Miliony migrantów, niezawodne polskie służby graniczne i rząd, który pomaga ludziom koczującym w lasach - wywiad, którego premier Morawiecki udzielił niemieckiemu dziennikowi "Bild" to seria bzdur i zupełnie bezwstydnych kłamstw
Wywiad z premierem Mateuszem Morawieckim ukazał się 18 listopada 2021, a portal wPolityce.pl od razu przetłumaczył go w całości na polski. Dziennikarze "Bilda" pytali o sytuację na granicy polsko-białoruskiej, ryzyko wojny i wsparcie ze strony NATO, ale też o odpychanie uchodźców i migrantki od granic i łamanie prawa międzynarodowego.
Premier zaprezentował polski rząd jako obrońcę Europy, a zwłaszcza Niemiec, i piewcę pokoju. I pochwalił się wywiadem na swoim profilu na FB:
Na początek dziennikarze zapytali o zamieszki, armatki wodne i rannych funkcjonariuszy straży granicznej. Premier uspokajał jednak, że sytuacja na granicy jest pod kontrolą, chociaż staje się coraz bardziej groźna.
"Nasilają się prowokacje ze strony sił białoruskich. Mam nadzieję, że nie pójdą o krok za daleko. My Polacy jesteśmy zdeterminowani bronić naszej granicy wszelkimi sposobami – a jest to jednocześnie wschodnia granica Europy i NATO" - stwierdził.
Obrona granicy "wszelkimi sposobami" może budzić wątpliwości, zwłaszcza, że ludzie, którzy są rzekomo agresorami, to zdesperowani, ale nieuzbrojeni i wycieńczeni ludzie.
Faktem jest, że we wtorek, 16 listopada na przejściu granicznym Kuźnica-Bruzgi białoruskie służby zmusiły część migrantów i uchodźców do ataku kamieniami w stronę polskich służb, a jeden ze strażników został raniony w głowę, niektórzy cudzoziemcy mieliby też mieć ze sobą petardy. Polska strona odpowiedziała armatkami wodnymi i gazem łzawiącym.
14 listopada 2021 Grupa Granica poinformowała:
"Otrzymujemy coraz więcej niepokojących informacji, że podejmowane są próby zmuszenia migrantów do udziału w białoruskich prowokacjach i używania przemocy wobec polskich funkcjonariuszy. Migranci odmawiają udziału w takich prowokacjach. Biorąc jednak pod uwagę ich obecną sytuację i status zakładników reżimu, można się spodziewać, że w którymś momencie mogą zostać do tego zmuszeni.
W związku z ryzykiem eskalacji przemocy przypominamy, że migranci nie są agresorami, ale zakładnikami reżimu Łukaszenki, który od wielu miesięcy udowadnia, że nie cofnie się przed instrumentalnym traktowaniem migrantów w celu realizacji politycznej agendy. Zwracamy wobec tego uwagę na to, aby na obecną sytuację patrzeć przez pryzmat powyższych informacji".
Na pytanie, czego się obawia, premier Morawiecki użył standardowego, prawicowego argumentu, że jeśli wpuścimy kilka tysięcy, to za niedługo do Europy przyjadą setki tysięcy, a nawet miliony ludzi z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu.
Problem w tym, że Europa wcale nie jest celem wszystkich ludzi, którzy uciekają przed niebezpieczeństwem i w poszukiwaniu lepszego życia. Większość uchodźców i uchodźczyń z Azji czy Afryki ucieka do krajów sąsiednich. Jak wynika z danych UNHCR, pod koniec 2020 roku w Unii Europejskiej mieszkało tylko 10 proc. wszystkich uchodźców na świecie. 86 proc. uchodźców i uchodźczyń przebywa w tzw. krajach rozwijających się.
Premier mówi o "imigrantach", a nie uchodźcach, ale bez rozpatrzenia wniosków o azyl (co jest naszym obowiązkiem, ale tego nie robimy) nie możemy stwierdzić, ile z tych osób ucieka przed prześladowaniami i niebezpieczeństwem, a ile np. z powodu kryzysu i bezrobocia w kraju pochodzenia.
Poza tym, gdy mówimy o sytuacji na naszej wschodniej granicy, wcale nie chodzi o "przyjmowanie wszystkich jak leci" (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale o przeprowadzanie procedur zgodnie z prawem, czyli umożliwienie ubiegania się o ochronę międzynarodową każdemu, kto o to poprosi.
Tymczasem wiemy z licznych doniesień aktywistów, w tym prawników i medyków, że osoby, które docierają do Polski, są wypychane z powrotem do Białorusi, wbrew prawu międzynarodowemu i unijnemu, które obowiązuje również Polskę.
W razie dalszej eskalacji, premier nie wyklucza potrzeby wsparcia ze strony NATO. Wspomina o możliwym zastosowaniu pkt. 4 traktatu NATO, który można uruchomić, gdy dane państwo czuje się zagrożone. Pozostali członkowie Sojuszu w takim przypadku zobowiązują się do podjęcia dialogu z państwem zagrożonym.
Na pytanie, czy istnieje ryzyko wojny, Morawiecki odpowiedział, że "nie można niczego wykluczyć", oraz "wciąż mam nadzieję, że presja międzynarodowa odniesie sukces i że nie zwiększy się liczba migrantów, których obecnie na Białorusi jest około 20 tysięcy".
Trudno jednak stwierdzić, skąd ma informacje o akurat takiej liczbie migrantów — nie mamy możliwości zweryfikowania tych danych.
"Strzeżemy naszej zamkniętej granicy. I prawie nikt się nie przedostaje, mimo że tysiące próbują każdej nocy i każdego dnia. To pokazuje, że można z powodzeniem chronić swoich granic. Jako suwerenne państwo również musicie to zagwarantować. To samo dotyczy Europy: musimy zrobić wszystko, aby bronić naszych granic przed migrantami na Morzu Śródziemnym i na wschodzie" - mówił dalej w wywiadzie premier Morawiecki.
I znów — mowa o tysiącach każdej nocy i każdego dnia jest raczej przesadzona, jak wynika choćby z danych przekazywanych przez Straż Graniczną, która mówi co najwyżej o setkach "udaremnionych prób" przedostania się przez granicę.
Również stwierdzenie, że prawie nikomu nie udaje się przekroczyć granicy, ma niewiele wspólnego z prawdą. Świadczą o tym doniesienia osób niosących pomoc uchodźcom i migrantom w lasach po polskiej stronie — nawet kilka razy w ciągu dnia jakaś grupa cudzoziemców zostaje znaleziona i wymaga pomocy ze strony wolontariuszy i wolontariuszek. Najczęściej osoby te są wychłodzone, głodne i spragnione, część z nich wymaga pomocy lekarskiej na miejscu lub trafia do szpitala. Słowom Morawieckiego przeczą też dane z Niemiec — od początku roku do naszego zachodniego sąsiada dotarło ponad 9 tys. osób, które dostały się do UE przez granice polsko-białoruską.
Tutaj dochodzimy do kolejnego kłamstwa Mateusza Morawieckiego, który mówiąc o obronie granicy za wszelką cenę, zapewnia też, że "osoby, które znajdują się w lesie po tej stronie granicy, trafiają albo do szpitala, albo do obozu, gdzie mogą ubiegać się o azyl. W ten sposób wiele osób uchroniliśmy przed zamarznięciem na śmierć".
Osoby, które znajdują się w lesie po [polskiej] stronie granicy, trafiają albo do szpitala, albo do obozu, gdzie mogą ubiegać się o azyl. W ten sposób wiele osób uchroniliśmy przed zamarznięciem na śmierć.
Tymczasem reguła jest inna — standardową reakcją jest push-back, wypychanie ludzi na Białoruś. Nie ma wątpliwości, że gdyby nie działania indywidualnych aktywistów i aktywistek oraz tych, zrzeszonych w Grupie Granica, Fundacji Ocalenie, czy jeszcze do niedawna grupie Medycy na Granicy (ich dyżury przejęło teraz Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej), ofiar śmiertelnych byłoby znacznie więcej. W tej chwili wiemy na pewno o śmierci 12 osób, ale osoby pomagające na miejscu są przekonane, że w rzeczywistości jest ich znacznie więcej.
"To jest głęboki kryzys humanitarny, na który instytucje państwa nie są przygotowane. Bez pomocy organizacji społecznych, tej rzeszy aktywistek i aktywistów, prawniczek i prawników, medyków jak Lekarze na Granicy, sytuacja byłaby jeszcze gorsza, zupełnie tragiczna. A także bez pomocy ludności mieszkającej w strefie" - mówiła OKO.press Hanna Machińska, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich obecna na granicy od początku kryzysu.
Strefa stanu wyjątkowego uniemożliwia niesienie pomocy bezpośrednio w strefie przygranicznej, nie wpuszczono tam nawet ratowników, lekarzy i pielęgniarek z Medyków na Granicy. Uniemożliwia więc prowadzenie działań pomocowych.
"To straszne, że aktywistki, bo pomagają w większości dziewczyny, są szykanowane. Aktywiści opowiadali, że czują się obiektem polowania. Niektórzy mówią, że urządza się na nich łapanki. Mamy informacje o karaniu mandatami aktywistów, jeśli wejdą w strefę stanu wyjątkowego, ratując – i mają na to dowody, w tym świadków – życie migrantom, bo gdyby nie natychmiastowa pomoc, to ci ludzi by zmarli. Jakby władze nie słyszały o stanie wyższej konieczności, tylko patrzą na przekroczenie linii obszaru objętego stanem wyjątkowym!" - mówiła Hanna Machińska.
Strażnicy graniczni są z kolei zmuszani do wypychania ludzi z powrotem na Białoruś, bez rozpatrzenia, czy osoba ta ma prawo do ubiegania się o ochronę w Polsce. Praktyka push-backów jest nielegalna w świetle prawa międzynarodowego, rząd próbuje ją jednak legalizować, wprowadzając najpierw rozporządzenie wiceministra spraw wewnętrznych Macieja Wąsika, a później tzw. ustawę wywózkową, chociaż obydwa dokumenty stoją niżej w hierarchii prawnej niż prawa unijne i międzynarodowe, które push-backów zakazują.
Dziennikarze "Bilda", którzy zapytali o to w wywiadzie, usłyszeli zdawkową odpowiedź: "Ochrona granic musi być skuteczna. Dlatego musimy być w stanie odepchnąć tych, którzy naruszają nasze granice".
Morawiecki odniósł się też do niedawnych rozmów kanclerz Angela Merkel z Aleksandrem Łukaszenką w sprawie kryzysu na granicy: "W obecnej kryzysowej sytuacji żadne decyzje nie powinny być podejmowane poza naszymi plecami. Jeśli rozmowa była o tym, jak wyprowadzić migrantów z Białorusi z powrotem do ich krajów, to każda tego typu inicjatywa leży w interesie Polski".
We wtorek, 16 listopada, kanclerz Merkel rozmawiała telefonicznie z premierem Morawieckim w sprawie sytuacji na granicy. Kanclerz miała podkreślić "pełną solidarność" Niemiec z Polską.
Premier przedstawił rząd Polski jako obrońców pokoju: "Powiem mu [Olafowi Scholzowi]: tu w Polsce bronimy granicy UE. A jeśli mówimy o szerszym obrazie: pracujmy razem na rzecz pokoju zamiast oddawać dodatkowe pieniądze z rachunków za energię Władimirowi Putinowi, aby mógł jeszcze bardziej zwiększać zapasy posiadanej broni".
Ale kryzys humanitarny, który obserwujemy na naszej wschodniej granicy, pokazuje, że ani skutecznie nie dążymy do deeskalacji konfliktu, ani nie dbamy o to, by w wyniku polityki Łukaszenki było jak najmniej ofiar śmiertelnych.
"Polskie lasy zamieniły się w cmentarze", mówią mieszkańcy Podlasia.
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze