Marcin Romanowski miał do niedawna dwie misje. Jako numerariusz Opus Dei dbał o formację religijną młodych członków tej organizacji, czyli wychowanie zgodne z naukami Josemarii Escrivy de Balaguera. Jako twórca Pracowni Liderów Prawa przygotowywał wiernych i oddanych pracowników resortu Zbigniewa Ziobry. 4 czerwca 2019 został wiceministrem sprawiedliwości
Marcin Romanowski to jeden z najwierniejszych i najbardziej zaufanych ludzi obecnego ministra sprawiedliwości - Zbigniewa Ziobry.
Kilkanaście lat temu - krótko po ukończeniu studiów prawniczych - został ekspertem sejmowej komisji śledczej badającej aferę Rywina. Był współautorem końcowego raportu komisji, który przedstawił Sejmowi Ziobro - wówczas członek komisji śledczej.
Za pierwszych rządów PiS, gdy Ziobro po raz pierwszy był ministrem sprawiedliwości, Romanowski został jego asystentem.
Po wyborach w 2015 roku, gdy Ziobro wrócił do ministerstwa, wrócił też Romanowski. W 2016 został dyrektorem Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, jednostki badawczej podległej resortowi.
Zaczął wówczas tworzyć program, który ma werbować i szkolić nowe prawnicze elity - Pracownię Liderów Prawa.
Żeby lepiej zrozumieć, czym jest Pracownia, zatrzymajmy się na chwilę przy innej działalności Romanowskiego.
Romanowski jest numerariuszem Opus Dei (łac. Dzieło Boże).
To tajemnicza i kontrowersyjna instytucja Kościoła katolickiego. W krajach gdzie działa od dawna - jak Hiszpania czy Włochy, przypisuje jej się ogromne wpływy w kręgach polityczno-biznesowych, a nawet infiltrację najważniejszych publicznych instytucji.
Jak pisaliśmy niedawno na OKO.press, numerariusze i numerarie, choć są osobami świeckimi i normalnie pracują zawodowo, żyją w celibacie i mieszkają w ośrodkach Opus Dei - oddzielnych dla kobiet i mężczyzn.
W pisemnych umowach z prałaturą Dzieła zobowiązują się do czystości, ubóstwa i posłuszeństwa przełożonym.
Umartwiają się, nosząc na udach cilice (drucianą kolczatkę) i samobiczując się. Zostając numerariuszami, oddają swój majątek któremuś z podmiotów powiązanych z Opus Dei, a potem przekazują mu również swoje zarobki. Jak podkreśla prałatura Opus Dei w Polsce - robią to dobrowolnie.
Tam, gdzie Dzieło jest już mocno zakorzenione
od dawna trwa już jednak dyskusja o tym, czy w państwie świeckim ważne funkcje publiczne powinni pełnić ludzie, którzy zobowiązują się do posłuszeństwa Prałaturze Opus Dei (a więc władzom kościelnym). I którzy po jakimś czasie mogą zostać zaproszeni do przyjęcia święceń kapłańskich.
Księża Opus Dei wywodzą się bowiem właśnie spośród numerariuszy. Pierwszym polskim księdzem Dzieła był Damian Pukacki, biolog, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej.
Obowiązkiem członków Opus Dei jest prowadzenie działalności apostolskiej. Nie robią tego jednak pod szyldem prałatury Dzieła. Zakładają tzw. dzieła apostolstwa korporacyjnego, czyli rozmaite stowarzyszenia, fundacje i spółki, które mają przyczyniać się do krzewienia wiary i myśli założyciela Dzieła - Josemarii Escrivy de Balaguera.
Pierwszymi dziełami apostolstwa korporacyjnego, które powstają, gdy Opus Dei zaczyna działalność w jakimś kraju, są ośrodki formacyjne. Ich zadaniem jest kształtowanie wiernych zgodnie z duchem Dzieła.
Ośrodki łączą funkcje akademików, domów modlitewnych i świetlic młodzieżowych. Mieszka w nich do kilkunastu osób - księży Dzieła, numerariuszy (lub numerariuszek) i studentów (lub studentek). Obowiązuje pełna separacja płci. W każdym ośrodku jest kaplica, odbywają się msze i rozmaite spotkania formacyjne - także dla wiernych spoza ośrodka.
Władze placówek wyznaczane są przez prałaturę spośród numerariuszy.
W pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych Marcin Romanowski był dyrektorem Ośrodka Akademickiego "Barbakan", luksusowego akademika i głównego męskiego ośrodka Opus Dei w Krakowie. Nadal jest wiceprezesem Małopolskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego, które prowadzi ten ośrodek.
Od 2009 do 2018 roku zasiadał też w komisji rewizyjnej Stowarzyszenia Promocji Kultury i Nauki. To jedna z najważniejszych i najaktywniejszych organizacji Dzieła w Polsce. Prowadzi męski ośrodek akademicki "Przy Filtrowej" w Warszawie.
Ośrodek oferuje m.in. zajęcia nazywane Akademią Lidera. To przede wszystkim cykl spotkań z ludźmi, którzy odnieśli sukces - w biznesie, mediach, kulturze, polityce. Są warsztaty jak założyć firmę, jak zbudować dom, zajęcia z retoryki (prowadził je dziennikarz Przemysław Babiarz), ale także zajęcia z savoir-vivre i sztuki eleganckiego ubioru.
Podopieczni Akademii Lidera mogą także brać udział w letnich wyjazdach, podczas których mają się rozwijać naukowo i sportowo.
Na podobnych zasadach jak Akademia Lidera funkcjonuje Pracownia Liderów Prawa (PLP). Tyle tylko, że ta druga działa za publiczne pieniądze i pod patronatem ministra Ziobry. I szkoli nowe kadry Ministerstwa Sprawiedliwości.
Pracownia to - jak przekonują jej twórcy - prestiżowy program edukacyjny skierowany do studentów i absolwentów szkół wyższych.
Powstała w 2017 roku z inicjatywy Marcina Romanowskiego, który wówczas był dyrektorem Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, jednostki podległej ministerstwu Ziobry. Jaki był cel jej powołania?
"Polska potrzebuje wszechstronnie wykształconych prawników, którzy będą pełnili nie tylko funkcje wykonawcze i usługowe, ale będą również propagować oraz rozwijać kulturę prawną opartą na chrześcijańskich wartościach. Potrzeba prawniczych elit, które realizować będą w swojej codziennej pracy etos służby publicznej" - tłumaczył Romanowski portalowi wPolityce.pl.
Zakwalifikowani do każdej edycji programu studenci (głównie kierunków prawniczych) uczestniczą w siedmiu weekendowych zjazdach w Warszawie lub w okolicach. Zjazdy, noclegi i wyżywienie opłaca Instytut Wymiaru Sprawiedliwości. Uczestnicy płacą tylko za dojazd.
Obecnie Pracownia prowadzi trzy projekty: "Główny", "Student" oraz "Prawa Człowieka". Tematyka zajęć jest bardzo szeroka, od nauki o instytucjach Unii Europejskiej przez warsztaty PR-owe po zajęcia z savoir-vivre i protokołu dyplomatycznego.
Wykładowcami na zjazdach PLP są m.in. Zbigniew Ziobro oraz wiceministrowie resortu sprawiedliwości, pracownicy MON, CBA, Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, urzędnicy kancelarii premiera i doradcy prezydenta.
Przez Pracownię przewinęło się już kilkaset osób, jednak nie wszyscy ją kończą. Dla wielu, którym się udało, certyfikat ukończenia kursów był przepustką do pracy w ministerstwie.
Rozmawialiśmy z Danielem (imię zmienione), uczestnikiem jednej z pierwszych edycji Pracowni.
Najpierw rekrutacja. Daniel o programie PLP dowiedział się od kolegi z prawa. Prestiżowy, darmowy program, kuźnia nowych elit, możliwość praktyk w administracji rządowej - szkoda nie spróbować.
Pierwszy krok to formularz ze szczegółowymi pytaniami: jaka uczelnia, jakie studia, ulubiona książka, film, cytat. Do tego CV. Drugi etap to drogi i używany do rekrutacji w dużych firmach i ministerstwach test MAPP - Motywacyjna Analiza Potencjału Pracowniczego. Ponad siedemdziesiąt pytań dotyczących preferencji. Przykład: co bardziej wolisz, wybudować scenę na festyn, zaprojektować ją czy udekorować?
Trzeci etap, rozmowa w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości. W komisji nie było jednak nikogo z ministerstwa ani z IWS, tylko absolwenci poprzedniej edycji Pracowni.
"Dziewczynę przede mną zapytali o stosunek do aborcji oraz co sądzi o ustawach o sądach, które wtedy zawetował prezydent Duda" - wspomina Daniel. "Mnie pytali o wartości, o to, kto jest dla mnie autorytetem. Dało się wyczuć, jakich odpowiedzi oczekują".
A same zjazdy? Dwóch czy trzech wykładowców miało ciekawe zajęcia, reszta niespecjalnie. Na pewno nie był to żaden elitarny program, jakiego można się spodziewać po takich zapowiedziach.
Pytamy Daniela o Romanowskiego. Surowy, ascetyczny, jakby chciał żelazną ręką doprowadzić wszystkich do zbawienia. Był na każdym zjeździe, nocował w jednym hotelu razem z uczestnikami Pracowni.
Był także z "liderami" na Ukrainie. Wyjazd na projekt społeczny do naszego wschodniego sąsiada jest warunkiem koniecznym do zakończenia Pracowni. Na miejscu coś się buduje, rozbiera, porządkuje, remontuje. Jak mówi Daniel, dzięki temu wolontariatowi mieli się uwrażliwić na potrzeby innych.
Romanowski w jednym z artykułów przyznał, że projekty na Ukrainie są jego oczkiem w głowie. "Myślę, że to jest kwestia wychowania się na Sienkiewiczu, to kierunek, który - można tak się wyrazić - jest kierunkiem pociągającym za serce” - mówił.
Daniel narzeka, że on i inni uczestnicy, dorośli ludzie, byli traktowani jak 13-latkowie na kolonii. Sprawdzanie, czy po 22. wszyscy są w pokojach, zakaz opuszczania hotelu bez zezwolenia, zakaz wychodzenia z wykładów, zakaz używania telefonów komórkowych podczas zajęć.
"Cały czas nas straszyli, że wylecimy, jeśli nie będziemy przestrzegać zasad i wykonywać poleceń. Najgorliwsi w sprawdzaniu i kontrolowaniu byli kierownicy, czyli po prostu absolwenci poprzednich edycji Pracowni" - wspomina Daniel. Kierownicy na wszystkich zajęciach siedzieli z tyłu, obserwowali, pilnowali. Wykonywali polecenia, które szeptał im na ucho Romanowski, ale sami też wykazywali się inicjatywą w utrzymywaniu porządku.
Kiedy atmosfera zaczęła być napięta, bo Daniel i kilka innych osób nie chciało się podporządkować poleceniom kierowników, któryś z nich rzucił w pewnym momencie: my tu nie chcemy butnych i ambitnych, tylko skromnych i posłusznych.
"Kierownicy? Skończyli prawo, Pracownię i zaraz wskoczyli do wysokiej ligi, dostali pracę w IWS albo w samym ministerstwie. Widać było, że poczuli się ważni, dostali władzę" - mówi Daniel.
Daniel w czasie trwania Pracowni dostał od kierownika dwie propozycje stażu w ministerstwie.
Nie wiemy, ile osób, które brały udział w Pracowni, dostało potem pracę w resorcie sprawiedliwości lub w podległym mu Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości. Pod koniec 2018 roku zapytaliśmy o to Marcina Romanowskiego. Odpisał nam, że nie posiada takich informacji. Zaznaczył także, że "udział w PLP nie jest elementem procesu rekrutacyjnego do IWS".
Żeby sprawdzić, ilu uczestników pracowni może pracować w MS, przejrzeliśmy skład komisji konkursowej, która przydziela dotacje w ramach Funduszu Sprawiedliwości, którym zarządza resort.
Przypomnijmy: miliony złotych z tego funduszu trafiają do organizacji pozarządowych, które następnie organizują za nie przede wszystkim pomoc ofiarom przestępstw lub przeciwdziałają przyczynom przestępczości.
Jak wielokrotnie alarmowaliśmy, od kilku lat konkursy wygrywają organizacje bez żadnego doświadczenia, za to z personalnymi powiązaniami z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i z PiS. Mnóstwo pieniędzy trafia także do nowo powstałych organizacji katolickich.
Od 2018 do objęcia teki wiceministra fundusz nadzorował Marcin Romanowski.
Sprawdziliśmy komisję ostatniego rozstrzygniętego w ramach funduszu konkursu, czyli II konkursu na przeciwdziałanie przyczynom przestępczości.
Po pobieżnych poszukiwaniach okazało się, że na dwudziestu dziewięciu członków ośmioro jest związanych z Pracownią Liderów Prawa (siedmioro uczestników oraz mąż jednej uczestniczki). Pracują w różnych departamentach, najczęściej na stanowisku sekretarzy.
Co ciekawe, do wspomnianego konkursu startowało także... Stowarzyszenie Pracownia Liderów Prawa, które zostało założone w połowie 2018 roku przez absolwentów Pracowni. Dotacji jednak nie dostało.
Jednym z założycieli stowarzyszenia i kierowników Pracowni jest Miłosz Łaski, obecnie doradca ds. promocji Funduszu Sprawiedliwości.
Współpraca: Konrad Szczygieł - dziennikarz zespołu śledczego OKO.press od powstania portalu, a obecnie dziennikarz „Superwizjera” TVN.
Kościół
Władza
Marcin Romanowski
Zbigniew Ziobro
Ministerstwo Sprawiedliwości
Fundusz Sprawiedliwości
Opus Dei
pracownia liderów prawa
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze