0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

Wyczarterowani. Bilet w jedną stronę, świeży paszport, wygodne buty, plecaczek. Uciekają z Indii, Chin, Uzbekistanu, Kirgistanu, Tadżykistanu czy Gruzji. Lądują pośpiesznie na międzynarodowym terminalu lotniska w stolicy Nikaragui.

Potem chowają się w SUV-ach z przyciemnianymi szybami, jadą przez Honduras i Gwatemalę do Meksyku, pokonując tysiąc kilometrów i przekraczając nielegalnie trzy granice. Nocami kryją się w pokojach trzygwiazdkowych hoteli. Ratuje ich room-service. Tylko nękani nałogiem palacze wyjdą w mrok meksykańskiej uliczki.

Rozpływają się w statystykach. Bo czym jest 37 tysięcy Chińczyków, 16 tysięcy Turków czy 2 tysiące Rumunów w potężnej masie 2,5 miliona migrantów, którzy w rekordowym 2023 roku nielegalnie wkroczyli na terytorium USA?

Umykają z pola widzenia Donalda Trumpa, gdy kryzysem na południowej granicy USA nakręca przedwyborczą debatę, skupiając się na najbiedniejszych migrantach z Ameryki Centralnej i Karaibów.

Próbują stać się niewidzialni. Ale gdy podążam tropem migrantów VIP na szlaku meksykańskim, widzę, że zdradzają ich niepozorne ślady.

Pusta taśma na bagaże numer 5 na międzynarodowym lotnisku w Managui, bo przecież nikt w taką podróż nie zabiera bagażu rejestrowanego – mały plecak to cały dobytek, który zabierają do USA.

Zmięta paczka popularnych gruzińskich papierosów Pirveli przed wejściem do hotelu w meksykańskiej Tapachuli.

Zdjęcie plastikowej, niebieskiej bransoletki na nadgarstku Hindusa – przemytnicy używają opasek rodem z wakacji all-inclusive, by oznaczyć i sklasyfikować migrantów w zależności od wysokości opłaty.

Chiński napis „wymiana pieniędzy” na kartonie przed kantorem w Tijuanie. Dalej na północ rozciąga się kilkumetrowy mur, który dzieli Meksyk i USA. A za nim 8,6 mln wolnych miejsc pracy, które przyciągają migrantów z krajów Azji i Kaukazu borykających się z inflacją, bezrobociem i brakiem perspektyw.

Lotem osła, taniej i bezpieczniej

– Mówimy na to „dunki flights”, loty osła – opowiada radośnie Hayan, który trasę pokonał w październiku ubiegłego roku. – Trudniej było przepchnąć dłoń przez plastikową opaskę, niż przecisnąć się przez niespełna metrową szparę w zaporze na granicy meksykańsko-amerykańskiej.

– Loty osła? – dopytuję.

Hayan tłumaczy, że określenie pochodzi z pendżabskiego, oznacza przeskakiwanie z miejsca na miejsce. Trasę do USA pokonał jak 97 tysięcy jego rodaków w 2023 roku, drogą lotniczą przez Nikaraguę, a potem kolejnymi samochodami. Trzech lokalnych kierowców wiozło go przez Nikaraguę, Honduras i Gwatemalę aż do Meksyku. Jeszcze dwa lata temu najpopularniejszy szlak Hindusów prowadził do Ekwadoru lub Kolumbii, potem niebezpieczną i kontrolowaną przez miejscowe mafie dżunglę Darien w Panamie, a dalej przez kraje Ameryki Centralnej.

– Teraz jest łatwiej i bezpieczniej. „Biura podróży” co prawda podniosły ceny, ale można lecieć wprost do Nikaragui. Potem przejeżdżasz przez Amerykę Centralną, a w meksykańskiej Tapachuli wsiadasz zupełnie legalnie w samolot na północ kraju. Tam zostaje już tylko wycieczka pod mur. Więc nie warto oszczędzać – tłumaczy mi Hayan, wyraźnie dumny, że tak szybko pokonał cały szlak meksykański.

Tę samą trasę pokonała w lutym Gruzinka Tatia. Razem z mężem znaleźli „biuro” w Tbilisi i zapłacili za usługę przemytu 20 tys. dolarów.

Podróżowali w parze, więc dostali zniżki.

W ostatnich latach gruzińscy migranci latali dzięki m.in. polskim wizom pracowniczym do Cancun, a potem do Tijuany w Meksyku. Gdy ta praktyka została ukrócona, przemytnicy postawili na trasę przez Nikaraguę. Przyciąga nowych klientów, bo jest zwykle tańsza o tysiąc dolarów i reklamowana jako „bardziej pewna”.

– Na drogę zabraliśmy tylko plecaki, maksymalnie wygodne ubrania oraz leki przeciwbólowe i przeciwalergiczne, tak na wszelki wypadek. Trasa była męcząca, ale bez przesady. Kiedy dojechaliśmy się do granicy USA, nasi rodzice przelali przemytnikowi resztę kwoty. A my pokonaliśmy granicę pieszo, dosłownie przeszliśmy przez skały. Jak tylko znaleźliśmy się po drugiej stronie, dość szybko znalazła nas amerykańska policja graniczna. – Tatia opowiada o tym doświadczeniu jak o weekendowej wycieczce w góry.

Wniosek o azyl w pakiecie

– Dzięki temu, że wykupiłem pakiet VIP, to nawet sobie butów nie ubrudziłem – dodaje Hindus Hayan. W kamerze komunikatora widzę żywo gestykulującego mężczyznę z przystrzyżoną brodą i modną fryzurą. Kilka dni temu odwiedził barbera, swojego rodaka z Pendżabu, który dwa lata temu też przybył do Nowego Jorku „trasą osła”.

Hayan ubrał elegancką koszulę, bo zaraz po naszej rozmowie idzie rozejrzeć się za pracą. Nie ma wątpliwości, że roboty w wyuczonym zawodzie inżyniera na razie nie znajdzie. Zadowoli się pracą za barem albo kelnerowaniem. W najgorszym wypadku, wzdycha, zostanie kierowcą Ubera.

Podkreśla kilka razy, że lada chwila będzie „legalny”. Zgodnie z amerykańskim prawem po 150 dniach od złożenia wniosku o azyl polityczny migrant może aplikować o pozwolenie na pracę. A przecież zatrudnienie i lepszy zarobek niż w ojczyźnie to najczęstszy powód migracji.

– Wniosek o azyl? – znów nie dowierzam Hayanowi.

– Był w pakiecie.

– Jak to?

– To pakiet all-inclusive. Dostajesz bilety lotnicze, hotele, transport, a nawet wniosek o azyl polityczny. Na lotnisku cię odbierają i transportują pod sam mur. Cała trasa wygląda jak wycieczka objazdowa. Niestety na kredyt, bo wszystko kosztowało mnie ponad 12 tys. dolarów – odpowiada Hayan. By uzbierać na pakiet VIP, zapożyczył się u kilku krewnych.

Tak zwani „ekskluzywni migranci” korzystają z usług oficjalnych biur podróży, które pośredniczą w rekrutacji klientów dla przemytników.

Na grupach na Facebooku czy Telegramie o manierycznych nazwach „Dunki flights / USA”, „Gruzini w drodze do USA”, „Filipinos, amerykański sen” nie brakuje ofert. Prawie wszystkie przypominają foldery wakacyjnych biur podróży.

Co więcej, na YouTubie można znaleźć też hinduskie poradniki na temat „dunki flights”. Jeden z migrantów, influencerów mówi wprost do kamery, że biura podróży mają 99 proc. skuteczności.

Ten jeden procent to zapewne sytuacje, jak ta z końca grudnia ubiegłego roku, gdy na lotnisku we Francji służby zatrzymały podczas tankowania Airbusa A340 rumuńskiej linii Legend Airlines. Samolotem wyczarterowanym z Fudżajry (Zjednoczone Emiraty Arabskie) leciało do Nikaragui 302 pasażerów z hinduskich stanów Pendżab i Gudźarat oraz Nepalczyk. Urzędnicy uznali, że mają do czynienia z handlem ludźmi. Pasażerowie przyznali się, że ich celem były Stany Zjednoczone, większość z nich deportowano.

Śledztwo pokazało, że trzy inne samoloty na tej trasie dotarły do stolicy Nikaragui. A to tylko półmetek ekskluzywnej podróży.

– Płacisz nie tylko za bezpieczeństwo, ale i skuteczność. Dlatego nie warto oszczędzać. To przecież inwestycja, która zwróci się po dwóch, trzech latach pracy w USA – przekonuje mnie Hayan.

– A jak cię deportują? – dopytuję.

– A wiesz, ile trwa procedura azylowa? – pyta pewny siebie Hindus. – Pięć, siedem, może nawet dziewięć lat.

W tym czasie spłacę długi i sporo zarobię.

Liczę na to, że amerykańska biurokracja jest tak zakorkowana, że zniknę w natłoku nowych spraw. Dla urzędników będę niewidzialny.

Przeczytaj także:

Prosto w znicz Statuy Wolności

Hayan podsyła mi kilka przykładowych postów hinduskich biur podróży — jedno z nich ma siedzibę w jego rodzinnym mieście Chandigarh. Wszystkie wyglądają, jakby sprzedawały wycieczki po Stanach Zjednoczonych. „Zrealizuj amerykański sen” – czytam w jednej z ofert. Na skromnej jak na propozycję wycieczki VIP, kiczowatej grafice samolot niemal wlatuje w znicz trzymany przez Statuę Wolności. W rogu mała flaga USA, a w tle ze studolarówki zerka prezydent Benjamin Franklin. Obok jeszcze emotikonka z uniesionym kciukiem.

Czytam, że pakiet wycieczki zawiera:

  • hotele (Hayan: „Spaliśmy w dwuosobowych pokojach, żadnych luksusów”);
  • transport („SUV był klimatyzowany i wygodny, kierowcy mówili tylko po hiszpańsku”);
  • wyżywienie („W hotelu w Hondurasie dostaliśmy tylko kukurydziany placek, jajko i czarną kawę”);
  • ubezpieczenie („W biurze obiecywali ponowną próbę, na wypadek zawrócenia nas na trasie”);
  • przewodnika („Było ich kilku, po drodze się zmieniali, ten ostatni prowadził nas do dziury w płocie, jakbyśmy szli na wycieczkę krajoznawczą”).
I jeszcze dopisek drobnym druczkiem: „Kieszonkowe”.

To na wypadek, jak to często powtarzają przemytnicy, „nieprzewidzianych wydatków”, czyli zatrzymania przez policję lub służby na lotnisku.

Szlak meksykański stał się popularny po wybuchu pandemii. Pojawili się na nim m.in. Hindusi i Chińczycy, którzy początkowo latali do Ekwadoru, a potem próbowali się przedostać przez dżunglę Darién w Panamie, jedyną pieszą przeprawę z Ameryki Południowej do Północnej. Mafie szmuglerów wyczuły interes i zaczęły szukać nowych sposobów na przemyt ludzi. Jednym z nich stały się motorówki na wyspę San Andrés (należy do Kolumbii, a położona jest blisko wybrzeża Nikaragui).

Ostatnio popularne stały się czartery z Azji i Europy, które wożą klientów bezpośrednio do Meksyku lub Nikaragui.

Migranci VIP tylko zza firanki

– To wszystko delikatne sprawy – rozkłada ręce David Pérez Tejada, szef Narodowego Instytutu Migracji (INM) w meksykańskim stanie Kalifornia Dolna. – Wiemy, że migranci VIP pochodzą choćby z Uzbekistanu, Indii, Chin czy Rumunii. Każda nacja ma swoje sposoby, w zależności od przemytników, których zatrudniają.

– Na przykład?

– Choćby Rumuni, upodobali sobie ruch morski. Wynajmują łodzie, które nazywamy pangami. Ale w grę wchodzą też jachty, katamarany, a nawet skutery wodne! Szmuglerzy zabierają ich na pobliskie wyspy, a potem próbują przemycić na terytorium USA.

Siedzimy na patio w restauracji Baristi Tostadores w Tijuanie. Tejada rozłożył stos dokumentów na stoliku i zawzięcie je podpisuje. Raz po raz odbiera telefony od współpracowników. Moją opowieść o trasie śladami migrantów VIP, którą pokonałem z meksykańskiej Tapachuli przy granicy z Gwatemalą do Tijuany, oddzielonej pięciometrowym murem granicznym od San Diego w Kalifornii, przerywa narzekaniem na kelnerkę, która podała mu wrzątek zamiast herbaty z leśnych owoców.

– A inne nacje? – próbuję wrócić do rozmowy.

– Zdarza się, że na bezdrożach przy granicy, gdzie z racji pagórkowatego terenu mur nagle się urywa, podjeżdżają autobusy z czterdziestoma czy sześćdziesięcioma osobami. Kierowcy znają teren, unikają głównych dróg i wybierają te mniej uczęszczane.

Jedzie taki autobus, nagle się zatrzymuje, a tych, dajmy na to czterdziestu Uzbeków, błyskawicznie biegnie w kierunku granicy. I tyle ich widzimy.

Podobną obserwacją podzielił się z dziennikiem „Milenio” Gerry, który z żoną Marią mieszka w Jacumbe, przy samej granicy Meksyku z USA. Żyją tam od 45 lat. Od dawna obserwują z okien domu migrantów szukających w okolicy szczelin w zaporze. O ile jeszcze kilka lat temu byli to głównie Meksykanie lub obywatele krajów Ameryki Centralnej, to w ostatnich latach trendy wyraźnie się zmieniły. „Teraz migranci pochodzą z Uzbekistanu, Pakistanu, Kazachstanu, Afganistanu, jest też trochę z Rosji, Chorwacji, Serbii, sporo osób też z Europy” – powiedział Gerry, który migrantów VIP obserwuje zza firanki.

Broń szmuglerów: Prawa człowieka

Według amerykańskich mediów od października 2021 do października 2023 roku przez Meksyk do USA dostało się ponad 13,5 tys. obywateli Uzbekistanu. Dopiero gdy wpadł przemytnik powiązany z Państwem Islamskim, USA zaczęły współpracę z rządem w Taszkiencie, by ukrócić tę praktykę. Ambasada USA w Uzbekistanie ogłosiła, że migranci będą deportowani (w grudniu odesłana została grupa 119 osób).

Amerykanie zwrócili się też do UE, by na lotniskach wymagano od Uzbeków i Tadżyków wiz tranzytowych.

– Czyli się da? – pytam szefa INM.

– Tak, ale to niezwykle trudne.

– Dlaczego?

– Wielu migrantów VIP od razu po lądowaniu w Tijuanie jedzie prosto pod mur. Niektórzy może zatrzymują się w Tijuanie na noc, ale wybierają apartamenty AirBnB lub komfortowe hotele przy plażach.

Wyglądają jak turyści, nie da się ich wszystkich skontrolować – mówi Tejada.

Szef INM próbuje zmienić temat. Opowiada, że obowiązuje go tajemnica i spotkał się ze mną wyłącznie z sentymentu do Polski. W 2016 roku odwiedził Warszawę jako deputowany Partido Verde Ecologista de México (Zielonej Partii Ekologicznej Meksyku).

To wtedy prezydent Andrzej Duda odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP. Tejada pokazuje mi zdjęcia z tego wydarzenia, a na moje pytania o skalę procederu wzrusza ramionami.

– Nie mogę wiele zdradzić, tu chodzi o bezpieczeństwo narodowe. Jeśli uświadomisz sobie, że za tym wszystkim stoi skomplikowana sieć powiązań, bo handlem ludźmi w Meksyku zajmują się wspólnie meksykańskie kartele i mafia rosyjska, że za takiego migranta z Uzbekistanu biorą od 20 do 40 tys. dolarów, to mówi wszystko o kulisach tego biznesu. Do tego migracja jest powiązana z innymi przestępstwami – przekonuje Tejada. – Czasem migranci przewożeni są kradzionym samochodem, a ich szmuglerzy noszą broń palną.

– A co to ma do rzeczy?

– Bo w trakcie takiego przerzutu często dochodzi do handlu ludźmi, do wymuszenia, pozbawienia wolności czy porwania, prawda? Jeśli więc popełniono wszystkie możliwe przestępstwa, to my musimy łączyć siły. W sprawę powinny być zaangażowane grupy dochodzeniowe, policja miejska, siły państwowe, gwardia narodowa, a jeśli dochodzi do szmuglu ludzi na morzu, to marynarka wojenna. A i tak ostatecznie jesteśmy bezradni, bo przemytnicy mają w rękach prawa człowieka.

– To znaczy?

– Często migranci mają ze sobą gotowe wnioski azylowe. Musimy respektować ich prawa. Jeśli złożą wniosek o azyl w Meksyku albo w USA, zaczynamy procedurę. I w tym tkwi sedno problemu: przemytnicy wykorzystują prawa człowieka do przepychania migrantów VIP przez granicę.

Jak tylko klienci przemytników postawią stopę na amerykańskiej ziemi, muszą dać się zatrzymać służbom migracyjnym. Trafiają do amerykańskich centrów detencyjnych i składają tam wnioski o azyl.

A że takie ośrodki są przepełnione, szybko wychodzą na wolność.

Gruzinka Tatia spędziła w ośrodku tylko 18 godzin, jej mąż cztery więcej. A teraz jak tysiące podobnych migrantów oczekuje zakończenia procedury na terytorium USA. Po 150 dniach od jej rozpoczęcia może starać się o pozwolenie na pracę, więc jeszcze przed wakacjami znajdzie zatrudnienie, a to był główny cel tej eskapady.

Hindus Hayan znalazł pracę w markecie dwa tygodnie po naszej rozmowie.

Dwa cenniki i dwa języki

Na meksykańskim szlaku do USA rozmawia się w dwóch językach: pesos i dolarów.

Według danych amerykańskich służb spośród 2,5 miliona migrantów, którzy w 2023 roku nielegalnie przekroczyli granicę Meksyku z USA, tylko odsetek stanowili „ekskluzywni wycieczkowicze”. Większość to wciąż migranci z najbiedniejszych krajów Ameryki Centralnej, ale też Haiti, Kuby czy Wenezueli.

Przez Meksyk jadą motorami, samochodami, autobusami, próbują dostać się na pociągi towarowe, niektórzy ruszają pieszo. Wielu z nich zatrzymywanych jest na południu kraju w stanie Chiapas, szczególnie w Tapachuli (3 tys. km od granicy z USA) – to efekt procedur azylowych Meksyku spowodowanych naciskami amerykańskiego rządu. Opisywałem to w reportażu "Musimy zdążyć przed Trumpem. Opryszek w Tapachuli, mieście-pułapce.

A jeśli im się uda dostać pod granicę, wsiadają na przepełnione łodzie, by pokonać Rio Grande. Albo próbują przejść rzekę wpław, trzymając się liny lub ryzykując, że zostaną porwani przez prąd. Oni właśnie płacą przemytnikom w pesos.

Ok. 4000 za przeprawę z Gwatemali do Meksyku (1000 pesos to 240 złotych).

41 700 za przeprawę z Tamaulipas do Stanów Zjednoczonych

86 800 za podróż z Sonory do Arizony.

83 000 z Mexico City do Piedras Negras w Coahuila

116 000 peso za transfer z krajów Ameryki Środkowej do północnej granicy Meksyku (dane z raportu organizacji IOM i UNODC).

Migrantów VIP obowiązuje inny cennik. Cena zależy od obywatelstwa, stawek za loty międzynarodowe i standardu podróży. Gruzini płacą przemytnikom od 7,5 do 12 tys. dolarów, Hindusi 10-14 tys., Chińczycy 25 tys. Najwięcej, bo nawet 40 tys. dolarów Uzbekowie. W ten sposób próbują uniknąć ryzyka na najbardziej niebezpiecznym szlaku migracyjnym świata.

Ostatni odcinek trasy pokonują często wewnętrznymi lotami meksykańskich linii: lot z Tapachuli do Tijuany to koszt 200-500 dolarów. Za dodatkowy tysiąc dolarów opłacają coyotes (kojotów) – lokalnych szmuglerów na usługach mafii przemytniczych.

Niektórzy przepłacają za taksówki i ubery, by dostać się pod sam mur.

Gdy złapią ich służby meksykańskie, z aresztu wyciągnie ich prawnik zajmujący się prawem azylowym – oczywiście też za tysiąc dolarów.

Zielone dolary zapewniają bezpieczeństwo, szybkość i niewidzialność, bo migranci rozmywają się w statystykach.

Niewidzialni

– Ilu ich może przechodzić? – pytam Enrique Lucero, dyrektora Atención al Migrante, jednostki magistratu Tijuany odpowiedzialnej za pomoc migrantom. Oczywiście tym z biednych krajów Ameryki Centralnej, bo, jak podkreśla mój rozmówca, ekskluzywnych „wycieczkowiczów” w Tijuanie nie ma.

– Nie wiemy. Oni są niewidzialni dla systemu – podkreśla Lucero. Ale to względnie nowe zjawisko pokazują dane meksykańskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (SEGOB).

W ubiegłym roku na szlaku meksykańskim odnotowano ponad 789 tys. „przypadków nielegalnej migracji”, prawie 340 tys. więcej niż rok wcześniej. Najwyższy wzrost, o 342 procent, dotyczył migrantów z Azji.

Widać to dobrze na przykładzie Chińczyków: w 2023 roku granicę Meksyku z USA przekroczyło ich 24 tysiące. Więcej niż przez ostatnią dekadę.

– To globalny problem, bo sieć oplata już cały świat. Szlak meksykański stał się międzynarodowy, przemierzają go obywatele krajów Afryki czy Azji, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Nie zatrzymamy tego procederu, jeśli prawo w USA się nie zmieni.

Bo ekskluzywna migracja opiera się na figurze azylu – mówi Lucero.

– Nie twierdzę, że Meksyk nie ma z tym nic wspólnego, ale odpowiedzialność spoczywa też na innych krajach tranzytowych, jak Turcja, Ekwador czy Nikaragua.

Czartery nabijają sakiewkę dyktatora

Kiedy na szlaku meksykańskim szukam śladów trudno uchwytnej migracji VIP, dochodzę do wniosku, że wystarczyło spojrzeć w niebo.

Tak zrobił politolog Manuel Orozco, dyrektor programu „Migracja, przekazy pieniężne i rozwój” z waszyngtońskiego think tanku Inter-American Dialogue.

Badacz prześledził loty czarterowe, które lądowały na międzynarodowym lotnisku w stolicy Nikaragui. W sierpniu 2023 roku odnotował ich 30, we wrześniu 100, w październiku 138 i to tylko na trasie z haitańskiego Port-au-Prince do Managui. Tymi 268 lotami przyleciało 31 475 pasażerów, czyli prawie 60 proc. migrantów z Haiti zatrzymanych potem na granicy meksykańsko-amerykańskiej.

W ten sposób Orozco wykazał, że Nikaragua stała się nowym pomostem dla nielegalnych migrantów, a przemyt ludzi zasila budżet dyktatury sandinisty Daniela Ortegi.

O ile Haitańczycy dolatują do Nikaragui, a potem próbują przedostać się do granicy Meksyku z USA pieszo lub busami, to podobne czartery już z migrantami VIP z bogatszych niż Haiti krajów latają także z Dubaju, Delhi, Biszkeku czy Stambułu.

Według lokalnych mediów wśród firm czarterujących loty znalazły się głównie rumuńskie linie, jak wspomniany Atlantic, ale też Sarpa, Magni, Sky High, Sunrise, AirCentury i Searca. Dlatego w listopadzie 2023 roku Departament Stanu USA ogłosił, że nałoży sankcje na linie udostępniające samoloty lub organizujące specjalne loty dla migrantów do Nikaragui.

Zdaniem byłego ambasadora Nikaragui przy Organizacji Państw Amerykańskich Arturo McFields’a migranci stali się narzędziem w rękach Ortegi. Dyktator chce skłonić Stany Zjednoczone do zniesienia sankcji za łamanie praw człowieka w Nikaragui.

Przy okazji nieźle zarabia: każda firma lotnicza, w zależności od wielkości samolotu, płaci od 2 do 10 tys. dolarów za lądowanie czarteru.

Dodatkowo większość migrantów musi wykupić wizy turystyczne (np. Gruzini wykupują je na lotnisku za 160 dolarów).

Efekt? Po kilkuletniej zapaści spowodowanej kryzysem polityczno-społecznym, pandemią i zatrzymaniem turystyki, przychody lotniska w Managui wzrosły w 2022 roku o 95 procent.

Obsługująca je spółka wygenerowała zysk 4,16 mln dolarów.

To ledwie ułamek tego coraz bardziej lukratywnego biznesu. Szacuje się, że średnia opłata za przemyt do USA wynosi 4,6 tysiąca dolarów. Gdyby przemnożyć to przez ubiegłoroczne 2,5 miliona migrantów, którzy przejechali Amerykę Centralną w drodze USA, otrzymamy 11,5 miliarda dolarów!

Warto?

„Czy było warto?” – wiadomość z tym pytaniem wysłałem do Hayana trzy tygodnie po naszej rozmowie. Nie odpowiedział. Napisał, tylko żebym trzymał kciuki. I dołączył zdjęcie nadgarstka oplecionego bransoletką. Okazało się, że to ręka kuzyna. Kolejny pasażer „lotu osła” zmierzał w kierunku USA.

Korzystałem z następujących źródeł:

Przemytnicy szmuglujący migrantów z Gruzji przez Meksyk do Stanów Zjednoczonych są jak agenci turystyczni. Sprzedają produkt przypominający wakacje all inclusive: komfortowy transport, trzygwiazdkowy hotel, małe grupy i gwarancja satysfakcji. Wystarczy kilkanaście tysięcy dolarów i unijna wiza pracownicza, najlepiej z Polski.

Szymon Opryszek, reporter OKO.press ruszył ich śladem do Meksyku. Reportaż z tej wyprawy publikuje magazyn „Pismo”.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Szymon Opryszek

Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.

Komentarze