Już 5 tys. lekarzy z Ukrainy, poprosiło o zgodę na pracę w Polsce. Władze chętnie na to przystają i chwalą się tym. "Widać brak systemowych rozwiązań i szkoleń tych ludzi. Ministerstwo nie zdaje tu egzaminu” - mówi dr Michał Bulsa, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie
W Polsce brakuje medyków. Mówi się o tym od dobrych kilku lat. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Dwie najważniejsze to drastyczny spadek przyjęć na uczelnie medyczne i liczne wyjazdy lekarzy zagranicę. Pisaliśmy o tym wielokrotnie w OKO.press.
Władze starają się temu zaradzić, zwiększając od jakiegoś czasu liczbę studentów. Szkoda tylko, że nie kierują ich tam, gdzie jest kadra, tylko do nowych placówek, w których często nie ma kto uczyć. Ale sam pomysł jest na pewno dobry.
Tak czy inaczej, wykształcenie nowych kadr trwa. A w przypadku zawodu lekarza trwa naprawdę długo. Stąd próby innych działań, w tym stopniowe ułatwianie podejmowania pracy w Polsce medykom z krajów spoza Unii.
Proces poluzowywania przepisów w tym zakresie zaczął się kilka lat temu. Najpierw ułatwiono nostryfikację dyplomów, następnie stworzono lekarski egzamin weryfikacyjny. A potem przyszedł COVID i na oddziały covidowe przyjmowano lekarzy ze wschodu na jeszcze łatwiejszych zasadach.
Następnie zaczęła się wojna na Ukrainie. W marcu 2022 wydano spec ustawę, w myśl której po raz kolejny ułatwiono medykom z Ukrainy wejście polskiego systemu opieki zdrowotnej. Praktycznie do uzyskania pozwolenia na pracę z ministerstwa wystarcza dyplom. Odpowiedzialność przerzucono częściowo na Izby Lekarskie, które zobowiązano do wydawania warunkowych praw wykonywania zawodu.
Izby w tej sytuacji się buntują. Nie dość, że kwalifikacje zawodowe części ukraińskich kolegów mocno odbiegają od kwalifikacji lekarzy z Polski. Nie dość, że nie potrafią się oni poruszać w naszym skomplikowanym systemie, to często ich znajomość języka jest bardzo słaba lub żadna.
Izby zaczęły więc w niektórych przypadkach odmawiać wystawiania takiego dokumentu. To jednak nie znaczy, że dyrektor konkretnej placówki medycznej nie może przyjąć osoby z Ukrainy wyłącznie na podstawie zezwolenia z ministerstwa. Może, aczkolwiek ze świadomością, że to on/ona bierze na siebie odpowiedzialność, jeżeli coś złego się wydarzy. Niektórzy dyrektorzy idą na takie rozwiązanie, większość nie.
Jak wielu lekarzy z Ukrainy złożyło wnioski o pozwolenie o pracę od początku wojny?
Dyrektor Departamentu Rozwoju Kadr Medycznych Ministerstwa Zdrowia Małgorzata Zadorożna oceniła ich liczbę na 5 tys. Poza lekarzami w Ministerstwie Zdrowia ok. 2 tys. wniosków złożyły pielęgniarki i położne z Ukrainy.
Do tej pory urząd wydał ok. 3 tys. pozytywnych decyzji. Średni czas rozpatrywania wniosków wynosi 3-5 miesięcy.
Z kolei w podsumowaniu 2022 roku na stronie Naczelnej Izby Lekarskiej można było przeczytać, iż samorząd lekarski przyznał w ubiegłym roku 2079 praw wykonywania zawodu lekarzom cudzoziemcom.
„Liczba odmów wydania PWZ wyniosła 174, głównie ze względu na braki w dokumentacji lub na absolutny brak znajomości języka polskiego – nieodzownego do kontaktu i prowadzenia polskiego pacjenta” – czytamy na stronie Izby.
Spytaliśmy dr. n. med. Michała Bulsę, prezesa Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie jak ocenia aktualną sytuację z zatrudnianiem ukraińskich lekarzy w Polsce.
Nasz rozmówca uważa, że system przyjmowania ich w Polsce jest nieprzyjazny i niebezpieczny. Niebezpieczny dla pacjentów i dla nich samych.
„Bo z jednej strony wydawałoby się naturalne, że trzeba pomagać” – mówi lekarz. „Wybuchła wojna, wszyscy mieliśmy odruch serca. Ale gdzieś po tym odruchu musi przyjść też chłodna ocena i kalkulacja tego, a co jak będzie źle?
Rzecz, której ja się zawsze obawiałem w kontekście kolegów, którzy przyjeżdżali do Polski i zdobywali dostęp do zawodu lekarza w bardzo uproszczonym trybie, było to, co się stanie, jeżeli dojedzie do jakiegoś błędu, uchybienia, niedopatrzenia, często wynikającego nawet z innej organizacji systemu albo innych norm, które są przyjęte na Ukrainie. Co się wtedy stanie medialnie z takimi osobami?”
„To była pierwsza moja myśl, że trzeba czasami powiedzieć komuś »nie«. Dla jego własnego dobra” – mówi dr Bulsa.
„Zaproponowaliśmy ministrowi tzw. staże adaptacyjne dla lekarzy spoza UE” – mówił na łamach „Gazety Wyborczej” na początku grudnia 2022 prezes Naczelnej Rady Lekarskiej dr Łukasz Jankowski.
„Takie staże funkcjonują dla polskich lekarzy, którzy nie wykonywali zawodu przez okres pięciu lat. (…) Ale jak zwykle problemem są pieniądze. Ministerstwo nie przyjęło naszej propozycji. Uznało, że łatwiej jest przyznawać kolegom z Ukrainy dokumenty pozwalające wykonywać czasowo zawód lekarza w Polsce. I puścić to na tzw. żywioł. Na zasadzie »zobaczymy, co będzie«. To są działania pozorujące. Jako Naczelna Rada Lekarska jesteśmy temu przeciwni”.
Dr Michał Bulsa: „Widać brak systemowych rozwiązań i systemowych szkoleń tych ludzi. Ministerstwo nie zdaje tu egzaminu. Izby lekarskie przepuszczają tylko te osoby, które potrafią się komunikować w języku polskim w stopniu pozwalającym pracować. Ale obawiam się, że to może nie wystarczyć. Jeśli taka osoba znajdzie się na odcinku wyjątkowo stresowym, gdzie naprawdę są bardzo duże emocje wśród pacjentów i wśród personelu i gdzie mówi się półsłówkami, jakimś dialektem, to dla kogoś, kto nie zna biegle polskiego, może to być poważny problem".
"I dlatego jestem naprawdę przerażony, że te osoby kieruje się na SOR-y, do nocnej i świątecznej pomocy. W szpitalach powiatowych kieruje się je na samodzielne dyżury”.
Dr Bulsa: „Mogę opowiedzieć o moim osobistym przeżyciu. Do końca życia nie zapomnę momentu, kiedy musiałem odmówić jako Okręgowa Rada pewnej lekarce z Ukrainy, i oświadczyć, że nie mogę przyznać jej praw wykonywania zawodu, ponieważ nie potrafiła powiedzieć dosłownie słowa po polsku. Tymczasem chciano ją zatrudnić na internistycznej Izbie Przyjęć.
Pomimo że osoba ta nie była członkiem Izby, nakazałem naszemu biuru prawnemu, żeby jej pomogło. Każda osoba tego typu, która zapuka do Izby Lekarskiej, dopóki ja będę prezesem, będzie taką pomoc uzyskiwała”.
„Zostaliśmy jako samorząd zawodowy postawieni w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Nie zostaliśmy wyposażeni w żadne narzędzia, które pozwałyby np. wysłać kogoś na szkolenie finansowane ze środków publicznych. Naprawdę można tu było multum rozwiązań stworzyć, tylko nikt tego nie zrobił. Nakazano samorządowi lekarskiemu być maszyną do drukowania praw wykonywania zawodu, a to niestety kłóci się z Konstytucją.
Tymczasem tych wniosków przybywa. Ludzi zgłaszających się do nas jest coraz więcej”.
O stażach adaptacyjnych, w czasie których lekarze z Ukrainy mogliby poznać nasz system, zaadaptować się, a także służyć pomocą np. jako tłumacze, na razie nie ma mowy.
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski spotkał się 21 grudnia 2022 z ministrem Adamem Niedzielskim. Przedstawił mu 5 ważnych kwestii dla środowiska lekarskiego. Znalazł się wśród nich postulat o wprowadzeniu płatnego stażu adaptacyjnego dla lekarzy i lekarzy dentystów z Ukrainy.
„Żadnych szans, żadnych nadziei. Nie są prowadzone żadne prace w tym zakresie” – powiedział zapytany przez nas prezes Jankowski o szanse realizacji tego postulatu.
To, co się udało do tej pory przeprowadzić, to bezpłatny kurs języka polskiego w marcu 2022, tuż wybuchu wojny. Była to wspólna inicjatywa Ministerstwa Zdrowia i Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Kurs ukończyło 1461 osób.
Prezes NRL zadeklarował, że okręgowe izby lekarskie mogą również szkolić lekarzy z Ukrainy z języka polskiego. „Rozpoczęliśmy już nawet cykl takich szkoleń finansowany z naszych środków. Niedawno dostaliśmy z ministerstwa propozycję częściowej refundacji ich kosztów” – mówił Jankowski „Wyborczej”.
Ostatnia dobra wiadomość to początek kursu e-learningowego nt. organizacji ochrony zdrowia w Polsce skierowany do pracowników medycznych z zagranicy, głównie z Ukrainy. Kurs wystartował 9 stycznia 2023. Zorganizowała go Szkoła Zdrowia Publicznego CMKP, we współpracy z Ministerstwem Zdrowia i Światową Organizacją Zdrowia. Finansowany jest ze środków WHO.
Dr Sławomir Puchalski, anestezjolog, pochodzi z Ukrainy, w Polsce od 30 lat: „Przeszedłem wszystkie szczeble adaptacji, dostosowywania się do warunków zawodowych w Polsce. Zajęło mi to 7 lat”.
„Nasze systemy kształcenia, specjalizacji różnią się. W polskich warunkach samodzielnie pracują wyłącznie lekarze specjaliści. Uzyskanie specjalizacji trwa 5-6 lat, tymczasem w Ukrainie 2-3 lata.
Dlatego dostosowanie się do tutejszych potrzeb, tutejszych realiów, to długi proces”.
„Nie można powiedzieć, żeby państwo polskie nie ułatwiło tej ścieżki. Jest droga. W Ministerstwie Zdrowia. Oprócz ministerstwa jest także Izba Lekarska. A do tego jeszcze krajowi specjaliści w poszczególnych dziedzinach i CMKP. Oni działają na różnych płaszczyznach”.
„Rozumiem podejście Izby Lekarskiej. Jest egzamin z polskiego. Lekarz musi znać język na poziomie C1, pielęgniarka B2. Są określone kryteria. Zdasz, możesz pracować”.
Niektórzy być może przypuszczają, że polscy lekarze są nie najlepiej nastawieni do ukraińskich kolegów, ponieważ boją się konkurencji. – Jest w tym trochę prawdy? – pytam dr Michała Bulsę.
„Absolutnie nie” – słyszę w odpowiedzi.
„Po pierwsze lekarzy naprawdę brakuje, a potrzeby pacjentów są ogromne. 5 tys. osób z Ukrainy to maleńki procent naszych lekarzy. A po drugie to pacjenci sami oceniają u kogo się leczyć. Najprostszy przykład – w Szczecinie jest dr Samir Zeair, Syryjczyk. Ciężko pracował i dziś wszyscy mówią, że tak przeszczepiać wątrobę jak Samir Zeair to nikt w Szczecinie nie potrafi. Stałem z nim przy stole operacyjnym i byłem pod wrażeniem jego kunsztu chirurgicznego”.
„W oddziale, w którym dyżuruję, pracuje lekarz ze wschodu. Zajmuje się noworodkami. Jest świetny w swoim fachu. Pracujemy jak równy z równym.
Jeśli w ogóle mówić o niechęci, to nikt nie jest tu przeciwko komuś. Tu chodzi o wyłącznie pewną zasadę i bezpieczniki dla pacjenta”.
- W podcaście „Gazety Wyborczej” powiedział pan, że medycy z Ukrainy stali się u nas narzędziem politycznym.
Dr Bulsa: „Tak uważam. Proszę zwrócić uwagę, że kilka lat temu mówiono, iż Niemcy czy Anglicy powinni oddać nam każdą złotówkę za polskich lekarzy, którzy wyjechali do nich pracować. Że podbiera się wykształconych obywateli. Dodam, że działo się to w czasie pokoju”.
„Później usłyszeliśmy ze strony rządzących »Niech jadą!« A teraz ten sam rząd chce przyjmować wykształconych ludzi z kraju ogarniętego wojną. Ja do końca nie rozumiem, czym my się mamy szczycić. Bo jeżeli byśmy przyjęli grupę lekarzy na rok, przeszkolilibyśmy ich, najlepszych specjalistów w medycynie pola bitwy, to bym powiedział ‘Brawo!’. Tymczasem myśmy podebrali 5 tys. lekarzy Ukrainie, elitę społeczeństwa”.
- Rząd uważa, że obecność ukraińskich lekarzy w Polsce, to powód do dumy, bo ratujemy w ten sposób własny, ledwo zipiący system. W lipcu 2022 Adam Niedzielski donosił triumfalnie na Twitterze: „Wydaliśmy już dwutysięczną zgodę na podjęcie pracy w Polsce w charakterze lekarza dla medyka spoza granic UE. Otrzymała ją lekarka z Ukrainy ze specjalizacją chorób wewnętrznych. Pani jest 1040. lekarzem z Ukrainy, który uzyskał zgodę na podjęcie pracy w polskiej ochronie zdrowia”.
Dr Bulsa: „Jeżeli chcielibyśmy się pochwalić tym, że przyjmujemy lekarzy z jakiegoś kraju i chcielibyśmy, żeby tu faktycznie pracowali, to byśmy zrobili im system quasi-rezydentury czy jakiegoś stażu adaptacyjnego.
Natomiast w sytuacji, kiedy chwalimy się tym, że wydamy komuś zgodę, a następnie szpital będzie próbował wysupłać ze swojego budżetu ostatnie grosze, żeby kogoś zatrudnić, bo nie ma kim pracować, to przepraszam, ale dla mnie to jest śmieszne, a raczej niezrozumiałe. A cała narracja rządu idzie w tym kierunku. Naprawdę nie mogę zrozumieć, jak można się chwalić tym, że w erze wojny robimy drenaż kadry”.
„Uściślę jedną rzecz - nie mam nic przeciwko lekarzom, że przyjeżdżają. To ich suwerenne decyzje. Ale na poziomie politycznym nie ma się czym chwalić”.
Dr Sławomir Puchalski: „Przeżywam bardzo to wszystko, co dzieje się na Ukrainie. Pomagamy na swój sposób.
Chętnie bym zatrudnił lekarzy stamtąd. U mnie brakuje anestezjologów, wszędzie brakuje anestezjologów. Wiem, gdzie ich szukać na Ukrainie, może mogliby przyjechać. Ale oni powiedzieli: »Nasze miejsce jest tam«.
Przyszła do mnie na oddział młoda dziewczyna z Buczy, anestezjolog, Mówię, że wezmę ją do pracy. Nie zgodziła się. »Ja chcę przez wszystko przejść sama, krok po kroku« – powiedziała. »A po drugie ja chcę być tam«.
Syn moich przyjaciół, na 6. roku medycyny w Polsce, pół roku mu brakowało. Wyjechał na Ukrainę w pierwszych dniach wojny. Wcześniej przychodził do nas jako wolontariusz, pomagał na Izbie Przyjęć, jak była wielka fala uchodźców. 2 tygodnie później pojechał.
Rodzice nie wiedzieli o tym. Rodzice, którzy chcieli, by studiował na zachodzie, żeby ich dziecko poznało lepszy świat. A on powiedział: »Ja muszę bronić swojego kraju«. Miesiąc temu zginął.
Mógł nie wyjeżdżać. Miał wszystko. Miałby polski dyplom, nie miałby problemu”.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze