0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.plfot. Jakub Włodek / ...

Anton Ambroziak, OKO.press: Po każdych wyborach mówimy plus minus to samo: kobiety wybrałyby nam innych rządzących. Temat luki w wyborach kobiet i mężczyzn od lat jest jedną z najpopularniejszych osi diagnozowania preferencji partyjnych. Tym razem Karol Nawrocki wygrał zdecydowanie wśród mężczyzn (55,5 do 45,5 proc.), ale Rafał Trzaskowski – mimo dużej frekwencji w tej grupie – wcale nie wygrał spektakularnie przekonująco wśród kobiet (52.8 do 47.2) . Pierwsza tura lepiej pokazała, że szczególnie młodzi mężczyźni chętnie przenoszą głos na ugrupowania skrajnie prawicowe. Co w tych podziałach odgrywa kluczową rolę?

Dr hab. Katarzyna Wojnicka, socjolożka, badaczka męskości*: Badania na temat preferencji wyborczych kobiet, głosujących chętniej na ugrupowania liberalno-lewicowe, i mężczyzn, wybierających partie prawicowe i skrajnie prawicowe, są prowadzone od 30 lat. Szczególnie w kontekście Europy Zachodniej, Skandynawii, czy Stanów Zjednoczonych. W Polsce ta dyskusja zaczęła się później, ale jesteśmy tu prawie dokładnie tacy sami jak inne kraje.

Z jedną różnicą – uwarunkowania regionalne sprawiają, że gender gap, czyli różnica w preferencjach wyborczych kobiet i mężczyzn, kurczy się trochę wolniej, choć również wyraźnie postępuje.

Jeszcze dwa lata temu powiedziałabym, że różnice w wyborach kobiet i mężczyzn są bardzo widoczne. W tym roku promowałam pracę magisterką, która pokazywała, że, o ile trend się utrzyma i nie czeka nas trzęsienie ziemi, gender gapu w głosowaniu na partie prawicowe i skrajnie prawicowe niedługo w Europie nie będzie.

W polskich warunkach możemy spodziewać się, że poparcie dla Grzegorza Brauna wciąż będzie bardziej męskie, ale Konfederacja i osoby z kręgu Sławomira Mentzena w niedalekiej przyszłości będą nie tylko strawne, ale i atrakcyjne dla kobiet.

Ale na dziś to poparcie dla prawicy, szczególnie skrajnej, wciąż jest bardziej męskie. Mieliśmy też wyjątkowo „męską” kampanię zbudowaną wokół niepewności, zagrożonego poczucia bezpieczeństwa, głównymi tematami były: wojna, migracje, gospodarka.

Kluczowa wydaje mi się kwestia niepewności i potrzeba znalezienia siły, która nas obroni przed tymi wszystkimi zagrożeniami — prawdziwymi i wykreowanymi medialnie, bo trzeba je rozgraniczyć. Prawdziwym zagrożeniem jest np. agresja ze strony Rosji. Migracja jest wyzwaniem, ale nie jest zagrożeniem, natomiast temat sprzyja budowaniu prawicowych narracji. W opowieść antymigracyjną włączyły się zresztą środowiska liberalne. Koalicja Obywatelska przegłosowała np. zawieszenie prawa do azylu. A dobrze wiemy, że powielanie narracji prawicowych wcale nie przysparza głosów partiom liberalnym, co dawno temu potwierdziły badania, ale chyba te informacje wciąż nie dotarły do właściwych sztabów.

Przeczytaj także:

Na pewno coraz silniej w polityce widać potrzebę obrony albo raczej narracji obrony. Żyjemy w takim momencie historycznym, że wszystko kręci się wokół narracji, niekoniecznie chodzi o prawdę i fakty. Karol Nawrocki rzeczywiście wpisuje się w taką figurę męskości obrony – silny, zdecydowany, jakby co, to potrafi użyć siły fizycznej w celu przeforsowania swojej agendy. I to się podobało nie tylko mężczyznom, bo coraz częściej narracja obrony znajduje posłuch także wśród kobiet, oczywiście pewnej grupy kobiet. Tak samo jest z mężczyznami, pamiętajmy, że to również jest bardzo heterogeniczna grupa, co często w dyskusjach nam umyka.

Narracja obrony w tej kampanii odnosiła się, tak jak już mówiłam, do wykreowanych zagrożeń związanych z migracją. Można było opowiedzieć historię bliższą faktom, że przy dobrze poprowadzonym procesie integracji, migranci nie są zagrożeniem, ale szansą dla całego społeczeństwa, które znajduje się w kryzysie demograficznym. Brakuje nam rąk do pracy, brakuje płatników ZUS. Tylko że nikt nawet nie starał się kontrować prawicowej agendy.

Według mnie najmocniej w tej kampanii zagrało prawdziwe zagrożenie związane z wojną.
  • Po pierwsze, od trzech lat wojnę mamy za miedzą, to nie jest political ficition. Krwawy konflikt może przenieść się również na terytorium Polski.
  • Po drugie, po zmianie administracji w Stanach Zjednoczonych, Trump dał zdecydowany sygnał, że nie interesuje go już tak bardzo obrona Europy, co zmusiło Unię Europejską do ogłoszenia, że intensyfikuje własne działania w zakresie obronności.

Polska jako jeden z krajów na pierwszej linii, naturalnie zaangażowała się w kurs zbrojeń i zwiększania własnej odporności. W marcu Donald Tusk wystąpił z zapowiedzią szkoleń, które miałyby przysposobić Polaków do ewentualnej służby wojskowej. I dla mnie to był game changer, jeśli chodzi o wybory. Mówiąc coś takiego, nawet jeśli potem to było rozmiękczane dobrowolnością i przekazem, że to dla wszystkich, nie tylko dla mężczyzn, naturalnie najbardziej materialne stało się to dla mężczyzn. I raczej nie mężczyzn w wieku Donalda Tuska, tylko tych w wieku 18-29 lat. I tutaj widzę już korelację z tym, co działo się przy urnach wyborczych, bo to właśnie młodzi mężczyźni tłumnie zagłosowali w pierwszej turze na Mentzena. A Mentzen był jednym z nielicznych polityków, który konsekwentnie i bardzo głośno, szczególnie na TikToku, mówił o tym, że nie będzie żadnego obowiązkowego poboru, że Polacy nie będą walczyć na wojnie w Ukrainie.

Czytałam kilka komentarzy w mediach społecznościowych o tym, że młodzi mężczyźni są nacjonalistami, bo głosują na Mentzena. Uważam, że w większości przypadków wcale tak nie jest. Ludzie nie głosują na cały pakiet, tylko wybierają kandydatów, którzy przynajmniej deklaratywnie chcą przepchnąć tę jedną najważniejszą dla nich rzecz. Dla wielu młodych Polaków jedną z najważniejszych rzeczy jest obrona przed ewentualnością pójścia na wojnę i utraty życia. I to obiecał Mentzen. To był przekaz, który był bardzo obecny w jego mediach społecznościowych i uderzył w najbardziej podstawowe lęki.

Jednym z flagowych tematów Konfederacji, który na finiszu kampanii podchwycił też Nawrocki, była kwestia cenzury, czyli odruch odreagowania tego, co progresywne – rzekomej poprawności politycznej i lewicowych ideologii krępujących obywateli. Uważasz, że to ważny czynnik, czy raczej awangardowy dodatek?

Moim zdaniem to próba jechania na tym, co dzieje się teraz w Stanach Zjednoczonych, gdzie ta wojna kulturowa jest w apogeum. I oczywiście w Polsce też będą osoby, z którymi takie hasła pozytywnie rezonują, ale to nie jest temat porywający masy. W moim odczuciu większość młodych mężczyzn przede wszystkim nie chce skończyć w takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się młodzi mężczyźni w Ukrainie, po prostu.

Myślałem też o głosowaniu aspiracyjnym: wybieraniu kandydatów, którzy są przykładem sukcesu, ale z drugiej strony potrafią grać kartą antyelitaryzmu. Sławomir Mentzen pije piwo i rozpala grilla, ale jest też wzorem zaradnego biznesmena.

Nigdy nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jakaś grupa ludzi podejmuje określone decyzje wyborcze. Konkretne analizy są bardziej lub mniej trafne dla danych podgrup w jednej grupie. Jeśli na przykład uwzględnimy kwestie nierówności albo tradycjonalizmu, znajdziemy inne hipotezy.

Wydaje mi się jednak, że wątek wojenny jest bardzo ważny, a jednocześnie mało dyskutowany. Tak jak dla kobiet już wcześniej kwestia praw reprodukcyjnych była obroną ich życia, tak teraz dla mężczyzn bodźcem stała się wojna. Dla mnie to jest analogiczna sytuacja. I w ogóle uważam, że ten rozdźwięk w głosowaniu kobiet i mężczyzn, który zresztą wyraźnie się zmniejsza, to nie jest żadna wojna płci.

To nie są kobiety kontra mężczyźni. To są ludzie broniący swoich ciał i żyć.

W pierwszej turze ten gender gap był wyraźniejszy, ale w drugiej – szczególnie patrząc na głosy kobiet, wśród których frekwencja była wyższa — wcale nie widać znacząco większej liberalno-lewicowej masy krytycznej.

W 2007 roku Cas Mudde, który jest politologicznym guru, jeśli chodzi o analizę partii prawicowych i populistycznych, nazwał te pierwszej skrajne ruchy terminem „partii mężczyzn". I wtedy one faktycznie były partiami mężczyzn, tylko to było prawie 20 lat temu. Dzisiaj są to partie, na których czele stoją także kobiety. We Włoszech mamy Georgię Meloni, w Niemczech partii AFD przewodzi nie dość, że kobieta, to jeszcze kobieta nieheteroseksualna. We Francji jest Marine Le Pen. To nie jest jeszcze polski trend, choć przypomnijmy, że Karina Bosak wygrała w Warszawie z Januszem Korwinem-Mikke, a Ewa Zajączkowska-Hernik wyrasta na lwicę prawicy. Jeszcze na pewno daleko nam do momentu, gdy kobieta stanie na czele Konfederacji, ale kto wie.

Według badaczy to nie jest przypadek, to świadomy zabieg polityków z prawej strony, żeby zabiegać o głosy kobiet.

Bez głosów kobiet zwyczajnie nie da się wygrać wyborów.

Można zdobyć jakieś poparcie, ale wygrać się nie da. I tu w sukurs przyszedł kryzys migracyjny. Bardzo silnie postawiono na zinstrumentalizowanie strachu, o czym mówi sporo badaczy i badaczek w kontekście dyskusji o threat perception, czyli wykreowanie symbolicznego zagrożenia, które sprawi, że kobiety zwrócą się w stronę partii prawicowych. Zagrożeniem tym stali się migranci, zazwyczaj ci, którzy nie pochodzą z Europy, nie są biali i nie są chrześcijanami. I to świetnie zadziałało.

Ta narracja istnieje też w Polsce, choć ma trochę inną dynamikę, bo Polska jest, gdzie indziej niż Zachód i Północ w kwestii równości płci. Natomiast w kontekście zachodnioeuropejskim narracja skupiła się na tym, że nie tylko migranci są fizycznym zagrożeniem dla kobiet, ale migracja z krajów muzułmańskich sprawi, że Europa przestanie być gender equality friendly. W tej opowieści migranci z czasem odbiorą europejskim kobietom wolność wyboru, bo nie są zwolennikami równości płci.

Badania pokazują, że dziś pewna grupa kobiet, podobnie jak pewna grupa mężczyzn utożsamia islam z zagrożeniem dla wartości europejskich. Natywizm jest jak najbardziej rozpowszechniony wśród tych kobiet, co też pokazuje, że wbrew zgranej opowieści o wojnie płci pewne narracje trafiają w taki sam sposób do kobiet i mężczyzn. W Polsce kwestia równości płci nie jest tak eksplorowana, bo umówmy się, za dużo tej wolności nie mamy – aborcji jak nie można było dokonać, tak nadal nie można. Dużo silniej eksplorowane jest więc fizyczne zagrożenie.

Jedna z wyborczyń Mentzena z grupy wiekowej 20-29 lat mówiła, że nie obchodzi jej, że Konfederacja jest przeciwko liberalizacji prawa aborcyjnego, bo skoro marihuanę można sobie nielegalnie ogarnąć, to i aborcję sobie ogarniemy. To nie jedyne świadectwo kompromitacji państwa i jego sprawczości w oczach młodych ludzi.

Państwo nie dowiozło, oczywiście. Nie wiem, czy ktokolwiek uwierzy, gdy następnym razem w kampanii usłyszy, że teraz to już naprawdę wam tę aborcję zalegalizujemy. Wiele osób nie wierzyło już teraz, ale dało szansę rządzącej koalicji. Natomiast z czasem ta grupa będzie się zmniejszać, bo partie liberalno-lewicowe nie są dla nich żadnym gwarantem realizacji obietnic. A jak nie ma produktu, to nie ma o czym mówić.

Jakimi kontrnarracjami strona liberalno-lewicowa mogłaby więc kusić tak mężczyzn, jak i kobiety?

Kobiety dostały opowieść, której potrzebowały, ale zawiodła sprawczość. Nie wiem, co teraz mogłoby je uruchomić do tłumnego zwrotu w stronę rządzącej w Polsce koalicji. Natomiast kwestia kontrnarracji jest bardzo skomplikowana. Nie bez powodu populizm stara się dawać proste odpowiedzi na trudne pytania. One nie mają oczywiście nic wspólnego z rzeczywistością, ale świetnie koją lęki, wskazują wrogów i winnych.

Obóz demokratyczny, ludzie myślący progresywnie, również mogliby zwrócić się w stronę populizmu. Coraz częściej mówi się, że trzeba stworzyć alternatywny, lewicowy populizm, z czym ja akurat osobiście się nie zgadzam, bo prawdziwe zastępujemy pustym. Jeśli jednak chcemy trzymać się faktów, utykamy na niuansach.

Prawicowa narracja mówi: migranci są winni wszystkiemu, co złe w twojej wiosce, więc gdy ich nie będzie, twoje życie będzie lepsze. Kontrnarracja: potrzebujemy migrantów ze względu na kryzys demograficzny, zbudujemy system skutecznej integracji, która za 10 lat dowiezie nam fantastycznych współobywateli, z którymi będziemy dzielić podobne wartości. Czy taka odpowiedź się sprzeda?

Odroczona gratyfikacja nie działa dobrze na wyobraźnię, szczególnie w państwie z takim niskim poziomem zaufania do instytucji publicznych i polityków.

Dlatego tak trudno tworzyć nowe narracje. Teraz jestem członkinią rady doradczej projektu, który nazywa się Men4Dem, czyli mężczyźni dla demokracji. To parasolowy projekt badawczy finansowany przez Komisję Europejską, w którym udział bierze kilkanaście podmiotów: uniwersytety, badaczki i badacze, przedstawiciele różnych organizacji społecznych, a także artyści. Celem tego projektu jest nie tylko diagnoza, ale też stworzenie kontrnarracji z udziałem samych mężczyzn, bo bez nich nie da się im niczego zaproponować, to musi być ich głos. Zwłaszcza w kontekście rozwoju manosfery, różnych męskich influencerów po prawej stronie, wydaje mi się to być bardzo ważne, choć oczywiście szalenie trudne. Nie chcemy karmić ludzi opowieściami z mchu i paproci, tylko zaproponować im sensowną, opartą na faktach, a jednocześnie atrakcyjną alternatywę. Wierzę, że to możliwe.

Dużo mówisz o tym, że tej słynnej wojny płci wcale nie ma. Z drugiej strony widziałem ostatnie badanie Ipsos, z którego wynikało, że większość mężczyzn uważa, że emancypacja kobiet przyniosła dyskryminację mężczyzn. Temat dyskryminacji mężczyzn, jako rewers dorobku feministycznego, zagościł też silnie w polskiej debacie publicznej. Jak patrzysz na to zjawisko?

Przyglądam się temu od 15 lat, bo mój doktorat był o męskich ruchach społecznych. Problem polega na tym, że te dwa zjawiska zawsze się kontrastuje. Dyskryminacja mężczyzn to wynik emancypacji kobiet. To nie jest prawda. Dyskryminacja mężczyzn faktycznie istnieje, tylko znów, jakich mężczyzn? Czy liberalny polityk, który zasiada w parlamencie od 20 lat i mieszka w Warszawie, jest poddany tym samym procesom, co dwudziestoletni chłopak mieszkający w Lubuskiem, który obecnie jest bezrobotny? No nie.

Kiedy mówimy o kosztach męskości, musimy zastanowić się, o jakich grupach w ogóle myślimy. Ja uważam, że dyskryminacji i kosztów męskości jest coraz więcej, łącznie z wiszącą im nad głowami wizją wojny. Tylko że to nie jest wynik emancypacji kobiet. To system genderowy, w którym żyjemy, czyli patriarchat, krzywdzi nie tylko kobiety, ale także mężczyzn. Próby restauracji starego porządku nie przyniosą ulgi mężczyznom.

*Dr hab. Katarzyna Wojnicka – socjolożka, badaczka i wykładowczyni w Instytucie Socjologii i Nauk o Pracy Uniwersytetu w Göteborgu oraz badaczka w Centre for European Research (CERGU). Specjalizuje się w badaniach nad mężczyznami i męskościami, ruchami społecznymi oraz migracjami i integracją. Redaktorka naczelna czasopisma naukowego NORMA: International Journal for Masculinity Studies. Autorka licznych publikacji naukowych i książki „Mężczyznologia” (PWN, 2025), w której w przystępny sposób tłumaczy, o co chodzi w badaniach nad męskością i dlaczego warto o niej rozmawiać.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.

Komentarze