0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja GazetaAdam Stepien / Agenc...

11 lutego 2019 roku Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało w prasie ogólnopolskiej list minister Anny Zalewskiej "Do rodziców i opiekunów...". Miał być odpowiedzią na niepokój, który od miesięcy wśród rodziców wywołują:

  • zapowiedź ogólnopolskiego strajku nauczycieli;
  • tzw. kumulacja roczników w rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych.

To co miało uspokoić, okazało się akcją dezinformacyjną. MEN zapewnia w liście, że sukcesywnie "podnosi prestiż i znaczenie nauczycieli". Dowodem tego mają być przygotowane przez rząd podwyżki. "Po raz pierwszy od 2012 roku w tak krótkim czasie (już w ciągu 17 miesięcy) (...) wynagrodzenia [red. nauczycieli] wzrosną w zależności od stopnia awansu zawodowego od 371 do 508 zł (...) pensje nauczycieli zostaną podniesione o 16,1 proc." - twierdzi w liście MEN.

Podwyżki 2019: od 83 zł do 112 zł

To oczywista manipulacja. W styczniu 2019 pensje nauczycieli wzrosły o 5 proc., czyli realnie nauczyciel zarabia więcej od 83 zł netto (stażysta) do 112 zł netto (nauczyciel dyplomowany). Goła pensja nauczyciela z kilkunastoletnim stażem zawodowym to maksymalnie 2 492 zł "na rękę".

16,1 proc. w liście minister Zalewskiej jest owocem arytmetycznego skrótu, który ma pokazać, jak dużo rząd robi dla nauczycieli. W rzeczywistości jest to suma trzech transz podwyżek:

  • 5,75 proc. w kwietniu 2018,
  • 5 proc. w styczniu 2019,
  • 5 proc. we wrześniu 2019 roku/styczniu 2020 roku.

Określenie w "ciągu 17 miesięcy" jest poprawne o tyle, że obejmuje czas od maja 2018 do września 2019, ale robi wrażenie, jakby te podwyżki następowały w jakimś błyskawicznym trybie. Tymczasem są to podwyżki zaplanowane już we wrześniu 2017 roku i rozłożone na trzy lata 2018-2020.

Tyle że ostatnia rata ma zostać przyspieszona o kwartał: zamiast stycznia 2020 - na wrzesień 2019.

Informacja MEN może robić wrażenie, że 16,1 proc. to podwyżka, którą nauczyciele dostali już w 2019 roku. Tak zresztą nie raz opowiadała o nich minister Anna Zalewska.

Przeczytaj także:

Nieszczęsna arytmetyka

Realnie nauczyciele dostali:

  • 3,75 proc. w 2018 roku - bo podwyżkę przyznano dopiero w drugim kwartale roku, a jej znaczną część rząd sfinansował odbierając nauczycielom dodatki z Karty Nauczyciela;
  • 5 proc. w 2019 roku.

Ostatnia transza, czyli 5 proc. podwyżki we wrześniu 2019 - to obietnica, którą minister Anna Zalewska złożyła w styczniu, trakcie negocjacji płacowych ze związkami zawodowymi.

Nie są to ani dodatkowe, ani pewne pieniądze.

Minister zaproponowała bowiem, że w drodze "kompromisu" - jak sama to nazwała - o trzy miesiące przyspieszy wypłatę pieniędzy, które nauczyciele mieli zobaczyć w styczniu 2020 roku. Niestety, rząd nie zabezpieczył pieniędzy na ten cel w budżecie. Minister tłumaczyła, że "widzi jego [red. budżetu] możliwości", ale nauczyciele nie dostali żadnej gwarancji na piśmie.

W każdym scenariuszu propozycje minister mierzą poniżej oczekiwań płacowych nauczycieli. ZNP domaga się 1000 zł netto podwyżki do wynagrodzenia zasadniczego (z wyrównaniem od stycznia 2019) - to byłby jednorazowy wzrost o niemal 40 proc.

Nauczycielska "Solidarność" jest ostrożniejsza. Najpierw centrala związkowa "S" żądała 650 zł podwyżki od lutego 2019. Teraz - po kuluarowych rozmowach na Nowogrodzkiej - na stole leżą dwie propozycje: dodatkowe 5 lub 15 proc. od stycznia 2019.

Kosztowne reklamy czy misyjny przekaz?

Na akcję reklamową MEN w mediach zwrócił uwagę Związek Nauczycielstwa Polskiego. W drodze dostępu do informacji publicznej zapytał, ile kosztowały komunikaty.

Z odpowiedzi, która nadeszła 4 marca 2019 wynika, że list ukazał się 11 lutego 2019 roku w pięciu tytułach prasowych:

  • "Rzeczpospolitej";
  • "Dzienniku Gazecie Prawnej";
  • Tygodniku "Wprost";
  • Tygodniku "Sieci";
  • Tygodniku "Do rzeczy".

Ministerstwo Edukacji Narodowej wydało na reklamę w sumie: 64 tys. zł. Według MEN komunikaty miały charakter "misyjny" i dlatego część tytułów prasowych zgodziła się na rabat.

"Upust sięgał nawet 85 proc." - pisze MEN. Ale nie zdradza, ile kosztował zakup reklam w konkretnych gazetach.

MEN uważa, że opublikowanie listu służyło poinformowaniu rodziców m.in. o "zakończonych negocjacjach ze związkami zawodowymi".

Problem w tym, że efektem negocjacji nie jest żadne porozumienie, tylko ogólnopolski strajk w oświacie. 4 marca zarząd główny ZNP ogłosił datę strajku. Ma on się rozpocząć 8 kwietnia i potrwać do odwołania. A to oznacza, że może sparaliżować egzaminy gimnazjalne (10-12 kwietnia) i ósmoklasisty (15-18 kwietnia).

Publiczne środki na propagandę partyjną

Uspokajanie rodziców, które uprawia MEN za pośrednictwem mediów, opiera się na podawaniu fałszywych informacji w taki sposób, by stworzyć wrażenie, że nauczyciele dostali znacznie większe podwyżki niż rzeczywistości. Towarzyszy temu życzeniowy ton, czyli sumowaniu pieniędzy, które rząd zaledwie obiecał i to nie na papierze.

Skutkiem takiej komunikacji może być wywołanie konfliktu między nauczycielami a rodzicami. No bo dlaczego rodzice mieliby poprzeć żądania płacowe nauczycieli, skoro - według MEN - rząd sukcesywnie "podnosi nauczycielom wynagrodzenie", a "ich prestiż zawodowy podnosi się"?

ZNP zwraca uwagę, że środki, które MEN lekką ręką wydał na nieprawdziwe reklamy, mógł przeznaczyć na ich podwyżki lub ogólnie oświatę. Mógł, ale

publiczne środki posłużyły PiS do rozpowszechniania partyjnych przekazów.
;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze