Jest potrzebą każdego obywatela. Nie da się go kupić z jednej pensji. Nie można go „produkować” w nieskończoność. Odpowiedzialność za zaspokojenie podaży spoczywa na państwie. O czym mówimy? Tłumaczymy ministrowi Budzie
Siedem na dziesięć – tak sytuację na rynku nieruchomości ocenia minister rozwoju i infrastruktury Waldemar Buda w najnowszym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej".
Odważnie, biorąc pod uwagę, że po niemal ośmiu nieudolnych latach regulacji mieszkalnictwa, PiS wprowadził kolejny program dopłat do kredytów.
Dla analityków nie ma zaskoczeń: popyt eksplodował, a wraz z nim w górę poleciały ceny.
Z danych Biura Informacji Kredytowej (BIK) wynika, że w lipcu 2023 o kredyt hipoteczny pytało aż 43 tys. Polek i Polaków. Nawet 60 proc. z nich może być potencjalnymi uczestnikami programu „Pierwsze mieszkanie".
W lipcu bezpośrednio do banków trafiło w sumie 18 tys. zapytań o tani kredyt 2 proc. Sprzedaż mieszkań, w porównaniu z czerwcem, wzrosła dwukrotnie.
Presja jest tak duża, że na rynek sprzedaży trafiają patologie rynku najmu: np. konkursy na kupującego. W kolejce po mieszkania ustawiają się bowiem nie tylko ci, którzy kwalifikują się do rządowego programu, ale także wszyscy, którzy stwierdzili, że taniej już nie będzie. Chodzi o gotówkowe zakupy inwestycyjne, a także odłożone decyzje o zaciągnięciu kredytu.
I to wszystko dzieje się przy sztywnej podaży: deweloperzy nie są w stanie wprowadzić na rynek większej ilości mieszkań, a alternatywy w zasadzie nie ma.
Efekt? Od stycznia ceny mieszkań na portalu Tabelaofert.pl wzrosły: o 18,8 proc. w Gdańsku, o 17,8 proc. w Krakowie, 14,7 proc. w stolicy.
Analiza cen ofertowych Expandera pokazuje, że tylko w ciągu miesiąca, od czerwca do lipca 2023, czyli po wprowadzeniu przez rząd nisko oprocentowanych kredytów, metr kwadratowy zdrożał np. w Katowicach (8 proc.), Częstochowie (5 proc.), Sosnowcu (5 proc.), Warszawie (3 proc.).
Choć były też miasta, w których odnotowano spadki, np. w Gdańsku, gdzie rynek wydaje się nie być tak rozgrzany, jak w reszcie kraju.
Analitycy PKO BP szacują, że do końca roku przeciętne ceny mieszkań wzrosną jeszcze o 10 proc.
Także sami deweloperzy przyznają, że planują korektę ofertową. Oficjalnie nie chodzi wcale o boom popytowy i chęć odbicia strat po tym, jak rynek wszedł w stan zamrożenia (po podwyższeniu stóp procentowych i wprowadzeniu rygorystycznej polityki kredytowej przez Komisję Nadzoru Finansowego (KNF)).
Powodem podnoszenia cen ma być inflacja (wzrost cent materiałów budowlanych) i wyższe koszty pracy. Szacuje się, że po wybuchu pełnoskalowej wojny z Polski do Ukrainy wyjechało 100 tys. ukraińskich pracowników budowlanych.
Tyle że wzrost cen materiałów w skali roku nie przekracza 2,5 proc., a wynagrodzenia w sektorze rosły, ale w 2022 roku i to średnio o 10 proc.
Za to ceny mieszkań w największych miastach w 2023 roku mogą podrożeć o 20-30 proc.
Przed takim scenariuszem ostrzegali eksperci, także Ministerstwo Finansów, czy NBP.
MF obawiało się szczególnie o wzrost średnich cen mieszkań na rynku wtórnym. Obie instytucje zwracały uwagę na sztywną podaż, co automatycznie podnosi stawki na rynku.
NBP pisało wprost: „Wprowadzenie programu oddziaływałoby w kierunku wzrostu cen mieszkań, przyczyniając się do poprawy sytuacji finansowej deweloperów, a także podmiotów gospodarczych, które są obecnie właścicielami wielu mieszkań, w tym osób zamożnych”.
Mechanizm dopłat do kredytów badało też OECD.
„Państwa skłonne są dokładać się do wkładu własnego kredytobiorców, do oprocentowania kredytów i gwarantować ulgi podatkowe, w nadziei na ten sam rezultat – więcej mieszkań po niższych cenach.
OECD wykazało jednak, że efekt jest odwrotny. Przesunięcie wydatków publicznych z budownictwa na różnego rodzaju dopłaty powoduje, że liczba budowanych mieszkań pozostaje taka sama, natomiast ich cena rośnie” – mówił Grzegorz Gajda, ekspert Europejskiego Banku Inwestycyjnego w wywiadzie dla Kultury Liberalnej.
Minister Buda uparcie przekonuje, że rządowe dopłaty do kredytów nie mają żadnego wpływu na wzrost cen. „Ceny nieruchomości drożeją od 1991 roku, z krótką przerwą” – wyjaśnia w wywiadzie dla DGP. „To wynika z braku równowagi między podażą a popytem".
Gdy już wydaje się, że minister wchodzi na właściwe tory, dodaje:
„Skoro drożeje jogurt czy wędlina, trudno, by mieszkania taniały”.
I chwilę dalej – znów absolutnie wbrew logice – przekonuje, że w mieszkalnictwie bezgranicznie ufa rozwiązaniom rynkowym.
Porównanie mieszkania do jogurtu to piętrowe nieporozumienie.
Po pierwsze, mieszkanie nie funkcjonuje jak typowy towar. Podaż jest ograniczona z definicji, bo nie można budować w nieskończoność. W ten sposób staje się ono towarem luksusowym, którego nie można zakupić w ramach jednej pensji.
Po drugie, mieszkanie – inaczej niż jogurt – jest potrzebą każdego obywatela. To towar podstawowy, bez którego trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie w społeczeństwie.
Jak tłumaczyła w OKO.press dr Agata Twardoch, „To paradoksalnie sprawia, że wartość inwestycyjna mieszkań jest tak wysoka – rynek ma pewność, że mieszkanie nigdy nie wyjdzie z mody. Nie spadnie na nie popyt, jak może stać się z innymi dobrami inwestycyjnymi, np. ze złotem, czy dziełami sztuki”.
Tym bardziej państwo nie powinno oddawać całej odpowiedzialności za rynek w prywatne ręce. Wskazuje na to zresztą art. 75 Konstytucji.
Minister zdaje sobie sprawę z deficytu mieszkań. Szacuje go – blisko naszych wyliczeń – na 1,5 mln. Uważa, że wynika to z nastawienia Polek i Polaków do form własności.
„Wiele osób chce posiadać mieszkanie na własność – inaczej niż w Europie Zachodniej, gdzie udział wynajmu jest o wiele większy” – tłumaczy minister. I dodaje, że to dobrze, bo własne mieszkanie to szansa na rozwój, a także forma inwestycji.
A przecież to państwo, które najpierw wyprzedało za bezcen wiele nieruchomości gminnych, a potem abdykowało z rozwoju mieszkalnictwa pod tani najem, ukierunkowało Polki i Polaków na myślenie o własności.
W dużym mieście alternatywą dla kredytu mieszkaniowego jest prywatny, drogi najem. W mniejszych ośrodkach rynek najmu nawet nie jest specjalnie rozwinięty, choć to częściej tam znajdziemy jakąkolwiek ofertę gminy (np. mieszkania z regulowanym czynszem lub klasyczne lokale komunalne/socjalne).
Dopóki inwestycje mieszkaniowe w Polsce będą podejmowane tylko dla zysku, dopóty na rynku mieszkaniowym nic się nie zmieni.
Ceny nieruchomości drożeją od 1991 r., z krótką przerwą. To wynika z braku równowagi między podażą a popytem. Skoro drożeje jogurt czy wędlina, trudno, by mieszkania taniały
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze