Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Grzegorz Braun został wyrzucony z obrad Parlamentu Europejskiego po tym, jak zakłócił okrzykami minutę ciszy dla ofiar Holocaustu. Grozi mu utrata poselskiej pensji
Z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu i 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz w europarlamencie odbyła się dziś specjalna sesja.
“Dzisiaj upamiętniamy sześć milionów żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci zamordowanych przez nazistowskie Niemcy. Sześć milionów istnień ludzkich straconych w wyniku celowego, zorganizowanego i sponsorowanego przez państwo ludobójstwa Żydów w Europie” – powiedziała przewodnicząca PE Roberta Metsola.
“Dzisiaj antysemityzm znowu rośnie (...) Liczba antyżydowskich przestępstw z nienawiści wzrosła w Europie o 400 proc.” – dodała Metsola.
Kiedy europosłanki i europosłowie zamilkli, aby upamiętnić ofiary Holokaustu symboliczną minutą ciszy, Grzegorz Braun kilkukrotnie wykrzyknął
„Módlcie się za ofiary żydowskiego ludobójstwa w Gazie”.
Reakcja przewodniczącej PE była natychmiastowa. Braun został wykluczony z obrad sesji plenarnej i wyprowadzony z sali w eskorcie straży parlamentarnej. Grozi mu utrata europoselskiej pensji.
Grzegorz Braun utrzymuje, że to co, zrobił, nie było zakłóceniem minuty ciszy.
„Nie zakłóciłem, uzupełniłem – wezwaniem do modlitwy za ofiary żydowskiego ludobójstwa w Gazie. (...) Podzieliłem się uwagą, że najwyraźniej wszystkie ofiary są równe, ale niektóre równiejsze” – napisał na platformie X .
Zgodnie z regulaminem PE przewodnicząca Roberta Metsola może pozbawiać Brauna prawa do otrzymywania dziennej diety przez okres od 2 do 60 dni. Jak usłyszała dziennikarka RMF FM, 60 dni ogłasza się w przypadku poważnych naruszeń regulaminu, a to uważa się za poważne. Braun może więc stracić około 21 tys. euro. (60 dni x 350 euro dziennej diety).
Ponadto może otrzymać zakaz reprezentowania Parlamentu Europejskiego w delegacjach międzyparlamentarnych, na konferencjach lub forach międzyinstytucjonalnych przez okres maksimum roku. Może także otrzymać czasowe zawieszenie uczestnictwa w całości lub w części prac europarlamentu.
Grzegorz Braun wszedł do Parlamentu Europejskiego jako poseł Konfederacji. W połowie stycznia został usunięty z partii po tym, jak ogłosił swój start w wyborach prezydenckich.
Władzom Konfederacji nie spodobało się, że Braun, zamiast wspierać kandydaturę Sławomira Mentzena, chce z nim konkurować w majowych wyborach.
Dzisiejszy incydent w Parlamencie Europejskim nie jest pierwszym w bogatym dossier posła Brauna.
Wszystkie te incydenty wzięła pod lupę polska prokuratura, która w kwietniu 2024 roku postawiła Grzegorzowi Braunowi łącznie siedem zarzutów, m.in. znieważenia grupy osób na tle religijnym, naruszenia nietykalności cielesnej i stosowanie przemocy fizycznej w celu zmuszenia do określonego zachowania, naruszenia miru domowego oraz uszkodzenia mienia.
Aby śledczy mogli sporządzić akt oskarżenia, Parlament Europejski musi uchylić Braunowi immunitet. Z wnioskiem w tej sprawie do przewodniczącej PE zwrócił się w październiku 2024 roku Prokurator Generalny Adam Bodnar. Nie ma jeszcze decyzji w tej sprawie.
Rząd zapowiada uruchomienie programu, którego zadaniem będzie ochrona kampanii prezydenckiej przed wpływami z zagranicy. “Parasol wyborczy” ruszy 2 lutego
Start programu ochrony wyborów ogłosili podczas wspólnej konferencji prasowej szefowie MSWiA i resortu cyfryzacji.
„Będziemy chcieli włączyć w przeciwdziałanie dotyczące dezinformacji wszystkie działające w Polsce platformy społecznościowe. Ruch w sieci ma być monitorowany w taki sposób, żeby nie można było na niego wpływać z zagranicy” – powiedział Krzysztof Gawkowski.
Minister cyfryzacji zapowiedział wzmocnienie ochrony portalu bezpiecznewybory.pl, które jest kompendium wiedzy o zbliżających się wyborach prezydenckich i sposobie ich przeprowadzenia. Na jego rozwój i zabezpieczenie rząd przeznaczy 4 mln zł.
Dodatkowe środki finansowe zostaną przeznaczone także na bezpłatne skanowanie cyberbezpieczeństwa domen, informowanie o wyciekach haseł oraz szkolenia dla samych komitetów wyborczych.
„Cały proces, dotyczący bezpiecznego parasola wyborczego, to jest – tylko w tej części informacyjnej – kilkanaście milionów złotych” – dodał Gawkowski.
W programie ochrony wyborów ministerstwo cyfryzacji będzie współpracowało z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która już od kilku tygodni odnotowuje prowakacje związane z wyborami.
„To rosyjskie służby specjalne – i te cywilne i wojskowe, które z pełną premedytacją, ale również z planami operacyjnymi – chciały i mają zamiar wpływać na polską kampanię prezydencką” – powiedział Gawkowski
Minister dodał, że strona rosyjska próbuje również rekrutować osoby, które miałyby wpływać na kampanię wyborczą z wewnątrz.
Program “Parasol wyborczy” ruszy 2 lutego.
O planach ministerstwa cyfryzacji na łamach OKO.press już dwa tygodnie temu informowała Anna Mierzyńska.
Na początku stycznia wysłaliśmy do ministerstwa osiem szczegółowych pytań dotyczących tego, jak rząd zamierza zabezpieczyć kampanię prezydencką i same wybory przed wpływami z zagranicy.
Z odpowiedzi nadesłanych przez resort wynika, że ministerstwo chce powierzyć tę odpowiedzialność instytutowi badawczemu NASK oraz ABW.
O tym, czy to dobry pomysł, i jakich błędów powinien wystrzegać się resort cyfryzacji, przeczytasz tutaj.
Opisaliśmy także metody stosowane przez rosyjskie służby w dotychczas przeprowadzonych akcjach mających wpłynąć na proces wyborczy w Rumunii, Mołdawii, Słowacji i we Francji.
Tekst Anny Mierzyńskiej przeczytasz tutaj.
W Demokratycznej Republice Konga doszło do największej od 2012 roku eskalacji trwającego ponad 30 lat konfliktu. W tle ludobójstwo w Rwandzie i walka o zasoby minerałów niezbędnych do produkcji smartfonów
Rebelianci z ruchu M23 zajęli lotnisko w Gomie, największym mieście we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga (DRK), leżącym tuż przy granicy z Rwandą.
„Istnieje realne ryzyko zakłócenia prawa i porządku w mieście, biorąc pod uwagę rozprzestrzenianie broni” – ostrzega rzecznik ONZ Stephane Dujarric, dodając, że stacjonujące w mieście siły pokojowe ONZ zostały zmuszone do schronienia się w swoich bazach.
Jens Laerke, rzecznik Biura Pomocy Humanitarnej ONZ (OCHA), powiedział, że obecni na miejscu pracownicy agencji ONZ zgłaszają „wiele martwych ciał na ulicach”.
„Mamy doniesienia o gwałtach popełnianych przez bojowników, grabieży mienia i atakach na obiekty humanitarnej opieki zdrowotnej” – dodał Laerke.
Organizacje humanitarne podają, że od niedzieli do czterech głównych szpitalach Gomy trafiło co najmniej 760 osób rannych w wyniku walk rozpętanych przez rebeliantów. Szpitale mają być przepełnione rannymi leżącymi na korytarzach.
Francois Moreillon, szef Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża w Kongo, powiedział agencji Reuters, że splądrowano magazyn leków, a laboratorium, w którym trzymane są szczepy zarazków, w tym eboli, są w niebezpieczeństwie.
„Jeśli w jakikolwiek sposób zostanie trafiony pociskami, które naruszą integralność konstrukcji, może to potencjalnie umożliwić ucieczkę zarazków” – powiedział Moreillon.
Goma jest miejscem schronienia tysięcy kongijskich uchodźców wewnętrznych, czyli ludzi, którzy uciekli przed walkami toczonymi przez rebeliantów w innych częściach kraju. W mieście obecnych jest wiele organizacji, które niosą uchodźcom pomoc humanitarną.
Po zajęciu lotniska przez rebeliantów ta pomoc zostanie wstrzymana, a samo miasto zostanie odcięte od świata.
Nieoficjalne źródła donoszą, że w Gomie mają być obecne wojska rwandyjskie, które wspierają swoich sojuszników z M23. Rwanda oświadczyła, że broni się przed zagrożeniem ze strony kongijskich bojówek, nie komentując bezpośrednio, czy jej wojska przekroczyły granicę.
W Kinaszasie, oddalonej o 1600 km na zachód od Gomy stolicy DRK, rebelianci zaatakowali kompleks ONZ i ambasady Rwandy, Kenii, Francji i Stanów Zjednoczonych, oskarżając rządy zachodnich państw o ingerencje w wewnętrzne sprawy DRK.
Obecne wydarzenia w Demokratycznej Republice Konga to największa od 2012 r. eskalacja trwającego od trzydziestu lat konfliktu.
Jego początek sięga 1994 roku, kiedy w wyniku czystki etnicznej w Rwandzie, ponad pół miliona osób z plemienia Tutsi zostało wymordowanych przez ekstremistów z plemienia Hutu. Tuż po ludobójstwie wybuchła w Rwandzie wojna domowa, w wyniku której reprezentanci Tutsi wzięli odwet i doprowadzili do obalenia rządów Hutu.
W walkach po stronie Tutsi brał udział także Bosco „Terminator” Ntaganda, późniejszy generał armii Demokratycznej Republiki Konga. 23 marca 2012 roku Ntaganda wzniecił w armii bunt przeciwko władzom DRK i założył ruch M23 (pełna nazwa to Ruch 23 marca).
W 2019 roku Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze skazał Ntagandę na 30 lat więziania za zbrodnie wojenne i werbowanie dzieci jako żołnierzy.
M23 jest najnowszym z szeregu powstań pod przywództwem etnicznych Tutsi. Ruch jest wspierany przez Rwandę, którą nadal, nieprzerwanie od 1994 roku, rządzą reprezentanci plemienia Tutsi.
Rwanda twierdzi, że część sprawców ludobójstwa z 1994 roku nadal ukrywa się w DRK, i przy aprobacie kongijskiego rządu tworzy bojówki zagrażające kongijskim Tutsi i samej Rwandzie.
DRK stanowczo zaprzecza tym zarzutom, twierdząc, że celem kongijskich rebeliantów wspieranych przez Rwandę jest tak naprawdę kontrola nad cennymi złożami. Demokratyczna Republika Konga jest globalnym dostawcą kobaltu i koltanu, niezbędnych do smartfonów i innych urządzeń elektronicznych.
ONZ obawia się, że obecna eskalacja konfliktu może przerodzić się w regionalną wojnę, podobną do tych z lat 1996–1997 i 1998–2003, w których zginęły miliony ludzi.
Google Maps zmieni nazwy geograficzne. Zatoka Meksykańska stanie się Zatoką Amerykańską dla użytkowników w Stanach Zjednoczonych.
Google Maps wprowadzi zmiany w nazewnictwie geograficznym, dostosowując się do decyzji amerykańskich władz. Zatoka Meksykańska zostanie przemianowana na Zatokę Amerykańską, ale tylko dla użytkowników posiadających aplikację w Stanach Zjednoczonych.
Informację tę przekazało w poniedziałek oficjalne konto firmy w serwisie X.
Zmiana będzie miała charakter lokalny — użytkownicy w Meksyku nadal zobaczą dotychczasową nazwę, natomiast osoby korzystające z aplikacji poza USA i Meksykiem będą mogły zobaczyć obie wersje nazwy.
To nie jedyna zmiana wprowadzona przez amerykańskie władze. Jak podaje PAP, urzędnicy poinformowali również o przywróceniu dawnej nazwy najwyższego szczytu Ameryki Północnej. Denali na Alasce ponownie będzie nosić nazwę Mount McKinley.
Góra McKinley, nazwana na cześć prezydenta Williama McKinleya w 1917 roku, 16 lat po zamachu na republikanina w trakcie jego urzędowania, została przemianowana na Denali w 2015 roku przez ówczesnego prezydenta Baracka Obamę. Obama uznał tradycyjną nazwę szczytu, pod którą od dawna był nieformalnie znany na Alasce.
Donald Trump po raz pierwszy zapowiedział zmianę nazwy Zatoki Meksykańskiej 8 stycznia. Na te zapowiedzi zareagowała prezydentka Meksyku Claudia Sheinbaum, która podczas konferencji prasowej zaprezentowała mapę kontynentu północnoamerykańskiego z XVII wieku.
Zasugerowała, aby nazywać Stany Zjednoczone „Meksykańską Ameryką”. „Dla nas to wciąż Zatoka Meksykańska i dla całego świata również pozostaje Zatoką Meksykańską” – stwierdziła.
Google Maps to zdecydowanie najpopularniejsza na świecie aplikacja do nawigacji. Szacuje się, że każdego miesiąca korzysta z niej aż miliard aktywnych użytkowników.
Ze względu na swój status często staje się przedmiotem sporów politycznych i geograficznych, w których kluczową rolę odgrywają kwestie nazw i granic między państwami.
Jak podkreśla Google w swoim ostatnim oświadczeniu, w przypadku sporów dotyczących nazw, aplikacja stosuje różne określenia dla tych samych miejsc, dostosowując je do lokalizacji użytkownika.
W oświadczeniu opublikowanym na stronie Google można przeczytać: „Międzynarodowe granice państw są przedstawiane w różnych stylach w zależności od ich statusu politycznego. Niezakwestionowane granice międzynarodowe, takie jak ta między Stanami Zjednoczonymi a Kanadą, są oznaczane ciągłą szarą linią. Z kolei granice traktatowe i tymczasowe, które mają charakter prowizoryczny, są przedstawiane linią przerywaną”.
W 2014 roku sześć tygodni po tym, jak Rosja dokonała inwazji na Krym, Google Maps zaczęło wyświetlać Krym jako terytorium rosyjskie dla użytkowników w Rosji, jako terytorium ukraińskie dla użytkowników w Ukrainie, a dla użytkowników w innych krajach granica była oznaczana przerywaną szarą linią, o której mowa powyżej.
Czy śladem kilku krajów należałoby zakazać w Polsce używania komórek w szkole? I czy można to zrobić? Weź udział w sondzie SOS dla Edukacji
SOS dla Edukacji zaprasza nauczycielki i nauczycieli, rodziców, którzy mają dzieci w szkole, a także samych uczniów i uczennice do wzięcia udziału w krótkiej, anonimowej sondzie o telefonach komórkowych w szkole. Jej wypełnienie (tutaj) zajmie kilka minut.
Biorąc udział w badaniu, pomożesz ustalić, jak w tej chwili młodzi ludzie korzystają z komórek w szkole, a także – co równie ważne – czy obecne zasady powinny się zmienić, a jeśli tak, to w jaki sposób.
OKO.press opublikuje omówienie raportu z sondy, który powinien być gotowy pod koniec lutego 2025.
Według polskich badań z 2023 roku, ze smartfonu korzysta codziennie aż 86 proc. uczennic i uczniów podstawówek, a 19 proc. robi to przez trzy godziny dziennie lub dłużej. Rzecznik Praw Dziecka już w 2022 roku ostrzegał, że 13 proc. dzieci i 15 proc. młodzieży jest w pełni uzależnionych od mediów społecznościowych.
Wg badań Future Mind z 2024 roku, 87 proc. Polaków i Polek w wieku 15-20 lat korzysta z telefonu komórkowego minimum dwie godziny dziennie, w tym blisko połowa od 5 do 10 godzin, przy czym mowa o patrzeniu w ekran (a nie tylko słuchaniu muzyki). Co dziesiąta osoba w tym wieku nie wyobraża sobie funkcjonowania bez telefonu przez dłużej niż godzinę.
W Polsce, podobnie jak wielu krajach, toczy się dyskusja, co zrobić ze smartfonami w szkołach. Zakazać? Ograniczyć możliwość korzystania z nich, zamykając w skrzynkach albo szafkach? A może nic nie robić, bo żyjemy w XXI wieku, a młodzi i tak znajdą sposób na każdy zakaz?
SOS dla Edukacji, sieć ponad 70 edukacyjnych organizacji społecznych, bierze się za ten problem. Omawiając wyniki międzynarodowych i polskich badań, a także efekty regulacji wprowadzanych w takich krajach jak Francja czy Norwegia, SOS wstępnie rekomenduje, by:
To jednak tylko wstępne sugestie. Sonda pozwoli sprawdzić, co naprawdę dzieje się w szkole i jakich swobód /ograniczeń w używaniu komórek oczekują trzy „szkolne stany”: uczniowski, nauczycielski i rodzicielski.