0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Wojtek RADWANSKI / AFPFoto Wojtek RADWANSK...

Las brzozowy jest dosyć rzadki, a pod nogami chrzęszczą zmrożone liście, pod którymi czają się spóźnione maślaki. Jest chłodny poranek, temperatura pokazuje 6 stopni poniżej zera. Idę z ekipą pomocową Grupy Granica do sześciu mężczyzn, którzy przez Świsłocz przedostali się z Białorusi do Polski i chcą ubiegać się u nas o ochronę międzynarodową.

Gdy słyszymy z drogi dźwięk przejeżdżającego samochodu, to kucamy, żeby nie wypatrzyli nas żołnierze, gdyż nie chcemy naprowadzić ich na trop migrantów. Pięciu z nich już zaliczyło co najmniej jeden przymusowy powrót do Białorusi. Więc dopóki nie podpiszą wniosku o ochronę międzynarodową w Polsce oraz pełnomocnictwa dla osoby, która będzie ich reprezentować przed organami państwa, lepiej, żeby wojsko ani Straż Graniczna nie odkryli ich obecności w lesie.

Mimo niesprzyjającej aury pushbacki, czyli wyrzucanie na Białoruś osób, którzy deklarują, że chcą otrzymać w Polsce statusy uchodźcy, nadal jest częstą praktyką. W kontekście tego zawieszenie prawa ubiegania się azyl w dużej mierze będzie potwierdzeniem tego, co już w tej chwili ma miejsce – wnioski o status uchodźcy w praktyce mogą złożyć tylko osoby, do których dotarła pomoc humanitarna.

Gdy dochodzimy na miejsce, spod gałęzi wychodzi sześciu szczupłych ciemnoskórych młodych mężczyzn, pięciu z Erytrei, jeden z Etiopii. Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej (na zdjęciu u góry) wyjmuje papiery i spisuje dane chłopaków, którzy pojeni herbatą i karmieni ciepłą zupą zaczynają tajać.

Teraz widać, jak są zmęczeni i trzęsą się z zimna. Nie są jednak przemoczeni, nie licząc butów i spodni do wysokości kolan. To zaskakujące, bo kilka godzin wcześniej przeszli przez rzekę.

„Zdjęliśmy ubrania i nieśliśmy je w torbach nad głowami. Woda sięgała nam po pachy” – tłumaczą słabą angielszczyzną i pokazują na migi, jak dostali się do Polski.

Po przebraniu w suche buty, najedzeniu i napiciu w chłopaków wstępuje życie, języki się rozwiązują, a angielski się poprawia. Opowiadają o wcześniejszych przejściach do Polski i pushbackach oraz o przemocy ze strony białoruskich mundurowych.

Pokazują ślady po pogryzieniach przez psy, którymi szczuli ich białoruscy pogranicznicy. W tym czasie Aleksandra Chrzanowska dzwoni do placówki Straży Granicznej, żeby zgłosić, że migranci chcą ubiegać się o status uchodźcy w Polsce.

Uprzejmy dyspozytor obiecuje przysłać patrol, ale uprzedza, że trzeba będzie trochę poczekać. Bez pospiechu zbieramy się do drogi. Zniszczone ubrania migrantów trafiają do worka, a chłopaki mimo zmęczenia pomagają zbierać śmieci i wyrywają się do niesienia plecaków.

POLAND-BELARUS-MIGRATION-RIGHTS-POLITICS
Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej zbiera w lesie przy granicy z Białorusią rzeczy pozostawione przez migrantów. Foto Wojtek Radwanski / AFP

Żołnierze z pasją fotograficzną

Osoby, które chcą ubiegać się o ochronę międzynarodową, składają wnioski na ręce Straży Granicznej. Pracownicy humanitarni jednak nie mogą ich dowieźć do placówki ze względu na niebezpieczeństwo oskarżenia o udział w przemycie, więc umawiają się z SG w określonym miejscu.

Tak jest i tym razem, czekamy z migrantami przy drodze asfaltowej. Erytrejczycy i Etiopczyk wysłuchują w swoich ojczystych językach – tigrinia i amharskim – nagranej informacji o ich sytuacji prawnej oraz o tym, jak wygląda droga do uzyskania ochrony międzynarodowej w Polsce, jakie przysługują im prawa i jakie mają obowiązki.

Wieje lodowaty wiatr i czekanie na patrol Straży Granicznej się dłuży, ale oczekiwanie urozmaicają żołnierze. Pierwszy samochód wojska przejeżdża obok nas bardzo powoli, a siedzący na miejscu pasażera żołnierz trzyma w ręku telefon, ustawia go na twarze pracowników humanitarnych i moją, filmując nas, prawdopodobnie w zbliżeniu. Żołnierze nie zatrzymują się, żeby sprawdzić, co się dzieje, nie nagrywają zdarzenia, interesują ich wyłącznie nasze twarze.

„Żołnierze, działając na mocy wyżej przywołanych przepisów, dokumentują każdą interwencję z udziałem cudzoziemców i innych osób przebywających w miejscu zdarzenia. Zgromadzone fotografie i nagrania wykorzystywane są wyłącznie w celach określonych w ww. art. 11 ust. 1 pkt 5e Ustawy o Straży Granicznej. Nie są udostępniane osobom trzecim oraz nie są umieszczane w mediach społecznościowych lub innych kanałach informacyjnych” – tłumaczy zachowanie żołnierzy ppłk Kamil Dołęzka, rzecznik prasowy Operacji Bezpieczne Podlasie.

Trudno jednak mówić o dokumentowaniu interwencji, jeśli polega ono wyłącznie na uwiecznianiu twarzy wybranych osób. Trudno też mówić o interwencji, gdy żołnierze nawet nie zatrzymują samochodu.

Inne doświadczenie fotograficzne miała grupa pomocowa, która tego samego dnia poszła do 12 migrantów, którzy przedostali się przez granicę przez rzekę i drut żyletkowy, i ukryli w niewielkim lasku, otoczonym przez posterunki wojskowe. Tutaj żołnierze sfotografowali każdego migranta z przodu i z profilu, ale sami nie podali swoich danych. Czemu to miało służyć, skoro i tak Straż Graniczna w placówce sporządza takie fotografie? Ppłk Kamil Dołęzka i na to znajduje wyjaśnienie.

„W ramach wspierania działań funkcjonariuszy Straży Granicznej w czynnościach realizowanych z udziałem cudzoziemców wykonywane są fotografie osób, wobec których prowadzone są procedury administracyjne w celu przekazania organom Straży Granicznej do prowadzonych postępowań administracyjnych” – tłumaczy.

Jednak wobec migrantów nie były wówczas jeszcze prowadzone żadne procedury administracyjne, działania te były prowadzone, zanim złożyli oni Straży Granicznej wnioski o ochronę międzynarodową. Nie jest też jasna dowolność: w jednym przypadku żołnierze filmują twarze pracowników humanitarnych, a w drugim fotografują migrantów. Czy w ogóle istnieją i są stosowane jakieś procedury?

Przeczytaj także:

Przemoc jest powszechna

Kolejne patrole wojskowe już reagują inaczej. Zatrzymują się przy nas trzy samochody i stoją z włączonymi silnikami, aż im się znudzi, czyli około pół godziny.

Po dwóch godzinach od zgłoszenia pojawia się Straż Graniczna. Przyjmuje informację o zamiarze ubiegania się migrantów o status uchodźcy. Szybkie przeszukanie każdego migranta i odjazd do placówki. Sprawnie, profesjonalnie, uprzejmie. Czemu to tak nie wygląda zawsze? Dlaczego do zgłoszenia potrzebni są pracownicy humanitarni?

Czemu, gdy ich nie ma przy ujawnianiu się osób ubiegających się o status uchodźcy, to osoby te przeważnie wyrzucane są na Białoruś?

„Mamy świadectwa migrantów, którzy byli pushbackowani, że często nawet nie mieli możliwości wnioskować o ochronę w Polsce, bo gdy tylko próbowali coś powiedzieć, byli brutalniej traktowani” – mówi Aleksandra Chrzanowska.

Zresztą pushbacki to nie jest spokojna akcja. To są krzyki, przerażenie, przemoc, wypychanie do samochodu – czyli okoliczności, w których trudno wyrazić wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową.

„Zaczęli nas przeszukiwać, przeszukali nasze rzeczy. A co my mieliśmy ze sobą? Każdy miał butelkę wody i parę daktyli i mieliśmy paczkę papierosów. Trzymał papierosy i karmił nas nimi, tak jak staliśmy. […] Tytoń tak jak jest, wpychał nam do ust, karmił nim i bił nas wszędzie. W nos, w twarz i w [niezrozumiałe] też. Mój nos krwawił od bicia. Tak, bił nas okrutnie w sposób nie do opisania” – tak podał Zahir z Syrii, pushbackowany w czerwcu 2024 roku, jego wypowiedź znajduje się we wstrząsającym raporcie „Chcę zostać w Polsce. 12 miesięcy nowego rządu w relacjach z granicy polsko-białoruskiej”, opublikowanym 13 grudnia przez stowarzyszenie We Are Monitoring.

„Wrzucili nas prosto do wody, po prostu wzięli nas, otworzyli bramkę i wrzucili nas, prosto do wody. To jest tak, jakby ci mówił, »Idź umierać, ale nie wolno ci umrzeć na mojej ziemi«. Są świadkowie takich wypowiedzi, więc ja nie wyolbrzymiam ani ich nie krytykuję, tylko opisuję rzeczywistość i to, co się nam stało” – opisał pushback w lutym 2024 roku Anwar z Syrii.

Granica dziurawa jak sito

Dokładna liczba pushbacków nie jest znana, ale wiadomo, że ruch na granicy jest spory. Większy niż w grudniu w poprzednich latach, choć mniejszy, niż latem tego roku.

To reguła, że więcej przejść przez granicę jest w ciepłych miesiącach, na zimę ruch prawie zamiera. Jesienią tego roku do Grupy Granicy zwróciło się o pomoc mniej osób niż roku temu. W tym roku od września do listopada było to 950 osób (568 otrzymało wsparcie), rok temu 1100 osób.

Odwrotne proporcje są w grudniu. W 2023 roku w grudniu 118 osób poprosiło o pomoc Grupę Granica, w tym roku do 21 grudnia było to 120 osób, z czego co najmniej 70 znajdujących się już na terenie Polski (do Grupy Granica odzywają się też osoby przebywające na Białorusi, ale wtedy nikt nie jest w stanie udzielić im pomocy).

To pokazuje, że nadal wielu cudzoziemcom udaje się przekroczyć granicę, a przecież nie wszyscy zgłaszają się po pomoc humanitarną, wiele osób nie chce zostać w Polsce ani nawet nie zamierza składać tu wniosku o ochronę międzynarodową. Oni chcą później przedostawać się dalej, nieznana liczba migrantów jedzie prosto do Niemiec.

3050 osób we wrześniu

Statystyki Straży Granicznej pokazują z kolei, ile osób nieskutecznie próbowało dostać się do Polski. Jak podaje rzeczniczka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej mjr SG Katarzyna Zdanowicz, we wrześniu próbowało przejść około 3050 osób, w październiku – ponad 1390, w listopadzie – około 980, a w grudniu, do 22 grudnia – ponad 500 osób.

Są to osoby, które przekroczyły granicę lub te, które podchodziły do bariery od strony białoruskiej i próbowały ją przejść, ale na widok patroli same wycofały się na Białoruś.

Obecnie najwięcej przekroczeń granicy jest na odcinku od Lipska do Michałowa, czyli na terenie, którego nie obejmuje strefa buforowa. Trudno zrozumieć, czemu służy przedłużenie działania strefy, chyba tylko temu, żeby pokazać, że państwo coś robi. Władze straszą migrantami i demonstrują, że zabezpieczają granicę. Tymczasem niewiele to daje, gdyż cudzoziemcy przekraczają granicę tam, gdzie strefy buforowej nie ma.

„Do Grupy Granica najczęściej zwracają się po pomoc w dostępie do procedury uchodźczej osoby z Erytrei, Somalii i Etiopii, rzadziej Syryjczycy, Afgańczycy i Jemeńczycy. Odzywają się do nas dość szybko po przekroczeniu granicy. Nie było tej jesieni i zimy skrajnych przypadków wycieńczenia czy hipotermii, ale ludzie są wychłodzeni i przemoczeni po przekroczeniu rzeki” – podaje Aleksandra Chrzanowska. Ciągle pojawiają się relacje o śmiertelnych ofiarach granicy.

„Niektóre osoby, do których docieramy z pomocą, mówią, że widziały ciała. Z opowieści wynika, że ludzie albo natknęli się na ciała innych osób, albo pozostawili za sobą ciała współtowarzyszy. Jednak po stronie polskiej w tym roku znaleziono niewiele ciał, także po stronie białoruskiej nie ma wielu udokumentowanych przypadków śmierci migrantów” – mówi Aleksandra Chrzanowska.

;
Regina Skibińska

Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu.

Komentarze