0:000:00

0:00

Alena pochodzi z Białorusi, ma dwa obywatelstwa, polskie i białoruskie. Asia jest Polką, urodziła się we Wrocławiu. Od dziewięciu lat są parą. W 2015 roku wyjechały na Majorkę i wzięły tam ślub. Skorzystały z publicznego programu wspierającego rodzicielstwo w Hiszpanii, a w marcu 2019 roku urodziła im się córka, której dały imię Azara.

Od tego czasu toczą batalię z państwem polskim o uznanie ich rodzicielstwa. W maju 2020 roku dziewczynka dostała tymczasowy paszport, a dwa miesiące później po razy pierwszy od narodzin przyjechała z mamami do Polski, by odebrać resztę dokumentów. Wciąż jednak w jej papierach widnieje jedna matka, a urzędy i sądy odmawiają transkrypcji aktu urodzenia wydanego w Hiszpanii, gdzie jako rodzice wymienione są obie kobiety.

„Kim według polskiego kodeksu rodzinnego jest matka? Osobą, która urodziła dziecko. A ojciec? Dlaczego nikt nie sprawdza, czy ojciec uczestniczył w stworzeniu dziecka? Tu mamy wiele scenariuszy, niekoniecznie związanych z przekazaniem materiału genetycznego. Dla par jednopłciowych jednak wszystko sprowadza się do biologii. Wycisnęłaś dziecko? Jesteś matką. Nie wycisnęłaś i jesteś kobietą? Jesteś obca. Oburza mnie to tak bardzo, że aż trudno mi to opisać” — mówi OKO.press Alena.

Poniżej cały wywiad z mamą z tęczowej rodziny.

Anton Ambroziak, OKO.press: Poznaliśmy się osiem lat temu we Wrocławiu. Byłaś jedną z bardziej aktywnych działaczek LGBT, organizowałaś lokalne Marsze Równości, tęczowe wydarzenia. Dlaczego podjęłaś decyzję o emigracji?

Alena: Gdy wyjeżdżałyśmy, nie chodziło o politykę czy homofobię. Na Majorkę przeniosłyśmy się równo dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi 2015 roku. Miałyśmy dość pracy w „korpo", chciałyśmy pięknej scenerii. Dopiero gdy przeprowadziłyśmy się do Hiszpanii, zrozumiałyśmy, że to, co w Polsce nazywałyśmy akceptacją, wcale nią nie było.

To znaczy?

Tutaj pracujemy razem. Zanim wzięłyśmy ślub, już byłyśmy traktowane jak małżeństwo. Pracodawca szedł nam na rękę ze wspólnymi urlopami i jednoczesnymi godzinami pracy. Wiedzieli, że skoro jesteśmy parą, to chcemy spędzać jak najwięcej czasu wspólnie.

Osoby starsze, które poznałyśmy, namawiały nas wręcz, żebyśmy sformalizowały związek. Chciały pobawić się na naszym weselu. Gdy zaczęłyśmy chodzić na basen, zaproponowano nam rodzinny abonament. Bo skoro jesteśmy razem, to czemu mamy nie dostać zniżki? To niby zwyczajność, ale właśnie jej w Polsce brakuje najbardziej.

Przeczytaj także:

Przed wyjazdem myślałyście o ślubie?

Jesteśmy młode, zdrowe, po co nam małżeństwo, które i tak w Polsce nie będzie uznane? Nie myślałyśmy o tym. Wszystko zmieniło się, gdy pojawiła się decyzja o rodzicielstwie. Okazało się, że najłatwiej będzie, jeśli weźmiemy ślub.

W niektórych regionach Hiszpanii formalizacja związku nie jest wymagana, ale stwierdziłyśmy, że dobrze oszczędzić sobie kłopotów. Szczególnie że żadna z nas nie jest Hiszpanką: ja mam dwa obywatelstwa, Polski i Białorusi, Asia jest Polką. Chciałyśmy, żeby nie podlegało dyskusji, że Azara ma dwie matki.

Co do zasady, małżeństwa jednopłciowe w Hiszpanii są dla obywateli Hiszpanii. Ale na Majorce uznaje się też śluby rezydentów. Jeśli przez dwa lata odprowadzasz podatki, jesteś tu zameldowana, to możesz zostać żoną lub mężem. No i tak też stało się w naszym przypadku.

Decyzja o dziecku przyszła naturalnie?

Tak, to jeden z etapów naszego wspólnego życia. Nie od razu wiedziałyśmy jednak, jak to zrobić. Najpierw próbowałyśmy w domu, z nasieniem z duńskiego banku spermy. Potem znalazłyśmy dawcę na Majorce, ale wszystkie próby zawiodły.

Jedna z przyjaciółek, Polka, która ma żonę Hiszpankę, powiedziałam nam, że możemy spróbować dołączyć do państwowego programu wspierania rodzicielstwa. Byłyśmy przekonane, że nie mamy na to szans, bo żadna z nas nie jest Hiszpanką. Ale spróbowałyśmy i udało się. Po dwóch miesiącach oczekiwania zostałyśmy zakwalifikowane.

Dla par różnopłciowych, jednopłciowych kobiecych, a także samotnych matek, w klinice państwowej przewidziane są cztery darmowe inseminacje, a jeśli się nie powiodą, można podejść do dwóch zabiegów in vitro. Chyba że jest się po 38. roku życia, wtedy ze względu na skuteczność wykonuje się tylko zabieg in vitro. Ja byłam przed tą granicą i już druga inseminacja się powiodła.

Jak jesteście przyjmowane jako tęczowa rodzina?

Najlepiej chyba pokaże to historia z wybieraniem żłobka. Po kilku wizytach zdałyśmy sobie sprawę, że nawet nie mówimy o tym, że obie jesteśmy mamami Azary. Mogli przecież pomyśleć, że jesteśmy przyjaciółkami. Mogli dopytywać czy jest jakiś ojciec, ale nic takiego się nie działo. Dopiero przy zapisywaniu do żłobka, trzeba było pokazać papiery, z których wynikało, że Azara ma dwie mamy.

Jak rozumiem, wynikało to z hiszpańskiego aktu urodzenia. Jednak Azara potrzebowała polskiego numeru PESEL, dowodu osobistego i paszportu. Myślałyście, że zdobycie ich będzie tak trudne?

Byłam pewna, że przychodzimy do polskiego urzędu stanu cywilnego, składamy wniosek o transkrypcję zagranicznego aktu urodzenia, a miesiąc później dostajemy dowód i paszport.

Trzy tygodnie po narodzinach Azary, Asia pojechała do Wrocławia. Złożyła papiery, ale okazało się, że to przerasta polskich urzędników. Bardzo chcieli wiedzieć, która z nas rodziła.

W hiszpańskich dokumentach wpisuje się „matkę A” i „matkę B". I to Asia widnieje tam na pierwszym miejscu, bo jej nazwisko jest pierwszym członem nazwiska Azary. Dla polskiego urzędu najważniejsze było to, że rodziłam ja.

Musiałam im tłumaczyć całą dokumentację medyczną: jak przebiegał poród, ile szwów mi zrobili, kiedy nas wypisali. Było tam wiele szczegółów, których naprawdę nie chcesz ujawniać przypadkowemu urzędnikowi.

Cały proces bardzo się przeciągał, tak jakby ustawowy czas rozpoznania wniosków zupełnie stracił znaczenie. Po prawie roku dostałyśmy pierwszą odmowę.

Jaki był oficjalny powód odmowy transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia?

Po pierwsze, pozytywna decyzja zburzyłaby porządek prawny w Polsce. To wprost wynika z orzeczenia NSA z 2019 roku, który uznał, że polska Konstytucja nie przewiduje możliwości rodzicielstwa pary jednopłciowej.

Po drugie, urzędnicy dowodzili, że nie mają możliwości technicznych, by wpisać dwie mamy. Równolegle postanowiłyśmy złożyć wniosek o wydanie dowodu dla córki. Asia wyjaśniła, że nie jesteśmy w stanie uzyskać transkrypcji, więc prosimy o pozytywne rozpatrzenie naszej sprawy w drodze wyjątku.

Miesiąc później dostałyśmy decyzję o zawieszeniu postępowania z uwagi na brak transkrypcji. I tu koło się zamyka. Ale my, mimo że nie miałyśmy już sił, nie zamierzałyśmy się poddać. Dalszą procedurą zajęła się nasza prawniczka, mecenas Anna Mazurczak.

Jak wyglądało wasze życie, gdy Azara była bezpaństwowcem?

Nie mogłyśmy opuścić Hiszpanii. Azara w ogóle, a ja ze względu na nią — wciąż karmiłam, zresztą nie wyobrażałam sobie, by ją zostawiać. Asia nie mogła zarejestrować jej w publicznej służbie zdrowia. Mamy dobre, prywatne ubezpieczenie z firmy, ale rejestr szczepień i podstawowych badań jest obowiązkowy.

W końcu wpisali ją jako uchodźczynię.

Żłobek nie był problemem, bo wystarczyło przedłożyć akt urodzenia. Ale szkoła, która zaczyna się tu od trzeciego roku życia, wymaga wszystkich dokumentów. Myślałyśmy, że mamy jeszcze dużo czasu, ale w tempie, w którym procedują polskie urzędy i sądy, szybko zaczęło go brakować.

Najtrudniejsza była jednak rozłąka z rodziną. Oczywiście lubimy podróżować i chciałyśmy robić to z Azarą, ale z tego czasowo można zrezygnować. Bolało mnie jednak, że moja córka nie może poznać babci, prababci.

Ale w końcu się udało.

To wszystko zasługa mecenas Anny Mazurczak. Napisała apel do urzędników, wprost zaznaczając, że szuka przyjaznych tęczowym rodzinom urzędów. Niedługo później zadzwoniła, by powiedzieć, że mam złożyć wniosek o dowód osobisty dla Azary w Gdańsku. Zrobiłam to przez internet, a w lipcu 2020 roku przyjechałyśmy odebrać dowód. Wtedy też Azara, po półtora roku od urodzin, poznała rodzinę w Polsce.

Wciąż jednak walczycie. O co?

Chcemy zakwestionować decyzję NSA, która wyklucza transkrypcję zagranicznego aktu urodzenia. To jedyny sposób, by Asia znalazła się w dokumentach Azary jako matka. To, że Asia formalnie nie istnieje w Polsce jako moja żona i może wziąć ślub z mężczyzną, to inna sprawa. Ale ona przede wszystkim nie istnieje jako rodzic.

Będąc w Europie jesteśmy „kryte". Mamy hiszpański akt urodzenia, mamy „Libro de Familia” (książeczkę rodzinną). Boję się jednak, że gdyby coś stało mi się w Polsce, to Asia nie dostałaby opieki nad naszym dzieckiem. Oczywiście byłaby pewnie rozpatrywana jako potencjalny opiekun, bo mieszkamy razem, a Azara ma z nią więź, ale to za mało.

Bo pierwsza w kolejności byłaby rodzina, z którą łączą Azarę więzy krwi?

Nawet nie chcę tego sprawdzać. Asia jest matką Azary. Ma być nią również w polskich dokumentach, koniec kropka.

Ucieszyłyście się na wieść o tym, że 9 grudnia krakowski sąd administracyjny zadał pytanie prejudycjalne do TSUE w innej polskiej sprawie dotyczącej transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia?

Oczywiście, to jest bliźniacza sprawa. Liczę, że jeśli rozstrzygnięcie będzie pomyślne, to także my wywalczymy należne nam prawa.

Jesteś zdziwiona tym, jak polscy urzędnicy i sędziowie podchodzą do kwestii rodzicielstwa pary jednopłciowej?

To wszystko jest tak okrutnie zakłamane. Gdy składałyśmy pierwsze wnioski, bez wsparcia prawnego, przeczytałam cały kodeks rodzinny, od A do Z. To stary dokument, ale niezbyt skomplikowany. Nawet dla mnie, nie-Polki z urodzenia, był do przetrawienia.

Kim według kodeksu rodzinnego jest matka? Osobą, która urodziła dziecko. A ojciec? Tu już mamy wiele scenariuszy, niekoniecznie związanych z przekazaniem materiału genetycznego. Skąd ten rozjazd? Dlaczego tam nikt nie sprawdza, czy ojciec uczestniczył w stworzeniu dziecka? Jesteś mężem to automatycznie możesz być ojcem.

Dla par jednopłciowych wszystko sprawdza się do biologii. Wycisnęłaś dziecko? Jesteś matką. Nie wycisnęłaś i jesteś kobietą? Jesteś obca. Oburza mnie to tak bardzo, że aż trudno mi to opisać.

Są grupy wsparcia dla tęczowych rodzin, które wyemigrowały z Polski?

Nie nazwałabym tego tak. Na miejscu mamy parę znajomych, Polkę i Hiszpankę, które wspólnie wychowują córkę. Chodzimy razem na plac zabaw – tak chyba wygląda życie każdego młodego rodzica. Poza nami wszystkie inne pary są różnopłciowe, ale to nie jest tematem. Znamy się, rozmawiamy. Wszyscy mamy podobne trudności i radości z wychowywania dzieci. Dzielimy się zabawkami, przegadujemy doświadczenie ząbkowania.

Ale śledzę oczywiście wszystkie pokrewne sprawy, które toczą się w Polsce. I czekam na przełom.

Myślicie o powrocie do Polski?

Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi byłyśmy przekonane, że jak tylko załatwimy dokumenty, to wrócimy. Wrocław to nadal moje miejsce na Ziemi. Chcę, żeby Azara miała kontakt z dziadkami. Ale teraz się boję. Gdy byłam dorosłą, niezależną osobą bez dziecka, zawsze myślałam, że jakoś się obronię. Wszystko się zmieniło.

Czego się boisz?

Agresji. Boję się, że gdy będziemy szły ulicą z Asią i Azarą, a ktoś rozpozna nas jako rodzinę, to stanie nam się krzywda. Wcześniej nie bałam się chodzić z dziewczyną za rękę. Dziecka nie chcę narażać.

Oczywiście boję się też próżni prawnej, w której teraz funkcjonujemy. Mam prawie 40 lat, niby mało, ale młodsza nie będę. Gdy mnie zabraknie, co stanie się z Azarą?

Czyli na razie wychowujecie Azarę tak, jakbyście miały zostać na Majorce?

Myślimy, czy Majorka, czy może inny region w Hiszpanii, ale na pewno w najbliższym czasie nie myślimy o Polsce. Musiałaby zmienić się władza, musieliby nas w końcu uznać.

Trzeba też pomieszkać trochę za granicą, by jako osoba LGBT poczuć, co to znaczy oddychać pełną wolnością. Nic nas tu nie blokuje, choć żyjemy najzwyczajniej na świecie. I to właśnie mnie denerwuje w polskiej narracji o specjalnych przywilejach dla LGBT.

Tu chodzi o zwyczajność, bycie traktowanym jak każda inna rodzina.

Nie muszę się tu skupiać na tym, czy się outować. Nie myślę, czy mówić, że mam żonę i dziecko. I nikt też o to nie pyta.

Czujesz, że Polska was nie chce?

Czuję, że władza mnie nie chce. Zdaję sobie sprawę, że wybrała ją większość w demokratycznych wyborach. Nie zamierzam tego podważać. Ale przeraża mnie to, co się dzieje. Mimo wszystko liczę, że kiedyś coś się zmieni i wtedy wrócimy.

Dlatego, że już kiedyś, gdy przyjechałaś tu z Białorusi, Polska dobrze cię przyjęła?

Może i tak. Miałam dużo szczęścia. To urzędnicy podpowiadali mi, jak załatwić stały pobyt. Do pracy zostałam przyjęta, mimo że nie mówiłam zbyt dobrze po polsku. Mówi się, że kraje dzielą się na te, w których, jeśli nie mówisz biegle w rodzimym języku, wszyscy będą udawali, że nie wiedzą co mówisz, i na te, w których, gdy wymówisz dobrze „dzień dobry”, wszyscy ci przyklasną. Polska jest tym drugim, który pomoże.

Niesamowite było dla mnie też to, że mogę iść do urzędu i legalnie zarejestrować zgromadzenie organizacji LGBT, a policja będzie mnie chronić. Wiem, że teraz jest inaczej, mówimy o przeszłości.

Mimo wszystko Polska nadal jest krajem, który kojarzy mi się dobrze. Tu są wszyscy moi przyjaciele, moi najbliżsi — to nie zmieniło się przez pięć lat mieszkania w Hiszpanii.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze