Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
W obecności prezydenta Donalda Trumpa Kambodża i Tajlandia podpisały umowę rozszerzającą wynegocjowany między 3 a 7 sierpnia plan pokojowy. Trump określił porozumienie „historycznym”.
„Zrobiliśmy coś, o czym wszyscy myśleli, że się nie da zrobić” – powiedział prezydent USA Donald Trump po ceremonii podpisania kolejnej umowy pokojowej między Tajlandią i Kambodżą w niedzielę 26 października w Kuala Lumpur, stolicy Malezji.
Premier Tajlandii Anutin Charnvirakul oraz premier Kambodży Hun Manet podpisali dokument, który Reuters określa „rozszerzonym porozumieniem o zawieszeniu ognia”, a prezydent Donald Trump „historyczną umową pokojową”.
Oba kraje zobowiązują się do m.in. usunięcia ciężkiej artylerii z terenów przygranicznych oraz usuwania min lądowych. Sytuację na terenie dotkniętym konfliktem ma monitorować specjalnie do tego powołana misja ASEAN. Poza tym Tajlandia zobowiązała się do uwolnienia 18 kambodżańskich jeńców wojennych.
„Na granicy panuje względny spokój” – donosi Reuters, ale obie strony regularnie oskarżają się o łamanie zawieszenia broni. Niedzielne porozumienie ma temu zapobiegać.
„Deklaracja odzwierciedla naszą wolę pokojowego rozwiązywania sporów przy pełnym poszanowaniu suwerenności i integralności terytorialnej” – powiedział premier Tajlandii Anutin Charnvirakul, cytowany przez Reuters.
Hun Manet podkreślił, że każdy konflikt można rozwiązywać pokojowo, „niezależnie od tego, jak trudny lub złożony może być spór”.
Trump podkreślił znaczenie zaangażowania USA:
„Ze względu na silne oddanie Ameryki idei stabilności i pokoju w tym regionie, jak i w każdym, na który możemy mieć jakiś wpływ, moja administracja natychmiast rozpoczęła działania mające na celu zapobieżeniu eskalacji konfliktu” – powiedział Trump, odnosząc się do włączenia się USA w negocjacje między stronami w lipcu.
„Wszyscy byli nieco zaskoczeni, że udało nam się [zakończyć ten konflikt – red.] tak szybko” – powiedział amerykański prezydent, cytuje Reuters. Podkreślił, że porozumienie między Tajlandią i Kambodżą jest ”historyczne". Dodał, że Organizacja Narodów Zjednoczonych nie była zaangażowana w te działania.
Porozumienie zostało podpisane w niedzielę 26 października w Kuala Lumpur, stolicy Malezji, podczas szczytu ASEAN – Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej. Sala, w której odbyła się uroczystość, była udekorowana niebieską kotarą z napisem „Niosąc pokój”. Na tle kotary stały flagi: amerykańska, tajlandzka i kambodżańska.
Walki między Tajlandią i Kambodżą wybuchły w czwartek 24 lipca, po tym, jak pięciu tajskich żołnierze straciło życie w wyniku wybuchu miny przeciwpiechotnej na terenie przygranicznym. Obie strony konfliktu oskarżyły się o zainicjowanie wymiany ognia.
Tajlandia twierdziła, że jako pierwsza agresji dopuściła się Kambodża, wysyłając drony zwiadowcze do monitorowania ruchów tajlandzkiej armii przy granicy. Kambodża zaś, że to tajlandzcy żołnierze jako pierwsi zaatakowali mieszczącą się na pograniczu Kambodży i Tajlandii khmersko-hinduską świątynię Preah Vihear, czemu tajska armia zaprzeczyła.
W ciągu kilku godzin sięgnięto po ciężką broń. Walki trwały 5 dni i zginęło w nich 41 osób, głównie cywilów. Ponad 260 tysięcy osób musiało zostać przesiedlonych – wynika z bilansu wojny opublikowanego przez agencję AP.
Starcia miały związek z wieloletnim konfliktem granicznym między Kambodżą a Tajlandią dotyczącym przebiegu granicy na odcinku tajlandzkich prowincji Ubon Ratchathani i Surin. Na tym terenie mieści się kilka ważnych dla wyznawców buddyzmu świątyń. Napięcie narastało od maja, kiedy doszło do incydentów zbrojnych między armiami obu państw. Wówczas zginął jeden kambodżański żołnierz.
W mediacje między stronami USA zaangażowały się pod koniec lipca. Prezydent Trump informował o tym na bieżąco na swojej własnej platformie społecznościowej Truth Social. Trump podczas wystąpień publicznych regularnie powtarza, że zakończył „sześć lub siedem wojen”. Jedną z nich ma być właśnie wojna między Tajlandią i Kambodżą.
Więcej o tym, jaki był faktyczny wpływ Trumpa na negocjacje między tymi krajami, przeczytasz w tym tekście.
Przeczytaj także:
Donald Tusk przestrzega przed ponownym dojściem PiS do władzy oraz nie wprost sugeruje, że zarówno w PiS, jak i w Konfederacji, są politycy z którymi mógłby współpracować.
Koalicja Obywatelska zorganizowała dziś (w niedzielę 26 października) niedługą konferencję prasową swojego lidera, premiera Donalda Tuska. Tusk był pytany m.in. o różnice w postrzeganiu najważniejszych relacji sojuszniczych Polski między KO i PiS oraz kongres programowy PiS, który odbył się w piątek i sobotę 24 i 25 października w Katowicach.
Premier podkreślił, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to Polska znowu będzie „samotna”.
„Jeśli pozwolimy Kaczyńskiemu poróżnić Polskę ze wszystkimi bez wyjątku, w sytuacji, kiedy mamy wojnę na wschodzie i agresywne zamiary Rosji (...), będziemy mieli wrogów także na zachodzie, bo on [Kaczyński – red.] uznaje dzisiaj za wrogów już nie tylko Berlin i Brukselę, ale i Paryż” – mówił Tusk.
Premier dodał, że „to nie są tylko wizje jakiegoś niebezpiecznego wariata”, lecz jest to „punkt widzenia” całej formacji politycznej i „plan”.
„Konsekwencją ich punktu widzenia i ich planów jest Polska samotna w dobie konfrontacji potężnych państw i potężnych interesów. Ja na to nie pozwolę” – powiedział Tusk.
Lider KO dodał, że na pewno nie pozwoli, aby „ktokolwiek poróżnił Polskę z Europą”. Podkreślił, że jego zdaniem celem Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji jest wyprowadzenie Polski z UE oraz zniszczenie Unii, ku uciesze Putina i Moskwy.
Kongres PiS określił mianem „politycznej stypy” Jarosława Kaczyńskiego. Dodał też, że nawet jemu przykro jest patrzeć jak „nisko upadł” jego główny przeciwnik polityczny.
„To jest też upokarzające, że Kaczyński kończy [swoją polityczną karierę – red.] tym nieustannym podlizywaniem się Konfederacji. Tą licytacją, między Morawieckim a Kaczyńskim, kto się bardziej podliże Panu Menzenowi” – mówił Tusk.
Na pytanie o to, dlaczego podczas swojego wystąpienia na kongresie KO w ogóle nie odniósł się do Konfederacji, a mówił jedynie o Prawie i Sprawiedliwości, Tusk stwierdził, że że to PiS też miał swój kongres, a poza tym Konfederacja „nie jest dla niego problemem”.
„To oni [PiS – red.] mają problem z Konfederacją, ja nie mam problemu z Konfederacją. Tak naprawdę widzimy, jak upada projekt polityczny Kaczyńskiego. Mamy Brauna ze swoją ponurą ekipą. Mamy Bosaka i Mentzena z Konfederacją, którym Kaczyński podlizuje się w sposób poniżej osobistej godności. Wstyd mi, jak patrzę na to. Mamy prezydenta Nawrockiego (...) Wiadomo, gdzie się przeniósł środek ciężkości na prawicy. Mówię to bez satysfakcji, to jest dla mnie duże polityczne wyzwanie. Prezydent Nawrocki będzie głównym politycznym konkurentem, bo on jest bardziej konfederata niż PiS” – powiedział premier.
Dodał, że bardzo by chciał, by „Polska pozostała otwarta, z aspiracjami”, a nie „zamknięta, ksenofobiczna i pełna wewnętrznych i zewnętrznych napięć”.
„Ja nie lubię takich gierek, jak Kaczyński. Mógłbym powiedzieć: w PiS widzę sporo ludzi, może otumanionych przez Kaczyńskiego, ale możemy z nimi współpracować. Mógłbym też powiedzieć, że z Konfederacją — tak, ale bez Bosaka i Mentzena na przykład. Ale nie czuję się na tyle słaby, żeby robić takie cyrki” – powiedział Tusk.
W Warszawie trwa drugi dzień konwencji programowej Koalicji Obywatelskiej. W Centrum Nauki Kopernik odbywają się panele z udziałem polityków KO i ekspertów, za których organizację odpowiedzialne jest środowisko wiceprzewodniczącego PO Rafała Trzaskowskiego. Panele dotyczą m.in. edukacji, transportu, energetyki i bezpieczeństwa kosmicznego.
Sobota była dniem ważnych wydarzeń politycznych, bo w Katowicach trwał drugi dzień kongresu programowego PiS, a w Warszawie pierwszy dzień kongresu programowego Koalicji Obywatelskiej. Wydaje się, że dwie głównie partie rozpoczęły już kampanię wyborczą przed wyborami w 2027 roku.
Koalicja Obywatelska ogłosiła, że staje się formalnie partią, a jej dotychczasowe składowe – Platforma Obywatelska, Inicjatywa Polska i Nowoczesna – przestają istnieć. Podczas wystąpienia na konwencji KO Donald Tusk mówił m.in. o tym, że Polska „nie może dać się poróżnić z Europą”, a najważniejsze polskie sojusze to UE i NATO.
Tego samego dnia, podczas wystąpienia na kongresie PiS, Jarosław Kaczyński przestrzegał, że Unia Europejska jest „przeżarta korupcją” oraz „różnego rodzaju szalonymi ideologiami” i musi się zmienić, a Polska powinna być „inicjatorem tej zmiany”.
Przeczytaj także:
W biały dzień wdrapali się po drabinie na balkon, wycieli dziurę w oknie, sterroryzowali strażników i ukradli osiem królewskich klejnotów wartych 88 mln euro. Wszystko zajęło im cztery minuty. Dwóch podejrzanych ws. kradzieży w Luwrze zostało zatrzymanych w sobotę 25 października wieczorem.
Francuska policja zatrzymała już dwóch podejrzanych w sprawie kradzieży królewskich klejnotów z Luwru, najczęściej odwiedzanego muzeum świata.
Przecieki ze śledztwa wskazują, że podejrzani zostali zatrzymani w sobotę wieczorem przy próbie ucieczki z kraju. Jeden z nich miał próbować odlecieć do Algierii, a drugi do Mali. Policja może ich zatrzymać na czas do 96 godzin celem przesłuchania – informuje Le Monde.
Jak donosi brytyjski The Telegraph, powołując się na źródła bliskie śledztwu, francuska policja podejrzewa, że kradzież została zorganizowana przy udziale jednego ze strażników zatrudnionych w Luwrze. Policja ma dowody na to, że jeden z pracowników ochrony Luwru kontaktował się z podejrzanymi.
Kradzież była możliwa też dzięki temu, że jedna trzecia pomieszczeń, które zostały okradzione, nie była objęta monitoringiem CCTV. Dodatkowo, jedyna kamera, która monitoruje tą część zewnętrznej ściany Luwru, gdzie ustawili się złodzieje, była akurat skierowana w inną stronę.
Dyrektorka muzeum, Laurence des Cars, która funkcję tą pełni od 2021 roku, przyznała przed francuskim Senatem, który zajął się badaniem sprawy, że system CCTV w muzeum był przestarzały, a ona planowała podwojenie liczby kamer.
Do kradzieży ośmiu sztuk królewskich klejnotów o wartości około 88 mln euro doszło w niedzielę 19 października koło godziny 9:30 rano. Sprawcy przyjechali pod Luwr pojazdem, który był wyposażony w drabinę z wysięgnikiem. W ten sposób weszli na znajdujący się na pierwszym piętrze balkon sali Apolla, w której od końca XIX wieku przechowywane są francuskie klejnoty królewskie.
Sala Apolla położona jest w środkowej części Luwru, tzw. Małej Galerii, tuż przy brzegu Sekwany. Budynek od rzeki oddziela nie bardzo ruchliwa ulica Wybrzeże Françoisa Mitterranda i bulwar dla pieszych.
Dwaj sprawcy dostali się po drabinie na balkon na pierwszym piętrze, przy użyciu specjalistycznych narzędzi wycieli dziurę w szybie i weszli do środka. Sterroryzowali strażników, rozcięli gabloty, w których przechowywane były klejnoty i ewakuowali się tą samą drogą. Uciekli na dwóch skuterach o 9:38. Ciężarówka z drabiną, której użyli, by włamać się do Luwru, została pod ścianą muzeum – relacjonuje dokładnie BBC.
Pośród skradzionych klejnotów znalazła się m.in. perłowa tiara i dwie diamentowe broszki cesarzowej Eugienii, żony Napoleona III, który rządził Francją w latach 1852-1870, szmaragdowy naszyjnik i kolczyki podarowana przez Napoleona I Marii Ludwice Austriaczce, jego drugiej żonie, a także szafirowy diadem, naszyjnik i kolczyk noszony przez kilka francuskich królowych.
Eksperci od kradzieży dzieł sztuki nie mają wątpliwości, że złodzieje najpewniej natychmiast zniszczyli klejnoty, by móc sprzedać drogocenne kamienie, złoto i srebro, nie ryzykując odkrycia. Złoto i srebro można przetopić, a kamienie są cięte na mniejsze kawałki, tak, by nie udało się rozpoznać, skąd pochodzą. W całości takie klejnoty są niesprzedawalne.
Kradzież w Luwrze wywołała wielki skandal we Francji. Duża część najcenniejszych obiektów z muzeum została przeniesiona do sejfu w Banku Francji.
Przeczytaj także:
Premier Donald Tusk w rozmowie z brytyjskim dziennikiem mówi, że „surowa i rozszerzająca” interpretacja Europejskiej Konwencji Praw Człowieka utrudnia zarządzanie migracjami. „Jeśli 46 sygnatariuszy Konwencji nie może dojść do porozumienia w sprawie jej reformy, to całkiem rozsądnym rozwiązaniem jest po prostu ją wypowiedzieć” – uważa Tusk.
Premier Donald Tusk udzielił dużego wywiadu brytyjskiemu dziennikowi „The Sunday Times”, czyli niedzielnemu wydaniu „The Times”. Tusk rozmawiał z gazetą o wojnie w Ukrainie, bezpieczeństwie europejskim i wyzwaniach związanych ze skutecznym zarządzaniem migracjami w Europie.
Jego zdaniem migracja to nie tylko „największe zagrożenie” przed którym stoi Zachód i UE, ze względu na „coraz trudniejsze relacje etniczne i kulturowe w naszych społeczeństwach”. Zarządzanie migracjami utrudnia zbyt restrykcyjny reżim praw człowieka wynikający z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
„Wczoraj przez godzinę rozmawiałem m.in. z Giorgią Meloni [premierką Włoch – red.] i Mette Frederiksen [premierką Danii – red.] na temat możliwości deportacji skazanych przestępców, gwałcicieli lub terrorystów (...) W niektórych krajach jest to nadal niemożliwe ze względu na orzeczenia sądów, zgodnie z którymi prawa człowieka są znacznie ważniejsze niż bezpieczeństwo” – relacjonował Tusk.
Podkreślił, że problem jego zdaniem wynika z surowej i rozszerzającej interpretacji Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (EKPC). Polska, wraz z Włochami i Danią, naciska na reformę Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nadzoruje jej przestrzeganie – zwraca uwagę „The Sunday Times”.
„Jeśli 46 sygnatariuszy konwencji nie może dojść do porozumienia w sprawie jej reformy, całkiem rozsądne jest rozważenie po prostu jej opuszczenia” – miał powiedzieć Tusk w wywiadzie.
O tym, jak fatalne skutki miałby taki krok, pisze w OKO.press Anna Wójcik:
Przeczytaj także:
Główna część wywiadu była poświęcona kwestii wojny w Ukrainie i zagrożeń ze strony Rosji. Tusk mówił m.in. o tym, że jest przekonany, że Ukraińcy są w stanie walczyć o swoją wolność jeszcze nawet przez dwa-trzy lata. Kijów bardzo obawia się jednak tego, że wojna będzie trwała dłużej.
„Nie mam wątpliwości, że Ukraina przetrwa jako niepodległe państwo” – powiedział Donald Tusk dziennikowi. „Ale głównym pytaniem jest to, ile jeszcze będzie ofiar tej wojny. Prezydent Zełenski powiedział mi [w czwartek podczas spotkania przy okazji szczytu UE w Brukseli – red.], że ma nadzieję, że wojna nie będzie trwała jeszcze dziesięciu lat i że Ukraina jest gotowa walczyć jeszcze dwa, trzy lata” – mówił Tusk.
Tusk przestrzegł też, że jego zdaniem Wielka Brytania znalazłaby się na linii ognia, gdyby Kreml zaatakował kraj należący do NATO. Dodał, że jest „zszokowany” poziomem „beztroski” Brytyjczyków, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii. Nawiązał do sprawy podpaleń nieruchomości i samochodu niegdyś należącego do premiera Keira Starmera. Brytyjskie służby podejrzewają, że za atakami stoi Rosja.
„Problem polega na tym, że nikogo w Wielkiej Brytanii jakoś szczególnie nie zaskoczyła ta wiadomość. Szczerze mówiąc, byłem w szoku” – powiedział Tusk. „Kiedy informacja ta pojawiła się w brytyjskiej prasie, reakcja była taka, jakby chodziło o mecz piłki nożnej pomiędzy Arsenałem a Liverpoolem. Ale jeśli Rosjanie są gotowi i zdolni do zorganizowania czegoś takiego, oznacza to, że są gotowi i zdolni do wszystkiego” – mówił Tusk.
Premier podkreślił też, że jeśli Rosja zdecydowałaby się na rozmieszczenie w Kaliningradzie swoich nowych pocisków hipersonicznych Oresznik, zagrożona byłaby niemal cała Europa.
„Dlatego nie można żyć w słodkiej iluzji, że jest się daleko od nich [od Rosji – red.] i że to nie jest wasza wojna, tylko Ukrainy lub Polski” – mówił Tusk.
Tusk był też pytany o sprawę ekstradycji Wołodymyra Ż., ukraińskiego nurka podejrzanego o wysadzenie gazociągu Nord Stream 1 i 2 w 2022 roku. Zdaniem premiera, Ukraina ma prawo atakować cele powiązane z Rosją gdziekolwiek w Europie i to właśnie dlatego warszawski sąd nie zgodził się na ekstradycję Ukraińca.
Podkreślił, że nie jest „naiwny” i wie, że niektórzy w Europie chcieliby powrotu do robienia interesów z Rosją.
„Kiedy słyszę, jak niektórzy politycy w Europie mówią: »Musimy już dziś zacząć myśleć o tym, jak odbudujemy nasze stosunki z Rosją w przyszłości«, jestem zbyt stary i nie jestem naiwny, by wiedzieć, że to oznacza, że niektórzy w Europie chcą przywrócenia działania Nord Stream. Po to, żeby robić dobry biznes na ropie i gazie z Rosji. Dla mnie to zawsze jest dzwonek alarmowy” – podkreślił premier.
Przeczytaj także:
„Każdy atak Rosji jest próbą wyrządzenia jak największych szkód w codziennym życiu" – pisze prezydent Wołodymyr Zełenski, informując o kolejnych ofiarach cywilnych rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie.
To była kolejna tragiczna noc w Ukrainie. Rosyjskie drony w nocy z soboty na niedzielę (25 na 26 października) znowu uderzyły w Ukrainę. Do najpoważniejszych zniszczeń doszło w Kijowie. Drony poważnie uszkodziły trzy budynki mieszkalne. Zginęły co najmniej 3 osoby, a 32 zostały ranne. Sześć z nich to dzieci.
„Tej nocy Rosja wystrzeliła przeciwko nam ponad 100 dronów. Uszkodzono wieżowce w kilku dzielnicach miasta. Niestety, na chwilę obecną wiadomo o trzech ofiarach śmiertelnych. Szczere kondolencje dla rodzin. Dziesiątki osób zostało rannych, wśród nich są dzieci” – poinformował prezydent Wołodymyr Zełenski w niedzielę na Telegramie.
Zełenski podkreślił, że rosyjskie ataki dowodzą tego, że Rosji zależy na zadaniu jak największego cierpienia ludności cywilnej i uniemożliwienia „normalnego życia”.
„Każdy atak Rosji jest próbą wyrządzenia jak największych szkód w codziennym życiu. W tym tygodniu mieliśmy do czynienia z atakami na budynki mieszkalne, na infrastrukturę cywilną, na naszych obywateli, w tym dzieci. To są główne cele Rosjan (…)
Tylko w ciągu jednego tygodnia Rosja użyła przeciwko Ukrainie prawie 1200 dronów uderzeniowych, ponad 1360 kierowanych bomb lotniczych i ponad 50 rakiet różnego typu” – poinformował prezydent.
Dlatego też Zełenski po raz kolejny wezwał do zaostrzenia sankcji na Rosję. Podkreślił, że Ukraina jest wdzięczna za stałe zwiększanie presji na Rosję – 23 października UE przyjęła 19. pakiet sankcji, tego samego dnia prezydent Donald Trump ogłosił pierwsze w tej kadencji sankcje na rosyjskie firmy energetyczne Rosnieft i Łukoil, ale – zdaniem Zełenskiego – wciąż potrzebna jest koordynacja, także w ramach grupy G7.
„Ważne jest, aby się nie zatrzymywać. Liczymy na synchronizację tych sankcji w jurysdykcjach „siódemki” i innych partnerów. Bez wątpienia też potrzebne są dodatkowe ograniczenia taryfowe i sankcje wobec Rosji oraz wszystkich, którzy pomagają jej utrzymać się na powierzchni. Presja z pewnością przyniesie pokój. Dziękuję wszystkim, którzy pomagają” – napisał Zełenski.
Wojna w Ukrainie trwa już 1341 dni. Do dnia 15 września liczba ofiar cywilnych wyniosła około 40 tysięcy osób – jak podaje Centrum Działań Prewencyjnych amerykańskiej Rady Stosunków Zagranicznych. Rosjanie okupują obecnie około 20 proc. terytorium Ukrainy.
Prób zakończenia wojny podjęła się amerykańska administracja prezydenta Donalda Trumpa. Trump usiłował namówić Ukrainę do zgody na ustępstwa terytorialne, w tym oddanie Rosji anektowanego nielegalnie Krymu, ale Kijów wyklucza taką możliwość.
Ze względu na odmowę prezydenta Rosji Władimira Putina na zakończenia „bezsensownej wojny” 23 października USA zdecydowały o nałożeniu pierwszych w tej kadencji, nowych sankcji na Rosję. Sankcje wymierzone są w Rosnieft i Łukoil – dwie główne rosyjskie korporacje naftowe, które pomagają finansować „machinę wojenną” Kremla – jak napisał sekretarz skarbu USA Scott Bessent w oświadczeniu.
Tego samego dnia 19 pakiet sankcji na Rosję nałożyła Unia Europejska. Przyjęte środki to:
Przeczytaj także: