"Dzięki nam Polacy mogą kupować mieszkania i można budować" - chwalił się w Sejmie wiceminister rozwoju, przedstawiając program "Pierwsze mieszkanie". "Po 20 latach przeciętnie inteligenty szympans powinien się zorientować, że dopłaty do kredytów nie działają" - komentował poseł Lewicy Adrian Zandberg
Budować, czy ułatwiać dojście do własności? Takie pytanie padało dziś (12 kwietnia) w Sejmie wiele razy, gdy posłowie zajmowali się programem "Pierwsze mieszkanie". Projekt ustawy w tej sprawie tuż po pierwszym czytaniu trafił do komisji sejmowych. Za to marszałek Elżbieta Witek poleciła, by zyskał on priorytetową kolejność. To oznacza, że drugie czytanie może odbyć się 14 kwietnia.
Według PiS program ma poprawić warunki mieszkaniowe Polek i Polaków. Rząd zakłada, że w pierwszym roku z dopłat do niskooprocentowanych kredytów hipotecznych - 2 proc. plus marża banku - skorzysta 10 tys. osób. Dojście do własności mają też wspierać specjalne konta oszczędnościowe, na których można odkładać na wkład własny.
Na sali plenarnej dużo głośniej wybrzmiały jednak oskarżenia pod adresem PiS. Według opozycji, projekt ogłoszony w grudniu 2022 roku, ma odwrócić uwagę od klapy "Mieszkania+".
Lokatorzy, według opozycji "wrobieni" we flagowy program mieszkaniowy PiS, w którym obiecano tanie czynsze w mieszkaniach o najwyższym standardzie, dziś faktycznie protestują. Ceny metra za wynajem nie odbiegają od rynkowych, a mieszkania zostały oddane do użytku bez wyposażenia, często w bardzo złym stanie. Na osiedlu na krakowskich Klinach wiszą transparenty adresowane do premiera Mateusza Morawieckiego: "Pięknymi hasłami nas zachęcili i w bagno wsadzili", "Miało być 10-20 zł za metr, a nie 33 zł".
Rząd obiecuje, że problem naprawi, dopłacając do czynszów. Ale kolejnej grupie oferuje już popularne rozwiązanie, które niedługo będzie obchodzić w Polsce 20 lat. Chodzi właśnie o ułatwienie dojścia do prywatnej własności za pomocą dopłat z budżetu państwa do kredytów. O tym, jakie problemy tworzy to narzędzie polityki mieszkaniowej, pisaliśmy w OKO.press wielokrotnie.
Podczas pierwszego czytania projektu ustawy, wiceminister rozwoju Piotr Uściński tłumaczył, że rząd chce, by młodzi ludzie mogli kupić pierwsze mieszkanie z pewnością, że przez pierwszych 10 lat - jak zakłada program - będą mieli niskie, stałe oprocentowanie kredytu. "Stabilność i bezpieczeństwo", podkreślał Uściński.
Wiceminister rozwoju przekonywał, że pomoc ludziom jest najważniejsza, ale chodzi też o wsparcie gospodarki.
"Jednym z kół zamachowych gospodarki jest sektor budownictwa. (...) Nie chcemy pozwolić, żeby się zatrzymało. Potencjalna malejąca liczba klientów może wstrzymać decyzję o rozpoczęciu budów. Chcemy, żeby można było bezpieczenie inwestować, budować mieszkania - zarówno deweloperzy, jak i mniejsze firmy", mówił Uściński.
Gdy powtórzył, że rząd w 2022 wybudował rekordową liczbę mieszkań, z ław opozycji odezwały się głosy protestu. "Nie wy, wy nic nie wybudowaliście". PiS konsekwentnie przypisuje sobie zasługi rynku prywatnego. W ubiegłym roku do użytku oddano 238,6 tys. mieszkań, ale za 98,4 proc. inwestycji odpowiadali deweloperzy i prywatni inwestorzy.
Minister Uściński pospieszył z kontrą, na której wyłożył się kilka razy.
"To, że ludzie kupują mieszkania, że ktoś może sobie pozwolić za swoje kupić (...) bo rosną wynagrodzenia. Wynagrodzenia rosną dużo powyżej inflacji przez cały okres naszych rządów. Rosną dochody - przecież 500 plus - te rodziny z dziećmi mają najciężej przy zakupie mieszkania. Dzięki nam Polacy mogą kupować mieszkania i można budować. Jeżeli będzie duża liczba mieszkań, własnościowe, czy inne, to będą stabilniejsze ceny na rynku", mówił.
A naprawdę? Realne płace spadły, zagrożenie ubóstwem rośnie, rynek kredytów został zamrożony, a według ekspertów system rządowych dopłat winduje ceny i wcale nie pomaga w zwiększeniu dostępności mieszkań.
Najważniejszy argument wiceminister Uściński zostawił jednak na koniec. "Polacy tego chcą", mówił.
Co na to opozycja?
Koalicja Obywatelska skupiła się na braku wiarygodności PiS. "Ręce opadają, dość pustych obietnic", mówiła posłanka Krystyna Sibińska. "Najlepiej narobić kłopotów, a potem próbować to łatać". I wymieniała problemy, które dziś uniemożliwiają Polakom kupno własnego mieszkania: brak środków na wkład własny, dysproporcje oprocentowania, niski udział oszczędności w dochodach, spadek dostępności kredytów.
"Nie pomogliście młodym ludziom, aby mogli wyprowadzić się od rodziców", dodał poseł KO, Krzysztof Truskolaski. "My proponujemy kredyt 0 proc. dla ludzi do 45 roku życia".
KO obiecała jednak, że żadnego projektu mieszkaniowego nie wyrzuci do kosza. Dlatego w toku prac nad ustawą chce zgłosić poprawki, które zamienią kredyt 2 proc. PiS, na propozycję 0 proc. Tuska.
Fundamenty pomysłu PiS podważył jeden z liderów Lewicy, Adrian Zandberg.
"Jak byście zareagowali na widok faceta, który gasi pożar polewając ogień benzyną?
Kolejne rządy robią to samo: najpierw wlewały miliardy z budżetu państwa do systemu bankowo-kredytowego, a potem z miną zdziwionego pikachu, patrzyły, jak ceny mieszkań rosną", mówił Zandberg.
I oskarżał PiS, że nie ma pomysłu na rozwiązanie problemu mieszkaniowego. "Położyliście Mieszkanie+ i jedyne, co wam zostało, to wciskać ludziom kredyty. Stąd jest ta kredytowa licytacja między PiS-em a Platformą: 2 proc, 0 proc...
Słucham tej licytacji i mam narastające poczucie absurdu, bo kłócicie się, czy ugasić ten pożar, wylewając na niego jedno czy dwa wiadra benzyny. To się nie uda, jedno i drugie to jest głupi pomysł, bo pożaru nie da się ugasić, wylewając na niego benzynę".
Zandberg stwierdził, że młodzi ludzie wciąż mieszkają z rodzicami na blokowiskach, które nie wyglądają jak z broszurek deweloperów. "Za to uzasadnienie ustawy wygląda, jakby podyktowali je faceci od tych broszurek. Dziwię się, że muszę tłumaczyć zupełnie elementarne podstawy gospodarki rynkowej. Co się wydarzy, gdy wpuścicie miliardy na rynek? Klienci ruszą do deweloperów, a podaż zostanie w miejscu. Podaż jest nieelastyczna. Mieszkania to nie kajzerki", mówił Zandberg.
I ostrzegał przed wzrostem cen na rynku nieruchomości. "O ile? O tyle, ile państwo dopłaciło do kredytu. Jak ludzi nie było stać na mieszkanie przed dopłatą, nie będzie ich stać po", mówił współprzewodniczący partii Razem.
Według Zandberga receptą na kryzys mieszkaniowy jest polityka, która zamyka się w haśle: "Państwo dotuje, samorząd buduje". Chodzi o pomysł Lewicy wybudowania 300 tys. gminnych mieszkań pod tani najem.
"Po co wy w ogóle składacie ustawę?", ironizowała posłanka Wanda Nowicka. "Przecież jest tak dobrze. Tyle ustaw wprowadziliście, tyle pieniędzy przybyło, a ludzie masowo się budują, bo podnieśliście im pensje. Niech pan zapyta, jak świetnie zarabiają nauczyciele. To wielka ściema".
Podobnie do problemu podeszli posłowie i posłanki Polski 2050. Paulina Henning-Kloska zwracała uwagę, że program pomija 4 mln osób, które mają już kredyty mieszkaniowe, a po wzroście stóp procentowych mają trudności ze spłatami zobowiązań. "Program nie rozwiąże też problemu braku mieszkań, nie wykreuje podaży, nie sprawi, że dostępność się zwiększy", mówiła.
Posłanka Henning-Kloska na przykładzie Wielkiej Brytanii opowiadała o tym, czym skutkują dopłaty do kredytów. "Dziś aż 20 proc. mieszkańców [red. - Wielkiej Brytanii] musi korzystać z dodatku mieszkaniowego. A średnia rocznych pensji na zakup mieszkania zwiększyła się - w 2002 roku to było 5 rocznych pensji, teraz to jest 14 rocznych pensji. Wiecie, co wy proponujecie?", mówiła.
Posłanka Hanna Gill-Piątek tłumaczyła, że dla 80 proc. społeczeństwa, osób o niskich i średnich dochodach, czyli tych, którzy najbardziej cierpią na głód mieszkaniowy, program i tak będzie nieosiągalny. "Zyskają osoby, które przystąpią do programu w pierwszych miesiącach. W kolejnych obywateli to uderzy", dodał Mirosław Suchoń. "Nie jest to najmądrzejsze rozwiązanie".
Konfederacja również krytykowała, ale z innej strony.
Poseł Michał Urbaniak twierdził, że pomysł jest karykaturą dobrych rozwiązań rynkowych. "Znowu chcecie drukować, zamiast pomóc w oszczędzaniu", mówił. I tłumaczył, że gdyby zlikwidować część podatków, Polacy mogliby samodzielnie odkładać na pierwsze mieszkanie. "W ten sposób tylko napompujecie deweloperów i sektor bankowy, czyli tych, którzy i tak dobrze sobie radzą. Program nie pomoże, a zaszkodzi", dodał.
Za to poseł Jarosław Sachajko z Kukiz '15 uznał, że rozwiązanie jest antyrodzinne. Singiel może ubiegać się o dofinansowany kredyt w wysokości 500 tys. zł, a para - 600 tys. zł. "Jedna osoba zyskuje więcej niż małżeństwo. To podprogowe zmuszanie małżeństw do rozwodów, by skorzystać na projekcie", mówił.
Podobnych argumentów używali posłowie Konfederacji.
Polityka społeczna
Paulina Hennig-Kloska
Adrian Zandberg
Hanna Gill-Piątek
Jarosław Sachajko
kredyt hipoteczny
Krzysztof Truskolaski
mieszkania
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze