Pojęcie nuklearnego tabu jest jedną z podstaw światowego systemu bezpieczeństwa. Od czasu zrzucenia przez amerykańskie lotnictwo bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, już nikt nigdy nie użył broni jądrowej w konflikcie zbrojnym, mimo że jest ona wytwarzana i rozwijana na niezliczone sposoby aż po dziś dzień.
Jeszcze w epoce zimnej wojny bomby i pociski nuklearne stały się więc nawet bardziej niezwykłym rodzajem broni, niż wynikałoby to z samej ich jakże zaawansowanej w sensie naukowo technicznym konstrukcji.
Bo przecież to broń, która okazuje się wyjątkowo skuteczna także wtedy – a może nawet przede wszystkim wtedy – gdy jej się nie używa. To broń, która zdolna jest powstrzymać wojnę – przez samą groźbę jej użycia.
Tym bardziej że w miarę rozwoju broni nuklearnej, jej niszczycielska moc zgromadzona w samych tylko arsenałach Związku Radzieckiego, a następnie Rosji i Stanów Zjednoczonych wystarczałaby do zniszczenia wszystkich dużych i wielkich miast na półkuli północnej.
Sięgnięcie po broń atomową mogło w konsekwencji prowadzić do zagłady niemal całej ludzkości – a straty ewentualnego agresora niczym nie różniłyby się od strat pierwotnej ofiary ataku. Broń atomowa ukształtowała więc główne pojęcia tej dość przerażającej filozofii politycznej drugiej połowy XX wieku, w której koncepcja „wzajemnego odstraszania” była z jednej strony motorem niekończącego się wyścigu zbrojeń, z drugiej zaś gwarancją względnego bezpieczeństwa w zimnowojennym świecie.
To wszystko tylko wzmacniało nuklearne tabu.
Broń, której się używa nie używając
Tak jest i teraz.
Przecież to właśnie fakt, że Rosja pozostaje mocarstwem nuklearnym, jest tą już jedyną przyczyną, dla której Zachód nie podejmie próby przerwania wojny w Ukrainie siłą.
Dotychczasowy przebieg konfliktu dowodzi nam jasno, że dopóki mowa o działaniach konwencjonalnych, byłoby to zadanie nadspodziewanie proste. Ale nikt w NATO nie podejmie takiej decyzji – bo w takim scenariuszu zbyt duże byłoby ryzyko, że zdesperowany Putin podjąłby decyzję o obronie przez atak – rzecz jasna nuklearny.
W ten właśnie sposób Rosja bardzo skutecznie używa broni jądrowej w konflikcie z Ukrainą od 24 lutego 2022 roku. Jak dotąd to używanie polega, rzecz jasna, na nieużywaniu – nadal jeszcze w zgodzie z logiką nuklearnego tabu.
Oprócz tego, że broni atomowej się nie używa, istnieje bowiem jeszcze drugie z przykazań nuklearnego tabu – to, że mocarstw nuklearnych się nie atakuje. A przynajmniej nie atakuje się na pełną skalę. NATO trzyma się obu przykazań.
Rosja Władimira Putina kieruje się jednak inną logiką i innymi motywacjami. Blef jest dla Moskwy stałym narzędziem prowadzenia ekspansji i „wskrzeszania imperium”.
Putin nie cofnął się nawet przed zaatakowaniem Ukrainy, dysponując mniejszymi siłami niż zaatakowany kraj – właśnie dlatego, że liczył na to, że ukraińska armia rozpierzchnie się na samą myśl o zbrojnej konfrontacji z rosyjską potęgą.
Miał zresztą swoje powody, by sądzić, że to może się ponownie udać – tak przecież się stało w 2014 roku podczas aneksji Krymu.
Rosyjski blef bywał bardzo skuteczny. Zwłaszcza gdy udawało się poprzeć go czynem. I na przykład po paradzie „zielonych ludzików” na Krymie zacząć naprawdę strzelać w Donbasie.
Nuklearne „ograniczone użycie”
Stąd też ta powracająca myśl, że Rosja Putina jest krajem, który mógłby naruszyć nuklearne tabu. Krajem, który dobrałby formułę zastosowania broni jądrowej w wojnie przeciwko Ukrainie przynajmniej w mniemaniu Moskwy byłaby na tyle przerażającą, by sparaliżować strachem zarówno Ukrainę, jak i Zachód, ale jednak zarazem na tyle mało niszczycielską, by nie spowodować uderzenia odwetowego na pełną skalę ze strony mocarstw atomowych NATO.
Innymi słowy – chodzi o coś, co w świecie ekspertów nazywane jest „ograniczonym użyciem” broni nuklearnej lub „demonstracją nuklearną”.
Im gorzej Rosji idzie w Ukrainie w konflikcie konwencjonalnym – co dzień po dniu opisujemy w OKO.press – tym więcej niepokojów, że Putin może się na to „ograniczone użycie” zdecydować.
Jak coś takiego miałoby właściwie wyglądać?
- Najczęściej mówi się o scenariuszu tzw. „ograniczonego użycia” broni jądrowej, w którym Rosjanie mieliby zdetonować niewielką bombę nuklearną albo nad Morzem Czarnym, albo gdzieś na ukraińskich stepach. A zatem w miejscu odludnym i bez powodowania strat, jednak w sposób wystarczająco „widoczny” – z pewnością na zdjęciach satelitarnych, ale być może też i gołym okiem, gdzieś na horyzoncie, w postaci brutalnie jednoznacznego atomowego grzyba.
- Twardszy scenariusz zakłada użycie broni jądrowej przeciwko ważnemu obiektowi infrastrukturalnemu stanowiącemu zaplecze ukraińskiej armii – również tak dobranym, by liczba ofiar nie przekraczała tej, jaka mogłaby stanowić skutek ataku konwencjonalnego.
- Jeszcze twardszy – i zarazem mało prawdopodobny – scenariusz wcale już nie tak ograniczonego „ograniczonego użycia” zakłada atak jądrowy na zakłady Azowstal w Mariupolu będące solą w oku Moskwy, która bez ich zdobycia nie może ogłosić pełnego „wyzwolenia” tzw. korytarza na Krym, lub na któreś z ważniejszych zgrupowań ukraińskiej armii w Donbasie. To już jednak byłoby zastosowanie broni nuklearnej w może i ograniczonej skali – jeśli chodzi o jej nominalną siłę bomby i zasięg ataku – ale jednak zarazem pełnej – jeśli chodzi o śmiercionośną moc.
Co oznaczałoby właściwie hasło „niewielka bomba nuklearna”? Broń o sile eksplozji zauważalnie niższej niż ta użyta nad Hiroszimą (miała moc 50 kT). W arsenałach jądrowych znajdują się obecnie będące spadkiem po epoce „taktycznej broni nuklearnej” – o czym szerzej za chwilę – głowice o mocy np. 15 kT.
One – stricte teoretycznie – rzeczywiście nadawałyby się do pojedynczego użycia o naprawdę ograniczonej skali (zwłaszcza jeśli będziemy pamiętać, że celem ponad trzykrotnie silniejszej bomby zrzuconej na Hiroszimę było miasto niemal całkowicie drewniane, co zwielokrotniło straty). Eksplozja takiej głowicy w odosobnionym miejscu nie spowodowałaby katastrofy o dużym zasięgu.
Oswajanie horroru
Tak, rozmawiamy o horrorze. I częściowo używamy specjalnego języka omówień, który stworzyli sobie wojskowi – rosyjscy i nie tylko – który ma omijać nazywanie tego horroru po imieniu.
„Ograniczone użycie”, „niewielka bomba nuklearna”, „demonstracja” – te wszystkie eufemistyczne pojęcia są nieprzypadkowe. Biorą się z całej szkoły niezwykle ryzykownego myślenia, które zakłada, że doktrynę gwarantowanego wzajemnego zniszczenia, która dominowała w myśleniu o wojnie nuklearnej w drugiej połowie zimnej wojny, da się niejako zhakować.
I że samo złamanie nuklearnego tabu nie musi od razu oznaczać początku globalnej wymiany nuklearnych ciosów – kończącej się zagładą większości życia na Ziemi. Przeciwnie – według tego myślenia – takie „ograniczone użycie” miałoby dalszą eskalację raczej powstrzymać.
Rosjanie ćwiczyli „ograniczone użycie” w sposób półjawny podczas manewrów wojskowych. Już w 1999 roku podczas symulacji „ataku NATO” na okręg kaliningradzki okazało się, że zdolności Rosji do konwencjonalnej obrony są zbyt niskie i armia pogrążyłaby się w chaosie – przywrócenie równowagi miało nastąpić dopiero po zasymulowaniu „ograniczonego” ataku nuklearnego na wybrane cele w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Potem takie symulacje powtarzano jeszcze wielokrotnie.
Zaznaczmy tu też, że takie działania Rosji symulował również w ćwiczeniach wojskowych i placówkach naukowych Zachód – a wnioski były diametralnie odmienne. W większości tych symulacji – jak choćby w tej najbardziej znanej przeprowadzonej przez naukowców z Uniwersytetu Princeton – rosyjskie „ograniczone użycie” kończyło się wymianą nuklearnych ciosów na pełną skalę. Symulacja Princeton zakłada śmierć 34 milionów osób w Rosji i krajach NATO już w ciągu kilku godzin.
Ale Rosja wpisała sobie „ograniczone użycie” nawet do oficjalnej doktryny wojennej Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, po raz ostatni zaktualizowanej w 2014 roku. Zakłada ona, że Rosja może użyć broni jądrowej nawet w konflikcie konwencjonalnym, jeśli istnieje „zagrożenie dla istnienia państwa” i że to użycie może być skalowalne.
„Mamy koncepcję bezpieczeństwa, która bardzo wyraźnie mówi, że tylko wtedy, gdy istnieje zagrożenie dla istnienia Rosji, możemy użyć i będziemy faktycznie używać broni jądrowej. Nikt nie myśli o wykorzystaniu broni jądrowej” – mówił w ostatnich dniach marca rzecznik Kremla, Dymitr Pieskow. Potem jeszcze w podobnym tonie „uspokajał” Zachód w wywiadzie dla indyjskiej telewizji wcale niepytany o to Siergiej Ławrow, szef rosyjskiego MSZ.
Arsenał strachu
„Zagrożenie dla istnienia państwa” to jednak bardzo płynne pojęcie. Uzasadnieniem, że do niego doszło zajęłaby się oczywiście rosyjska propaganda, być może wykorzystując jakąś inscenizację przeprowadzoną przez FSB – w rodzaju wysadzenia budynków mieszkalnych w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku z września 1999 roku, które stało się pretekstem do rozpoczęcia II wojny w Czeczenii.
Od dłuższego czasu zresztą Rosja wydaje się prowadzić rozmaite operacje pod fałszywą flagą mogące stać się propagandowym pretekstem do użycia przeciw Ukrainie broni masowego rażenia.
Osobliwe ostrzały z granatników budynków parapaństwowych w Tyraspolu, stolicy prorosyjskiego separatystycznego Naddniestrza, to tylko jeden z ostatnich przykładów.
Oprócz tego rosyjska propaganda nieustannie grzeje temat rzekomych ukraińskich laboratoriów, w których miały być prowadzone badania nad bronią biologiczną i gazami bojowymi oraz straszy „prowokacjami”, w ramach których Ukraina we współpracy z NATO lub bez niej miałaby użyć broni masowego rażenia przeciwko Rosji.
W kolejnych odcinkach cyklu GOWORIT MOSKWA w OKO.press szczegółowo pisze o tym Agnieszka Jędrzejczyk.
Wróćmy jednak do samej idei. Za sprawą rosyjskiej koncepcji „ograniczonego użycia” groźba użycia broni jądrowej nawet bez podobnej próby ze strony przeciwnika stała się uzupełnieniem całej „doktryny Gerasimowa”, definiującej to, co nazywamy wojną hybrydową – wychodzącą szeroko poza obszar samych działań militarnych i skalowalną od poziomu cyberataków, akcji dezinformacyjnych i drobnych aktów sabotażu aż po konflikt konwencjonalny na pełną skalę uzupełniony owym „ograniczonym” użyciem broni nuklearnej.
Każde kolejne piętro eskalacji konfliktu miało być zaś w tej logice groźbą na etapie piętra poprzedniego. Przeciwnik miał tej groźbie ulec… lub się z nią zmierzyć. Tu kłania się kolejne osobliwe pojęcie z rosyjskiej myśli wojskowej i geostrategicznej, czyli „eskalacja dla deeskalacji”. To chwilowe przeniesienie konfliktu na jego wyższe piętro, które ma odegrać rolę „ostrzeżenia” dla przeciwnika i jego sojuszników i być tym ostatecznym argumentem na negocjacyjnym stole.
W myśl idei eskalacji dla deeskalacji, część rosyjskich planistów i strategów może sobie wyobrażać, że ograniczone użycie broni atomowej byłoby… zaproszeniem do rozmów pod dyktando Moskwy.
Do 24 lutego doktryna Gerasimowa zdecydowanie się Rosjanom sprawdzała. Dało się anektować Krym bez nazwania tego wojną? Dało się.
Dało się prowadzić aktywnie regularną wojnę w Donbasie w latach 2014-2015, wprowadzając tam nawet pełne rosyjskie batalionowe grupy taktyczne i jednocześnie nie uczestniczyć – bo nikt nie ośmielił się tego nazwać po imieniu? Dało się.
Dało się wbrew Zachodowi i śmiejąc mu się w twarz uratować reżim Asada w Syrii i jednocześnie posiać tam zniszczenie i śmierć na nienotowaną dotąd skalę? Dało się.
I to wszystko udawało się Moskwie bez żadnych poważniejszych konsekwencji.
To może teraz da się użyć broni nuklearnej bez wywoływania ogólnoświatowego konfliktu nuklearnego? Miejmy nadzieję, że się nie da. Ale nie dziwmy się, że Rosjanie mogą stawiać sobie takie pytanie – a także że stawia je sobie Zachód.
Tiger Team w Białym Domu
Dlatego właśnie już 28 lutego, czyli cztery dni po rozpoczęciu inwazji Biały Dom powołał do życia „Tiger Team” – czyli specjalny zespół ekspertów i wojskowych mający odpowiedzieć na zasadnicze pytania – jaka właściwie powinna być reakcja Stanów Zjednoczonych i NATO na ewentualność „ograniczonego użycia” przez Rosję broni atomowej w konflikcie w Ukrainie.
Działanie zespołu opisał „New York Times”. 23 marca na szczycie NATO omawiano wnioski z jego przemyśleń. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg poinformował wtedy, że „sojusznicy zgodzą się zapewnić dodatkowe wsparcie, w tym pomoc w zakresie bezpieczeństwa cybernetycznego i sprzęt, aby pomóc Ukrainie chronić się przed zagrożeniami chemicznymi, biologicznymi, radiologicznymi i nuklearnymi”.
Ale Tiger Team w Białym Domu pracuje przede wszystkim nad czymś zupełnie innym –
stworzeniem scenariuszy właściwych i odpowiednio efektywnych odpowiedzi Stanów Zjednoczonych i NATO na ewentualność ograniczonego użycia broni jądrowej lub innych broni masowego rażenia w Ukrainie.
Wszelkie koncepcje ograniczonego użycia zakładają bowiem przede wszystkim to – że na tak radykalny krok właściwej odpowiedzi po prostu nie będzie. I że widok atomowego grzyba spowoduje oczekiwany efekt – wróg zostanie sparaliżowany strachem i będzie się bezsilnie przyglądał dalszym poczynaniom armii, która okazała się „gotowa na wszystko”.
Zdecydowana większość przywódców państw NATO nie ma w swych życiorysach doświadczeń, które sięgałyby epoki zimnej wojny i prowadzonych całkowicie na serio analiz dotyczących użycia broni jądrowej i jego konsekwencji. Dlatego zapewne Tiger Team dość często musi sięgać do dokumentów, które jeszcze nie dawno wydawać się mogły materiałem jedynie dla historyków.
Wcale nie jest zresztą takie pewne, czy idea „ograniczonego użycia” to wyłączna najpierw radziecka, a potem rosyjska specjalność.
Jedną z pierwszych znanych koncepcji „ograniczonego użycia” broni atomowej był plan operacji „Samson” opracowany przez Izrael jako ostateczna ewentualność w obliczu przegranej w wojnie sześciodniowej w 1967 roku.
Gdyby doszło najpierw do załamania brawurowego izraelskiego planu uderzenia prewencyjnego (czego nie można było wykluczać), a następnie do przełamania izraelskich linii przez wojska arabskiej koalicji, śmigłowce miały przetransportować powstającą właśnie w tym czasie prototypową bombę atomową (a właściwie raczej – na tamtym etapie – raczej urządzenie nuklearne, zwane pieszczotliwie „pająkiem”) na pustynię na półwyspie Synaj – tam miałaby zostać zmontowana, a następnie zdetonowana.
Eksplozja miałaby nastąpić w całkowicie bezludnym terenie, ale tak wybranym, by grzyb atomowy był widziany przynajmniej z kilku miejscowości na obrzeżach pustyni. Użyta w ten sposób broń jądrowa nikogo by nie zabiła i nawet nie spowodowałaby większych zniszczeń poza skażeniem kawałka pustyni. Pomysłodawcy „operacji Samson” zakładali jednak, że jej psychologiczny efekt zatrzymałby arabską ofensywę i uratowałby istnienie Izraela.
„Ostateczny strzał ostrzegawczy” jest też na przykład elementem doktryny nuklearnej Francji – zdaniem twórców tej koncepcji w głęboko kryzysowej sytuacji wykonanie ograniczonego pojedynczego uderzenia atomowego na cel należący do agresora powinno być – w połączeniu z mocą odstraszania całego francuskiego arsenału nuklearnego – wystarczającym argumentem do powrotu do negocjacji zamiast eskalowania konfliktu.
„Ograniczone użycie” miałoby więc być ostatecznym ostrzeżeniem, jasnym komunikatem: „nie zawahamy się”, „mamy palec na guziku”. I tak, z pewnością może być skuteczne – także wtedy jeśli sprowadza się do samej groźby, tylko możliwości realizacji.
Nikt jednak nigdy dotąd nie złamał nuklearnego tabu. I nikt nie sprawdził konsekwencji takiego myślenia – gdyby miało się ono zmaterializować w postaci nuklearnej eksplozji będącej skutkiem „ograniczonego użycia”. Wydaje się przy tym, że od początkowego etapu zimnej wojny zawsze prowadziło ono na manowce.
Tak naprawdę bowiem myślenie o broni nuklearnej jako nadającej się do użycia w „skalowalny”, „ograniczony”, „adekwatny” sposób ma długą historię – dokładnie tak długą, jak sama broń jądrowa. Również dziś przecież, gdy mówi się o możliwości przeprowadzenia przez Rosję „ograniczonego” użycia” przeciwko Ukrainie, natychmiast wymienia się przykłady taktycznych bomb, rakiet i pocisków nuklearnych, które mogłyby do tego posłużyć.
Spadek po taktycznym nuklearnym szaleństwie
Historia taktycznej broni nuklearnej wywodzi się z epoki zupełnego atomowego obłędu, jaką było pierwsze półtorej dekady zimnej wojny. Generałom i strategom zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu dość długo wydawało się wtedy, że broń jądrowa stanie się skalowalnym rozszerzeniem pola walki, jakie doskonale znają z doświadczeń II wojny światowej.
I że jej użycie wejdzie do stałego repertuaru wszystkich poważniejszych konfliktów – zaś materiały rozszczepialne staną się trotylem i heksogenem nowej ery.
Te rachuby nie uwzględniały oczywiście kwestii promieniowania i trwałego skażenia oraz generalnie niszczącej siły setek i tysięcy nuklearnych eksplozji, które miały się stać codziennością nowego teatru wojny.
Zakładały za to wykorzystywanie broni jądrowej do niszczenia umocnień, obiektów i zgrupowań przeciwnika z marszu i przyporządkowanie odpowiednich rodzajów atomowego uzbrojenia nawet batalionom piechoty, które zaraz po spopieleniu wroga w nuklearnej pożodze o umiarkowanej skali miały ruszać na spaloną ziemię wyposażone w odpowiednie środki ochronne.
Równolegle z dążeniem do opracowania jak najsilniejszych bomb – najpierw atomowych, następnie termonuklearnych – i metod ich przenoszenia na jak największe odległości, kształtował się więc przeciwny trend, w którym chodziło o miniaturyzację konstrukcji, skalowanie mocy i niejako skierowanie broni jądrowej pod wojskowe strzechy. Towarzyszyło temu poczucie, że użycie broni nuklearnej może być skalowalne. I że może być ona niejako dopełnieniem konwencjonalnych środków prowadzenia walki.
Powstawały więc atomowe armaty, do których opracowywano odpowiednie nuklearne pociski. Takie jak na przykład ta, amerykańska o kalibrze 280 mm:
Atomowa artyleria ma zresztą długą historię. Na wojnie w Ukrainie są na przykład obecne po obu stronach armaty samobieżne 2S7 Pion i będące ich modernizacją 2S7M Małka – obie mają ogromny kaliber 203 mm i choć pochodzą już z lat 70. to i tak są reliktami wczesnozimnowojennego myślenia o antyutopii „atomowego pola walki” – bo powstawały do nich również pociski z ładunkami nuklearnymi. Dziś oczywiście strzela się z nich pociskami konwencjonalnymi.
Росіяни хотіли, щоб їх зустрічали з квітами. Тому
українські захисники зустрічають їх з «Піонами».Самохідні артилерійські установки 2С7 цілодобово гостинно «насипають» російським загарбникам 💪🏼 pic.twitter.com/R8LP6zfOjY
— Defence of Ukraine (@DefenceU) March 21, 2022
Powstawały też urządzenia o nieco steampunkowym designie w rodzaju wyrzutni Davy Crockett, czyli „atomowej bazooki” – strzelającej najmniejszymi głowicami dostępnymi wówczas w arsenałach amerykańskiej armii.
Taką broń starano się testować w warunkach jak najbardziej przypominających pole walki II wojny światowej czy wojny w Korei.
Zarówno Związek Radziecki, jak i Chiny a nawet Stany Zjednoczone miały na swym koncie niesławne ćwiczenia, w trakcie których po detonacji pocisku nuklearnego całe tyraliery piechoty i pojazdów wojskowych rzucały się „zajmować” uprzednio „oczyszczony” bronią atomową teren. Kończyło się to za każdym razem tak samo – czyli masowymi przypadkami choroby popromiennej o różnych stopniach zaawansowania, w tym śmiertelnymi.
Próbowano więc również zaprojektować odpowiednie pojazdy, zdolne do poruszania się w skażonym terenie. Takim przykładem był na przykład radziecki koncept „nuklearnego czołgu” znany jako projekt 279. Poruszający się na poczwórnych gąsienicach 60 tonowy stalowy potwór miał umożliwiać załodze przetrwanie w warunkach silnego skażenia – projekt został porzucony wraz ze zmianami w myśleniu o ewentualności wojny nuklearnej.
Rojenia o „atomowym polu walki”, w którym dywizje, pułki i nawet bataliony obrzucają się nawzajem różnego rodzaju pociskami nuklearnymi zaczęły na dobre ustawać już w latach 60 – gdy wraz z rozwojem międzykontynentalnych pocisków balistycznych z głowicami o ogromnej sile rażenia, zostały ostatecznie wyparte przez złowieszczą doktrynę „gwarantowanego wzajemnego zniszczenia”, która uczyniła z broni nuklearnej przede wszystkim środek odstraszania.
Ale Rosjanie rozwijali taktyczną broń nuklearną jeszcze w epoce po zakończeniu zimnej wojny. Najbardziej znanym przykładem są pociski Iskander-M – rozmieszczone zresztą w ostatnich dniach przy granicy z Ukrainą, znacząco różniące się od swych starszych braci (bez „M”) zasięgiem i oczywiście zdolne do przenoszenia niewielkich głowic nuklearnych.
Rosjanie opracowywali jednak także nowe generacje nuklearnych bomb lotniczych różnych typów i rozmiarów oraz pocisków manewrujących, przede wszystkim z rodziny Kalibr. Konwencjonalne odpowiedniki powyższej broni są w powszechnym użyciu rosyjskiej armii od początku wojny.
Innymi słowy – broń nadająca się do przenoszenia głowic nuklearnych w ramach „ograniczonego użycia” jest na polu walki od 24 lutego.
***
Nie podejmujemy się nawet próby odpowiedzi na pytanie, jak powinny wyglądać optymalne reakcje Zachodu na ewentualność „ograniczonego użycia” broni nuklearnej przeciwne Ukrainie – zostawiamy to sztabom ekspertów takich jak waszyngtoński Tiger Team.
Zasadniczo pewne jest tylko jedno – gdyby taka reakcja miała ograniczyć się do sparaliżowania NATO strachem, oznaczałoby to zwycięstwo Putina w tej wojnie – w dalszej konsekwencji zaś krok w przepaść, jeśli chodzi o przyszłość stosowania broni nuklearnej w konfliktach zbrojnych.
Na „ograniczone użycie” niestety musi więc istnieć „ograniczona odpowiedź”.
Na koniec zaznaczmy, że według zgodnych przekazów zarówno Pentagonu, jak i brytyjskiego ministerstwa obrony zarówno na poziomie danych wywiadowczych, jak i obrazów satelitarnych wciąż nie widać żadnych oznak, by Rosja bezpośrednio przygotowywała się do użycia broni masowego rażenia przeciwko Ukrainie.
Nie zmienia to jednak faktu, że taka ewentualność jest poważnie brana pod uwagę – a jej potencjalne skutki są bardzo wnikliwie analizowane.
Jak Instytut Wzornictwa Przemysłowego stał się Instytutem Designu Industrialnego, no jak?
Z atomowym terrorystą nie powinno być żadnych rozmów. Jedyną sensowną odpowiedzią, jest jego doszczętne zniszczenie.
Trochę hejterski ten komentarz 🙂
Nie widzę tu hejtu. Powstrzymywanie przestępców to nie hejt.
O czym ty człowieku piszesz – chcesz zniszczenia planety
Nie. Ale jeśli władze innego niż Polska państwa tego by chciały, a mają takie możliwości, to jaka jest alternatywa?
Pozwolę sobie zamieścić skróty wywiadu, który (chyba) też trzeba przeczytać: Wywiad ze strategiem Putina "Demokracja w swojej obecnej formie nie przetrwa w większości krajów Europy". Siergiej Karaganow był jednym z pomysłodawców inwazji na Ukrainę. Od niego wyszły ważne pomysły, które doprowadziły do wojny z Ukrainą. Przewodniczący Rady ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa w Moskwie jest blisko związany z Putinem i ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem.
Ten wywiad został przeprowadzony przed odkryciem masakry w Bucza, dlatego nie zawiera pytań dotyczących późniejszych wydarzeń. Tagesspiegel publikuje tę rozmowę, ponieważ umożliwia ona głęboki wgląd w sposób myślenia moskiewskich przywódców, którzy widzą siebie w walce z Zachodem o dominację nad światem, której nie chcą przegrać za wszelką cenę.
Panie Karaganow, dlaczego Rosja najechała na Ukrainę?
– Od 25 lat ludzie tacy jak ja mówią, że dojdzie do wojny, jeśli NATO i sojusze zachodnie rozszerzą się poza pewne czerwone linie, zwłaszcza na Ukrainę. Taki scenariusz przewidziałem już w 1997 roku. W 2008 roku prezydent Putin powiedział, że jeśli członkostwo Ukrainy w sojuszu stanie się możliwe, nie będzie Ukrainy. Nie słuchano go.(..) Istniało również silne przekonanie, że wojna z Ukrainą jest nieunikniona – być może za trzy lub cztery lata – i równie dobrze mogłaby się odbyć na terytorium samej Rosji. Kreml prawdopodobnie zdecydował więc, że jeśli już musimy walczyć, to na cudzym terytorium, na terytorium sąsiada i bratniego kraju, który kiedyś był częścią Imperium Rosyjskiego. Prawdziwa wojna toczy się jednak przeciwko zachodniej ekspansji.-
2. 25 lutego Putin wezwał armię ukraińską do obalenia prezydenta Wołodymyra Selenskiego. Ostatnio jednak Kreml zdaje się sugerować, że jest zainteresowany negocjacjami z Zełenskim. Czy Kreml zmienił zdanie? Czy akceptuje fakt, że Zełenski jest prezydentem Ukrainy i nim pozostanie?
– To jest wojna, a my znajdujemy się we mgle wojny, więc zmieniają się opinie, zmieniają się cele. Na początku być może niektórzy myśleli, że ukraińskie wojsko zorganizuje jakiś zamach stanu, żebyśmy mieli w Kijowie realną władzę, z którą moglibyśmy negocjować – ostatni prezydenci, a w szczególności Zełenski, są uważani za marionetki.
Jak Pan sądzi, jaki jest ostateczny cel Kremla w tym momencie? Co można by uznać za udany wynik inwazji?
– Nie wiem, jak zakończy się ta wojna, ale myślę, że rozwiązanie będzie wymagało podziału Ukrainy w taki czy inny sposób. Miejmy nadzieję, że w końcu pozostanie coś, co będzie się nazywać Ukrainą.
Ale Rosja nie może sobie pozwolić na "przegraną", więc potrzebujemy jakiegoś zwycięstwa. A jeśli czujemy, że przegrywamy wojnę, to myślę, że zdecydowanie istnieje możliwość eskalacji. Wojna ta jest swego rodzaju wojną zastępczą między Zachodem a resztą świata – Rosja jest, jak zawsze w historii, głową "reszty" – o przyszły porządek świata.-
3.Stawka dla rosyjskich elit jest bardzo wysoka – dla nich jest to wojna egzystencjalna.Gdyby Putin poprosił pana o radę, czy powiedziałby Pan mu, że artykuł 5 należy traktować poważnie, czy nie? Z pańskich słów wnioskuję, że z Pana punktu widzenia obowiązek bierności nie powinien być traktowany poważnie.
– Może się zdarzyć, że artykuł 5 zacznie działać i kraje połączą się, by bronić innych. Ale przeciwko państwu posiadającemu broń jądrową, takiemu jak Rosja? Zastanawiam się nad tym. Ujmijmy to tak: jeśli Stany Zjednoczone interweniują przeciwko państwu dysponującemu bronią jądrową, amerykański prezydent, który podejmuje taką decyzję, jest szalony, ponieważ nie jest to rok 1914 czy 1939; to coś większego. Nie sądzę więc, by Ameryka mogła interweniować w nagłych wypadkach, ale już teraz znajdujemy się w znacznie bardziej niebezpiecznej sytuacji niż kilka tygodni temu. Artykuł 5 nie zakłada automatycznych zobowiązań.-
Putin twierdził, że Ukraina jako naród nie istnieje. Wyobrażam sobie, że wniosek z wydarzeń ostatnich kilku tygodni jest taki, że Ukraina istnieje jako naród, jeśli cała ludność, w tym cywile, jest gotowa poświęcić swoje życie, aby zachować suwerenność i niepodległość swojego kraju. Czy Ukraina istnieje jako naród, czy też jest tylko częścią Rosji?
– Nie jestem pewien, czy mamy do czynienia z masowym oporem cywilnym, jak sugerujesz, a nie tylko z młodymi mężczyznami wstępującymi do wojska. W każdym razie nie wiem, czy Ukraina przetrwa, ponieważ ma bardzo ograniczoną historię państwowości, jeśli w ogóle ją ma, i nie ma elit państwotwórczych.-
4.Demilitaryzacja Ukrainy jest mało prawdopodobna, jeśli Zachód nadal będzie dostarczał broń. Czy Rosja skusi się na powstrzymanie tego przepływu broni i czy grozi to bezpośrednim starciem między NATO a Rosją?
-Absolutnie! Prawdopodobieństwo bezpośredniego starcia wzrasta. I nie wiemy, co z tego wyniknie. Może Polacy będą walczyć, oni zawsze są gotowi.
Jako historyk wiem, że artykuł 5 Traktatu o NATO jest bezwartościowy. Zgodnie z artykułem 5 – który pozwala państwu zwrócić się do innych członków sojuszu o wsparcie – nikt nie jest zobowiązany do walki za innych, ale też nikt nie może być całkowicie pewien, że do takiej eskalacji nie dojdzie. Z historii amerykańskiej strategii nuklearnej wiem również, że USA raczej nie będą bronić Europy przy użyciu broni jądrowej. Ale nadal istnieje możliwość eskalacji konfliktu, więc jest to fatalny scenariusz i mam nadzieję, że uda się osiągnąć jakiś rodzaj porozumienia pokojowego między nami a USA oraz między nami a Ukrainą, zanim jeszcze bardziej zagłębimy się w ten niezwykle niebezpieczny świat.-
Gdyby Putin poprosił pana o radę, czy powiedziałby Pan mu, że artykuł 5 należy traktować poważnie, czy nie? Z słów wnioskuję, że pana zdaniem obowiązek pomocy nie powinien być traktowany poważnie.
– Może się zdarzyć, że artykuł 5 zacznie działać i kraje połączą się, by bronić innych. Ale przeciwko państwu posiadającemu broń jądrową, takiemu jak Rosja?
Czy w przypadku podziału kontrolowana przez Rosję część Ukrainy zachowałaby nominalną niepodległość, czy też zostałaby włączona do Federacji Rosyjskiej?
Jeśli celem operacji jest przekształcenie Ukrainy w "przyjazne" państwo, to aneksja nie jest konieczna. W republikach Donbasu może dojść do pewnego rodzaju aneksji – co zresztą już się stało. Niezależnie od tego, czy będą one niezależne, czy nie – myślę, że mogą być.
5. Z pewnością pojawiają się tam wezwania do przeprowadzenia referendów, ale nie wiem, jak można je przeprowadzić w czasie konfliktu. Sądzę więc, że część Ukrainy stanie się państwem zaprzyjaźnionym z Rosją, a inne części mogą zostać podzielone. Polska chętnie przyjmie z powrotem część ziem na Zachodzie, może Rumunów i Węgrów, ponieważ mniejszość węgierska na Ukrainie była uciskana wraz z innymi mniejszościami. Toczy się jednak wojna na pełną skalę; jest zbyt trudna do przewidzenia. Wojna to historia, która nie ma końca.
Po raz drugi wspomina pan, że w przypadku braku postępów dojdzie do eskalacji. Co w tym kontekście oznacza "eskalacja"?
-Cóż, eskalacja w tym kontekście oznacza, że Rosja może dokonać eskalacji w obliczu zagrożenia egzystencjalnego – a to oznacza, nawiasem mówiąc, brak zwycięstwa lub postrzeganą porażkę. A na świecie są dziesiątki miejsc, w których Rosja mogłaby doprowadzić do bezpośredniej konfrontacji z USA.-
Argumentuje pan, że w przypadku zagrożenia egzystencjalnego dla Rosji może dojść do eskalacji w kierunku użycia broni jądrowej, a z drugiej strony do eskalacji konfliktów poza Ukrainą. Czy dobrze to rozumiem?
-Nie wykluczałbym tego. Znajdujemy się w zupełnie nowej sytuacji strategicznej. Zwykła logika podpowiada to, co Pan powiedział. –
6. Jak pan czuje się osobiście? Czy cierpi z powodu tego, co się dzieje?
– Wszyscy czujemy, że jesteśmy częścią wielkiego wydarzenia w historii, i nie chodzi tu tylko o wojnę na Ukrainie, ale o ostateczne załamanie się systemu międzynarodowego, który został stworzony po II wojnie światowej, a następnie odtworzony w inny sposób po upadku Związku Radzieckiego.
Jesteśmy więc świadkami upadku systemu gospodarczego – światowego systemu gospodarczego – globalizacja w tej formie dobiegła końca. To, co było w przeszłości, już minęło. I z tego zrodziło się wiele kryzysów, które udawaliśmy, że nie istnieją z powodu Covid-19. Przez dwa lata pandemia zastępowała podejmowanie decyzji.
Covid był wystarczająco zły, ale teraz wszyscy o nim zapomnieli i widzimy, że wszystko się rozpada. Osobiście jestem bardzo smutny. Pracowałem nad stworzeniem sprawnego i sprawiedliwego systemu. Ale jestem częścią Rosji, więc życzę sobie tylko, żebyśmy wygrali, cokolwiek to znaczy.
– Czy obawia się pan, że może to być odrodzenie zachodniej i amerykańskiej potęgi? Że wojna na Ukrainie może być momentem odnowy amerykańskiego imperium?
7.- Nie sądzę. Problem polega na tym, że przez ostatnie 500 lat podstawą potęgi Zachodu była przewaga militarna Europejczyków. W latach 50. i 60. XX wieku fundamenty te zaczęły ulegać erozji. Następnie upadek Związku Radzieckiego umożliwił powrót na pewien czas supremacji Zachodu, ale teraz została ona zniesiona, ponieważ Rosja nadal będzie wielką potęgą militarną, a Chiny staną się potęgą militarną pierwszej kategorii. Tak więc Zachód nigdy się nie podniesie, ale nie ma znaczenia, czy umrze: Cywilizacja zachodnia przyniosła nam wszystkim wielkie korzyści, ale teraz ludzie tacy jak ja i inni kwestionują moralne podstawy cywilizacji zachodniej. Myślę, że z geopolitycznego punktu widzenia Zachód będzie przeżywał wzloty i upadki. Być może wstrząsy, których doświadczamy, mogą przywrócić lepsze cechy cywilizacji zachodniej i zobaczymy z powrotem na stanowiskach ludzi takich jak Roosevelt, Churchill, Adenauer, de Gaulle czy Brandt. Jednak długotrwałe wstrząsy będą oczywiście oznaczać, że demokracja w swojej obecnej formie nie przetrwa w większości krajów europejskich, ponieważ demokracje zawsze umierają lub stają się autokratyczne pod wpływem wielkich napięć. Zmiany te są nieuniknione.
New Statesman, Tagesspiegel, Bruno Maçães, Hans Monath, 06.04.2022.
To raczej nie pokazuje myślenia rosyjskich władz, a stanowi propagandę mającą na celu wystraszenie odbiorców zachodnich. Jest tu sporo nieścisłości i ahistorycznych twierdzeń:
Po pierwsze, art 5. NATO był już stosowany i wiemy, że działa. Biada temu, kto postanowi go wypróbować ponownie. Mało tego, dziś widzimy jak NATO szybko i sprawnie reaguje w przypadku inwazji na kraj, który nawet nie jest w NATO, ale ma dla niego ważne znaczenie.
Po drugie, Rosja jest niby "głową" reszty świata poza zachodem? Naprawdę xD ? To gdzie ta bratnia pomoc Chin, Indii, albo Wenezueli? Ale abstrahując od tego czy to prawda, sam Karaganow twierdzi potem (na końcu wywiadu), że Chiny są jednak od Rosji silniejsze, więc mamy sprzeczność (zapnijcie pasy, to dopiero początek odlotu logiki w kosmos 😉 ).
Po trzecie, raz mamy tezę o tym, że NATO będzie się bało atakować Rosję (jako że ta jest mocarstwem jądrowym). A innym razem, że Rosja zaatakowała Ukrainę prewencyjnie, bojąc się że wojna zacznie się na jej terytorium? Niby jak, ktoś miał zaatakować Rosję, skoro podobno wszyscy się jej boją? Kto miał ją zaatakować? Ufoludki z bronią nadatomową xD ? Przecież to nielogiczne. Karaganow znowu sam sobie przeczy.
1/2
Po czwarte, teza o braku możliwości wojny między mocarstwami atomowymi jest… nieprawdziwa, gdyż do takiej wojny już… doszło. Konkretnie między Indiami i Pakistanem w 1999 roku.
Po piąte, w świetle tego, co widzimy w Ukrainie, sugestie że Zachód stracił przewagę militarną jest po prostu śmieszne. Rosja potęgą militarną? Naprawdę xD ? Proszę…
Po szóste, teza o upadku demokracji pod wpływem "wielkich napięć" (cokolwiek to, tak ściśle rzecz biorąc, znaczy) jest ahistoryczna: to właśnie XX wiek: okres pełen wielkich napięć, dwóch wojen światowych i zimnej wojny, wytworzył najwięcej demokracji.
Po siódme, wobec powyższego, usilne powtarzanie przez tego pana "jestem historykiem" zbudziło moje wątpliwości. No i poszukałem sobie, kto to taki ten pan – to samozwańczy politolog, choć jego wykształcenie to "ekonomia polityczna" (uzyskane za czasów ZSRR, rzecz jasna). Wobec tego wiarygodność tego pana jest bardzo wątpliwa.
2/2
Zapomniałem jeszcze jednego. Zatem po ósme: oczekiwanie, że USA nie będą reagować w przypadku zagrożenia nuklearnego w Europie jest pozbawione przesłanek: przecież amerykańska broń jądrowa jest przechowywana w m.in. w Turcji, Niemczech, Włoszech i jeszcze paru innych krajach w Europie. O ile wiem, to USA niedawno ćwiczyły scenariusz ataku bronią atomową w Europie: scenariusz zakładał odpowiedź z użyciem taktycznej broni jądrowej na wybrane cele w kraju agresora.
Rosja musi o tym doskonale wiedzieć: poradziecki sprzęt, którego używają w Ukrainie był projektowany z myślą o prowadzeniu działań wojennych na terenie skażonym (stąd np. automaty ładowania amunicji w ich czołgach). Jeśli Rosja rzeczywiście uważa, że mogłaby bezkarnie użyć broni atomowej, czemu dotąd tego nie zrobiła?
A czy w odpowiedzi na "taktyczny atak nuklearny" ze strony raszystów odpowiedzią ze strony NATO nie mogłoby być zbombardowanie kremla rakietami konwencjonalnymi? Tak, oczywiście to byłoby barbarzyństwo, chociaż precyzyjne skierowana na plac Czerwony i mauzoleum Lenina rakieta miałaby swoją wymowę psychologiczną. Druga rakieta mogłaby zdemolować budynek Dumy Państwowej.
Dla mnie jest jasne, mimo całej hipokryzji Zachodu, że NATO powinno wydać wyraźny komunikat, że Ukraina otrzyma taktyczną broń atomową i ma prawo jej użyć. I oczywiście dostarczyć tą broń.
W końcu to USA i Wielka Brytania odebrały Ukraińcom tą broń, pod dyktando rosji.
Po co Ukraińcy mieliby skazić swoje tereny skoro póki co wygląda na to że dają sobie względnie radę z kacapami. Rozumiem więc, że piszesz o broni taktycznej, której mogliby użyć w odwecie atakując nią terytorium rosyjskie, ale wydaje mi się, że takie działanie niosło by za sobą duże ryzyko eskalacji konfliktu.
Dziękuję i gratuluję Autorowi – artykuł jest dopracowany do perfekcji. Zgadzam się w pełni z komentarzem p. Pawła Tatarczyka, gdyż na bezwzględnego zbrodniarza (Putina) żadne metody stosowane w cywilizacji nie działają. Z nim trzeba jego metodą, tyle że trzeba zrobić to wcześniej – zanim on to zrobi.
Sprawa jest oczywista: to Rosja najechała suwerenną Ukrainę bez powodu, praw i uzasadnienia.
Oto mój apel, skierowany nie tylko do państw członkowskich NATO, ale także do rządów wszystkich państw europejskich, które muszą na ten apel odpowiedzieć.
Tę wiadomość wysyłam codziennie do następujących odbiorców:
Cz. I:
„Jestem bardzo zaniepokojony, że Zachód nie zadbał jeszcze o skuteczne zaopatrzenie Ukraińców w żywność, wodę pitną, lekarstwa i inne niezbędne artykuły w miastach obleganych przez barbarzyńskiego najeźdźcę rosyjskiego. Nie należy zwlekać z podjęciem odpowiednich skutecznych środków, ponieważ giną tam ludzie Dotyczy to głównie Mariupola, w szczególności ukraińskich cywilów ukrywających się w zakładach Azowstal.
Należy pamiętać, że wszystkie samoloty agresorów przelatują nad Ukrainą bez zaproszenia i zgody Ukrainy, tj. nielegalnie.
Z drugiej strony Ukraina ma prawo zaprosić samoloty członka NATO lub dowolnego nie-członka NATO (np. Szwecja, Finlandia, Irlandia, Austria) do rozpoczęcia dostarczania niezbędnych towarów zgodnie z prawem.
Nie trzeba dodawać, że tak zaproszone samoloty transportowe musiałyby być poprawnie rozpoznawane przez ukraińskie systemy obrony powietrznej. Ze względów bezpieczeństwa każdemu takiemu samolotowi dostawczemu musi towarzyszyć kilka myśliwców eskortujących, które mogłyby odeprzeć wrogie samoloty rosyjskie, gdyby próbowały przeszkodzić w zrzutach spadochronowych.
Cz. II:
W żadnym wypadku agresor nie może twierdzić, że takie samoloty dostawcze go atakują. Miałyby one oczywiste prawo do obrony przed ewentualnym atakiem agresora w przestrzeni powietrznej NAD terytorium suwerennej Ukrainy.
Nie może być mowy o możliwości rozprzestrzenienia się konfliktu zbrojnego poza terytorium Ukrainy, bo wszystko będzie się działo w przestrzeni NAD Ukrainą, czy się to podoba agresorowi, czy nie.
W przypadku, gdy wrogie samoloty rosyjskie podążyłyby za odlatującymi samolotami zaopatrzeniowymi i ich myśliwcami eskortującymi do granicy danego państwa członkowskiego NATO, wtedy NATO będzie miało pełne prawo zniszczyć wrogi samolot lub zmusić go do lądowania w wyznaczonym miejscu.
NATO i cały cywilizowany świat muszą natychmiast podjąć odpowiednią inicjatywę.
Pamiętaj: Ukraińcy umierają z głodu i nieleczonych ran”.
Dlatego apeluję, jak wyżej, do tych, do których to wezwanie może i powinno dotyczyć.
Oczywiście, powyższy apel rozsyłam w języku angielskim.
9 maja – Dzień Wyzwolenia i te przepiękne mundury rosyjskie na ciałach zwyrodnialców (zbrodniarzy, gwałcicieli, złodziei) i patrzący się na to prezydent Putin. Człowiek, któremu zabrakło mądrości. Dlaczego mądrości? Mądry człowiek staje się wielkim, bo broni życia, a nie je odbiera albo każe odbierać. W 2015 roku próbowałem, w jakiś sposób, ostrzec prezydenta Rosji, pisząc krótki artykuł w Internecie o Juriju Gagarinie, by Putin nie stał się bandytą. Jednak on popełnił najcięższe przestępstwo i stał się zbrodniarzem.
Zachęcam do przeczytania artykułu – Prawdziwa śmierć Jurija Gagarina – https://justpaste.it/prawdziwa-smierc-jurija-gagarina