Donald Trump jest teraz naprawdę jedyną nadzieją Putina, a Kamala Harris — zagrożeniem. Nie chodzi o zakończenie wojny, w którą się Putin władował, ale o udowodnienie poddanym, że “z nami się liczą” i “jesteśmy wielkim, zadziwiającym świat państwem"
Do propagandy Kremla zaczyna właśnie docierać, że przeciągająca się wojna w Ukrainie uczyniła bezużyteczną opowieść o Rosji jako o wielkiej potędze, która inspiruje i intryguje świat Zachodu. Symbolizowała ją historia pięknej Nataszy Rostowej z „Wojny i pokoju”, która tańczy egzotyczne ludowe rosyjskie tańce tak samo pięknie jak zachodnie polonezy i kontredanse. A z kawalerami konwersuje na salonach po francusku.
Tę opowieść rosyjskie elity budowały na użytek wewnętrzny od 300 lat. Rosja przeglądała się w lustrze Zachodu i widziała swoją odrębność i potęgę. A lustro się zepsuło.
Gdyby operacja specjalna „Z” w Ukrainie trwała rzeczywiście trzy miesiące, jak planowano, problemu by nie było. Teraz jednak Rosja uczyniła Zachód wrogiem absolutnym. A elity zachodnie nauczyły się odróżniać Nataszę Rostową od Putina. Tymczasem w relacji ze Wschodem czy globalnym Południem Rosja nigdy nie będzie tajemniczą potęgą, ale średnim państwem w kłopotach.
I to widać w telewizji kremlowskiej.
W ten weekend przed ambasadą USA w Moskwie odbyło się widowisko nie z tej ziemi.
Wspierający wojnę sławny w Rosji piosenkarz „Szaman” (na zdjęciu u góry), którego pieśń „Ja, Russkij” wyją razem z nim tłumy na wiecach poparcia dla Putina, zwołał “fanów” na demonstrację, gdyż... YouTube zablokował mu konto. Demonstracja odbywała się za zgodą i wsparciem władz (flagi i transparenty pochodziły ewidentnie z jednego, państwowego magazynu). Artysta i władza byli najwyraźniej zgodni: nie można wyć „Ja, Russkij”, jeśli tego nie słyszą na Zachodzie (no i nie ma z tego kasy dzięki zachodniej platformie społecznościowej).
Rosyjski Rutube nie wystarcza.
Zaraz zaczną się igrzyska olimpijskie w Paryżu, gdzie Rosja mogłaby nazbierać podziwu i szacunku w medalach. Ale w zawodach wystąpi tylko 15 jej reprezentantów i to nie pod swoją flagą (w Tokio trzy lata temu, kiedy Rosja była już pod sankcjami, było ich 330).
Jak się patrzy na te ostatnie dwa i pół roku, to widać, że rama narracyjna o wielkiej i potężnej Rosji była dla propagandy bardzo ważna. Chyba także dlatego, że w niej wyrosły kremlowskie elity. Dlatego ta opowieść o najeździe na Ukrainę była taka XIX-wieczna i anachroniczna. Było tam:
I na tym miał polegać „wielobiegunowy świat”, który Putin chciał przywrócić. Tyle że w czasach mediów społecznościowych to tak nie działa. Za dużo obrazków, przekazów, bon-motów czyniących z Putina barbarzyńskiego potwora poszło w świat.
Pamiętajmy przy tym, że wcześniej propaganda straciła inne swoje narzędzia mobilizowania poddanych Putina wokół idei wielkości państwa rosyjskiego. Po trzech latach bitew o maleńkie przysiółki na wschodzie Ukrainy wspomnienia podbojów Piotra I w Ukrainie i Katarzyny II na Krymie oraz zwycięstwa Stalina w II wojnie światowej praktycznie zniknęły z przekazu. A przecież to one uzasadniały prawo Putina do prowadzenia wojny i zabijania na niej swych poddanych.
„Rosja musi podbijać, bo zawsze podbijała” – tłumaczyła propaganda. – „Putin jest kolejnym »zbieraczem ziem rosyjskich«”.
Tyle że w zestawieniu z „poprzednikami” Putin wygląda w tej konkurencji naprawdę słabo (dlatego też osiemdziesiątych rocznic bitew II wojny światowej propaganda w 2024 r. w ogóle już nie obchodzi – w przeciwieństwie do rocznic bitew z 1943 r. W 1944 r., trzy lata od rozpoczęcia tamtej wojny armia Stalina stała bowiem już pod Warszawą — a nie Czasiw Jarem jak teraz).
Putin mógłby budować opowieść o wielkości Rosji dzięki swojej pozycji międzynarodowej. Ale nie ma zdjęć ze światowymi przywódcami. Ścigany międzynarodowym listem gończym, może podróżować tylko do wybranych krajów Azji. Tam zaś czeka na spóźniających się rozmówców jak zwykły prezydent średniego kraju.
Północni Koreańczycy i Wietnamczycy witają go jak równego sobie, a Chińczycy — protekcjonalnie. Propaganda Kremla pokazuje to, bo nie ma wyjścia.
Niedawna, sprawozdawana w telewizji, wizyta premiera Indii Narendry Modi w Moskwie zakończyła się przypomnieniem miejsca Rosji Putina w tym nowym świecie. „Dziękuję w imieniu półtora miliarda obywateli Indii” – powiedział Modi do Putina, który wręczył mu złoty order. Order może był ogromny, ale Rosja ze swoimi 140 mln mieszkańcami jest po prostu maleńka.
Propaganda szuka na to odpowiedzi. Próbuje odtworzyć opowieść o Rosji, której się wszyscy boją i podziwiają, bez tradycyjnego potwierdzenia z Zachodu. Ale idzie to słabo.
18 lipca wiceminister obrony Rosji, czeczeński generał Apty Ałaudinow, ogłosił na przykład, że Rosja na pewno z Ukrainą wygra, bo
choć “armia rosyjska oczywiście poniosła straty”, to “liczebność Sił Zbrojnych Rosji jest kilkakrotnie mniejsza niż Sił Zbrojnych Ukrainy”.
Bardziej postarał się słynny propagandysta Jewgienij Popow (mąż Olgi Skabajewej), który teraz prowadzi telewizyjne trzygodzinne “Wiesti Niedieli”. 21 lipca zrobił do nich 20-minutowy reportaż o tym, jak kompleks rakietowy Iskander jeździ po polu i celuje w „zapad” (zachód), na przykład w niemieckie miasta. Gdyż „po modernizacji jego zasięg został zwiększony z 500 do ponad 5000 km”.
Jedyny sens tego „reportażu” puszczonego na samym początku “Wiesti” polega na uspokojeniu widzów, że jednak „tamci” „muszą się nas bać”.
Choć „tamci” o istnieniu tego reportażu nie mogą nic wiedzieć (jeśli nie czytają „Goworit Moskwa”).
Problem zauważył nieoceniony były prezydent Dmitrij Miedwiediew. W wulgarnym jak zwykle wpisie w Telegramie ocenił, że w tej chwili nawet pokój z Ukrainą na warunkach Putina nie poprawi pozycji Rosji: „wrogowie Rosji nigdzie nie pójdą. Będą oszczędzać siły i czekać na nową dogodną okazję do zniszczenia naszego kraju. Musimy być gotowi na przyszłe bitwy w obronie Ojczyzny”.
Chodzi o to, że postrzeganie Rosji fundamentalnie się zmieniło. Cały bluzg Miedwiediewa z 10 lipca można przełożyć tak: aby wojnę wygrać, trzeba doprowadzić do sytuacji, że Zachód będzie patrzył na Ukrainę z takim obrzydzeniem, jakim patrzy dziś na Rosję. Można by np. próbować doprowadzić w Kijowie do skrajnie prawicowego zamachu stanu — takie rozważania prowadzi Miedwiediew.
Tymczasem teraz najcieplejsze uczucie wobec Rosji wynika na Zachodzie z chłodnych kalkulacji, czy nie taniej byłoby się dogadać. Z tego jednak nie ulepi się dla Rosjan poczucia dumy, jak ich państwo zachwyca. Gdyż nie zachwyca
„Dziś Rosja jest największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa nas i naszego świata w Europie” – napisała niemiecka ministra obrony Annalena Bärbock. Sytuację podsumował ambasador Rosji w Waszyngtonie Anatolij Antonow, odwołując się zresztą do teorii oplatającego świat spisku: “Władze amerykańskie prześladują obywateli Rosji na całym świecie, wsadzając ich do więzienia pod daleko idącymi pretekstami”.
Rosja więc będzie stawiać na Trumpa, ale nie po to, by zakończył wojnę, ale by pomógł jej odbudować państwową mitologię. Że jest taka wspaniała, że „państwa G8 muszą traktować ją z szacunkiem” (cytat z „Wiesti niedieli” 21 lipca).
Bo Trump obiecuje, że będzie z Rosją rozmawiał.
„Donalda Trumpa wyróżnia fakt, że podczas jego prezydentury prowadzono dialog między Rosją a Stanami Zjednoczonymi Ameryki” – powiedział 19 lipca Pieskow.
Trump zadzwoni, wyrazi się z szacunkiem, zatwittuje, jakim wspaniałym i równym gościem jest Putin. Dziś bowiem – jak donosi sama propaganda – Putin jest równym gościem tylko dla Kim Dzong-una i Viktora Orbána. Trochę mało, by tym prowadzić wojnę.
Poza tym Trump pozwala rewitalizować opowieść o Rosji- championie pokoju. Brzmi to bardzo śmiesznie – ale w Rosji może chwycić, więc propaganda wyjęła to z archiwów (starsi pamiętają tę narrację z lat 70. i 80. XX wieku). Opowiada teraz, że obrońcy pokoju są atakowani na świecie. Trumpa obronił przed kulą osobiście Pan Bóg, wcześniej ocalił słowackiego premiera Roberta Fico. Do tego propaganda dodaje informacje o nieudanych zamachach na Orbána i – zgadli Państwo! – nieudanych ukraińskich zamachach na Putina. A poza tym wsparcie dla Putina w walce o pokój wyraził też ostatnio Kim Dzong-un, więc mamy pokojowy komplet.
I zalążek opowieść o wyjątkowości Rosji, która tak bardzo pragnie pokoju, że pewien 20-latek strzelał do Trumpa.
O Kamali Harris propaganda mówi teraz mało i wyłącznie źle („Będzie pewna konkurencja wśród Demokratów, co jeszcze bardziej osłabi partię w wyborach. Najwyraźniej zwycięstwo Trumpa staje się coraz bardziej oczywiste. Taki stan rzeczy wśród Demokratów może doprowadzić do tego, że Kongres, zarówno Izba Reprezentantów, jak i Partia Demokratyczna Przedstawiciele i Senat pozostaną w tyle za Republikanami” – powiedział np. deputowany do Dumy Aleksiej Czepa).
Trzeba też sobie powiedzieć jasno, że Kamala Harris byłaby dla Putina katastrofą. Jako prezydentka nie jest w stanie odbudować zniszczonej reputacji Rosji i opowieści Rosji o niej samej. Nawet gdyby zatwittowała, że „Putin jest cenionym partnerem”.
Jest bowiem kobietą, a w paternalistycznej, mizoginicznej narracji Kremla kobiety nie mogą nadać sensu władzy.
Tymczasem Rosja musi mieć jakoś opowieść o sobie uzasadniającą wojnę. I nie wystarczy tu generał Ałaudinow zapewniający, że Rosjan jest na tyle dużo, że Putina stać na kolejne straty.
Bo po pierwsze – wcale nie ma ich tak dużo.
A brak prądu zdezaktualizował nieco opowieść o ostatnim wielkim sukcesie rosyjskim na polu boju: że ostrzeliwana Ukraina straciła 70 proc. mocy energetycznych i musi racjonować prąd. Otóż Rosji nie jest aż tak ostrzeliwana, ale i tak nie ma prądu i do tego nie umie go racjonować. A jak nie ma prądu, to w upały nie ma też wody i wściekli mieszkańcy muszą demonstrować, by władza dostawiła choć beczkowóz („Z doniesień wynika, że ludzie [w Krasnodarze] rzekomo przez prawie dzień siedzieli bez prądu, więc wyszli na ulicę i zablokowali ruch”).
Gdyby tak Trump zadzwonił do Putina...
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze