Pięć lat temu Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska zatwierdził krajowy „Program ochrony morświna”. Niestety rekomendacje wynikające z tego programu nie są wdrażane w życie. Nie mamy już wiele czasu – alarmują eksperci. Za chwilę morświnów w Bałtyku może już nie być
17 maja obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Morświna. To jedyny gatunek walenia zamieszkującym Morze Bałtyckie. Ten daleki krewniak delfinów prowadzi skryty tryb życia. „Mają psychikę zająca i stronią od ludzi” – mówił o morświnach nieżyjący już prof. Krzysztof Skóra, jeden z wiodących badaczy ekosystemu Bałtyku.
Jest to też gatunek bardzo nieliczny. Jego liczebność w Morzu Bałtyckim szacuje się na około 450 osobników.
Co więcej, bałtyckie morświny tworzą populację unikalną pod względem genetycznym. Różnią się już od swoich sąsiadów z Cieśnin Duńskich i Morza Północnego, których liczebność idzie w tysiące osobników. Jednym zdaniem – radzą sobie lepiej niż ich bliscy krewni z Bałtyku.
W 2019 roku na polskim wybrzeżu znaleziono 15 martwych morświnów
O obecności morświnów w wodach Morza Bałtyckiego dowiadujemy się między innymi z obserwacji zwierząt wyrzucanych przez morze na brzeg. Na plażach znajdowane są martwe osobniki, często w stanie rozkładu, który uniemożliwia dokładne poznanie przyczyn ich śmierci.
Część z nich pada ofiarą przyłowu, czyli przypadkowego złowienia w sieci rybackie.
Niestety nie jest znana skala tego zagrożenia w Bałtyku, ale biorąc pod uwagę, że każdy morświn w populacji jest ważny dla jej przetrwania, każdy przypadek śmierci wskutek przyłowu, którego można uniknąć, to o jeden przypadek za dużo.
Na morświny czyhają również inne niebezpieczeństwa. Obok przyłowu jest wśród nich podwodny hałas, którego źródłem są detonacje, prace na dnie Bałtyku podczas wznoszenia farm wiatrowych. Szczególnie te ostatnie budzą obawy w związku z wielkimi planami dotyczącymi ich budowy na morzu.
Do tego dochodzi zanieczyszczenie wód i zmiany klimatyczne, co jeszcze bardziej zmniejsza szanse morświna na przetrwanie w Bałtyku. Jednak kluczowym obszarem, w którym należy działać już teraz, jest rybołówstwo.
Przyłów jest uznawany za jedno z największych zagrożeń dla morświna. Teoretycznie prawo obliguje rybaków tylko do raportowania morświnów, które wplątują się w ich sieci.
Rybak powinien zgłosić i zapisać każdy taki przypadek w dzienniku połowowym, a każdy przyłowiony morświn powinien także zostać przywieziony przez jednostkę rybacką do portu w celu weryfikacji zdarzenia oraz wykonania badań tego zagrożonego wyginięciem gatunku. Tak jednak nie jest. Problem zaczyna się wraz z interpretacją przepisów .
"Rybacy często tłumaczą brak takiego obowiązku przepisami krajowymi, które nakazują im w przypadku przyłowu gatunku chronionego schwytane zwierzę niezwłocznie wypuścić do wody" - tłumaczy dr Iwona Pawliczka, kierownik Stacji Morskiej im Prof. Krzysztofa Skóry Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w Helu.
"Ale samo słowo »wypuścić« może dotyczyć jedynie żywego osobnika, trudno wypuszczać do środowiska martwe zwierzę. Jednak ten brak precyzji w sformułowaniu prawnym sprawia, że bardzo łatwo rozciągnąć obowiązek wypuszczenia morświna również na martwe zwierzę, które można wyrzucić za burtę i uniknąć zgłoszenia takiego przypadku" - dodaje
Dlaczego tak się dzieje? Na rybackich statkach brakuje niezależnych obserwatorów lub alternatywnego systemu, który dokumentowałby przypadki przyłowu bezpośrednio na pokładzie.
Rybak, który chce łowić, powinien być zobowiązany do wykazania, że jego połowy są zrównoważone i przyjazne środowisku, i we własnym interesie powinien zapraszać na swój statek obserwatora. Z kolei na małych jednostkach, które nie mają miejsca na zabranie dodatkowej osoby, można zastosować videomonitoring połowu.
Takie działania dałyby podstawy do wypracowania stosownych metod niezbędnego zredukowania śmiertelnego zagrożenia przyłowem. Pomogłyby chronić nie tylko morświny, ale i inne liczne gatunki. Chociażby zimujące u polskich brzegów Bałtyku kaczki lodówki, które giną w sieciach w czasie nurkowania, kiedy poszukują pokarmu.
Osoby badające morskie ssaki i skalę zagrożenia dla nich ze strony rybołówstwa od lat postulują, aby rybołówstwo zostało potraktowane jak działalność gospodarcza, która powinna podlegać ocenie oddziaływania na środowisko.
Przynajmniej na akwenach należących do sieci Natura 2000. W ten sposób można byłoby wyjść z impasu, ale tak się nie dzieje, pomimo że rybacy wykonują swoją działalność korzystając z zasobów naturalnych, będących własnością Skarbu Państwa.
Z kolei dotychczasowe próby wprowadzenia metod ograniczania przyłowu morświnów w czasie połowów rybackich również nie zostały dobrze zaimplementowane. Dr Iwona Pawliczka jako przykład podaje wprowadzenie obowiązku stosowania na sieciach akustycznych urządzeń, tzw. pingerów, które emitują sygnały na częstotliwości ostrzegającej morświny przed sieciami.
"Odkąd Polska stała się częścią Unii Europejskiej, w Polsce zaczęło obowiązywać rozporządzenie obligujące rybaków do używania pingerów na części wód Zatoki Pomorskiej" – mówi Pawliczka.
"Z tamtego akwenu pochodzi wprawdzie najwięcej obserwacji morświnów, ale związane jest to z obecnością w tym rejonie morświnów z dużo liczniejszej populacji z sąsiednich Cieśnin Duńskich. Nie dysponowaliśmy jeszcze w tamtym czasie wiedzą o genetycznej odrębności bałtyckich morświnów, co poskutkowało tym, że wdrożone działania ochronne praktycznie nie objęły populacji w Bałtyku" - dodaje.
Kierownicza Stacji Morskiej zaznacza, że do używania pingerów zostali zobowiązani wyłącznie rybacy na jednostkach o długości powyżej 12 metrów. Mniejsze jednostki, choć używają takich samych sieci skrzelowych, nie miały tego obowiązku.
"A morświny właśnie najczęściej wpadają w sieci na płytkich wodach, gdzie przegradzają one w największym stopniu toń morską. Trzeba w sposób przemyślany, przy akceptacji proponowanych metod przez samych rybaków, wprowadzić w życie środki zaradcze" - wyjaśnia dr Pawliczka.
Problem ten nie dotyczy wyłącznie Polski. Podobnie do sprawy czynnej ochrony morświnów podchodzi się też w innych krajach bałtyckich. Wszędzie brakuje właściwych działań, które zabezpieczyłyby bałtycką populację przed wyginięciem.
Argument jest wciąż ten sam – morświnów jest za mało i za mało o nich wiemy, żeby wypracować metody ich ochrony.
W sytuacji, kiedy nie mamy wciąż odpowiednich rozporządzeń i morświny nadal giną, jedynym działaniem wykonywanym przez takie placówki jak Stacja Morska w Helu są prace badawcze. A także bardzo ważne działania informujące opinię publiczną o tym zagrożonym gatunku.
W 2014 roku zakończył się projekt SAMBAH, który po raz pierwszy pozwolił rzetelnie oszacować liczebność morświnów w Bałtyku. Wcześniejsze próby liczenia tych waleni - z racji na nieskuteczność tradycyjnie używanych metod w przypadku tak rzadkich zwierząt - były obciążone dużym ryzykiem błędu.
"Badania terenowe prowadzone w latach 2011-2013 objęły większość obszaru Morza Bałtyckiego, z wyłączeniem Zatoki Botnickiej, która jest płytka a w okresie zimy pokrywa się lodem. W ich rezultacie poznaliśmy nie tylko liczebność, ale i sezonowe rozmieszczenie morświnów" - opowiada dr Pawliczka.
Badaczka mówi, że wiemy już, że na czas godów morświny zbierają się w centralnej części Bałtyku, głównie w wodach szwedzkich i częściowo polskich.
Jednak bez kolejnych badań, zrealizowanych w takiej skali jak SAMBAH, nie będziemy wiedzieli co dzieje się z populacją .
"Ważne jest poznanie trendu, wiedza czy morświnów przybywa, czy dzieje się odwrotnie. Badania powinny być okresowo powtarzane, obecnie mamy w planie ponownie aplikować o fundusze na przeprowadzenie monitoringu po 10 latach. Nie wiemy jeszcze czy to się ponownie uda" - wyjaśnia dr Pawliczka.
Zdaniem badaczki bałtyckich morświnów monitoring prowadzony tylko na niewielkim wycinku akwenu Bałtyku, np. tylko w wodach krajowych, nie da nam wiedzy o tym, co dzieje się z populacją bałtycką.
Morświn jest gatunkiem migrującym, odwiedza różne rejony tego akwenu, dlatego wszystkie państwa bałtyckie powinny prowadzić monitoring stanu gatunku w sposób skoordynowany przestrzennie i czasowo, co zaleca także Komisja Helsińska (HELCOM).
Dane są zatem szczątkowe i nie pozwalają lepiej poznać krytycznych zagadnień niezbędnych do skutecznej ochrony morświna. Nie pozwalają także na oszacowanie skali przyłowu. A to właśnie jego ograniczenie do zera jest dziś kluczowym działaniem do zrealizowania.
Bałtyckie morświny nie dość, że nieliczne, są gatunkiem o niewielkim przyroście naturalnym. Muszą dożyć 5-6 lat, żeby odnieść pierwsze sukcesy rozrodcze. Potem wyzwaniem jest znalezienie w tak niewielkiej populacji, żyjącej w dużym rozprzestrzenieniu, odpowiedniego partnera.
Po narodzinach młode pozostaje z matką nawet przez dwa lata, ucząc się samodzielności. Jeżeli przyjmiemy, że morświny przeżywają w Bałtyku średnio 12 lat, to uzmysławia nam, jak niewielkie są ich możliwości rozrodcze. To sprawia, że jeszcze trudniej myśleć o uratowaniu tej populacji.
Być może podzieli ona tragiczny los morświnów kalifornijskich, nazywanych również vaqita. Mimo wysiłków ochronnych podejmowanych w ostatnich latach są już uznawane za wymarłe. Pomoc przyszła za późno.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze