Polskę obiegły sensacyjne słowa biskupa Antoniego Długosza, który na Jasnej Górze porównał Morawieckiego i Szumowskiego do… chrześcijańskich ewangelistów, Mateusza i Łukasza, nazywanych w katolicyzmie i prawosławiu „świętymi”.
Biskup powiedział: „Obecnie dwaj przedstawiciele naszej władzy, wybranej przez większość Polaków, uosabiają charyzmat dwóch ewangelistów piszących słowami i czynami Ewangelię Twojego Syna. Ewangelista Mateusz, premier Morawiecki pochyla się na egzystencją naszego narodu, by żyło się lepiej. Z kolei ewangelista Łukasz, prof. Szumowski, jest przedłużeniem czynów Jezusa, troszcząc się o nasze życie i zdrowie. Dziękujemy Boża Matko za ich posługę”.
Bluźnierstwo? Dla części wierzących – pewnie tak. Ale dla tych, którzy chcą świeckiego państwa to… może być dobra wiadomość. Kościół słabnie – skoro podlizuje się politykom, którzy w ostatnich dekadach raczej jemu się podlizywali.
Cień dawnej potęgi
Tak, przez lata 90. i częściowo 80., to Kościół miał w Polsce państwo i społeczną władzę. Wychodził z pozycji posiadacza moralnej racji, dzierżyciela ideologii, która była postrzegana jako dominująca, powszechnie podzielana albo przynajmniej niekrytykowana głośno.
Papież Polak był obiektem prawdziwego kultu jednostki. Nawet „Gazeta Wyborcza” wydawała cykl „Cuda Jana Pawła II”. Zdecydowana większość polityków przez większość III RP bała się denerwować biskupów walką o prawo do aborcji – choć w pierwszej połowie lat 90. robiło to jeszcze SLD, później sprawa na lata spadła również z agendy Sojuszu.
Kościół był silny nieporównywanie z żadną polską instytucją w Polsce. Dlatego mógł udzielać mniej lub bardziej wprost poparcia partiom, a politycy, zabiegali o jego względy. I nie chodziło przecież tylko o dziś już zapomniane Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe czy Ligę Polskich Rodzin Romana Giertycha.
Politycy Platformy na rekolekcjach w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach, postkomunista Józef Oleksy klęczący przed świętym obrazem czy protestant Jerzy Buzek nie omijający żadnej mszy papieskiej.
Kościół słabnie – ratuj, prezesie!
Dziś mamy jednak w Kościele ujawniane skandale pedofilskie, które – jak wyszło właśnie na jaw – dzielą nawet hierarchów na najwyższym szczeblu. Skompromitowany udokumentowanymi oskarżeniami o tuszowanie pedofilii biskup kaliski Edward Janiak zarzucił samemu prymasowi Polski, abp Wojciechowi Polakowi, że skompromitował się, atakując go publicznie „w dzień przed uroczystością 100-lecia urodzin św. Jana Pawła II”.
I że jego zawiadomienie przez prymasa Watykanu o niedopełnieniu obowiązków przez bp. Janiaka było „uderzeniem w wizerunek Kościoła”. Sprawę ujawniła „Gazeta Wyborcza”, do której wyciekł list Janiaka do polskich hierarchów. Takiej publicznej afery dotąd w polskim episkopacie w historii najnowszej nie było.
Wcześniej był ONR defilujący w nawie w Białymstoku, miliardy publicznych transferów wychodzącej na jaw. Mamy wreszcie wreszcie, społeczeństwo, które im bardziej „Wiadomości” perorują o pięknie procesji Bożego Ciała i znaczeniu katolickiej tradycji, tym bardziej się laicyzuje.
Dziś polski Kościół lawinowo słabnie. Zabiega więc o poparcie państwa w zabezpieczeniu swoich ekonomicznych interesów – pozyskiwania nieruchomości, publicznych grantów, ubezpieczeń dla duchownych czy finansowania.
Wzajemnie z państwem PiS działa na rzecz spowalniania procesów społecznych, które nawet co mądrzejsi biskupi mogą postrzegać jako nieuchronne – odchodzenia od religii przynajmniej w codzienności, wzrostu aprobaty dla postrzegania praw kobiet i mniejszości seksualnych tak, jak w pozostałej części Europy.
Stąd będzie coraz więcej takich serwilistycznych wystąpień jak na Jasnej Górze, bardziej przypominających Rosję Putina, gdzie to państwo ma Cerkiew na swoje usługi, a nie polskie lata 90.
To nie nastąpi od razu. Gdy mówimy o laicyzacji – ciągle chodzi o dłuższą perspektywę, o pewien rozciągnięty w czasie proces. Zaś ekstremizm religijny już dziś przenika do struktur państwa. Warto jednak zauważyć, że w politycznych rozgrywkach coraz częściej pierwsze skrzypce grają obecnie świeccy katoliccy radykałowie, a nie biskupi.
Polityczne miejsce rozgrywającej dotąd hierarchii zajmują poza kościelne organizacje odwołujące się do skrajnie prawicowej ideologii, jak Ordo Iuris. Częściowo żerują one na marniejącym ciele hierarchicznego kościoła, częściowo zaś wchodzą wprost w struktury władzy państwowej.
Organizacje w rodzaju Ordo Iuris są groźne, niewątpliwe. Ale nie są też tak mocarne, jak kościół hierarchiczny. Nie dysponują tym, co było największą siłą instytucjonalnego katolicyzmu: siecią parafii właściwie w każdej wsi, kosmicznym budżetem poza jakąkolwiek państwową kontrolą – i znaturalizowanym od stuleci miejscem w życiu codziennym Polaków.
Wspólne interesy
Część celów politycznych kościoła i partii rządzącej jest dziś po prostu zbieżna. I nie chodzi tu tylko o sprawy oczywiste – jak konserwowanie homofobicznego i seksistowskiego ustawodawstwa. Chodzi też o tzw. wielką politykę, o cele międzynarodowe.
Jan Paweł II, którego nawet część liberalnej opinii publicznej lubi wspominać jako „euroentuzjastę”. Dlaczego? Bo wypowiedział słynne słowa: „od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”. Ale mówił zarazem o Polsce jako rzeczniku konkretnej ideologicznej agendy w Europie. „Nie możemy się dziś uchylać od podjęcia wskazanego nam kierunku. Kościół w Polsce może ofiarować jednoczącej się Europie swoje przywiązanie do wiary, swój natchniony religijnością obyczaj, duszpasterski wysiłek biskupów i kapłanów” – pisał do biskupów w 1997 roku. W zasadzie 1:1 doktryna ta znalazła się w programie Prawa i Sprawiedliwości. Czytamy w nim, na stronie 14, że
„Kościół katolicki jest depozytariuszem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji”.
Zaś wszelkie inne „ideologiczne projekty”, czytamy zaraz dalej na stronie 19, są „groźnymi dla Europy i Polski”. Doktryna Jana Pawła II została inkorporowana do podstawowego dokumentu politycznego wiodącej Polskę do autorytaryzmu partii rządzącej.
Episkopat jako bezpiecznik
Co więcej, Kościół odgrywał w ostatnich latach rolę bezpiecznika, gdy w swojej politycznej walce PiS nawet zdaniem hierarchów posuwał za daleko. To nie z sympatii do trójpodziału władzy wziął się w 2017 roku apel biskupów w sprawie sądów. To nie z wiary w nadrzędną wartość wolnych wyborów wynikał niedawny głos Episkopatu o wyborach 10 maja. W obu tych przypadkach hierarchowie pomagali Jarosławowi Kaczyńskiemu nie potknąć się o własne nogi, zabezpieczając jednocześnie swoje geopolityczne i czysto ekonomiczne interesy.
Kościół hierarchiczny nie chce w Polsce jakiejś katolickiej Białorusi, kraju, którego ustrój już zupełnie nie dbałby o pozory demokracji na wzór zachodni i który znalazłby się poza najważniejszymi struktura międzynarodowymi. Kościół chce prawicowej Polski, ale też chce Polski w Unii. Dlaczego? Bo po pierwsze, to Kościół, jest największym odbiorcą w Polsce unijnych dotacji dla rolnictwa. Po drugie zaś – zgodnie z doktryną Jana Pawła II, przejętą także przez PiS – widzi Polskę w UE jako konia trojańskiego wojującego konserwatyzmu. Mówiąc brutalnie: Polska ma zmieniać Europę w skansen, a nie być skansenem za miedzą Europy.
Czy nie jest zastanawiające, że komentujący partyjne zaanagażowanie Kościoła nie zadają pytania, co naprawdę wzbudza w politykach (może w „politykach”?) obawy przed zmuszeniem tej zagranicznej korporacji do działań w ramach prawa?
Czy jedyną odpowiedzią nie jest niechęć do otwartego przyznania, że Kościół agituje wyborczo? Potem należałoby oficjalnie stwierdzić, że tego nie może robić – nie może dostarczać głosów wybranej partii, bo niszczy demokratyczność władz. Dopiero gdy przekroczymy tę granicę hipokryzji ruszymy z modernizacją naszego kraju.
Są wyjątki od reguły i są media informujące o modlitwie w czasie mszy, kiedy prowadzący ją ksiądz mówi "módlmy się żeby wybory wygrał Andrzej Duda".
Publiczne skakanie sobie do gardeł, to kolejna odsłona upadku instytucjonalnego kościoła. Jak do tej pory obowiązywała zmowa milczenia i wzajemnego popierania, zgodnie z hasłem przewodnim, że „za czynienie dobra swoich nie krzywdzimy”. Hasłem twórczo rozwiniętym przez pana Piebiaka w aferze hejterskiej. Jak widać struktura najsilniejszego podmiotu – gracza na polskiej scenie politycznej się kruszy. Raczej jest wątpliwym, że kraje UE pozwolą na przekształcenie UE w skansen, prędzej obserwując wprowadzane tzw. reformy dobrej zmiany tym skansenem stanie się Polska. Przy czym działania instytucji UE są ostrożne, ale jednak konsekwentne. Dla wielu Polaków zbyt powolne i trudne do zrozumienia. Jeśli jednak spokojnie popatrzymy na ten cały wachlarz działań instytucji UE, nie trudno zauważyć, że jest to zestaw sygnałów wysyłanych przez instytucje europejskie do polskiego społeczeństwa (właśnie do społeczeństwa, a nie tylko do rządzących), że z tymi reformami jest coś nie tak i tak formatowane ustrojowo państwo nie pasuje do tego obszaru cywilizacyjnego. Jednak co do zasady o ustroju państwa nie decydują trybunały międzynarodowe czy inne instytucje RE lub UE tylko polscy wyborcy. To polskie społeczeństwo powinno wybrać i się zdecydować, z kim i na jakich zasadach chce współpracować. Jednakże musimy być świadomi, że nasz, społeczeństwa wybór generuje określone konsekwencje i musimy za nie wziąć pełną odpowiedzialność. Te już wydane wyroki przez trybunały jak i kierowane pisma i apele instytucji UE określają jedynie zakres naszego niedopasowania do EU i generalnie cywilizacji zachodniej opartej na demokracji liberalnej. W jakim kierunku pójdziemy to decyzja Obywateli Polski, między innymi wyrażana kartami wyborczymi przy urnach wyborczych.
To są bardzo dobre wieści, oby nie przedwczesne. A niech się tam zagryzą. Ja po nich płakać nie będę. Nie są mi od niczego potrzebni. Tak samo jak świeccy katolicy, którzy mimo pandemii dalej łażą po kościołach, procesjach, komuniach i weselach, "bo pan jezus nie zaraża, nie roznosi zarazków oraz leczy ciało", jak to któryś z tych ich tuzów intelektu ostatnio stwierdził (to infantylne stwierdzenie doskonale zresztą obrazuje, co hierarchia kościelna myśli o ludziach, z których kieszeni żyje). Ale dobra, niech się zarażają, byle się izolowali w tych swoich katoskansenach. Ja w ich pana jezusa nie wierzę i wiem, że zarazki roznoszą ludzie. Ale! Wara wam, katolicy, od innych i ich życia. Szokujące, w jakich mrokach średniowiecza polscy biskupi utrzymują swoich wiernych. Ponoć jedna ze średniowiecznych plag była spowodowana tym, że któryś z "ojców kościoła" w swoim oczadzonym religią mózgu uroił sobie, że małe drapieżniki – koty, lisy itp. – są narzędziem diabła, ciemny katolicki lud to kupił, zaczął masowo mordować nawet koty. Nastąpiła plaga szczurów, za nią plaga pcheł. Resztę znamy. Ciemny katolicki lud tłoczył się w świątyniach, błagając swoją głuchą, niemą, nieobecną bozię o interwencję, zarażając się wzajemnie i nie mając świadomości, że sam tę zarazę spowodował. Kilka wieków później mamy powtórkę z rozrywki, mimo że nauka już dawno temu opisała proces przenoszenia się zarazków. Ale zacofany i uwsteczniający kk wie swoje. A swoją drogą, drogie OKO.press, zainwestujcie w korektę, bo ja, czytając pobieżnie, kilka błędów w tym artykule wyłapuję.
Szukam miłego i kulturalnego faceta na miłe spotkania lub stały związek.
Mam na imię Lena lat 25, wzrost 169cm,
— — — — — — — — — —
Moje kontakt do mnie telefon tu – http://www.lexlale.eu
Znajdź mnie po niku: Lenka25x napisz do mnie spotkajmy się!
Upartyjnienie jest śmiertelnym zagrożeniem dla Koscioła. Wierzący zwolennik jakiejkolwiek partii powinien czuć się w kościele jak w duchowym domu. Jeśli będzie czuł się wykluczony z powodów politycznych, prędzej czy później poszuka sobie innego miejsca.