Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Czy zbliżający się do końca drugiej – i w teorii ostatniej – kadencji turecki prezydent zamierza się pozbyć najgroźniejszego kandydata?
Ekrem İmamoğlu, popularny burmistrz Stambułu, został zatrzymany w środę 19 marca rano pod zarzutem nadużyć finansowych i pomocy dla PKK, Partii Pracujących Kurdystanu, traktowanej w Turcji jako ugrupowanie terrorystyczne. Dzień wcześniej uniwersytet w Stambule pozbawił 54-letniego polityka dyplomu ukończenia wyższej uczelni – również ze względu na rzekome nieprawidłowości. Ukończenie studiów wyższych jest warunkiem niezbędnym, by wystartować w wyborach prezydenckich.
W związku z aresztowaniem İmamoğlu władze zakazały na cztery dni w Stambule organizowania protestów, pojawiły się też informacje o ograniczaniu dostępu do mediów społecznościowych.
Za kilka dni ugrupowanie İmamoğlu, Republikańska Partia Ludowa (CHP), miało oficjalnie ogłosić, że burmistrz Stambułu będzie ich kandydatem – mimo że wybory mają się odbyć dopiero w 2028 roku. Przewodniczący CHP Özgür Özel zapowiedział, że do nominacji İmamoğlu dojdzie tak czy siak, a działania politycznie motywowanego wymiaru sprawiedliwości to zamach stanu.
71-letni prezydent Recep Tayyip Erdoğan jest w połowie swojej drugiej – i teoretycznie ostatniej – pięcioletniej kadencji (wcześniej 10 lat był premierem, a pod koniec premierowania udało mu się skutecznie przeforsować w Turcji system prezydencki). Gdyby reguły konstytucyjne zostały zachowane, musiałby oddać władzę. Opozycja oskarża go jednak o dążenie do wywrócenia stolika i zmiany tych reguł. Jak pisze Reuters, gdyby – np. pod pretekstem szykowania zamachu stanu przez opozycję i Kurdów – zarządził przyśpieszone wybory prezydenckie, mógłby argumentować, że nie skończył swojej drugiej kadencji.
Aresztowanie İmamoğlu to część trwającej od miesięcy operacji wymiaru sprawiedliwości, którą objęto ponad 100 osób podejrzewanych o czerpanie nielegalnych korzyści z miejskich przetargów. W drugim śledztwie polityk jest podejrzany o pomoc dla PKK, której wieloletni przywódca Abdullah Öcalan wezwał kilka tygodni temu z więzienia do zaprzestania walki zbrojnej przeciwko władzy w Ankarze.
Ugrupowanie İmamoğlu, kemalistyczna Republikańska Partia Ludowa, dobrze radzi sobie w sondażach. Rok temu w lokalnych wyborach zdobyła władzę w największych metropoliach i otrzymała najwięcej głosów w skali kraju (37,8%). Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) – 35,5% głosów.
Poczta Polska ma zapłacić 27 mln zł a Minister Cyfryzacji 100 tys. złotych. To kary od Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych za przetwarzanie bez podstawy prawnej danych 30 mln obywateli w związku z organizacją wyborów kopertowych w 2020 r.
Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych Mirosław Wróblewski ukarał Pocztę Polską i Ministra Cyfryzacji administracyjnymi karami pieniężnymi za poważne naruszenie przepisów RODO.
Chodzi o tzw. wybory kopertowe, czyli korespondencyjne wybory prezydenckie, które rząd PiS próbował zorganizować w czasie szalejącej w 2020 roku pandemii.
Prezes UODO ustalił, że bez podstawy prawnej i analizy ryzyka dla danych Minister Cyfryzacji przekazał Poczcie Polskiej dane 30 uprawnionych do głosowania obywateli, zawierających:
Po ich otrzymaniu Poczta Polska przetwarzała je bez podstawy prawnej, ponieważ ustawa uprawniająca do organizacji wyborów w formie korespondencyjnej nie została uchwalona (ugrzęzła w kontrolowanym przez opozycję Senacie).
Co więcej, Poczta pobrała przekazane dane bez żadnych zabezpieczeń i gwarancji.
Na ich podstawie nie mogła też tak naprawdę wykonać usługi dostarczenia pakietów do domów, bo dane przekazane jej przez ministra nie były bazą aktualnego miejsca zamieszkania wyborców, ale miejsca ich ostatniego zameldowania.
Zdaniem prezesa UODO, minister i Poczta Polska naruszyły swoimi działaniami konstytucyjne prawo do ochrony ich życia prywatnego 30 mln obywateli, czyli niemalże 80 proc. populacji kraju.
Cała sprawa dotyczy afery związanej z organizacją tzw. wyborów kopertowych.
10 maja 2020 roku miały odbyć się w Polsce wybory prezydenckie. W kraju szalała jednak pandemia COVID-19. Pozamykane były szkoły, miejsca publiczne, a nawet cmentarze i lasy.
PiS mógł ogłosić przewidziany przez Konstytucję stan nadzwyczajny i przełożyć wybory na inny termin. Nie chciał jednak tego zrobić w obawie przed tym, że skutki pandemii (nadmiarowe zgodny, ograniczenia w gospodarce) sprawią, że Andrzej Duda wybory przegra i PiS nie będzie miał już swojego prezydenta.
Ktoś w PiS (konkretnie Adam Bielan) wpadł jednak na pomysł, że wybory można przeprowadzić korespondencyjnie. PiS w ekspresowym tempie (niespełna 3 godziny) przepchnął więc stosowną ustawę przez Sejm.
Ta została uchwalona 6 kwietnia i trafiła do Senatu.
Senat, w którym większość miała już jednak opozycja, wykorzystał swoje ustawowe 30 dni na pracę nad ustawą. Zegar tykał, PiS postanowił więc nie czekać aż ustawa zostanie uchwalona, i formalnie wejdzie w życie, ale już zaczął wybory organizować.
Aby była ku temu jakakolwiek “podkładka” premier Mateusz Morawiecki wydał 16 kwietnia 2020 roku decyzję administracyjną upoważniające podwładnych i spółki skarbu państwa do „organizacji wyborów”, chcąc ominąć tym samym przepisy Kodeksu Wyborczego, które formalnie znosiła nieuchwalona jeszcze ustawa kopertowa.
Ta zakładała, że Poczta Polska dostarczy wydrukowane przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych (a nie PKW) pakiety wyborcze do skrzynek pocztowych wyborców, a wyborcy oddadzą głosy korespondencyjnie, by nie gromadzić się osobiście w lokalach wyborczych.
Powołując się na polecenie premiera z 16 kwietnia, Poczta Polska wystąpiła 20 kwietnia 2020 r. z wnioskiem o przekazanie jej w tym celu z bazy PESEL danych 30 mln polskich obywateli.
Minister Cyfryzacji wyraził na to zgodę i dane zgrane na płytę DVD zostały dostarczone (udostępnione) Poczcie Polskiej 22 kwietnia 2020 r. i tam były przetwarzane.
Po ujawnieniu tej informacji do Prezesa UODO zaczęły napływać liczne skargi od zbulwersowanych obywateli, ale ten (wówczas Jan Nowak), uznał je za bezpodstawne.
Decyzje premiera i ministra cyfryzacji zaskarżył jednak do sądu administracyjnego ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. W obu przypadkach sądy uznały te decyzje za wadliwe.
Barbara Skrzypek zeznała, że nie uczestniczyła w żadnych spotkaniach ani rozmowach dotyczących budowy tzw. dwóch wież, ale kiedy zorientowała się, że inwestycja nabiera tempa przekazała swoje pełnomocnictwo Jarosławowi Kaczyńskiemu
Prokuratura Okręgowa w Warszawie ujawniła treść protokołu z przesłuchania Barbary Skrzypek, które odbyło się 12 marca.
Barbara Skrzypek zeznała, że nie uczestniczyła w żadnych spotkaniach ani rozmowach dotyczących budowy tzw. dwóch wież przez spółkę Srebrna, choć wiedziała, że takowe się odbywają.
“Moja pozycja nie była tego rodzaju, aby ktoś mnie o tym informował” – zeznała Skrzypek.
Jak dodała, nie była także zapoznawana z żadnymi dokumentami dotyczącymi budowy dwóch wież, ani nie pośredniczyła w ich przekazywaniu pomiędzy Jarosławem a osobą zaangażowaną w inwestycję (protokół został zanonimizowany, ale chodzi zapewne o austriackiego biznesmena Gerarda Birgfellnera).
Kiedy zorientowała się, że może “dojść do skonkretyzowania” tej inwestycji, postanowiła przekazać swoje pełnomocnictwo Jarosławowi Kaczyńskiemu.
“Moja intuicja mi podpowiadała, żeby to pełnomocnictwo przekazać osobie kompetentnej, a Prezes jest doktorem prawa” – zeznała Skrzypek.
Wcześniej pojawiały się w mediach informacje, że Skrzypek obciążyła Jarosława Kaczyńskiego, zeznając, że przekazanie pełnomocnictwa nie odbyło się w sposób formalny.
Treść protokołu przeczy jednak tym doniesieniom.
“Na tę okoliczność sporządziliśmy dokument przekazania pełnomocnictwa, który oboje podpisaliśmy” – zeznała Skrzypek.
Jak poinformował dziś w oświadczeniu Prokurator Generalny Adam Bodnar, protokół z przesłuchania został ujawniony w odpowiedzi na oskarżenia, które padają po upublicznieniu informacji o śmierci Barbary Skrzypek.
Politycy PiS twierdzą, że śmierć byłej szefowej biura partii miała związek z jej przesłuchaniem, które odbyło się 3 dni wcześniej.
“Śmierć Pani Barbary Skrzypek ma więc bezpośredni związek i z tym przesłuchaniem i szczuciem na p. Skrzypek przez prokuraturę, Romana Giertycha i ludzi z nim związanych. Nie damy się zastraszyć" – napisał na platformie X Jarosław Kaczyński.
Prokuratura ujawniła dziś również wstępne wyniki sekcji zwłok Barbary Skrzypek. Przyczyną jej śmierci był rozległy zawał serca.
Adam Bodnar poinformował również, prokuratura wszczęła już w śledztwo w sprawie przebiegu przesłuchania prowadzonego przez prokurator Ewę Wrzosek.
Politycy PiS podkreślają, że do udziału w przesłuchaniu nie został dopuszczony adwokat Barbary Skrzypek.
„Wsłuchując się w opinie środowisk adwokackich i prawniczych, poprosiłem Prokuratora Krajowego o dokonanie analizy praktycznego zastosowania art. 87 §3 Kodeksu postępowania karnego, regulującego możliwość odmowy udziału pełnomocnika osoby nie będącej stroną w czynnościach procesowych. Ta analiza pozwoli podjąć decyzję w zakresie ewentualnych zmian w brzmieniu tego przepisu” – napisał Adam Bodnar w oświadczeniu.
Według polityków PiS, przesłuchanie Barbary Skrzypek miało być także wyjątkowo długie i męczące.
Z ujawnionego protokołu wynika, że przesłuchanie rozpoczęło się o godz. 10, a zakończyło o godz. 14.40. W jego trackie zarządzono jednak przerwę, a do całkowitego czasu trwania czynności wlicza się jednak nie tylko samo przesłuchanie, ale także czas sporządzania protokołu przez prokuratora oraz odczytanie go świadkowi i reprezentującym pokrzywdzonego pełnomocnikom.
Prokuratura poinformowała, że w ramach śledztwa dot. prawidłowego przebiegu czynności prowadzonych przez prokurator Ewę Wrzosek, zabezpieczyła również monitoring. Śledczy będą analizować, w jakim stanie Barbara Skrzypek wchodziła na przesłuchanie i w jakim je opuszczała.
Komisja prawna Parlamentu Europejskiego zarekomendowała uchylenie immunitetów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Ostateczna decyzja zapadnie podczas głosowania PE w kwietniu
Komisja prawna Parlamentu Europejskiego (działająca w tej sprawie podobnie do Komisji Regulaminowej, Spraw Poselskich i Immunitetowych w polskim Sejmie) opowiedziała się za uchyleniem immunitetów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.
Wnioski w tej sprawie do PE skierowała polska prokuratura.
Śledczy chcą postawić europosłom PiS zarzuty w związku ze złamaniem przez nich sądowego zakazu pełnienia funkcji publicznych.
Głosowanie w sprawie uchylenia immunitetów Kamińskiemu i Wąsikowi odbędzie się podczas kwietniowego posiedzenia Parlamentu Europejskiego.
Kamiński i Wąsik to nie jedyni polscy europosłowie, wobec których wszczęto procedurę uchylenia immunitetu. Stracił go już Adam Bielan, w toku są sprawy Michała Dworczyka i Daniela Obajtka. Na rozpatrzenie czeka także wniosek polskiej prokuratury dotyczący Grzegorza Brauna.
20 grudnia 2023 roku Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali skazani prawomocnym wyrokiem sądu za przekroczenie uprawnień podczas kierowania Centralnym Biurem Antykorupcyjnym w latach 2006-2009. Sąd skazał ich na dwa lata pozbawienia wolności oraz zakaz pełnienia funkcji publicznych przez pięć lat.
Obaj politycy PiS nie uznali tego wyroku twierdząc, że w 2015 roku zostali skutecznie (a więc także na przyszłość) ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Następnego dnia po wydaniu prawomocnego wyroku przez sąd Marszałek Sejmu Szymon Hołownia stwierdził wygaszenie mandatów obu posłów. Powodem wygaszenia mandatów był art. 99 Konstytucji, zgodnie z którym posłem nie może być osoba skazana prawomocnym wyrokiem na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego.
Mimo to, Kamiński i Wąsik wzięli udział w obradach Sejmu i głosowaniach, które odbyły się 21 grudnia 2023 roku.
Ponieważ byli posłowie uchylali się od odbycia kary pozbawienia wolności, sąd wydał nakaz ich zatrzymania, do czego doszło 9 stycznia 2024 roku na terenie Pałacu Prezydenckiego.
Dwa tygodnie prezydent Andrzej Duda ponownie ułaskawił Kamińskiego i Wąsika, dzięki czemu byli posłowie wyszli na wolność, a ich wyroki uległy zatarciu.
W czerwcu 2024 roku obaj zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego z list PiS.
Miesiąc później, prokurator generalny Adam Bodnar wysłał do przewodniczącej PE wniosek o zgodę na pociągnięcie obu polityków do odpowiedzialności karnej w związku z zarzutami złamania sądowego zakazu pełnienia funkcji publicznych.
O tym, czy Kamiński i Wąsik stracą swoje immunitety, Parlament Europejski zdecyduje podczas kwietniowych obrad.
Krzysztof S. usłyszał dziś zarzuty nadużycia uprawnień. Chodzi o zatrudnienie w RCL sześciu osób, które zajmowały się organizowaniem jego kampanii wyborczej
Krzysztof S. usłyszał dziś zarzuty nadużycia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego w czasie, gdy pełnił funkcję szefa Rządowego Centrum Legislacji (RCL).
Chodzi o czas kampanii przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku. S. był wtedy szefem RCL, ale chciał zostać posłem. Do Sejmu startował z list PiS.
Według prokuratury, S. utworzył w RCL Wydział Edukacji i Komunikacji, w którym z zatrudnił bez konkursu sześć osób. Pracownicy ci, jak wynika z ustaleń śledczych, "zamiast wykonywać zadania na rzecz wydziału, wykonywali czynność związane z promowaniem i prowadzeniem kampanii wyborczej Krzysztofa S”, za co pobierali wynagrodzenie oraz inne świadczenia pracownicze od Rządowego Centrum Legislacji.
W trakcie śledztwa ustalono, że fałszywi pracownicy zorganizowali w sumie 82 wydarzenia w ramach kampanii Krzysztofa S.
“W wyniku tych działań Skarb Państwa miał ponieść szkodę w wysokości co najmniej 900 tysięcy złotych. Na kwotę tę składają się wynagrodzenia i świadczenia pracownicze, a także koszty delegacji oraz użycia samochodów służbowych” – poinformowała Izabela Dołgań-Szymańska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Krzysztof S. nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył wniosek o wgląd w akta sprawy.
W sierpniu 2024 roku dziennikarze Interii dotarli do maili ze służbowej skrzynki Krzysztofa S. z czasów, kiedy był szefem Rządowego Centrum Legislacji.
Wynika z nich, że do zadań pracowników zatrudnionych przez obecnego posła PiS należało m.in. organizowanie konferencji prasowych. Jeden z pracowników miał zająć się transportem flag na konferencję, inny “dopilnowaniem” młodych osób, które stojąc za przemawiającym politykiem tworzyłyby “tło” całego wydarzenia. Pracownicy RCL mieli także „załatwić w ch... mediów” na organizowane wydarzenia oraz przygotować dla S. "opis problemów w regionie, gorących tematów oraz działań kontrkandydatów”.
Po ujwanieniu afery Krzysztof S. twierdził, że żaden z pracowników RCL nie był służbowo zaangażowany w jego kampanię.
“Jeśli ktoś chciał pomagać mi w kampanii wyborczej, robił to w czasie wolnym lub będąc na urlopie, nigdy w ramach swoich obowiązków służbowych” – powiedział S. w rozmowie z Interią.
Krzysztof S. ostatecznie zdobył mandat w czasie wyborów w 2023 r. Śledztwo prokuratury w sprawie nadużyć w RCL ruszyło w grudniu 2024 roku. W styczniu 2025 r. Krzysztof S. sam zrzekł się immunitetu poselskiego.
Dziś przed wejściem na przesłuchanie w prokuraturze, S. powiedział dziennikarzom, że nie ma nic do ukrycia, a w całej sprawie chodzi o skompromitowanie go przez rządzących.