0:00
0:00

0:00

Jest godzina 23:00. Na parkingu przed warszawskim Torwarem duży ruch, samochody wyjeżdżają i przyjeżdżają. Razem ze mną wszedł mężczyzna i grupa kobiet z niewielkimi walizkami. Mówi, że przyjechali właśnie z Ukrainy. Idą do rejestracji. Przyszły też dwie harcerki w granatowych mundurkach żeglarskich – Konstancja (na zdj. z lewej) i Liwia (na zdj. z prawej). Mają 18 lat i półtora miesiąca do matury. Są wolontariuszkami na Torwarze, pomagają uchodźcom z Ukrainy, właśnie rozpakowują jedzenie w bufecie.

Joanna Łopat, OKO.press: Jak dowiedziałyście się o wojnie?

Konstancja Adach: Przez profil na instagramie, który obserwuję od czasów pandemii.

Liwia Nowocin: Od mamy. Weszłam rano do kuchni, spojrzała na mnie takim przerażającym wzrokiem i powiedziała o wojnie. Nie mogłam uwierzyć, dopóki nie zobaczyłam tego w mediach. Teraz na instagramie obserwuję kilka sprawdzonych profili i relacje reporterów stamtąd.

I co?

Liwia: Chyba najmocniej poruszył mnie filmik, na którym panie ze żłobka gdzieś w Ukrainie wzięły dzieci do piwnicy. Zastanawiałam się, co się dzieje z ich rodzicami.

Przeczytaj także:

Dlaczego tu przyszłyście?

Konstancja: Jestem harcerką. Dla mnie to pomaganie było oczywiste.

Liwia: Nie wyobrażam sobie, jak to jest - dorośli tracą cały dorobek życia, a dzieci zabawki, które przecież też są całym ich światem. I wychodzą z domu tak, jak stoją. Gdybym ja była w takiej sytuacji, to też chciałabym, żeby ktoś mi pomógł.

Konstancja: Na początku bardzo się stresowałam. Idąc tu, nie wiedziałam, jak na to zareaguję. Ale po prostu bardzo chciałam pomóc.

Liwia: Bałam się czy dam radę psychicznie. Ciężko patrzeć na ludzi w tak trudnej sytuacji i w nie najlepszym stanie psychicznym.

Konstancja: Ja od razu dołączyłam do koleżanki, która pracowała z dziećmi. Więc pierwszą osobą, którą zobaczyłam, było małe dziecko. Mogło mieć półtora roku. Samo wchodziło po metalowych schodach. Wzięłam je na ręce i zaniosłam do mamy. Pomyślałam, że takie małe dzieci już muszą żyć w stresie. Pewnie nie rozumieją o co chodzi, ale na pewno jakoś przeżywają to, co się dzieje i emocje dorosłych. Później zobaczyłam mamę. Taką roztrzęsioną. Była z inną mamą i wokół nich siedziała gromadka dziesięciorga dzieci. Były bardzo zmęczone.

Liwia: Zaczęłam od stoiska z przyborami higienicznymi, rozdawałam je i tłumaczyłam, co jest czym, w której butelce jest żel pod prysznic, a w której szampon. Bo nie wszyscy znają nasz alfabet. Tego pierwszego dnia zapamiętałam kobietę, która podeszła z dzieckiem na rękach. Była bardzo zmęczona. Dziecko też, bo nawet nie miało siły płakać. Poprosiła o podpaskę. Podałam jej całe opakowanie. Nie chciała, powiedziała, że wystarczy jej jedna. Wytłumaczyłam, że całe opakowanie jest dla niej. Nie wiedziała, jak się zachować z tej wdzięczności. Powtarzała „dziakuju, dziakuju”. Tyle wdzięczności za jedno opakowanie podpasek. Byłam zaskoczona.

(Przechodzimy do niewielkiej sali, w której harcerze mogą zostawić swoje rzeczy i odpocząć. Przy pralce stoją dwie kobiety, w wózku siedzi chłopczyk. Proszą o pomoc, bo pralka nie działa. Liwia dzwoni do kolegi, żeby poszukał mechanika.)

Co was jeszcze zaskoczyło?

Liwia: Wśród uchodźców przeważają kobiety. Są roztrzęsione, ale trzeźwo myślą. Są z dziećmi i wiedzą, że mimo tych wszystkich emocji muszą o nie zadbać. Próbują zachować zimną krew, ale widać, że strasznie krzyczą w środku. Bo kilka dni temu zostawiły swój dom, swoich mężów, całe swoje życie. I to było najbardziej szokujące.

Konstancja: Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że taka sytuacja ma miejsce w tych czasach. To absurdalne, że ludzie muszą uciekać ze swoich domów, żeby przeżyć. Przyjeżdżają do miejsca, którego nie znają i muszą sobie poradzić.

Liwia: Tak. Oni często nie rozumieją, co się do nich mówi. Widać, że są trochę nieobecni. Ktoś ich prowadzi do miejsca na jakiejś gigantycznej hali, gdzie śpią w nie swojej pościeli, obok obcych ludzi, daleko od bliskich. Od razu z tyłu głowy pojawiła mi myśl: a co gdyby nas to spotkało? To stresująca refleksja. Jak pierwszego dnia wróciłam do domu, to nawet nie byłam w stanie wziąć do ręki telefonu i przejrzeć media społecznościowe. Tyle w głowie miałam różnych myśli.

Jakich?

Liwia: Czułam takie przebodźcowanie. Miałam wyrzuty sumienia: dlaczego siedzę w czystej pościeli, w moim pokoju, a oni leżą na tej hali. Poszłam się umyć - w mojej łazience, moim żelem - a ci ludzie modlą się, żeby mieć gdzie spać i czym nakarmić dziecko.

Konstancja: Powracało mi pytanie: ile nocy oni tu spędzą? I kiedy wrócą do swoich domów? Czy ich domy jeszcze są? Jak długo ta hala będzie ich domem.

Liwia: Tak, to pytanie wraca w różnych okolicznościach.

Kiedy jeszcze?

Dzisiaj sortowaliśmy ubrania i pojawiły się na nich motywy świąteczne, renifery, Mikołaje... Wszyscy chyba pomyśleliśmy o tym samym, ale nie potrafiliśmy o tym rozmawiać. Bo przecież to byłoby straszne, gdyby ci ludzie musieli tu zostać tak długo.

Rozpoznajecie już ich twarze?

Konstancja: Głębszych relacji nie nawiązujemy, bo oni nie znają angielskiego, a my ukraińskiego. Ale są twarze, które rozpoznaję. Jest kobieta, która w bardzo ekspresyjny sposób mówiła o swojej podróży. Z tego co zrozumiałam, do granicy szła dziesięć dni. Kolejne trzy spędziła w pociągu. Nie miała nic ze sobą. Jest też bardzo miły tata, który pierwszego dnia przyszedł do nas po mleko dla malutkiego dziecka. Nie mogliśmy się dogadać, a on chciał mieć pewność, że to, co mu dajemy, to na pewno mleko i że jest dobre. Był bardzo fajnie zaangażowany. Do tego mega wdzięczny.

Liwia: Bardzo lubię starszego pana ze złotym zębem. Jest taki pocieszny. Jak widzi nasze zmęczenie, to bierze batona i przynosi nam na poprawę nastroju. Bo chce nam coś dać, a nie tylko „dziękuję”. I dużo opowiada, chociaż wie, że nie wszystko rozumiemy. Ale rotacja jest bardzo duża. Luzie przyjeżdżają cały czas. Nigdy nie wiadomo, kiedy.

Konstancja: Są zagubieni. Nie wiedzą co mają zrobić. Czekają na gest z naszej strony. Ale też są jakoś uspokojeni, że trafili do miejsca bezpiecznego, takiego, w którym nakarmią dzieci i mogą spokojnie się położyć.

Liwia: Byłam świadkiem, gdy kobieta zaraz po rejestracji poszła do bufetu zrobić sobie herbatę. Nie dała rady, tak trzęsły się jej ręce. Płakała i bardzo mocno trzymała syna, jakby nie chciała go puścić nawet na sekundę.

Spotykacie rówieśników, nastolatków?

Konstancja: To dziwne, ale nie ma ich wielu. Widziałam może kilku nastolatków. Zwróciłam uwagę na chłopaka, który chodził po całym Torwarze i nagrywał vlogi. Pomyślałam, o, typowy nastolatek, zachowuje się jak nastolatek i korzysta z medium nastolatków. I to dobrze, że pokazuje, jak to wygląda z ich perspektywy.

A dzieci jak się tu odnajdują?

Liwia: Dzieci mimo tej traumy szybko się zaadaptowały. Mają dużo zabawek, atrakcji. Tutaj ktoś z nimi zatańczy, tam przebiegnie ratownik. Ciągle nowe twarze. Albo nowa zabawka przyjeżdża. I nowe dzieci. Ale wciąż to jest straszne, jak układamy rzeczy dla dzieci i trafi się body na 40 centymetrów. I ta myśl, że takie malutkie ubranko może tu się przydać.

Konstancja: Ale dzieci nie wymagają dużo. Wystarczy usiąść z nimi, coś pokolorować i one wchodzą w świat zabawy.

Liwia: Był na hali chłopiec, który z Ukrainy przywiózł chomika w słoiku. Wspólnie zrobiliśmy dla niego domek z pudełka, a trociny z jakiejś chusteczki. Ten chłopiec był taki szczęśliwy. Powtarzał, że jego Wariuszka ma nowy domek. Cały ten smutny świat dookoła zniknął.

Widziałam też psy. Dużo jest zwierząt na Torwarze?

Liwia: Jest chyba dziesięć kotów i dziesięć psów. Dla ludzi, którzy przyjechali ze zwierzakami jest osobna sekcja. Zastanawiam się, jak w warunkach wojennych udało im się przetransportować wystawowego persa albo dalmatyńczyka w stanie igła?

Igła?

No w takim dobrym stanie. Takie pytania przychodzą mi do głowy.

Jakie jeszcze?

Liwia: Czy tata tego dziecka tu jest? Czy ta pani ma męża? Dlaczego jest tylu mężczyzn w wieku 18+? Dlaczego ten pan w skórze i z włosami na żel, który zwraca się do nas „bejbi”, jest tu, a nie tam. Dlaczego nie walczy o swój kraj? Wiem, że te pytania nie brzmią dobrze. I nie życzę im, żeby tam byli. Ale zastanawiam się, jakim sposobem – mimo oficjalnego zakazu – trafili tutaj? I czy o Ukrainę walczą prości ludzie, a ci, co mają pieniądze, to uciekli?

(- Dziewoczki, wy panimajecie pa ruski? – pytają dwie kobiety. Zgubiły się. Siedzimy na zapleczu hali, w której śpią wszyscy uchodźcy. Liwia prowadzi je we właściwe miejsce).

Po powrocie do domu możecie się odciąć od tego?

Konstancja: Wojnę mam zawsze z tylu głowy. Ale przez to, że pomagam, jest mi łatwiej. Czuję, że to co robię, jest ważne.

Liwia: Przemyślałam to sobie i teraz przychodzę tu trochę jak do pracy. Wiem, że nie mogę płakać, bo to nikomu nie pomoże. Jak oni widzą, że się uśmiechamy, to czują się bezpieczni.

Matura za półtora miesiąca, a wy pomagacie na Torwarze, jest prawie północ. Jak godzicie obowiązki szkolne i te tutaj?

Liwia: Tak naprawdę spędzamy tutaj czas wolny. Zamiast oglądać serial na Netflixie, to przychodzę tutaj.

Konstancja: Możemy wybierać godziny wolontariatu. Zapisuję się na dni, po których w szkole nie mam ważnych lekcji. Jesteśmy tu co drugi dzień, po 6 godzin. Zdarzyło się też, że zostałyśmy na dyżur nocny, który zaczyna się o 19:00 i kończy o 05:00 nad ranem.

A potem na 8 do szkoły?

Konstancja: Ja nie.

Liwia: Ja poszłam.

Nauczyciele rozmawiają z wami na lekcjach o tym, co się dzieje?

Liwia: W moje szkole nauczyciele powiedzieli, że będzie sztab pomocowy. I że do klas mogą dołączyć rówieśnicy z Ukrainy. To wszystko.

Konstancja: Temat nie był poruszany. Tylko pani, która zajmuje się wolontariatem, ogłasza przez radiowęzeł, w których klasach trwają zbiórki. Dary idą do konkretnej szkoły w Ukrainie, z którą mieliśmy wymiany uczniowskie, jeszcze przed covidem. Lekcji o wojnie nie mieliśmy. Tylko pani od polskiego krytykuje Putina.

Co mówi?

Ostatnio mieliśmy w lekturze nawiązanie do wojny i powiedziała: „No to mamy teraz wojnę przez tego idiotę.” W zasadzie to tyle.

Liwia: My ze dwa razy na niemieckim rozmawialiśmy o wojnie. A to dlatego, że mamy dwóch chłopaków zajawionych historią i nauczycielkę, która jest załamana tym wszystkim. To było takie luźne gadanie.

A między sobą rozmawiacie?

Konstancja: Rozmawiamy. Nawet mamy w klasie Ukrainkę. Od rozpoczęcia wojny przez tydzień nie przychodziła do szkoły. Strasznie jej współczułyśmy. Przesyłałyśmy jej notatki. Ale po jej powrocie nie rozmawiałyśmy o tym więcej. Ona jest trochę z boku, jest nieśmiała.

Liwia: Siłą rzeczy rozmawiamy, bo wszyscy jakoś pomagają. Ktoś przywiózł meble do mieszkania dla Ukraińców. Ktoś przyjął ich u siebie w domu. Dziewczyny z klasy, które wiedzą, że tu przychodzę, pytają, jak się z tym czuję. Jak to jest widzieć ten horror i być tak blisko tych ludzi?

I co im mówisz?

Że mam tu przyjaciół, którzy dają mi wsparcie. I dużo się przytulam. Szczególnie jak jakaś mocniejsza sytuacja się zdarzy.

Przytulacie uchodźców?

Konstancja: Nie. Tylko jak wzięłam to malutkie dziecko na ręce.

Liwia: Ostatnio pan objął nas do zdjęcia.

Zastanawiam się, jak to wszystko znosicie, jesteście jeszcze nastolatkami.

Konstancja: Czasem myślę, że ledwo skończyłam 18 lat, a już muszę funkcjonować w takim trudnym świecie. Ale w jakimś sensie się tego spodziewałam. Ten konflikt przecież długo narastał. Mimo wszyto to depresyjne doświadczenie.

Liwia: Nasz rocznik w ogóle nie ma łatwo. Zaczęło się od strajku nauczycieli, później była pierwsza fala covidu, po niej druga..., ciągle siedzimy na zdalnych, a zaraz matura. Psychika siada, moi rówieśnicy mają poważne problemy. I teraz wojna. Przez to, że robiło się coraz gorzej i gorzej, chyba nabraliśmy trochę odporności. Ale jest trudno. Ja każdego człowieka widzę osobno. Patrzę na panią w ciąży i zastanawiam się, czy urodzi dziecko w Polsce? Gdzie wtedy będzie jej mąż? Tu każdy ma swoją historię.

Boicie się matury?

Konstancja: Ja boje się tego, że się nie boje. Stresuje mnie, że podchodzę do tego na luzie.

Liwia: Mam tak samo. Stresuję się tym, że w ogóle mnie to nie przeraża.

Zastanawiacie się, jaki będzie temat na egzaminie maturalnym?

Konstancja: Nauczyciele mówią, że możemy przygotować się na tematy z motywem wojennym. Albo z pomocą właśnie.

Liwia: Nam pani od polskiego powiedziała, że będzie coś trudnego, bo teraz są ważniejsze sprawy na głowie niż matura i możliwe, że wezmą coś, co kiedyś było odrzucone.

A jaki temat wy byście zaproponowały?

Liwia: Coś o cierpieniu. W sumie w każdej lekturze szkolnej jest cierpienie – czy chodzi o zawód miłosny, czy o wojnę. W odniesieniu do tego, co teraz się dzieje, to byłoby ciekawe.

Konstancja: O pojęciu ojczyzny i patriotyzmu. Może: jaki jest wpływ patriotyzmu na aktualne działanie młodzieży?

(Rozmowę przerywa nam pan z obsługi Torwaru, który szuka psychologa. Dziewczyny przy okazji dopytują, dlaczego nie działa pralka).

A co dalej, po maturze?

Konstancja: Mój wstępny plan to dziennikarstwo i media, a później specjalizacja z medioznawstwa. Ale nie marzę o tym kierunku. Może być co innego.

Liwia: Ja nie wierzę, że zaraz będzie matura i że za chwilkę będę studentką. Przecież niedawno szłam do liceum. I kilka miesięcy później nas zamknęli przez covid. Może dlatego nie mam pomysłu co dalej. Po prostu pójdę na jakiekolwiek studia i przez pierwszy rok spróbuję odnaleźć siebie. Ale może wstanę któregoś czerwcowego dnia i będę wiedziała. Jednak myślę, że teraz mam prawo nie wiedzieć.

;
Na zdjęciu Joanna Łopat
Joanna Łopat

Autorka reportaży telewizyjnych i prasowych. Była redaktorka telewizyjna w TVN24 Biznes i Świat, prowadzi „Rozmowy NIEnormatywne” w ramach cyklu podcastów „Liberté Talks”. Absolwentka kulturoznawstwa i fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej.

Komentarze