Prezydent USA chce sprawiać wrażenie, że to jego ingerencje mają kluczowe znaczenie dla rozwiązania różnych konfliktów. Czasem ma wystarczyć jeden telefon lub 24 godziny. Czy Donald Trump faktycznie ma taką moc sprawczą, czy to tylko butny PR?
Prezydent Donald Trump od kilku miesięcy przy wielu okazjach powtarza, że zakończył sześć lub siedem wojen. Mówił o tym m.in. 27 sierpnia podczas trzygodzinnego posiedzenia swojego gabinetu, potem podczas spotkania w Białym Domu z liderami UE i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim 18 sierpnia, czy w wywiadzie z Fox News dzień później:
„Zakończyłem siedem wojen. Trzy z nich trwały ponad 30 lat (…) Jestem z tego bardzo dumny” – powiedział 27 sierpnia.
„Siedem wojen zakończyłem, niektóre z nich trwały po 35 lat, została mi ta jedna” – mówił w wywiadzie w telewizji Fox News, dzień po spotkaniu w Białym Domu z liderami UE i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim.
O wojnie w Ukrainie powiedział: „Myślałem, że będzie najłatwiejsza, ale okazała się najtrudniejsza (…) Jeśli mam iść do nieba, to z tego powodu” – stwierdził.
Dzień wcześniej, podczas spotkania z liderami UE po rozmowach na Alasce z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, stwierdził, że „zakończył sześć wojen, lub coś koło tego".
Współpracownicy Trumpa określają go mianem „peacemaker in chief”. To sformułowanie jest parafrazą sformułowania „commander in chief”, co oznacza naczelnego dowódcę armii USA, którą to funkcję pełni prezydent. Można je przetłumaczyć na „głównego rozjemcę”.
„To niesamowite, że pracujemy dla »głównego rozjemcy«. Pomyślcie, jakimi jesteśmy szczęściarzami, że pracujemy dla prezydenta, który uczynił pokój swoim priorytetem” – mówił podczas posiedzenia gabinetu Marco Rubio, sekretarz stanu USA.
Tego dnia komplementów pod adresem Trumpa padło więcej.
„Pracować dla pana to największy zaszczyt mojego życia” – mówił Steve Witkoff, specjalny wysłannik Trumpa ds. misji pokojowych, wcześniej deweloper. „Mam nadzieję, że komitet noblowski wreszcie się ogarnie i zrozumie, że to pan jest najświetniejszym kandydatem do Nagrody Nobla” – stwierdził doradca prezydenta.
„To pod pana kierownictwem CIA było w stanie wrócić do skupienia na swojej podstawowej misji, którą jest dostarczanie panu i wszystkim wspaniałym członkom tego gabinetu strategicznych danych wywiadowczych, które wspierają was w osiąganiu celów” – mówił John Ratcliffe, szef CIA.
W oczach opinii publicznej prezydent Donald Trump chce uchodzić za prezydenta oddanego idei pokoju, który – wykorzystując uprzywilejowaną pozycję USA jako wciąż największego mocarstwa świata – doprowadza do wygaszenia najbardziej niebezpiecznych konfliktów na świecie – czasem jednym telefonem, a czasem w 24 godziny.
Czy ten wizerunek jest prawdziwy?
Jakie wojny zakończył prezydent Donald Trump? Z rekonstrukcji jego wypowiedzi oraz prześledzenia wydarzeń ostatnich kilku miesięcy po objęciu przez niego prezydentury można wywnioskować, że chodzi o następujące konflikty:
Czy faktycznie są to wojny, które zostały w ostatnim czasie zakończone dzięki mediacjom USA? Czy Amerykanom faktycznie udało się doprowadzić do końca trzy konflikty, które trwały ponad 30 lat? Sprawdzamy.
„Zakończyłem siedem wojen. Trzy z nich trwały ponad 30 lat (…) Jestem z tego bardzo dumny”
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Donald Trump twierdzi, że jego administracji udało się zakończyć trwający ponad 30 lat konflikt między Demokratyczną Republiką Kongo a Rwandą, czyli de facto konflikt między grupami etnicznymi Hutu i Tutsi, którego najbardziej tragicznym epizodem było ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku.
I faktycznie, w piątek 27 czerwca w Gabinecie Owalnym w Białym Domu ministrowie spraw zagranicznych Rwandy i Demokratycznej Republiki Konga (DRK) podpisali porozumienie pokojowe wynegocjowane przez Stany Zjednoczone, o czym informowała m.in. agencja Reuters.
Ingerencja amerykańskiej dyplomacji to odpowiedź na ostatnią falę eskalacji konfliktu. W styczniu wspierane przez Rwandę oddziały złożonej z Tutsich grupy rebeliantów M23 zdobyły Gomę, dwumilionowe miasto i główny ośrodek na wschodzie Konga.
Zimowa ofensywa objęła także m.in. górniczy region Rubaya, jedno z największych złóż kobaltu na świecie, położone niedaleko od Gomy. Tydzień później rebelianci zdobyli Bukavu, drugie co do wielkości miasto regionu położone u południowych brzegów jeziora Kivu, oddzielającego Kongo od Rwandy.
Zdobycie kontroli nad tymi miastami było kamieniem milowym trwającej mniej więcej od 2021 roku ofensywy rebeliantów. Jak na łamach OKO.press pisała Martyna Kucybała, były obawy, że eskalacja może zamienić się w krwawą wojnę regionalną w Afryce.
Grupa M23 to partyzantka złożona z Tutsi, w tym z dezerterów z kongijskiej armii, której celem jest obrona społeczności Tutsi w Kongo. Grupa twierdzi, że Tutsi w Kongo są prześladowani, a władze państwa nie przestrzegają postanowień porozumienia pokojowego z 2009 roku, które zakładało m.in., że bojownicy M23 zostaną wcieleni do armii DRK oraz uznani za pełnoprawnego aktora politycznego – reprezentanta kongijskich Tutsi.
Dla Konga stawką w tej wojnie jest dostęp do zasobów naturalnych, w które obfituje wschód kraj, a nad którym kontrolę chcą sprawować rebelianci.
Dla Rwandy stawką jest przede wszystkim ostateczne rozbicie FDLR – Demokratycznego Frontu Wyzwolenia Rwandy, formacji powstałej z Hutu odpowiedzialnych za ludobójstwo w 1994 roku. Zniszczenie tej grupy Kigali uznaje za kluczowe dla bezpieczeństwa Tutsich i zapobieżenia kolejnej czystce etnicznej.
Do USA z prośbą o zaangażowanie celem powstrzymania eskalacji w lutym zwrócił się Andre Wameso, zastępca szefa sztabu prezydenta Konga Felixa Tshisekediego. To Kongo, które oskarża Rwandę o agresję na swoim terytorium, zaproponowało USA zaangażowanie na rzecz bezpieczeństwa w zamian za dostęp dla amerykańskich firm do kongijskich złóż surowców krytycznych.
Podpisane w Waszyngtonie porozumienie wiąże pokój z amerykańskimi inwestycjami w wydobycie surowców krytycznych, głównie pierwiastków ziem rzadkich, z bardzo bogatego w nie pogranicza rwandyjsko-kongijskiego. Państwa zobowiązały się do poszanowania swojej integralności terytorialnej i zaprzestania przemocy w celu rozpoczęcia wspólnych inwestycji.
Porozumienie obejmuje wdrożenie umowy pokojowej i przestrzeganie zawieszenia broni wynegocjowanego w sierpniu 2024 roku. Jak informował Reuters, zakłada ona m.in. wycofanie rwandyjskich wojsk z terenów Konga w ciągu 90 dni oraz uruchomienie w ciągu 90 dni formatu regionalnej współpracy gospodarczej.
W dzień podpisania porozumienia w Białym Domu sekretarz stanu Marco Rubio zapowiedział, że w „ciągu kilku tygodni” dojdzie do podpisania jeszcze dodatkowych protokołów do umowy między dwoma krajami. Od 27 czerwca minęło 9 tygodni i do podpisania kolejnych elementów porozumienia nie doszło.
Słabością porozumienia wynegocjowanego przez Amerykanów jest to, że w rozmowach nie brali udziału rebelianci z M23, na co zwracał uwagę m.in. think tank Atlantic Council. Grupa M23 zaangażowana jest w rozmowy prowadzone od marca przez Katar. Pod koniec lipca w ramach tych rozmów udało się osiągnąć porozumienie o zawieszeniu ognia, ale nie jest ono przestrzegane. Rozmowy są też co jakiś czas zawieszane. Obecnie zostały znowu wznowione i według informacji portalu Africanews, dotyczą tego, jak wprowadzić w życie zawieszenie broni.
Jak informuje Human Rights Watch oraz Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka, na terenie Konga wciąż dochodzi do masakr na ludności cywilnej, których dopuszczać się mają rebelianci z M23. Tylko w lipcu zamordowanych zostało co najmniej 319 osób, w tym 48 kobiet i 19 dzieci – informował Reuters, powołując się na dane Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. Human Rights Watch informowało o 140 zabitych. Rwanda zaprzecza wspierania M23.
O tym, że konflikt w Kongu wciąż się tli, informuje też Le Monde. Gazeta zwraca uwagę, że „pomimo wysiłków mediacyjnych Stanów Zjednoczonych i Kataru, pokój we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga staje się coraz bardziej odległy”.
Trudno więc uznać, że prezydentowi Trumpowi udało się zakończyć trwającą kilka dekad wojnę. Po pierwsze, w wysiłki na rzecz pokoju zaangażowanych jest więcej państw, a po drugie wciąż nie doszło do pełnego zawieszenia broni i ustania walk.
Konflikt między Indiami i Pakistanem trwa niemal od 80 lat, a państwa te od 1947 roku stoczyły ze sobą serię wojen. Dotyczy spornej prowincji Kaszmir, która ma strategiczne znaczenie dla bezpieczeństwa – zarówno militarnego, jak i wodnego. Przez indyjską prowincję Ladakh w Kaszmirze przepływa rzeka Indus, bardzo istotne źródło wody dla Pakistanu. Teoretycznie Indie mają możliwość blokować Pakistanowi dostęp do wody, bo to górny bieg rzeki. Dostęp do wody z Indusu reguluje międzynarodowy traktat.
Ostatnia eskalacja napięć ma źródło w ataku terrorystycznym na hinduskich turystów przeprowadzonym przez islamskich terrorystów 22 kwietnia 2025. Do ataku doszło w tłumnie odwiedzanej przez turystów dolinie Pahalgam w Kaszmirze. Zginęło 26 osób. Napastnicy identyfikowali ofiary według religii i mordowali wyznawców hinduizmu.
Jak pisał na łamach OKO.press Jakub Szymczak, Indie oskarżyły Pakistan o pomoc w ataku i zapowiedziały odwet. Pakistan się od tych oskarżeń odciął i wezwał do przeprowadzenia niezależnego śledztwa. Od tego momentu niemal codziennie na granicy indyjsko-pakistańskiej dochodziło do niewielkich wymian ognia. Kraje wycofały też nawzajem swoich dyplomatów, wstrzymały wydawanie wiz dla obywateli, zamknęły przestrzeń powietrzną i niektóre przejścia graniczne.
W efekcie ataku Indie wystąpiły też z Traktatu o Wodach Indusu, który od 1960 roku regulował użycie wód tej rzeki i jej dopływów przez oba kraje i był jednym z niewielu obszarów, gdzie Indie i Pakistan zgodnie współpracowały. Pakistan w odpowiedzi na to orzekł, że wycofuje się z kluczowego dla wzajemnych stosunków porozumienia z Simli z 1972 roku.
Indyjski odwet ostatecznie nastąpił dwa tygodnie po ataku, w nocy z 6 na 7 maja. Hinduska armia uderzyła w dziewięć celów po pakistańskiej stronie Kaszmiru, a także w pakistańskim Pendżabie. Celem miały być tylko bazy terrorystów. W atakach pierwszego dnia zginęło przynajmniej 30 osób.
Pakistan uznał atak za niesprowokowane wypowiedzenie wojny. Wymiana ognia trwała w sumie cztery dni. Początkowo USA nie zamierzały się angażować. Pytany w środę 7 maja o eskalację prezydent Trump powiedział dziennikarzom: „Oni walczą ze sobą od dawna, mam nadzieję, że to się szybko skończy”.
Jeszcze w czwartek 8 maja w wywiadzie z Fox News wiceprezydent J.D. Vance mówił, że USA nie zamierzają interweniować, bo to „nie nasza sprawa”.
Ale coraz większe były obawy o ewentualną eskalację nuklearną. Oba kraje posiadają bowiem broń atomową. Ze względu na rosnące napięcie prezydent Donald Trump polecił członkom swojej administracji – sekretarzowi stanu Marco Rubio i sekretarzowi obrony J.D. Vance’owi – podjęcie kontaktu ze stronami celem negocjacji.
Jak ustalił The Guardian, powołując się na rozmowy z pakistańskimi dyplomatami, USA podjęły kontakt ze stronami w piątek 9 maja. Interwencję dyplomatyczną podjęły również Arabia Saudyjska, Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Wielka Brytania. Już w sobotę 10 maja udało się ogłosić porozumienie o zawieszeniu broni. Jako pierwszy informację o nim ogłosił prezydent Donald Trump na platformie Truth Social.
„Po długiej nocy rozmów, w których pośredniczyły Stany Zjednoczone, z przyjemnością ogłaszam, że Indie i Pakistan zgodziły się na PEŁNE I NATYCHMIASTOWE ZAPRZESTANIE OSTRZAŁU [pisownia oryginalna – red.]. Gratuluję obu krajom rozsądku i wielkiej inteligencji. Dziękuję za uwagę poświęconą tej sprawie!” – napisał Trump.
Pakistan podziękował Trumpowi, a nieco ponad miesiąc później oficjalnie zgłosił kandydaturę prezydenta Stanów Zjednoczonych do Pokojowej Nagrody Nobla. Zdaniem Islamabadu to amerykańska interwencja dyplomatyczna doprowadziła do zakończenia konfliktu.
W przeciwieństwie do Pakistanu Indie minimalizują rolę Stanów Zjednoczonych w zakończeniu fali przemocy. Indyjskie ministerstwo obrony zaprzeczyło twierdzeniom prezydenta USA Donalda Trumpa, jakoby o zakończeniu konfliktu z Pakistanem zadecydowała presja Amerykanów. Indie twierdzą, że zakończyły działania militarne, bo wszystkie cele polityczne i wojskowe zostały osiągnięte.
Stosunki pomiędzy oboma krajami wciąż pozostają napięte. Indie nie odwołały – i jak wynika z zapowiedzi, władz nie zamierzają odwołać – zawieszenia traktatu o dostępie do wody. Pakistan nie przywrócił obowiązywania porozumienia z Simli. Wymiana ciosów ustała, ale sytuacja wróciła do stanu, w którym w każdym momencie, pod wpływem kolejnego bodźca zapalnego, może eskalować.
Prezydent Trump twierdzi, że zakończył wojnę między Izraelem i Iranem. 12-dniowy konflikt, będący najpoważniejszym uderzeniem Izraela na Iran od zakończonej w 1988 roku wojny irańsko-irackiej, zaczął się w nocy z 12 na 13 czerwca.
To wówczas Izraelczycy wykonali skoordynowany atak powietrzny na Iran – jak opisywaliśmy w OKO.press. Izraelska armia uderzyła w cele związane z irańskim programem atomowym i rakietowym, a także inne cele związane z irańską armią. W ataku zginęło przynajmniej trzech irańskich generałów.
W kolejnych dniach, co na łamach OKO.press opisywał Jakub Szymczak, Izrael atakował cele związane z irańskim programem atomowym, bazy wojskowe, bazy strażników rewolucji czy lotniska, ale także siedzibę irańskiej telewizji państwowej, czy więzienie Evin, w którym przetrzymuje się irańskich więźniów politycznych.
Iran nie pozostawił izraelskich ataków bez odpowiedzi. W stronę Izraela wystrzelono 550 rakiet i około 1000 dronów. Większość z nich udało się przechwycić, lecz nie wszystkie. Irańskie rakiety i drony uderzyły w rafinerię w Hajfie, jedną z baz wojskowych, cele związane z izraelskim wywiadem, szpital, a także budynki mieszkalne.
W wyniku ostrzału w Izraelu zginęło 29 osób (niektóre źródła podają 28 osób, wyłączając śmierć jednej kobiety, która nie zginęła bezpośrednio w ataku, lecz na skutek zawału serca nim wywołanym), a w Iranie – 935. Obie strony utrzymują, że celowały tylko w cele wojskowe i polityczne.
W nocy z 21 na 22 czerwca do wojny dołączyła armia USA. W ramach operacji „Midnight Hammer” zbombardowano trzy bazy wojskowe związane z irańskim programem atomowym: w Natanz, Fordo i Isfahanie. Prezydent Donald Trump poinformował po zakończeniu akcji, że zostały one całkowicie zniszczone, ale jak wynika z ustaleń m.in. NBC, tylko jedna z baz została całkowicie zniszczone, a dwie zostały uszkodzone.
Następnie Donald Trump przystąpił do błyskawicznych negocjacji o zawieszeniu broni i 23 czerwca ogłosił, że oba kraje zgodziły się na zawieszenie broni.
„Izrael i Iran osiągnęły pełne porozumienie w sprawie całkowitego zawieszenia broni […], po czym wojna zostanie uznana za zakończoną […]. To jest wojna, która mogła trwać latami i zniszczyć cały Bliski Wschód, ale tak się nie stało i nigdy się nie stanie” – napisał Trump na platformie Truth Social.
Ale czy faktycznie są podstawy do trwałego pokoju? Tuż po ogłoszeniu zawieszenia broni przywódca Iranu Ali Chamenei ogłosił, że jego kraj osiągnął „decydujące zwycięstwo” w wojnie z Izraelem.
„Uważam za konieczne złożenie gratulacji wielkiemu narodowi irańskiemu […]. Gratulacje za zwycięstwo nad fałszywym reżimem syjonistycznym […] Reżim syjonistyczny, pod ciosami Islamskiej Republiki, niemal upadł i został zmiażdżony” – stwierdził Chamenei.
Izrael ogłosił, że udało się zatrzymać irański program atomowy na wiele lat i osłabić Republikę Islamską. Ale tylko kilka dni po ogłoszeniu zawieszenia broni izraelski minister obrony zasugerował, że Izrael jest gotów ponownie uderzyć na Iran, jeśli ten będzie wciąż dążył do odbudowy swojego programu nuklearnego, o czym pisał m.in. The New York Times.
Kraje nie podpisały umowy pokojowej, nie ustalono też ram dla monitorowania irańskiego programu nuklearnego.
Nie wiemy dziś, jaki jest faktyczny stan irańskiego programu atomowego po wojnie. Bez dostępu dla kontrolerów ONZ jesteśmy zdani na przecieki z raportów wywiadowczych. A Iran zyskał dziś faktyczny pretekst, by do bomby atomowej dążyć.
Izrael chciał zmiany władzy w Teheranie. Tymczasem dziś Republika Islamska jest jeszcze bardziej skonsolidowana i wzmacnia poparcie dla siebie przez wzbudzony wojną nacjonalizm. Strażnicy rewolucji, czyli formacja utrzymująca władzę Ali Chameneiego, straciła najważniejszych przywódców, ale ich struktura została zachowana, a motywacja wzmocniona.
Większość powodów, dla których Izrael rozpoczął wojnę, dalej istnieje. Czyli wydano miliardy dolarów na wojnę, która ostatecznie nie zmienia wiele. Konflikt został zatrzymany, ale nie rozwiązany.
„Gdy Donald Trump ponownie znudzi się Iranem, ryzyko, że rakiety, samoloty wojskowe i drony ponownie zaczną fruwać nad Irakiem i Jordanią jest spore” – komentował w materiale wideo OKO.press Jakub Szymczak.
27 czerwca podczas konferencji prasowej w Gabinecie Owalnym po podpisaniu porozumienia między Demokratyczną Republiką Kongo a Rwandą prezydent Trump powiedział, że udało mu się powstrzymać wojnę między Serbią a Kosowem, bo Serbia miała zamiar zaatakować Kosowo.
„Serbia, jak wiadomo, miała zamiar iść na wojnę […], do tego nie doszło – udało nam się to powstrzymać. Mam przyjaciela w Serbii, który powiedział mi: „Będziemy mieć znowu wojnę”. Nie chcę mówić, że chodzi o Kosowo, ale chodzi o Kosowo. [Serbowie – red.] mieli rozpocząć wielką wojnę, ale powstrzymaliśmy ich. Powstrzymaliśmy ich dzięki handlowi, bo oni chcą handlować ze Stanami Zjednoczonymi. Powiedziałem im: nie handlujemy z ludźmi, którzy prowadzą wojny” – powiedział Trump, a klip z tą wypowiedzią opublikowała telewizja Fox News w mediach społecznościowych.
Trump twierdzi więc, że powstrzymał wojnę, która się nawet nie zaczęła – trudno więc ten przypadek zakwalifikować jako wojnę, którą udało się zakończyć.
Kosowo jest historyczną kolebką państwa serbskiego, ale na skutek zmian demograficznych już za czasów Federalnej Republiko Jugosławii ludność serbską stopniowo wypierała albańska. Albańczycy dążyli do niepodległości Kosowa, którą ostatecznie ogłosili w 2008 roku, po krwawym konflikcie z Serbią w latach 1998-1999
Niepodległość Kosowa uznaje 119 państw na świecie (stan na wrzesień 2025, zgodnie z danymi Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Diaspory), w tym większość państw UE i USA, ale nie uznaje jej Serbia, która uważa Kosowo za swoją prowincję. Co jakiś czas między Serbią a Kosowem dochodzi do eskalacji napięć. Tak było ostatnio m.in. w 2022 i 2023 roku.
W 2020 roku oba kraje podpisały w Waszyngtonie umowę o normalizacji stosunków gospodarczych, której patronował prezydent Donald Trump. Jak relacjonował Ośrodek Studiów Wschodnich, umowa obejmowała m.in. zobowiązanie do realizacji umówionych wcześniej inwestycji, m.in. budowy połączenia kolejowego między Kosowem a Serbią, otwarcia wspólnego punktu granicznego w Merdare, włączenia Kosowa do ruchu bezwizowego na Bałkanach, wzajemnego uznawania dyplomów uczelni wyższych czy, intensyfikację poszukiwania osób zaginionych w czasie konfliktu w latach 1998–1999.
Serbia i Kosowo od 2011 roku prowadzą też dialog na forum UE, którego celem jest normalizacja stosunków. Porozumienie zostało podpisane w marcu 2023 po dwunastu latach rozmów i negocjacji, ale jego postanowienia nie są wdrażane w życie. Od ponad roku nie doszło też do osobistego spotkania przywódców Kosowa i Serbii, na co zwraca uwagę think tank Atlantic Council w analizie z 25 sierpnia 2025.
Stosunki między oboma państwami wciąż pozostają niezwykle napięte. W 2024 roku znowu doszło do sporu między państwami, gdy władze Kosowa podjęły decyzję o wycofaniu z obiegu dinara – serbskiej waluty powszechnie używanej w gminach na północy Kosowa, oraz o zamknięciu serbskich instytucji finansowych i urzędów pocztowych działających na tym terenie.
Kroki te skrytykowały UE i USA, podkreślając, że wzajemnym stosunkom nie służy podejmowanie przez Kosowo działań, które utrudniają życie mniejszości serbskiej.
UE wzywa Serbię i Kosowo do kontynuowania dialogu i dogadania się w sprawie wejścia w życie zawartego w 2023 roku porozumienia. Amerykański think tank Atlantic Council argumentuje w swojej analizie, że amerykańska administracja powinna wznowić zaangażowanie w normalizację stosunków między krajami.
Wymieniając wojny, które udało mu się zakończyć, prezydent Donald Trump często wspomina też konflikt między Etiopią a Egiptem dotyczący tamy na Nilu Błękitnym – najdłuższym i najbardziej zasobnym w wodę dopływu Nilu.
Tama była budowana przez Etiopię przez 14 lat i została ukończona w tym roku. Ma pełnić funkcje elektrowni wodnej i dostarczać energię mieszkańcom Etiopii. W Etiopii wciąż bowiem 60 milionów osób, czyli ok. 46 proc. populacji, nie ma dostępu do prądu – wynika z danych Banku Światowego.
Uroczyste otwarcie tamy ma się odbyć we wrześniu.
Egipt i Etiopia wciąż nie podpisały umowy dotyczącej wykorzystania wód z rzeki. Dla Egiptu funkcjonowanie elektrowni wodnej w górnym biegu rzeki, z gigantycznym zbiornikiem retencyjnym, oznacza regularne zmniejszenie poziomu wód i uszczuplenie zasobów wodnych kraju, co uważa za „śmiertelne zagrożenie” dla swojej populacji.
Etiopia argumentuje, że budowa tamy to „ratunek” dla pozbawionych dostępu do prądu mieszkańców i kluczowy projekt rozwojowy kraju.
Konflikt między Etiopią a Egiptem trwa w różnym natężeniu od wielu lat. Wielokrotnie dochodziło do obawy o eskalację i zaangażowanie sił zbrojnych w obronę interesów krajów. Tak było m.in. w 2020 roku, gdy Etiopia ogłosiła, że zaczyna napełnianie zbiornika tamy, czy w 2024.
USA zaangażowały się w moderowanie rozmów między stronami w 2019 roku. Doszło do wypracowania porozumienia, które nie zostało jednak podpisane. Etiopia oskarżała USA o branie strony Egiptu i o uprzywilejowaną pozycję Egiptu w rozmowach.
Poza tym rozmowy między stronami toczą się też na forum Unii Afrykańskiej. Ostatnie rozmowy między państwami załamały się w grudniu 2023 roku.
15 czerwca we wpisie na platformie Truth Social prezydent Donald Trump stwierdził:
“[…] Kolejny przypadek [konfliktów, które udało się zakończyć – red.] to Egipt i Etiopia i ich walka o wielką tamę, która będzie miała wpływ na wspaniałą rzekę Nil. Dzięki mojej interwencji jest pokój, przynajmniej na razie, i tak pozostanie” – napisał Trump.
Ponieważ ostatnie rozmowy między Egiptem i Etiopią z udziałem Amerykanów toczyły się w 2019 roku, można domniemać, że to właśnie o te działania amerykańskiej administracji chodzi. Ale – jak już wspominaliśmy – nie doszło wówczas do podpisania finalnej umowy, która rozwiązałaby problem.
Umowy nie ma do dziś. W lipcu władze Egiptu po raz kolejny skrytykowały działania Etiopii związane z tamą, uznając je stojące w sprzeczności z potrzebą porozumienia między krajami.
Nie można więc uznać, że prezydent Donald Trump zakończył wojnę między Etiopią a Egiptem. Do wybuchu wojny na szczęście nigdy nie doszło. Nie można też uznać, że administracja Trumpa doprowadziła do rozwiązania konfliktu między krajami, bo ten wciąż nie został rozwiązany.
Na razie nie wiadomo też, czy planowana jest kolejna runda etiopsko-egipskich rozmów pod patronatem USA. Egipt ogłosił jednak, że byłby zadowolony z ponownego zaangażowania Amerykanów.
Konflikt między Armenią i Azerbejdżanem także trwa od dekad i dotyczy ustanowionej w 1923 roku przez Związek Radziecki półautonomicznej prowincji Górski Karabach, leżącej w granicach Azerbejdżanu, ale zamieszkanej w większości przez Ormian. Zamieszkujący Górski Karabach Ormianie przez lata opowiadali się za niepodległością od Azerbejdżanu i zjednoczeniem z Armenią.
Gdy w 1991 roku rozpadał się Związek Radziecki, a republiki sowieckie – w tym Armenia i Azerbejdżan – uzyskiwały niepodległość, z takim postulatem wystąpiły także władze Górskiego Karabachu. To doprowadziło do wybuchu pełnoskalowej wojny między Armenią a Azerbejdżanem. Trwała ona do 1994 roku, a w jej wyniku Górski Karabach wzmocnił swoją niezależność od Azerbejdżanu i związki z Armenią.
Wynegocjowany z udziałem Rosji rozejm, formalnie obowiązywał do 2020 roku. Ale w latach dwutysięcznych co jakiś czas dochodziło do zaostrzenia konfliktu między krajami, w tym do walk na granicy.
W kwietniu 2016 roku miały miejsca wyjątkowo krwawe starcia, w wyniku których zginęło kilkaset osób. We wrześniu 2020 roku doszło do wybuchu drugiej wojny o Górski Karabach. Wówczas, w ciągu sześciu tygodni walk, zginęło 6,5 tysiąca osób, inne źródła podają 7 tysięcy ofiar. W wypracowaniu porozumienia pokojowego znowu pośredniczyła Rosja.
Do kolejnych fali przemocy doszło we wrześniu 2022. Niedługo potem Azerbejdżan wprowadził blokadę drogową jedynego korytarza transportowego łączącego enklawę ze światem zewnętrznym – korytarza laczyńskiego. To spowodowało kryzys humanitarny w enklawie.
Rok później Azerbejdżan zdecydował się na przeprowadzenie operacji militarnej o takiej skali, by możliwe było przejęcie kontroli nad enklawą. Celem było zniszczenie sił zbrojnych karabaskich Ormian i Republiki Armenii oraz rozwiązanie struktur parapaństwowych. Operacja doprowadziła do kapitulacji władz regionu i ucieczki do Armenii ponad 100 tysięcy mieszkańców enklawy. Od stycznia 2024 roku formalnie Górski Karabach przestał istnieć jako niezależna prowincja.
Rozmowy pokojowe pomiędzy stronami trwały ponad rok. Ich celem była normalizacja stosunków. USA zaangażowały się we wsparcie tego procesu w marcu 2025, po objęciu przez Donalda Trumpa prezydentury – wynika z informacji portalu Axios. W tym samym miesiącu strony uzgodniły, że osiągnięto porozumienie.
Wspólna deklaracja pokojowa między Armenią i Azerbejdżanem została podpisana 8 sierpnia 2025 w Białym Domu. Jej częścią jest umowa dotycząca budowy korytarza transportowego umożliwiającego przepływ towarów między Turcją i Azerbejdżanem z pominięciem Iranu, czyli przez terytorium Armenii.
W budowę korytarza zaangażowani mają być Amerykanie, a ma on nosić nazwę „drogi Trumpa do międzynarodowego pokoju i dobrobytu” (ang. Trump Route for International Peace and Prosperity”). Jak zwraca uwagę Axios, powołując się na źródła w amerykańskiej administracji, celem zaangażowania USA w proces pokojowy jest to, by wzmocnić swoją pozycję w regionie względem Rosji i Turcji.
Przywódcy obu krajów podkreślali rolę amerykańskiej administracji w wypracowaniu pokoju oraz stwierdzili, że Trump powinien zostać nagrodzony Pokojową Nagrodą Nobla za to. Mimo to, jak zwraca uwagę Atlantic Council, podpisana deklaracja nie jest finalną umową pokojową. W pierwszym akapicie wspólnej deklaracji jest zaznaczone, że podpisane porozumienie to dopiero „zainicjowanie” procesu i niezbędne są dalsze prace na rzecz „wypracowania i ratyfikacji” ostatecznej umowy pomiędzy państwami.
„Tylko od ostatniego razu, kiedy się spotkaliśmy, była wojna między Kambodżą i Tajlandią. Prezydent wykonał jeden telefon i powiedział im, aby przestali walczyć. I w ciągu 72 godzin walki ustały. Nie ma drugiego przywódcy na świecie, który byłby w stanie zrobić coś takiego” – tak o zaangażowaniu prezydenta Donalda Trumpa w powstrzymanie walk między Tajlandią i Kambodżą mówił Marco Rubio, sekretarz stanu USA, podczas posiedzenia gabinetu 26 sierpnia.
Walki między Tajlandią i Kambodżą wybuchły w czwartek 24 lipca, po tym, jak pięciu tajskich żołnierze straciło życie w wyniku wybuchu miny przeciwpiechotnej na terenie przygranicznym. Mimo to obie strony konfliktu oskarżyły się o zainicjowanie wymiany ognia.
Tajlandia twierdziła, że jako pierwsza agresji dopuściła się Kambodża, wysyłając drony zwiadowcze do monitorowania ruchów tajlandzkiej armii przy granicy. Kambodża zaś, że to tajlandzcy żołnierze jako pierwsi zaatakowali mieszczącą się na pograniczu Kambodży i Tajlandii khmersko-hinduską świątynię Preah Vihear, czemu tajska armia zaprzeczyła.
W ciągu kilku godzin sięgnięto po ciężką broń. Kambodżańska armia ostrzelała terytorium Tajlandii za pomocą artylerii lufowej i rakietowej – m.in wyrzutni BM-21 Grad. Tajlandia przeprowadziła naloty z udziałem F-16. Jak relacjonowało BBC, Tajlandia oskarżyła Kambodżę o ostrzał terenów zamieszkanych przez ludność cywilną. Kambodża Tajlandię o użycie broni kasetowej.
Walki trwały 5 dni i zginęło w nich 41 osób, głównie cywilów. Ponad 260 tysięcy osób musiało zostać przesiedlonych – wynika z bilansu wojny opublikowanego przez agencję AP.
Starcia miały związek z wieloletnim konfliktem granicznym między Kambodżą a Tajlandią dotyczącym przebiegu granicy na odcinku tajlandzkich prowincji Ubon Ratchathani i Surin. Na tym terenie mieści się kilka ważnych dla wyznawców buddyzmu świątyń. Napięcie narastało od maja, kiedy doszło do incydentów zbrojnych między armiami obu państw. Wówczas zginął jeden kambodżański żołnierz.
W mediacje między stronami zaangażowało się kilka krajów: Malezja (jako państwo przewodniczące organizacji regionalnej ASEAN, do której należą oba kraje), USA i Chiny. Państwa te prowadziły dialog dyplomatyczny między stronami, w co zaangażowanych było wiele osób.
Tymczasem 26 lipca prezydent Donald Trump opublikował wpis na platformie Truth Social, w którym poinformował, że dzwoni do premiera Tajlandii, by zażądać zawieszenia ognia. Trump był wówczas w Szkocji w jednym ze swoich ośrodków golfowych.
„Właśnie rozmawiałem z premierem Kambodży w sprawie zakończenia wojny z Tajlandią. W tej chwili dzwonię do pełniącego obowiązki premiera Tajlandii, aby również poprosić o zawieszenie broni i zakończenie wojny. Tak się składa, że właśnie prowadzimy rozmowy handlowe [o wysokości ceł – red.] z oboma krajami. Nie zakończymy ich z żadnym krajów, jeśli będą walczyć” – napisał Trump, dając w ten sposób do zrozumienia, że dzięki prowadzonym negocjacjom handlowym USA są w stanie wywrzeć presję na oba kraje.
Niecałą godzinę później prezydent USA opublikował drugi wpis, w którym poinformował, że strony zgodziły się usiąść do stołu negocjacyjnego.
„Właśnie odbyłem bardzo owocną rozmowę telefoniczną z premierem Kambodży (…) Obie strony dążą do natychmiastowego zawieszenia broni i pokoju. Chcą również powrócić do stołu negocjacyjnego ze Stanami Zjednoczonymi (…) Było dla mnie zaszczytem współpracować z obydwoma krajami (…) Kiedy wszystko zostanie załatwione i pokój będzie bliski, z niecierpliwością czekam na zawarcie umów handlowych z obydwoma krajami” – napisał Trump w tonie, jakby to on załatwił zawieszenie broni.
Prezydent USA w swojej komunikacji wyraźnie chce sprawiać wrażenie, że to jego ingerencje mają kluczowe znaczenie dla rozwiązania konfliktu. Czasem wystarczy jeden telefon lub 24 godziny. Tak też prezentował się w kampanii wyborczej poprzedzającej jego wybór na drugą kadencję. Jak wykazało CNN, podczas wieców wyborczych co najmniej 53 razy zadeklarował, że wojnę w Ukrainie skończy w ciągu 24 godzin od objęcia urzędu, albo jeszcze przed jego objęciem. To się dotąd nie udało.
Podobnie w przypadku walk między Tajlandią i Kambodżą, Trump prawdopodobnie wyolbrzymia swój wkład.
W rozmowy między Tajlandią i Kambodżą zaangażowanych było więcej aktorów, co jasno wynika z zawartego 28 sierpnia wstępnego porozumienia o zawieszeniu broni, które zostało podpisane w Putrajayi w Malezji. Dokument podkreśla, że w wysiłki pokojowe zaangażowana była Malezja, USA i Chiny. Wpis Trumpa na platformie Truth Social z tego samego dnia wyraźnie akcentuje jego zasługi w osiągnięcie zawieszenia broni.
Ostateczna umowa między Tajlandią i Kambodżą została zawarta już bez udziału Stanów Zjednoczonych. Rozmowy odbyły się w Kuala Lumpur, stolicy Malezji między 3 i 7 sierpnia. Strony zgodziły się na 13-punktowy plan, którego celem jest wzmocnienia przestrzegania zawieszenia broni.
Eksperci m.in. z think tanku International Crisis Group (Matthew Wheeler, cytowany w artykule „The New York Times”,) Centre for Strategic and International Studies (w tej analizie), czy cytowany przez agencję AP analityk z Uniwersytetu w Michigan twierdzą, że presja związana z negocjacją umów handlowych, które miały uchronić Tajlandię i Kambodżę przed niemal 40-procentowymi cłami na eksport do USA, odegrała znaczącą rolę w zakończenia konfliktu. Tu także jednak nie doszło do ostatecznego rozwiązania sporu, lecz jedynie do powstrzymania chwilowej eskalacji.
Świat
Donald Trump
Armenia
Demokratyczna Republika Konga
Egipt
Etiopia
Indie
Iran
Izrael
Kambodża
Kosowo
Pakistan
Rwanda
Serbia
wojna handlowa
wojna Izraela z Iranem
wojna Tajlandii z Kambodżą
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Dziennikarka działu politycznego OKO.press. Absolwentka studiów podyplomowych z zakresu nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i Unii Europejskiej. Publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, portalu EUobserver, Business Insiderze i Gazecie Wyborczej.
Komentarze