0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marcin Stepien / Agencja Wyborcza.plFot. Marcin Stepien ...

Aleksandra Korczak – wyróżniona w konkursie Nauczyciela Roku nauczycielka języka polskiego, etyki i filozofii. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, jest ekspertką do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej, a także nagradzaną poetką performatywną.

Anton Ambroziak, OKO.press: Skąd te kasandryczne wizje? Dlaczego matura z języka polskiego w 2023 roku ma być najgorsza w historii?

Aleksandra Korczak, polonistka: W skrócie, nowa matura jest trudniejsza, dłużej się ją pisze, a kryteria oceniania są bardziej mgliste. I to w zasadzie mija się z podstawowymi sensem matur. Egzamin dojrzałości po to ma charakter ogólnopolski, po to jest ujednolicony we wszystkich szkołach, czyli standaryzowany, żeby uczniowie mogli cieszyć się sprawiedliwymi ocenami.

Czego wymagano od uczniów i uczennic piszących wypracowanie rok temu, a czego wymaga się dziś?

Uczeń musiał napisać tekst, w którym można było argumentować z odniesieniem do lektury obowiązkowej, ale też można było sobie poradzić inaczej. Nowe wypracowanie jest bardzo podobne, tyle tylko, że ma zawyżoną minimalną liczbę słów i wymóg odwołania do utworu z obowiązkowego kanonu. Uczeń ma obowiązek napisania dłuższej pracy, przy czym jeśli wypracowanie będzie dłuższe, może stracić relatywnie większą liczbę punktów.

To znaczy?

Kiedyś było tak, że oceniano ogólnie, czy jest dużo, czy mało błędów w skali całej pracy. Teraz kryteria są liczbowe. Np. przy 6-7 błędach językowych daje się 3-5 punktów w danym kryterium i to niezależnie od tego, czy uczeń napisze pracę na 300, czy 700 słów.

Największym problemem są jednak enigmatyczne wytyczne dotyczące oceniania argumentacji. Z kryteriów nie wynika w sposób jednoznaczny, czy uczeń wykorzystał tekst w pełni funkcjonalnie, czy częściowo funkcjonalnie. Jeden nauczyciel powie tak, drugi inaczej.

A między jednym a drugim kryterium są aż cztery punkty różnicy, co w znacznym stopniu wpływa na wynik końcowy.

Takiego zamieszania nie było

A może to zawsze było tylko złudzenie? Nawet najściślejsze kryteria nie są w stanie w pełni zobiektywizować oceniania egzaminów zewnętrznych.

Nauczyciele siłą rzeczy oceniają subiektywnie, ale takiego zamieszania jeszcze nie było. Po próbnych maturach i szkoleniach organizowanych przez Centralną Komisję Egzaminacyjną wiemy, że rozbieżności punktowe między nauczycielami oceniającymi prace są ogromne.

Co na to uczniowie i uczennice?

Mogą pomyśleć, że nauczyciele są nieprofesjonalni. Widzą polonistów, którzy nie wiedzą, jak coś ocenić, albo powtarzają, że wiele zależy od egzaminatora. Byli też tacy, którzy wkraczali do sal w listopadzie, by ogłosić, że miało nie być na egzaminie wypracowania na podstawie wiersza, ale jednak będzie.

Tak może widzieć to uczeń. Całe zamieszanie nie wynika oczywiście ze złego przygotowania merytorycznego nauczycieli czy złych intencji. Chodzi o to, że na poziomie centralnym, systemowym, zarządzanie jest chaotyczne.

Młodzież ma prawo czuć się potraktowana niesprawiedliwie. Równie długo, co ich koledzy i koleżanki ze starszych roczników korzystali ze zdalnego nauczania, a mimo wszystko czeka ich trudny egzamin. Do presji pt. "to najważniejszy dzień w twoim życiu", dochodzi losowość zafundowana przez Ministerstwo Edukacji.

Myślę, że pokolenie, które przetacza się teraz przez szkoły, jest bardzo boleśnie doświadczone. I nie chodzi tylko o pandemię czy reformy. Mamy kryzys gospodarczy i klimatyczny, czego uczniowie są świadomi. Na pewno stresują się maturami i mają prawo czuć złość.

Odniosę się jednak do mojego przewodnika duchowego Janusza Korczaka, który uważał, że dziecko ma prawo prawdy. Ja też uważam, że uczniowie i uczennice je mają.

Jeśli matura jest źle skonstruowana, kryteria są niejasne i istnieje ryzyko, że jeden egzaminator oceni pracę na 50 proc., a drugi na 53 proc., to młodzież ma prawo o tym wiedzieć.

Również dlatego, że niedługo większość z nich odda głos w wyborach. I może dzięki temu będą uważać szczególnie na to, co dana partia proponuje w zakresie rozwiązań edukacyjnych.

Czeka nas lawina odwołań

Czy to oznacza, że gdy uczniowie dostaną wyniki matur, ruszą tłumnie do komisji egzaminacyjnych, by poprawiać po nauczycielach? Czeka nas lawina odwołań?

Jak najbardziej. Myślę, że szczególnie uczniowie w dużych ośrodkach miejskich, którzy mają małą drogę do pokonania, będą szturmować budynki CKE i prosić o weryfikację wyników.

Pamiętajmy, że mówimy o roczniku, który późno poznał wytyczne dotyczące rekrutacji na studia. Gdy prosiłam ich jesienią, by na stronach kierunków, które ich interesują, sprawdzili, co muszą zdawać na maturze, by się dostać, takich informacji nie było. A jeśli były, to ukryte w formie rozporządzeń. To oznacza, że młodzież jeszcze we wrześniu nie była pewna, jaki egzamin napisze w maju. Tak się dzieje, gdy wrzucamy dzieci w wielkie reformy, w których wszystko nagle się zmienia.

Jak to, co młodzież zobaczy na egzaminie, ma się do tego, czego się uczyli?

Średnia wieku polonisty to 50 lat. Wiele osób uczących w liceach omawia te same lektury od kilkudziesięciu lat. Niektórzy z nich nie mają już siły śledzić, jak zmieniają się ministerialne wytyczne. Osobiście rozmawiałam z nauczycielką, która przez wiele lekcji realizowała "Cierpienia Młodego Wertera", choć tego utworu nie ma już w kanonie lektur obowiązkowych.

Kiedyś było tak, że lista lektur opatrzonych gwiazdką, tych koniecznych do omówienia, była krótka. Nauczyciel miał dużą swobodę w wyborze reszty tekstów.

Teraz w szkołach średnich naucza się według ścisłej, bardzo długiej listy lektur.

I zauważyłam, że naprawdę nie wszyscy ją przyswoili. To nie jest wyraz złej woli, ale braku czasu. Rozporządzenia oświatowe pojawiają się i znikają w takim tempie, że jeśli nauczyciel nie siedzi z nosem w dokumentacji, to jest ryzyko, że kierując się tylko odruchem literaturoznawcy nie omówi tekstu wymaganego na maturze.

Mamy też coś takiego jak dostosowanie wymagań egzaminacyjnych. Na maturach w 2023 i w 2024 tekstów obowiązkowych będzie trochę mniej. Tyle że te dostosowania pojawiły się na tyle późno, że niektóre spośród skreślonych tekstów zdążyłam już omówić. Tak było np. z opowiadaniem Rozdziobią nas kruki, wrony Żeromskiego. Może być więc tak, że uczniowie uczyli się o czymś, czego na maturze nie będzie.

Poloniści odmawiają sprawdzania matur

Dlatego część polonistów deklaruje, że w tym roku nie będzie sprawdzać matur? Nie chcą firmować chaosu wywołanego przez Ministerstwo Edukacji?

Wytyczne są na tyle niejasne, że nikomu nie chce się brać za to odpowiedzialności. Po co oceniać wypracowanie, żeby potem przekonać się, że się to zrobiło źle i niesprawiedliwie?

Drugim problemem są wynagrodzenia za sprawdzanie arkuszy maturalnych. Są one żenująco niskie.

Przeczytaj także:

Choć mnie najbardziej boli, że w każdej szkole średniej w tym kraju są poloniści, którzy co roku siedzą nad arkuszami z próbnych matur. Ja np. mam dwie klasy maturalne, w których jest prawie 60 uczniów. Jeden arkusz sprawdzam niecałą godzinę. Skoro mamy za sobą już dwie próbne matury, to znaczy, że poświęciłam 120 dodatkowych godzin na sprawdzanie egzaminów. Nikt mi za to nie zapłaci.

Czasem dyrektorzy szkół podwyższają polonistom dodatek motywacyjny. Z wielu powodów jest to nieuczciwe i nieadekwatne. Różnica w dodatku motywacyjnym to co najwyżej kwota 100, 200, 300 zł. Poza tym dodatki przyznawane są z pełnej puli, którą operują szkoły, wiec żeby dać poloniście więcej, trzeba zabrać komuś innemu. Powinno być albo dodatkowe świadczenie dla polonistów, albo mniej lekcji przy tablicy.

Frustracja dotycząca stawek za sprawdzanie egzaminów narasta od lat, ale tak szerokiego odwrotu, przynajmniej na poziomie deklaracji, jeszcze nie widziałem.

Chodzi o wartość złotówki. Już wcześniej stawki były żenująco niskie, ale w obliczu tego, co dzieje się gospodarce, jest to jeszcze bardziej nieadekwatne.

Dyrektor CKE, Marcin Smolik, deklaruje, że znajdą się tacy, którzy wezmą odpowiedzialność za egzaminy i "nie zostawią uczniów samych". Przekonuje cię to?

Mam nadzieję, że nie będzie tak, że ostatecznie leśnicy będą sprawdzać wypracowania. Pamiętam, że jak był strajk nauczycieli, to deklarowano, że do nadzorowania egzaminów wyznaczy się osoby niemające wykształcenia pedagogicznego.

Szkoda mi dzieciaków, więc oczywiście mam nadzieję, że znajdą się kompetentni egzaminatorzy, ale też, że będzie wystarczająco duże zamieszanie logistyczne, by władza nas naprawdę zauważyła.

Kilkadziesiąt procent może nie zdać

Jest w ogóle szansa na ocalenie tegorocznej matury?

Mam obawę, że niewiele można dziś zrobić. Przewiduję, że arkusz, który faktycznie zobaczą uczniowie i uczennice w maju, będzie prostszy niż te z informatorów i próbnych matur. Jeśli poziom trudności miałby być taki, jak podczas proponowanych próbnych egzaminów, to my, poloniści spodziewamy się, że kilkadziesiąt procent osób podchodzących do matury może jej po prostu nie zdać.

Bliżej 30 czy 50 proc.?

Naprawdę trudno powiedzieć. To jeden, wielki eksperyment.

Tak czy inaczej, myślę, że to byłby cios wizerunkowy dla ministra edukacji. Dlatego pewnie zobaczymy arkusz relatywnie łatwiejszy. Tylko co z tego, skoro nadal mamy niejasne wytyczne oceny wypracowania? A przecież wypracowanie to prawie połowa wszystkich punktów do zdobycia.

A apele polonistów, by matura miała ludzką twarz? Czego w zasadzie dotyczą?

Ja w tym kontekście myślę głównie o maturze ustnej z języka polskiego. Wcześniej matura ustna polegała na tym, że uczeń musiał przygotować 15-minutową wypowiedź monologową dotyczącą podanego zagadnienia. Tak było dla osób po gimnazjum.

Teraz uczeń lub uczennica ma wylosować zestaw, w którym są dwa zadania. Jedno dotyczy puli zagadnień jawnych, w którym jest kilkaset pytań dotyczących lektur obowiązkowych. Jak na nie nie odpowie, w ogóle nie zdaje matury. Bo jest kanon, a uczeń musi go znać na pamięć.

Jest jeszcze drugie zadanie, które polega na interpretacji tekstu literackiego lub treści wizualnej, np. plakat czy obraz. Uczeń ma 15 minut, by przygotować odpowiedź na oba zagadnienia.

Kto wpadł na taki pomysł?

Miałam okazję na szkoleniu rozmawiać z p. Wiolettą Kozak, która przygotowywała tę nową formułę matury ustnej i pytałam, czy nie uważa, że to za mało czasu. Powiedziała mi, że to nie jest za mało czasu, bo przecież pula pytań jawnych jest opublikowania wcześniej, więc uczeń ma czas by przygotować wypowiedź.

Encyklopedyczne wkuwanie

Na kilkaset pytań?!

No właśnie o to chodzi, że nowy paradygmat edukacyjny w skali globalnej jest taki, by uczyć umiejętności, np. szukania alternatywnych rozwiązań. A w edukacji polskiej, po sukcesach gimnazjalistów w tekstach PISA, reforma edukacji doprowadziła do ogromnego kroku wstecz.

Do pruskiego, encyklopedycznego wkuwania.

Jest lektura obowiązkowa, więc uczeń musi wiedzieć na jej temat wszystko. Na przykład na egzaminie gimnazjalnym pytania były bardziej problemowe. Uczeń miał zadanie wskazać np. cechy dystynktywne powieści historycznej. To jest umiejętność. Na egzaminie ósmoklasisty dzieci dostają fragment tekstu do rozpoznania, np. jaka to lektura. I na poziomie szkól średnich jest podobnie.

Wypracowania zawsze były trochę archaiczne. Nie rozwijamy w szkołach tradycji pisania eseistycznego, raczej męczymy się ze schematycznymi rozprawkami.

Też tego nie lubię. Natomiast, to jest ciekawe, że wcześniej uczeń w swojej pracy mógł się odwoływać, jak twierdzi dyrektor CKE, np. do Boba Budowniczego. I to według niego dyskredytowało takie wypracowanie.

Tak się składa, że za trzy tygodnie bronię swojej rozprawy doktorskiej, która dotyczy kanonu lektur szkolnych dla szkoły podstawowej. Tyle że analizuję go w perspektywie gender studies, czyli kobiecości i dziewczęcości. Całą rozprawa doktorska opiera się na szkolnych powieściach takich jak Ania z Zielonego Wzgórza. Napisałam kiedyś też monografię naukową o Muminkach.

Uważam, że o dziełach popkulturowych, współczesnych, jakoś nam bliskich, można powiedzieć mnóstwo wartościowych rzeczy. Dzisiaj na uczelniach bada się to, jak w naszej kulturze manifestują się moralne problemy współczesności czy narrację w grach komputerowych.

A w CKE wydają się zasiadać osoby, które hołdują przeświadczeniu, że im starszy tekst, tym bardziej wartościowy literacko.

Przecież takie na przykład powieści Sienkiewicza to są powieścidła akcji. Odpowiednik listy bestsellerów Empiku, tylko sprzed ponad 100 lat.

Twórcy literaccy z tamtych czasów patrzyli na powieści historyczne Sienkiewicza z przymrużeniem oka, nie jak na wysokoartystyczną literaturę.

Jak reagują uczniowie?

Jak twoi uczniowie reagują na kanon?

Jak uczeń czyta "Gloria victis" Orzeszkowej, utwór na wskroś egzaltowany i sentymentalny, czasem trudno się nie śmiać. Dzieciaki nie mają szansy sięgnąć mentalnie do tamtych czasów.

Gdybyśmy chcieli pokazać im, czym jest polska szlachecka albo kultura Polaków sprzed setek lat, możemy to zrobić tysiąc razy wydajniej na spektaklu teatralnym czy filmie. Nie trzeba tego robić za pośrednictwem dzieła literackiego, którego uczeń i tak nie zrozumie. I w końcu będzie bazował na streszczeniu.

I takie masz doświadczenie? Uczniowie wybierają bryki, nie otwierają książek?

W klasie humanistycznej, w której mam wychowawstwo, wiem na pewno, że czytają. Ostatnio na wycieczce szkolnej słyszałam, jak rozmawiali między sobą: "Na którym rozdziale Pani Bovary jesteś?", "Na siódmym, właśnie idzie na bal".

Ale generalnie mam w sobie szacunek do uczniów jako ludzi, którzy mają prawo wybrać, czy będą wieczorem czytać Lalkę, czy umawiać się ze swoją dziewczyną. To jest ich życie, ich szczęście. Jeżeli ktoś woli chodzić do szkoły muzycznej, albo obejrzeć z mamą serial Lalka, to też jest okej.

Nie mówiąc o tym, że uczniowie są różni, mają różne predyspozycje intelektualne, miewają depresje, różne kryzysy tożsamościowe, szukają swojego miejsca w świecie. Jeżeli ktoś czyta bryk, a potem napisze maturę, a na tej drodze zaoszczędził trochę czasu, by podnieść jakość życia, to ja to szanuję. Kim jestem, by mówić innym, jak mają żyć?

Oczywiście motywuję do czytania oryginałów, między innymi po to, by wszyscy poradzili sobie z egzaminem. Niestety, przy tej formule jest obawa, że jeśli uczeń będzie bazował na uproszczeniach, może mieć trudniej.

Szkoła nie jest od "egzaminozy"

Jak widziałabyś rolę standaryzowanych egzaminów w XXI wieku?

Uważam, że w ogóle nie powinno być ogólnopolskiej matury. Jestem fanką powrotu do egzaminów na studia. Jeżeli uczeń chce się dostać na medycynę, sam wie, czego ma się uczyć.

A szkoła nie jest od "egzaminozy", tylko wspierania uczniów w rozwoju.

To byłby przewrót w polskiej edukacji, na który chyba dziś nikt nie ma odwagi. A mniejsze rozwiązania, które pozwoliłyby uczniom i nauczycielom odetchnąć i znaleźć trochę radości we wspólnych spotkaniach?

Odpowiem jako polonistka. Jestem zwolenniczką kanonu lektur, który nie składa się z konkretnych lektur, ale z problemów i gatunków. Nie chcę, żeby uczeń koniecznie poznał Zemstę, ale żeby umiał rozpoznać komedię, gdy się na nią natknie, znał konwencje, gatunki, motywy. Chodzi o to, żeby młodzież miała narzędzia do badania współczesnej kultury.

W kanonie problemowym omawiałoby się na przykład wybrane dzieła o inności, obcości, depresji, śmierci, różnych wersjach patriotyzmu.

Mniej więcej tak wyglądała nasza praca w gimnazjach. Miałam w wymaganiach taki podpunkt: omówić wybrane opowiadanie fantasy, np. Sapkowskiego, Ursuli K. Le Guin, Tolkiena. Pamiętam, że na warsztat wzięliśmy Wiedźmina, bo akurat wszyscy wtedy grali w grę na Play Station. Poprosiłam mojego dyslektyka, żeby opowiedział, kim jest Geralt, główny bohater sagi Sapkowskiego. To był wartościowy i przyjazny wstęp do nauki o tym, czym jest fantasy.

Teraz tej autonomii nauczyciele i uczniowie nie mają na żadnym stopniu edukacji.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze