Fala prozachodnich protestów przetacza się przez Gruzję po zmianie kursu nowej władzy w tym kraju. Były polityk SLD pozostanie na wolności – jednak pod dozorem policyjnym i za poręczeniem majątkowym w wysokości miliona złotych
Miał odstrzelić dziki niszczące uprawy rolników, ale śmiertelnie postrzelił swojego kolegę. 57-letni myśliwy odpwie za nieumyślne spowodowanie śmierci.
Do wypadku doszło wieczorem w piątek 30 sierpnia podczas polowania w miejscowości Karolin na Podlasiu. Brało w nim udział trzech mężczyzn należących do lokalnego koła łowieckiego.
Polowanie było zgłoszone do odpowiednich służb i odbywało się legalnie. Jego celem był odstrzał dzików niszczących uprawy rolników. W trakcie polowania jeden z myśliwych miał postrzelić swojego kolegę. Rannego 35-latka przewieziono do szpitala, gdzie zmarł.
Wstępne ustalenia śledczych wskazują, że śmierć 35-latka była skutkiem nieszczęśliwego wypadku.
Prokuratura Rejonowa w Sejnach postawiła 57-letniemy myśliwemu zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.
Prokuratura zastosowała wobec niego poręczenie majątkowe w wysokości 60 tys. zł. Ma też zakaz opuszczania kraju oraz dozór policyjny. Podejrzany musi stawiać się w komendzie policji 5 razy w tygodniu. Za niemyślne spowodowanie śmierci grozi do 5 lat więzienia.
To nie pierwszy śmiertelny wypadek na polowaniu w ostatnich latach. W listopadzie 2020 roku od kuli myślwego zginął 16-letni Imanaliego z Kazachstanu. Myśliwi przez pomyłkę zastrzelili też psa Bąbla, wilka Lego i rysią mamę Cleo.
Poprzednik Justyny G. na stanowisku dyrektora zakupów w RARS, potwierdza jej zeznania. I dodaje: Michał K. czasem wydawał polecenia służbowe w formie rebusów. W aferze pojawia się także postać przyjaciela klanu Morawieckich, którą szczegółowo opisywaliśmy w OKO.press w 2021 roku.
Afera RARS wyrasta na jeden z największych przekrętów z czasów władzy Prawa i Sprawiedliwości.
O tym, na czym polega i jaką rolę pełniły w niej poszczególne osoby, dowiesz się z tego tekstu:
Jak donosi dziś Onet, zeznania Justyny G. potwierdza jej poprzednik na stanowisku dyrektora działu zakupów RARS – Hubert B. Justyna G. została zatrudniona jako jego zastępczyni, a po jego odejściu awansowała na dyrektora.
“Potwierdzam wszystko, o czym mówiła w śledztwie Justyna. Ja też dostawałem takie karteczki, ale wobec mnie prezes bawił się na nich w swego rodzaju rebusy. Na karteczce pisał mi np. „Żelazowa Wola”. Kiedy nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, naprowadzał: Pomyśl! Kompozytor! A potem sam dodawał: Szopen! I wiadomo było, o czyje spółki chodzi” — relacjonował w rozmowie z Onetem.
„Szopen” miał nawiązywać do nazwiska Pawła Szopy, twórcy marki odzieży Red is Bad, z którym RARS zawierała wielomilionowe kontrakty na dostawę sprzętu.
Informator Onetu zastrzega, że ukrywanie pełnego brzmienia nazwiska to jego decyzja. Formalnie Hubert B. nie ma postawionych żadnych zarzutów.
Według Huberta B., nie tylko Michał K. a więc były prezes RARS miał naciskać na swoich podwładnych na zlecanie zakupów spółkom Pawła Szopy.
„Kiedy wybuchła pandemia, za sprowadzanie do Polski wszystkiego, co potrzebne do walki z covidem, odpowiadał początkowo zespół złożony z prezesów i pracowników przede wszystkim RARS, Agencji Rozwoju Przemysłu i ludzi z PKO BP” — mówi Onetowi Hubert B.
Relacja Huberta B. potwierdza wcześniejsze ustalenia Onetu, że w aferę w RARS zamieszani są przede wszystkim współpracownicy byłego premiera Mateusza Morawieckiego, którzy trafili do pracy w rządowej agencji z sektora bankowego: BZ WBK, którego prezesem przed 2015 r. był Morawiecki, lub banku PKO BP, któremu prezesował jego przyjaciel Zbigniew Jagiełło. Chodzi o prezesa RARS Michała K., dyrektorów działu zakupów Justynę G. i Huberta B., a także pełnomocnika prezesa ds. zakupów Pawła Pietrzaka.
Śledczy interesują się także Dominikiem Basiorem, który w 2019 roku był szefem kampanii wyborczej ówczesnego premiera Mateusza Morawieckiego, a w kolejnych latach właścicielem spółek, z którymi RARS zawierała podejrzane zdaniem prokuratury kontrakty.
Tymczasem Mateusz Morawiecki publicznie broni Michała K.: “Znam doskonale Michała i wiem, że nie da się zniszczyć. Jesteśmy z Tobą!” – napisał na platfromie X 22 sierpnia 2024 roku.
Znacząca może okazać się także postać Cezariusza Lesisza, od dekad związanego z rodziną Morawieckich. Jak relacjonuje Hubert B., podczas jednego ze spotkań w RARS, podczas którego ustalono zakup sprzętu niezbędnego do walki z pandemią COVID-19, na stronę wziął go ówczesny prezes Agencji Rozwoju Przemysłu, Cezariusz Lesisz.
— Wprost oświadczył, że oczekuje, iż będziemy zamawiali sprzęt od spółek Pawła Szopy – twierdzi informator Onetu.
Oszałamiającą karierę Cezariusza Lesisza u boku Morawieckich opisywaliśmy w OKO.press już 3 lata temu:
Lesisz w 1982 r. zakładał z Konrelem Morawieckim Solidarność Walczącą, był jego kierowcą i sekretarzem. W 1989 roku na niemal 20 lat wyemigrował do USA. Po powrocie do Polski znalazł pracę w banku BZ WBK, którego prezesem był wówczas Mateusz Morawiecki.
Kiedy PiS wygrał wybory w 2015 r. najpierw został asystentem Kornela Morawieckiego, a następnie szefem gabinetu politycznego Mateusza Morawieckiego, wówczas jeszcze wicepremiera. Gdy Morawiecki junior został premierem, specjalnie dla Lesisza stworzył stanowisko pełnomocnika premiera ds. rozwoju gospodarczego. Potem Lesisz trafił do Agencji Rozwoju Przemysłu, najpierw jako członek rady nadzorczej, a w końcu prezes.
W ARM Lesisz zarabiał miesięcznie około 100 tys. zł. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie otrzymywał z tytułu zasiadania w radach nadzorczych Totalizatora Sportowego i KGHM Metraco. Z kolei jego żona, Jadwiga, w latach 2018-2023 zasiadała w radach nadzorczych Orlenu i PKO Bank Hipoteczny.
Rankiem 4 września funkcjonariusze weszli do domu byłego szefa Marszu Niepodległości. Rewizja ma związek z podjętym na nowo śledztwem związanym z przebiegiem wydarzenia w 2018 roku.
O policyjnej akcji poinformował w mediach społecznościowych sam zainteresowany:
“Policja weszła do mnie do domu i robią rewizję” – napisał o 6:19 na platformie X.
Przeszukanie w domu Bąkiewicza ma mieć związek z podjętym na nowo śledztwem dotyczącym przebiegu Marszu Niepodległości w 2018 roku. Funkcjonariusze zapukali dziś także do drzwi Mateusza Marzocha – byłego szefa straży marszu, a obecnie asystenta wicemarszałka Krzysztofa Bosaka.
Jak donosi TVN24, funkcjonariusze szukali “ewentualnych dowodów przestępstw” związanych z organizacją Marszu Niepodległości w 2018 roku.
Śledczy szukają dowodów na popełnienie w czasie wydarzenia przestępstw mowy nienawiści. Chodzi o art. 119 oraz art. 256 Kodeksu karnego.
Art. 119 kk mówi o stosowaniu przemocy lub kierowaniu gróźb karalnych na tle przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej lub wyznaniowej.
Art. 256 kk zakazuje propagowania faszystowskiego lub totalitarnego ustroju oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych lub wyznaniowych.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga Norbert Woliński wyjaśnia, że śledztwo na razie toczy się w sprawie, a nie przeciwko komuś. Przeszukanie domu Bąkiewicza nie oznacza zatem, że jest on podejrzanym.
Prokuratura posiada nagranie, na którym jeden z uczestników marszu kieruje groźby karalne wobec innej osoby biorącej udział w wydarzeniu. Robert Bąkiewicz miał nie rozpoznać sprawcy, dlatego jeszcze w 2018 roku prokuratura umorzyła śledztwo.
Teraz podjęła je na nowo, ponieważ śledczy ustalili, że na stronie internetowej marszu funkcjonował formularz rejestracyjny uczestników, dzięki któremu być może uda się ustalić personalia sprawcy.
Prokuratura bada również inne incydenty, które miały miejsce podczas marszu w 2018 roku. Chodzi przede wszystkim o skandowane hasła, które mogły nosić znamiona przestępstwa mowy nienawiści. Przesłuchany w toku śledztwa Bąkiewicz twierdził, że były one uzgodnione z przedstawicielami władz państwowych. Według prokuratury nie ma jednak żadnych dokumentów potwierdzających te zapewnienia.
W 2018 roku Marsz Niepodległości wypadał w 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. “Podłączyli” się pod niego politycy rządzącego wówczas PiS.
“Marsz miał być jeden – wyszły dwa, rozdzielone kordonem żandarmerii wojskowej. W pierwszym, liczącym ok. 5 tys. osób, pod hasłem „Dla Ciebie Polsko” szli uśmiechnięci politycy PiS – m.in. prezydent Duda i premier Morawiecki, a także prezes Jarosław Kaczyński. Prawie kilometr za nimi maszerował znacznie większy, zorganizowany przez skrajnie prawicowe środowiska, Marsz Niepodległości” – relacjonowała dziennikarka OKO.press Maria Pankowska.
Według szacunków policji, w Marszu Niepodległości w 2018 roku wzięło udział ćwierć miliona osób.
Podczas wydarzenia skandowano takie hasła jak: „Morawiecki, chcesz Murzyna, to go sobie w domu trzymaj” czy “Hanka, ty cwelu, rządzić se możesz w Izraelu”.
W nocy z 3 na 4 września Rosja zaatakowała obwód lwowski. Rakiety i drony spadały na budynki mieszkalne, szpitale i szkoły. Zginęło siedem osób – ojciec rodziny stracił żonę i trzy córki.
Tuż przed 4 rano Dowództwo Operacyjne poinformowało o poderwaniu polskich i sojuszniczych samolotów.
“To kolejna bardzo pracowita noc dla całego systemu obrony powietrznej w Polsce” – czytamy w komunikacie na platformie X.
Aktywność polskiego lotnictwa wywołał nocny atak na obwód lwowski. Według ukraińskich sił powietrznych rosyjska armia użyła dwóch grup rakiet manewrujących.
Rosyjskie uderzenie wywołało pożar budynków mieszkalnych w rejonie głównego dworca kolejowego we Lwowie. Zawalił się co najmniej jeden budynek. Uszkodzonych jest 70 domów, dwie szkoły i dwa szpitale. Rannych jest co najmniej 45 osób.
Do tej pory potwierdzono 7 ofiar śmiertelnych, wśród nich jest rodzina z trójką dzieci – zginęła Ewgenia i jej trzy córki: Yaryna, Daryna i Emilia. Rosyjskie uderzenie przeżył tylko ojciec rodziny, Jarosław.
To kolejny dzień zmasowanych ataków Rosji na terytorium Ukrainy. 3 września wieczorem rosyjskie pociski w miejscowość Sumy położonej przy granicy z obwodem kurskim. Celem był budynek uniwersytetu, co najmniej jedna osoba została ranna.
Rosyjskie pociski trafiły także w 10 wielopiętrowych budynków mieszkalnych w Krzywym Rogu na południu Ukrainy. Pięć osób zostało rannych.
Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla telewizji NBC odniósł się do wejścia przez ukraińską armię na terytorium Rosji w rejonie Kurska.
“Nie potrzebujemy rosyjskiej ziemi, nie chcemy tam zaprowadzać naszego ukraińskiego sposobu życia, ale utrzymamy ją, bo jest to konieczne dla naszego planu zwycięstwa” — powiedział Zełenski.
Ukraiński prezydent zdradził, że plan operacji był trzymany w najściślejszej tajemnicy i wiedział o nim tylko wąski krąg osób, co przesądziło o jego sukcesie.
“O planach nie wiedziały ani Stany Zjednoczone, ani nawet ukraińskie służby wywiadowcze” – powiedział Zełenski.
Prezydent nie odpowiedział na pytanie, czy Ukraina ma zamiar przeprowadzić kolejne ataki na rosyjskie terytorium.
Dymytro Kuleba podał się do dymisji – informują ukraińskie media.
We wtorek 3 września rezygnacje złożyło pięciu innych ministrów:
Ponadto prezydent Zełenski odwołał swojego doradcę Rostysława Szurmę. Stanowisko ma jednak zachować premier Ukrainy, Denys Szmyhal.