0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: for. Paweł Średzińskifor. Paweł Średzińsk...

Trudno mi sobie wyobrazić dolinę rzeki bez mokradeł. Dzieciństwo i młodość spędziłem w zlewisku Narwi, gdzie jeszcze tych nadrzecznych błot doświadczyłem, łazikując po nich w poszukiwaniu przygody. Widziałem niestety krajobraz zaraz po zmierzchu bagiennej krainy. Często myślę o tym, jak bardzo bym chciał zobaczyć te miejsca oczyma moich babć i dziadków, zanim po II wojnie światowej przejechał tędy walec melioracji.

Rzeka jest najciekawsza, jeśli jest otulona bagnami. Jeśli może się rozlewać na wiosnę i może sama wytyczać swój bieg. Różnie z tym w praktyce bywa. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że rzeka nie przeżyje bez koparki. A meliorować trzeba, bo nie można wjechać sprzętem i skosić łąki, żeby dostać dopłaty do koszenia.

Doliny rzek nie znajdują się centrum politycznej uwagi. Wybrzmiewają historie Odry, Wisły, rzadziej Bugu, zwłaszcza w chwilach katastrofy. Nie słyszymy o tym, co stało się i dzieje ze źródłami Biebrzy, z Nereślą, Hatką, Jaskranką i innymi rzekami. Czas to zmienić.

Na zdjęciu zmeliorowana dolina rzeki Nereśl. Fot. Paweł Średziński.

Przeczytaj także:

W poszukiwaniu źródeł Biebrzy

Pan Stanisław mieszka w Kudrawce. Na kolonii. Obiecał pokazać mi źródła Biebrzy. Jeśli usłyszymy nazwę tej rzeki, to od razu oczami wyobraźni zobaczymy wielkie bagna i rozlewiska. Pod Nowym Dworem jest inaczej.

Okazuje się, że wody brakuje coraz bardziej. W tych miejscach, do których jadę z Panem Stanisławem, kiedyś woda byłą przez cały rok.

To rejon, z którego Biebrza bierze swój początek. Tych źródeł było przynajmniej kilka. Jak wyglądają dziś?

W jednym miejscu woda sączy się dość wartko. To zasługa dość wilgotnej jesieni. Wśród olsz wycieka legendarna rzeka. Widać dno, gdzieniegdzie upstrzone kamieniami. Trochę dalej jest właściwe źródło. Kiedy ruszamy dalej, Pan Stanisław wspomina czasy, kiedy wody było znacznie więcej. Co chwila ręką kreśli zasięg bagienek, które pamięta z czasów dzieciństwa. Tu woda sączyła się cały czas. Tam stała, było mokro. Słyszę co chwila. A dziś? Po wodzie i mokradłach wypełniających niecki śladu prawie już nie ma. Są za to rowy melioracyjne, którymi rozkazano wodzie spłynąć jak najszybciej.

Ciemna woda w źródle rzeki
Jedno ze źródeł Biebrzy. Fot. Paweł Średziński

Kolejne źródła Biebrzy wymagają uruchomienie sporego zasobu wyobraźni. Szczególnie tam, gdzie gospodarował wcześniej PGR, a dziś jest ogromne pole kukurydzy. Ciągnie się po horyzont. Piaszczysta polna droga, jakich wiele w okolicy lekko się obniża. Jednak tego obniżenie nie dostrzegłbym, gdyby nie Pan Stanisław. Wysiadamy z mojej pandy, która dzielnie pokonuje mniej wygodne odcinki ścieżek żłobiących teren. Podchodzimy do miejsca, gdzie było źródło, gdzie biła rzeka.

Rzeki nie ma, źródła też nie. Zmeliorowano, osuszono, a teraz rośnie tam kukurydza, w której ukrywają się dziki ocalone przed depopulacją, którą niesie walka z ASF.

Tam dalej, zdaniem Pana Stanisława, jeszcze parę dekad temu, nawet ciągnik by nie przejechał. Tam, gdzie teren obniża się jeszcze bardziej, miejscowy PGR chciał kiedyś zrobić drogę. Nie zgodził się na nią właściciel ziemi, sąsiadującej z pegeerowskimi parcelami. Podobno kierujący maszynami rolniczymi lubili jeździć na podwójnym gazie. Jednak brak zgody na drogę, która jeszcze bardziej wydrenowałaby jeden z sączków zasilających Biebrzę, nie zatrzymał ucieczki wody.

Niżej, za olszowym lasem, do dziś jest staw. Powstał już dawno temu, przy niegdysiejszym majątku. Korzystał z wód toczonych przez górne żyłki pompujące wodę do Biebrzy. Obecni właściciele ten staw utrzymują. To zresztą niejedyny zbiornik, który korzystał z silnego uwodnienia okolic Nowego Dworu. Przy majątku w Kudrawce też był taki staw.

Dziś te stawy to ostatnie ślady. A i one się wypłycają. Nawet staw w pobliżu gospodarstwa pana Stanisława. Wykopał ten staw jego dziadek.

Jak wyjaśnia mi mój przewodnik, dawniej, kiedy dorosły wchodził do niego, to chował się cały pod wodą i jeszcze było nad nim trochę wody. Teraz można przez ten staw przejechać rowerem.

„Znika nam woda” – konstatuje Pan Stanisław. Jest jej coraz mniej. Wysychamy.

Tej zależności wydawali się nie dostrzegać miejscowi decydenci i instytucje odpowiedzialne za rzeki, kiedy w 2015 roku powstał zbiornik na Biebrzy w Bobrze Wielkiej. Wieś rzece zawdzięcza swoją nazwę, bo jeszcze w XX wieku nie nazywano bowiem rzeki Biebrzą, a Bobrą.

Dziś w Bobrze mamy zatem zalew na Biebrzy. Zbiornik miał służyć małej retencji i zatrzymywać wodę, a po kilku latach miał też zacząć pełnić funkcje rekreacyjne. Problem w tym, że wodę zatrzymywał, a więcej wody do zalewu wpływało, niż z niego wypływało. Zwiększenie powierzchni parowania skutecznie zabiera bowiem wodę. Jednak nikt z planistów tym aspektem się nie przejmował. Miał być zalew, a to jaki wpływ będzie miał na Biebrzę, było mniej interesujące niż doraźne efekty. Bo skoro zbiornik w Bobrze jest, to jest czym się pochwalić.

Jednak tłumów turystów i wczasowiczów do dziś nad nim nie widać.

Gdyby w tym miejscu były mokradła i rozlewiska, gdyby bobrom, którym Biebrza zawdzięcza swoją nazwę, pozwolić działać, a tam, gdzie są dziś rowy melioracyjne, pozwolić gryzoniom zatrzymać wodę, to już nie byłaby inwestycja. Pewnie wielu uznałoby to za zaniedbanie.

Sama Biebrza na niższych odcinkach też nie ma się lepiej. W górnym basenie przypomina niepozorną rzeczułkę, którą trzeba byłoby przepychać kajak.

Zatrzymać wodę

Kilkadziesiąt kilometrów dalej na zachód, jeśli poruszalibyśmy się dawnym traktem łączącym Wielkie Księstwo Litewskie z Mazowszem, płynie Nereśl. Kiedyś znacznie większa, z rozległymi rozlewiskami. Była tak nieprzebyta, że to w pobliżu jej ujścia do Narwi powstał słynny zamek w Tykocinie, na którym król Zygmunt August umieścił swój skarbiec.

Dziś po Nereśli jest już tylko marny ślad. Owszem, jeśli pojedziemy w okolice wsi Stare Bajki, a następnie ruszymy drogą z widokiem na dolinę rzeki, możemy zrekonstruować rozmiary pierwotnej doliny.

Teraz cała dolina, ta cała sieć mokradeł filtrujących to, co do rzeki trafiało, jest pocięta rowami melioracyjnymi. Mamy łąki, trochę wyżej uprawy kukurydzy, ale rozlewisk jak na lekarstwo.

Tym razem swój spacer wzdłuż Nereśli zaczynam zaraz za mostem, w pobliżu obficie owocujących jabłoni. W rzece wody jest mało, a największą niedogodnością okazuje się pokonywanie rowów. Rzeka próbuje wić się na tym odcinku, co jest miłą odmianą po obejrzeniu jej wyprostowanych odcinków, gdzie jest już tylko szerokim rowem.

Nad Nereślą stoi wędkarz. Pytam go, czy są ryby. Odpowiada, że marnie. Nic dziś ani wczoraj nie złapał. Przychodzi tutaj z przyzwyczajenia. Jest już na emeryturze, a mieszka w pobliskim gospodarstwie. Różnie z Nereślą bywało. A to zakłady położone wyżej od tego miejsca barwiły wodę swoimi ściekami. Zdarzały się też chwile obfitości, kiedy ze stawów w Czechowiźnie uciekały ryby. Dziś można próbować, ale niepowodzenie jest wpisane w wędkowanie na tym odcinku rzeki.

Kiedyś dojść do rzeki było trudniej – słyszę. Była melioracja, zmieniło się. Ludzie chcieli łąk, do których dostępu nie broniłyby im rozlewiska. Wtedy miało to sens ekonomiczny. W powojennej rzeczywistości Polski rolnicy mieli do kilku krów, konia, i potrzebowali miejsc, na których mogliby zwierzęta wypasać. Teraz rolnictwo indywidualne jest w zaniku.

Obracam się jeszcze raz, kiedy rozpoczynam powrót do domu. Widzę dolinę, której dno zajmowały mokradła. Dziś już ich nie ma.

Prosta rzeka płynie przez pola. To zmeliorowana rzeka Nereśl
Zmeliorowana dolina rzeki Nereśl. Fot. Paweł Średziński

W pobliżu ujścia Nereśli możemy przez chwilę zrekonstruować rzekę. Na bardzo krótkim odcinku wycina w krajobrazie meandry. To jest dosłownie mikry odcinek, który z jakiegoś powodu ostał się przed człowiekiem. Kiedy wyjdziemy z jego zalesionej części, znów będą rowy i prosty spływ do Narwi. Bagien, które broniły dostępu do twierdzy w Tykocinie, już nie znajdziemy.

To spuszczanie wody z rzecznych dolin, przyspieszanie jej spływu jest zabójcze dla rzeki. Traci ona swój bufor. Nadrzeczna mokradła działały jak filtrująca wodę gąbka. Były w stanie zatrzymać spływ zanieczyszczeń, pozwalały utrzymać wysoki poziom wód. A wody brakuje coraz bardziej.

Hatka w Puszczy Knyszyńskiej

Wody w lesie też zaczyna brakować, a to przekłada się na zwiększenie zagrożenia pożarem. Dlatego okazuje się, że każdy sposób na zatrzymanie wody jest dobry. Wydrenowana z wody poprzez melioracje Puszcza Białowieska mierzy się z tego powodu z wieloma problemami.

W innych lasach na pomoc mogą przyjść bobry. Te gryzonie potrafią wyręczyć człowieka, o ile ten pozwoli im działać. Rozlewiska, które bobry tworzą w Puszczy Knyszyńskiej, znanej z tego, że jest jednym z najmocniej uźródłowionych lasów na niżu w Polsce, spełniają swoją funkcję. Zatrzymują wodę na niepozornych ciekach. Tworzą siedlisko dla wielu gatunków roślin i zwierząt. Sprawiają, że woda jest dużej w lesie i podnoszą poziom wód gruntowych.

Dobrą praktyką jest również zostawianie niektórych ściętych pni w miejscach, gdzie jest jakaś niecka, zagłębienie, a porzucone w tym miejscu drzewo mogłoby dłużej tę wodę w lesie zatrzymać. To proste działania, które mogą poprawić sytuację.

Gorzej jest już poza obszarami leśnymi. Doliny Supraśli, Słoi, Sokołdy i kilku innych puszczańskich rzek zostały zmeliorowane. Same rzeki w ramach prac utrzymaniowych odmula się. Rosną koszty, które można byłoby ograniczyć, gdyby zostawić te doliny w spokoju.

A stawka jest naprawdę wysoka. To rzeki Puszczy Knyszyńskiej poją większość mieszkańców Białegostoku, czerpiącego wodę z Supraśli.

Są jeszcze te mniejsze rzeki i strumienie: Czarna, Krzemianka, które wiją się jak wstążki przez las. Krajobraz ich dolin pokazuje nam, jak wyglądałaby dolina rzeki, gdyby człowiek przy niej nie chciał majstrować. Są też na nich bobry. Pilnują wody jak strażnicy.

W północno-zachodniej części Puszczy Knyszyńskiej jest jeszcze jedna mało znana rzeka. To Hatka. Od lat są plany na objęcie jej ochroną rezerwatową. Tak się nie dzieje, ale sama dolina obficie zasilana źródliskami jeszcze się broni. Hatka i jej zabagnione najbliższe otoczenie chroniła nie tylko przyrodę, ale i ludzi, którzy ukrywali się tam w czasie II wojny światowej. Służyła też za miejsce, gdzie obfitość wody umożliwiała pędzenie bimbru.

Nad Hatką jest dziko. Znacznie bardziej niż w miejscu, które na mapach oznaczone jest jako źródła Jaskranki, rzeki zasilanej między innymi wodami Hatki. Tuż na skraju lasu ciągnie się rów, w który został zamieniony strumień, co tłumaczy mniejsze uwodnienie terenu.

Kiedyś w tej rzece łapano raki. Były ryby. Teraz to już tylko wspomnienie. I tutaj zajrzeli melioranci. Wody jest już znacznie mniej niż jeszcze pół wieku temu.

Oddaj wodę dolinie

Czy jesteśmy dziś bezsilni wobec tych zmian, które zaszły w krajobrazie rzecznych dolin? Czy musimy wydawać zawrotne sumy na zbiorniki, które miały wodę zatrzymywać? Czy wreszcie należy przeznaczać krocie na tak zwane utrzymywanie rzek? Odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi – nie, ale tylko wtedy, jeśli polityka względem rzek i ich dolin zmieni swój kierunek.

Okazuje się, że proste zabiegi w postaci zasypywania fragmentów rowów melioracyjnych, co zatrzyma w nich wodę, już będą przynosić rezultaty. Nie trzeba wykonywać drogich spiętrzeń. Nie trzeba też rzek odmulać, nie trzeba ich brzegów wykaszać i płacić za to z publicznych środków. Lepiej tym małym rzekom pozwolić zdziczeć. I dać im działać.

Podobnie należałoby powstrzymać zabudowę rzecznych dolin. Niestety, całe osiedla powstają tuż nad rzekami. Niepomni na to, że teren grozi zalaniem, wciąż dochodzi do takiej zabudowy.

Jednak to nie tylko samo koryto rzeki, ale i jego otoczenie są kluczowe dla ochrony nas przed skutkami globalnego ocieplenia, przed brakiem wody. Należałoby zmienić system dopłat, który premiowałby tych rolników, którzy pozwolą bobrom zalać część ich gruntów, a w zamian otrzymaliby solidne wsparcie. Tego się jednak nie robi.

Bagno się nie opłaca. Przegrywa nawet z uprawami kukurydzy, które pojawiają się coraz bliżej rzeki. A to wymaga kolejnych prac melioracyjnych, wymusza spuszczanie wody z miejsc, które przez wieki zasoby tej wody przetrzymywały.

W najgorszym położeniu są te małe, często zapomniane doliny rzek. Mało osób się nimi interesuje. Nawet drogowcy, wytyczając nowe drogi ekspresowe. Jedna z nich, która ma omijać Puszczę Knyszyńską, została wyrysowana w dolinie niepozornej Jaskranki. Do dziś, pomimo wcześniejszej melioracji, pojawiają się w niej plamy wody. Czasami próbują swojego szczęścia czajki, zakładając gniazda. Zobaczymy nad nią dwa gatunki błotniaków. Dolina wciąż jest silnie uwodniona dzięki zasilaniu z pobliskiej Puszczy Knyszyńskiej. Nikt z planistów nie pomyślał ani przez chwilę, czy tej drogi lekko nie przesunąć.

A jeszcze po wojnie, kiedy kontynuowano meliorację nad Jaskranką, topił się w niej ciężki sprzęt skierowany na front walki z wodą. Pan Zdzisław, który pamięta czasy wojny, a jeszcze lepiej te zaraz po wojnie, opowiadał mi, jak tej wody było naprawdę dużo. Na niezmeliorowanym jeszcze odcinku rzeki można było się wręcz utopić. Dziś jest to historia tak fantastyczna, że trudno w nią uwierzyć patrząc na to, jak wygląda Jaskranka.

A jednak i ta rzeka wciąż się broni. Wciąż ma wodę czystą i zimną, płynie wartko.

Rzeki nie mają tyle szczęścia co lasy. O ile o wycinane drzewa upomina się coraz więcej osób, to o te małe rzeki nikt praktycznie nie woła. Nie czekajmy, aż znikną. Pamiętajmy o rzekach, nadrzecznych mokradłach. Bez nas zginą. A nam bez nich będzie jeszcze trudniej. Bo – wiem, że to truizm, ale powtórzę – woda to życie.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze