuje się, że jedyne badania, które prowadzą to zwiedzanie "bliźniaczego TU-154". W dodatku nie całkiem bliźniaczego, bo w Modlinie stoi wersja 102, a nie 101.

"O widzi pan, panie kolego, gdzieś tutaj wstawiono te dodatkowe fotele" - coś takiego rodzi frustrację w każdym badaczu. Zwłaszcza jeśli jest specjalistą od betonu, który chce się wykazać w problematyce lotów.

Śmiecie Macierewicza

Gwoździem programu konferencji z 15 września było wygrzebane z załączników raportu Millera zdjęcie przedstawiające dwa kawałki metalu na 30 i 60 m przed uderzeniem w "pancerną brzozą" (mało kto zauważył, że brzoza, która do niedawna miała być fantomem komisji Millera, wróciła do łask. Podkomisja już nie kwestionuje, że samolot o nią zahaczył).

Macierewicz triumfował: „Te części nie mogły się odbić od brzozy i cofnąć, ani nie mogły się w inny sposób oderwać, bo tam nie ma innych przeszkód naturalnych, o które [samolot] mógł uderzyć. To musiała być inna przyczyna, niewątpliwie samolot zaczął rozpadać się w powietrzu dużo przed brzozą”.

W rozmowie z OKO.press Maciej Lasek potwierdził, że „jeden z tych dwóch elementów może być – choć nie musi – częścią skrzydła, drugi – po długich dyskusjach – uznaliśmy prawie na pewno za śmieć”.

Na pewno śmieciem jest całe rozumowanie Macierewicza. Raport Millera szczegółowo dokumentuje, że zanim tupolew zderzył się z brzozą, kilkakrotnie zahaczał o drzewa i krzewy. "Oko" już to szczegółowo opisało.

Wszystko już zbadane

Komisja Millera, a potem zespół Laska i eksperci prokuratury, wykonali dobrą robotę.

Katastrofa jest dobrze wyjaśniona. Nic dodać, nic ująć, co najwyżej ściemniać, mieszać i kłamać.

Zapowiadana od kilku dni wizyta ludzi Berczyńskiego w Moskwie niewiele tu zmieni. Teoretycznie mogą dokonać kolejnego odczytu zachowanych rejestratorów. Na pokładzie tupolewa było ich pięć, cztery przeżyły katastrofę.

Dwa główne rejestratory lotu, produkcji rosyjskiej, to: katastroficzny (pękaty, pomarańczowy) i eksploatacyjny (podłużny, czarny). Znaleziono też ATM-QAR, czyli tzw. polską czarną skrzynkę, która zapisywała z grubsza te same dane.

Rejestrator MARS-BM to "magnetofon pokładowy" zapisujący cztery ścieżki dźwiękowe. Był kilkakrotnie odczytywany, a kolejne prace ekspertów, coraz bardziej wyrafinowane, dały dość dokładny zapis. Choć nie wszystkie głosy zostały zidentyfikowane na 100 proc.

Nie wiadomo, kto mówił - żeby zacytować tylko mniej znane wypowiedzi - "wychodzić mi stąd!" (na 7 minut przed końcem), "faktem jest, że my musimy to robić do skutku" (na 5 minut), "zmieścisz się śmiało"(40 sekund), "to się nie uda" (20 sek) czy "narwańcy" (11 sek.).

Pierwszy - rosyjski odczyt - został uzupełniony i skorygowany przez Komisję Millera, a ten przez Prokuraturę w 2012. W 2015 kolejny zespół biegłych Prokuratury Wojskowej przedstawił najpełniejszy do tej pory (o jedną trzecią obszerniejszy niż poprzedni) zapis tych rozmów. Po wycieku do mediów (RMF FM) został on oficjalnie opublikowany. Wynika z niego, że osoba opisana jako dowódca sił powietrznych (DSP) aż do samej katastrofy była w kokpicie.

Nie został znaleziony rejestrator starszego typu K3-63 (niewielka strata).

Są jeszcze zapisy TAWS (czyli ignorowanego przez pilotów systemu ostrzeżenia o zbliżającej się ziemi) i FMS (systemu sterowania lotem zintergrowanym z autopilotem), który m.in. potwierdził, że zasilanie elektryczne ustało w chwili uderzenia o ziemię.

Dwa ostatnie odczytywane były u producenta w Redmont (USA), polska czarna skrzynka odczytywana była w Polsce, ale wszystkie urządzenia wróciły potem do Moskwy.

Polscy eksperci wielokrotnie jeździli, by dokoać dodatkowych odczytów. Jak powiedział "OKO.press" członek komisji Millera Piotr Lipiec, nie było tu utrudnień.

Wszystkie rejestratory a także zapisy TAWS (systemu ostrzegania, który powtarzał "PULL UP") są w Moskwie. Nawet jeśli były odczytywane w Polsce czy USA, wracały do Rosji.

Teoretycznie zespół Berczyńskiego może raz jeszcze odworzyć zapis wszystkich sześciu urządzeń, i badać szczątki wraku, choć i to eksperci Millera już zrobili.

Tyle, że Berczyński nie ma odpowiednich specjalistów i musi bać się ośmieszenia. Poza tym wymagałoby to współpracy z Rosjanami, co z punktu widzenia religii smoleńskiej jest trudne.

No bo jak tu wymieniać informacje czy uścisnąć rękę diabłu, czy jeszcze gorzej - blond diablicy Tatianie Anodinie?

Ciała jedyną nadzieją

Zespół Macierewicza - nawet jeżeli do wizyty w Moskwie kiedyś dojdzie - skazany jest na naciąganie czy przekłamywanie ustaleń poprzedników. Komisja rozpaczliwie poszukuje sprzeczności i odkrywa np. różnice zapisu czasu na różnych urządzeniach. Eksperci Millera i Laska równie cierpliwie, co bezowocnie, wyjaśniają, skąd to się bierze.

Pomysł rozpędzenia brzozy do szybkości 270 km - odrzucony na szczęście w trosce o los kierowcy tak szybko pędzącego pojazdu - jest tylko smutną parodią eksperymentu dokonanego w ramach prac komisji Millera z użyciem prawdziwego TU-154. Sprawdzono w nim, że zastosowany przez dowódcę samolotu manewr tzw. odejścia przy pomocy autopilota nie mógł się udać w przypadku lotniska tak wyposażonego - czy raczej: niewyposażonego - jak smoleńskie.

"Nagle, po tylu latach, ciało najukochańszej dla mnie osoby staje się dowodem w sprawie" - mówi Izabella Sariusz-Skąpska. Tak, właśnie, w dodatku jedynym nowym "dowodem".

I jedynym materiałem śledczym, który ta komisja będzie umiała "zbadać", przeliczając liczbę palców, guzików, opisując urazy klatek piersiowych i złamane kości.

Zwłaszcza, że komisja Millera tym akurat zajmowała się najmniej, skupiając na wyjaśnieniu, dlaczego doszło do katastrofy. W raporcie opisano ułożenie ciał załogi w chwili uderzenia o ziemią, ale bez szczegółów urazów. O pasażerach raport tylko wspomina: "Zgon 8 członków załogi oraz 88 pasażerów nastąpił z powodu ciężkich wewnętrznych obrażeń wielonarządowych, powstałych w wyniku działania przeciążeń udarowych w trakcie zderzenia samolotu z ziemią".

I przypis: "Do oceny charakteru i lokalizacji obrażeń członków załogi wykorzystano wyniki badań medyczno-traseologicznych przedstawionych w raporcie MAK oraz w opiniach z sądowo-lekarskich sekcji zwłok przeprowadzonych przez ekspertów z dziedziny medycyny sądowej FR".

Teraz do badania przystąpią polskie ręce prokuratury Ziobry, pod polskim okiem ekspertów Macierewicza.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze