0:000:00

0:00

"W obliczu sytuacji geopolitycznej, sytuacji na froncie trudno było sobie wyobrazić inną decyzję, ta decyzja nie tylko była najbardziej logiczna, ale też wynikała z nastrojów w ówczesnej Warszawie, nastrojów wśród ludności cywilnej, wśród młodzieży" - powiedział 1 sierpnia 2020 premier Mateusz Morawiecki podczas uroczystości rocznicowych w muzeum powstania.

Historycy i publicyści wylali już morze atramentu na temat tego, że decyzja o wybuchu powstania warszawskiego nie była wcale tak racjonalna, jak chcieliby tego jego apologeci, a reakcja ludności cywilnej tak entuzjastyczna.

Jednak słowa premiera nie powinny dziwić, bo PiS przez lata budował mit powstania warszawskiego jako koniecznego i najszlachetniejszego zrywu, czyniąc go jednym z elementów polityki historycznej. Dopiero w ostatnich latach zaczęła go przesłaniać upolityczniona opowieść o Żołnierzach Wyklętych.

Dzień przed 76. rocznicą premier Morawiecki apelował, by "nie iść za daleko z krytyką" i najlepiej oddać głos samym powstańcom. OKO.press przychyliło się do tego wezwania.

Zderzyliśmy wypowiedź premiera Morawieckiego z głosami samych uczestników i uczestniczek powstania. Skorzystaliśmy z imponującego Archiwum Historii Mówionej Powstania Warszawskiego, które zawiera blisko 4 tys. wywiadów z cywilami i żołnierzami powstania.

W ciągu kilku godzin od wystąpienia premiera udało nam się przejrzeć ponad 100 rozmów. Większość pozytywnie ocenia ten zryw niepodległościowy: "Uważam, że było bardzo dobre, bo nie było innego wyjścia"; "Jak to?! o swoją wolność nie walczyć?! To oni mają nas rozstrzeliwać jak kaczki?! Nie!"; "Powstanie Warszawskie przyniosło oczywiście wielkie straty, ale z punktu widzenia moralnego miało wielkie znaczenie dla Polski".

Poruszający jest - heroiczny i tragiczny zarazem - głos Krystyny Białowąs-Wysockiej ps. "Iza":

"Krytykuje się, że niepotrzebnie powstanie. Wydaje mi się, że tak czy inaczej, to Warszawa byłaby zniszczona, i też byśmy zginęli tylko już bez walki, bez jakiejś takiej wiary, że coś się dołożyło do tej Polski".

Często rozmówcy uciekali od oceny sensowności tej walki, tak jakby sami już nie wiedzieli, co myśleć o swoim heroicznym doświadczeniu.

Były jednak i takie wypowiedzi, według których decyzja o powstaniu nie była wcale "najbardziej logiczna" i które nie wpisują się w heroiczną narrację obozu władzy.

Uprzedzamy ewentualną krytykę: nie chodzi nam o atakowanie premiera, ale oddanie głosu (i sprawiedliwości) również tym uczestnikom powstania warszawskiego, którzy widzieli w nim przede wszystkim niepotrzebną katastrofę, nawet jeśli stanowili mniejszość wśród osób nagrywających wypowiedź.

Są wśród nich zarówno cywile, jak i powstańczy żołnierze. Są, a właściwie byli, bo większość osób, które nagrała swoje świadectwo dla Muzeum Powstania Warszawskiego już nie żyje.

Przeczytaj także:

"...w żadne imię nie wolno narażać zwłaszcza młodych ludzi"

W archiwum znajdujemy sporo krytycznych wypowiedzi cywilów:

Bogusław Lachowski: "Można podjąć walkę, jeśli jest jakakolwiek szansa. Bokser wagi muszej nie walczy ze średnim, już nie mówiąc o ciężkim, ponieważ skazuje się na porażkę, na nokaut.

Powinniśmy wyciągać wnioski z historii, że wszystkie powstania źle przygotowane (a były tak samo źle przygotowane) przynosiły tylko klęski straszliwe dla społeczeństwa. Czesi nie powstawali, a też byli w podobnej sytuacji.

Tak że nie jestem za, jeśli mówimy o powstaniu warszawskim. Uważam, że było to złe rozwiązanie".

Jolanta Bartnikowska, cywil w pomocy medycznej, szpital polowy „Blaszanka”: "Jako dziecko to oczywiście, byłam bardzo zadowolona, że wreszcie się tych Niemców tłucze. Ale to było takie bardzo dziecinne. [...]

Moja ocena powstania teraz jest taka, że uważam, że nie powinno było do niego dojść, dlatego, że w żadne imię nie wolno narażać zwłaszcza młodych ludzi. A wystarczy pojechać na Powązki - siedemnaście, szesnaście, osiemnaście, niekiedy nawet mniej - nie było prawa, żeby narażać tych ludzi.

[...] Tak, ja wiem, że my jesteśmy tacy, co to lecą z szabelką i z motyką na słońce. Od tego jesteśmy specjalistami.

I to mężczyźni o tym decydują, bo gdyby kobieta o tym decydowała, to pewnie by tak nie było.

Ale mężczyźni tacy właśnie są - muszą wspominać, jak to byli w wojsku, jak to się walczyło, jaki to każdy był bardzo dzielny. Ale nic na to nie poradzimy. Tak już jest".

Ryszard Szabelak ps. „Żyrafa” i „Dromader”, cywil w służbach pomocniczych, Zgrupowanie „Żyrafa”: "Nie oceniam tych, co walczyli, to byli dzielni ludzie, ale to nic nam nie dało. To było niepotrzebne. Niepotrzebne! Dlatego że, mówmy szczerze, walka była z Niemcami, ale manifestacja wobec Sowietów. Teraz szczególnie jestem już trochę skażony tym, co czytam, ale przecież wiadomo było, że miasto miało być oswobodzone i mieliśmy witać Armię Czerwoną jako gospodarze Warszawy".

Wiesława Barbara Korcz: "Straszny żal przede wszystkim. Straszny żal zniszczonej Warszawy, straszny żal ludzi. Ileż musiało zginąć dzieci! Jestem uczulona na śmierć i choroby dzieci do tej pory. Mimo wszystko mam żal, że padł rozkaz powstania".

Barbara Miśkiewicz: "Tragiczne było to powstanie i uważam, że było wielkim niewypałem. Za dużo ludzi straciliśmy. Za dużo straciliśmy nie tylko ludzi, ale i różnych architektonicznych rzeczy. Psychicznie wiele osób nie wytrzymało tego wszystkiego".

"Duża część ludności cywilnej miała poczucie bezsensu tej walki - i poczucie, że nikt ich nie pytał o zdanie. Pamiętajmy, że powstańców była garstka w porównania z liczbą cywilów. Kilkadziesiąt tysięcy kontra kilkaset tysięcy"

- mówił w wywiadzie dla OKO.press Grzegorz Piątek, autor książki "Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949", wyjaśniając cywilne reakcje na Powstanie Warszawskie.

"To nie jest tak, że całe społeczeństwo Warszawy 1 sierpnia 1944 było świetnie poinformowane i wiedziało, co się stanie. To na ludzi spadło. Warszawiacy jakoś poukładali sobie życie w strasznej okupacyjnej rzeczywistości. Koniec wojny i upadek Niemiec wydawał się bliski. [...] Nie wszyscy uważali to powstanie za konieczne" - dodał.

Poza tym, wojska niemieckie masowo mordowały cywilów, gwałciły kobiety, a nawet używały ludzi jako żywych tarcz osłaniając ataki czołgów i piechoty na powstańców.

"Po pierwsze, był to prezent dla Stalina..."

Negatywny stosunek do powstania warszawskiego po latach mieli również żołnierze w nim uczestniczący:

Stanisław Aronson ps. „Rysiek”, podporucznik, Kedyw "Kolegium A": "Powstanie, uważam, że nie miało najmniejszego sensu. [...] Bo szkoda było tych ludzi, ci ludzie mogliby dużo więcej zrobić jak oni by żyli.

Cała młodzież walcząca zginęła, ci ludzie mogli robić opór, nawet inny opór. Mogli być przywódcami oporu przeciw Rosji".

Bogdan Lipnicki ps. „Konrad”, strzelec, służby pomocnicze, Zgrupowanie „Gozdawa”, kompania saperów: "Poza tym największy mój, że tak powiem, zarzut do organizatorów Powstania jest taki, że zupełnie zapomnieli o tym, jak skończyło się powstanie w getcie warszawskim.

Zupełnie o tym zapomnieli, że dla Niemców nie było żadnych przeszkód, żeby wymordować ludzi i zrównać z ziemią tak wielki obszar".

Janusz Nitecki ps. „Miłobędzki”, strzelec, zgrupowanie „Żaglowiec”: "Nasze straty były nieproporcjonalnie wielkie [w stosunku] do wyniku, jakie mogłyby przynieść. [...] Miasto zostało zupełnie zburzone. Niemcy nie mieliby [pretekstu] wszystkiego do tego stopnia zburzyć. Poza tym ludność cywilna poniosła szalone straty. Poza tym ci, którzy brali udział w powstaniu, to była młodzież głównie z Warszawy i okolic, która przedstawiała do pewnego stopnia [przyszłe kadry państwa polskiego. Przy okazji]

Niemcy wymordowali masę profesorów, masę inteligencji w Polsce i nawet to odnowienie nie mogło się odbyć w normalnych warunkach. W takim wypadku strat byłoby mniej, gdyby powstanie nie wybuchło. Powstanie nie przyniosło nic".

Leszek Henisz ps. „Lech”, strzelec, obsługa rusznicy przeciwpancernej, Obwód „Żywiciel”, Zgrupowanie „Żaglowiec”: "Na pewno to było nieracjonalne. Pierwsze oddziały żoliborskie, które w dniach 1-2 sierpnia 1944 roku miały po parę karabinów, parę pistoletów, Cytadelę chciały zdobywać. Trzeba było przynajmniej ataków nie robić, bo masę ludzi zginęło. To był zryw".

Jerzy Witold Solecki ps. „Mały”, kapral, 7. Pułk Piechoty Armii Krajowej: "Moja osobista ocena jest taka, że, po pierwsze, był to prezent dla Stalina, po drugie, była to straszliwa masakra najwartościowszej polskiej młodzieży, jaką tylko można sobie wyobrazić. Po trzecie, trzeba było wziąć pod uwagę to, że

gdyby po upadku powstania nie nastąpiło czterdzieści czy pięćdziesiąt lat komunizmu, to straty byłyby znacznie mniejsze. To było pożywienie dla komunistów. Oni z tego czerpali soki, żeby potępiać demokrację, drugą Rzeczpospolitą, patriotyzm...".

Przemysław Trojan ps. „Skiba”, strzelec, łącznik, listonosz: "Uznałem (i jest to zgodne z rzeczywistością), że straty były nieporównanie większe a exodus Warszawy był niespotykany w dziejach. Kadra Armii Krajowej poszła w końcu do obozów niemieckich. Z Pruszkowa wywozili transporty ludzi do obozów albo na prace przymusowe. Moja ocena jest całkowicie negatywna".

Badania historyczne mówią też, że byli powstańcy, którzy od początku twierdzili, że powstanie jest błędem. "Mieli jednak żołnierskie poczucie obowiązku, więc kiedy padł rozkaz, po prostu poszli walczyć" - mówił w wywiadzie dla portalu dzieje.pl dr Paweł Ukielski, historyk i zastępca dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego.

Dowództwo pod presją

Morawiecki powiedział, że decyzja o wybuchu powstania warszawskiego wynikała nie tylko z uwarunkowań politycznych, ale również z antyniemieckich nastrojów okupowanej stolicy, w tym wśród młodzieży.

Faktycznie, w relacjach uczestników i uczestniczek powstania znajdujemy podobne przekonanie - i to niezależnie od ich osobistego stosunku do tej akcji. W niektórych wspomnieniach mowa jest nawet o tym, że chęć walki była silniejsza od przekonania o tym, że ta walka się nie powiedzie:

Barbara Czeczot-Gawrak, sanitariuszka, Batalion „Ruczaj”: "Jestem przekonana, że gdyby nie było powstania zorganizowanego i nie było Godziny »W«, to i tak byśmy wszyscy poszli. Wszystkie organizacje młodych ludzi i starszych, którym starsi może by usiłowali wytłumaczyć, żeby nie iść, ale to nie dałoby się utrzymać. Wszyscy byli tak [nastawieni], już tak mieli dosyć, tak chcieli się z Niemcami wreszcie rozprawić, że i tak powstanie by było. Może byłyby gorsze nawet skutki tego niż tego zorganizowanego".

Zbigniew Tadeusz Krejckant ps. „Cyngiel”, strzelec, Orlęta AK Grochów; „Jeleń” Mokotów:

"Moim zdaniem dobrze, że wybuchło powstanie w sposób zorganizowany, pod dowództwem. Gdyby doszło do tego, że poszczególne grupy gdzieś by zaczęły, to ofiar byłoby więcej, nie byłoby koordynacji takiej, jaka była. Nie była najlepsza, ale zawsze jakaś była".

Cytowany wcześniej dr Ukielski mówił też w rozmowie z portalem dzieje.pl, że podejmując decyzję o wybuchu powstania brano pod uwagę emocje społeczne. Również to, że młodzież zasilająca szeregi AK wręcz paliła się do walki, bo przez pięć lat szkolono ją do powstania powszechnego.

Przytoczył rozmowę Jana Stanisława Jankowskiego, Delegata Rządu na Kraj, z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, który przyleciał do kraju, by poinformować dowództwo AK, że Zachód nie udzieli pomocy. Jankowski miał powiedzieć, że "nie można skoczkowi, który wziął wielki rozbieg, aby przeskoczyć mur, krok przed tym murem powiedzieć, że ma się zatrzymać, bo on się o ten mur po prostu rozbije".

Przeciwnikiem tezy, że wybuch powstania ze względu na nastroje młodzików był koniecznością, jest prawicowy publicysta historyczny Piotr Zychowicz, autora znanej książki "Obłęd'44". Jego zdaniem to dowódcy powstania, którzy po wojnie przedostali się na Zachód, "wymyślili opowieść o tym, że powstanie i tak by wybuchło, bo młodzież rwała się do boju".

"To oczywiście nieprawda. AK to było karne wojsko, nie cywilbanda. Gdyby nie było rozkazu - nie byłoby powstania" - mówił Zychowicz.
;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze